Tacy ludzie, którzy umieją utrzymać swoją pozycję wyłącznie przez kontrolowanie dostępu do Centrali, tworzą piękną egipską piramidę niewolniczej podległości w swojej partii i państwie.
W poprzednich dwóch numerach „Kuriera WNET” pisałem o niedomaganiach strukturalnych naszego państwa. Przedstawiłem podstawowe wady i zaproponowałem, co zrobić, żeby Polskę przekształcić ustrojowo. Z obecnego żerowiska partii i klik niby-samorządowych – w państwo obywatelskie bez biurokratycznego garbu. Nawet zaproponowałem partię, która powinna tego dokonać. I nazwę: Chrześcijańska Partia Wolnych Polaków.
Mam dla niej program, który przedstawiłem kiedyś w książeczce Wojna, którą właśnie przegraliśmy. A nawet zasady ustrojowe, czyli Konstytucję V Rzeczypospolitej. Projekt, którą półtora roku temu zaprezentowałem na łamach naszego miesięcznika. Dlatego piszę: odzyskać Polskę, a nie odebrać.
Już kiedyś przecież Polskę mieliśmy w swoich rękach. Polskę obywatelską i wolną. I Rzeczpospolitą, do której tradycji i filozofii odwołuje się właśnie środowisko Mediów Wnet.
Mieliśmy ją w swoich rękach przez długich 200 lat. I zmarnowaliśmy to. Najpierw sami pozwoliliśmy się zdemoralizować, a potem jeszcze przekupić przez wrogów. Wrogów naszej chrześcijańskiej wolności i Rzeczypospolitej. A potem, gdy wyzwalaliśmy się po 200 latach niewoli (formalnej trochę krócej), pozwoliliśmy przejąć władzę nad państwem głowom ukształtowanym przez zaborców. Mentalnym wyznawcom biurokracji i niewolenia poddanych. Gdyby poza naszym środowiskiem było w Polsce więcej zwolenników Pierwszej, a nie Drugiej Rzeczypospolitej, łatwiej byłoby teraz zrozumieć i pokonać nędzę naszego mentalnego zniewolenia.
Najmądrzejsze pomysły pozostaną jednak fantasmagorią autora, jeśli nie udzieli on odpowiedzi na podstawowe pytanie: jak tego dokonać? Mądrze ględzić możemy do śmierci lub końca naszego zniewolonego świata. Z drobną poprawką, że wszystko zaczyna się w głowie. Najpierw musimy wiedzieć, co chcemy osiągnąć, aby potem zastosować odpowiednie do tego narzędzia. Bez skrótów jednak, które zamiast do celu, prowadzą na manowce.
I tu, jakkolwiek byśmy po naszym pięknym państwie chodzili, w końcu dochodzimy do ściany, której na imię „samoobsługa systemu”. Starsi znają to z czasów komuny.
Samoobsługa postkomunizmu również działa znakomicie. Wychwytuje bezbłędnie liderów społecznych i kupuje ich za partyjne profity.
Często sami – rzekomo społeczni – liderzy jedynie pozorują działania. Pokazują się jako wielcy społecznicy, bojownicy o sprawę, po to, żeby jakaś partia, najlepiej partia władzy, zaproponowała im biorące miejsce na liście wyborczej. W ostateczności miejsce w spółce skarbu państwa lub radzie nadzorczej.
Przez ostatnie 30 lat wyglądało to tak, że powstanie nowej formacji politycznej, mającej dokonać wielkich rzeczy, ogłaszano w telewizji. Lider lub liderzy nowego pomysłu informowali Polaków o wielkiej obywatelskiej akcji, w którą powinni się włączyć, im samym – liderom – pozostawiając niekwestionowane przywództwo. Zawsze jednak były to odgórne inicjatywy. Ze szczytnymi hasłami i mglistym programem politycznym, często nieznanym dobrze nawet liderom. Skąd później brali się członkowie nowych formacji? Sami się zgłaszali. Rzekomo reprezentując „teren” i uszczęśliwiając Centralę, zadowoloną z faktu posiadania ludzi w terenie.
Liderem lokalnym formacji zostawał ten, kto szybciej złożył ofertę Centrali. Często człowiek, który tylko w swojej głowie był liderem lokalnej społeczności. A w przystąpieniu do nowej inicjatywy upatrywał przyszłych korzyści materialnych dla siebie i lokalnej kliki kolesiów.
Tacy ludzie zawsze działają na rzecz umocnienia centralizacji państwa, ponieważ utrzymać swoją pozycję mogą wyłącznie poprzez kontrolowanie dostępu do Centrali. I tworzą piękną egipską piramidę niewolniczej podległości w swojej partii i państwie.
To jest właśnie ściana, o którą rozbijają się wszelkie próby naprawy naszego pięknego kraju. Co zatem możemy zrobić? Jedną logiczną rzecz – dostosować strukturę naszej Chrześcijańskiej Partii Wolnych Polaków do pomysłu, który chcemy zrealizować. A chcemy zdecentralizowanej, odbiurokratyzowanej, wolnej i obywatelskiej Rzeczypospolitej. Zarządzanej na poziomie państwa przez silny i ograniczony rząd. A na poziomie lokalnym – przez samych obywateli, oddanych swojemu środowisku, a nie jakiejkolwiek partii politycznej. Zatem struktura naszej partii również musi być zdecentralizowana i silna lokalnie. Powinna się składać z mnóstwa inicjatyw lokalnych, zebranych pod sztandarem wspólnej sprawy. Sztandarem, którego nie można zmienić.
A ludzie? Dla wszystkich mniejszych i większych bolszewików mentalnych i rzeczywistych to był zawsze największy problem. Mieli piękne programy, do których człowiek nigdy nie dorastał. Dlatego dla realizacji swoich wizji dopuszczali się niewolenia i mordowania opornych.
My, chrześcijanie, pragnący mieć wpływ również na swoją ojczyznę ziemską, zanim przeniesiemy się do tej niebieskiej, odrzucamy takie pomysły.
Każdy kto jest lgbt, niech działa w lgbt. Każdy socjalista niech działa w partii socjalistycznej. W naszej chrześcijańskiej partii chcemy wyłącznie chrześcijan w pełni rozumiejących naukę Jezusa Chrystusa. I akceptujących każdy punkt Dekalogu. I, co najistotniejsze, niezależnych materialnie od obecnej, centralistycznej struktury władzy. I pieniędzy naszych zewnętrznych wrogów.
Jeżeli sami uwierzymy w słuszność naszej idei, pozostanie nam tylko przekonanie wyborców o różnych poglądach społecznych i religijnych, że realizacja naszej wizji zapewni im lepsze życie tu i teraz.
Jan A. Kowalski
Felieton Jana Kowalskiego pt. „Jak możemy odzyskać Polskę z rąk polityków” znajduje się na s. 13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Ludzie, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.
Miłosz Adam Kuziemka
Pandemia aborcji
Historia
Aborcja to największe w historii świata LUDOBÓJSTWO. Wprowadzony w Polsce prawny, jednoznaczny zakaz aborcji może być tą iskrą, która zmieni prawo na świecie. W ślad za tym zmieni jego obraz.
Dlaczego piszę o aborcji? Ponieważ to temat społecznie i ciekawy, i ważny. A jako karateka wiem, iż kodeksowo „sprawy wielkiej wagi powinny być traktowane lekko” i z „czystym umysłem”. Po chwili refleksji oraz analizie dostępnych powszechnie źródeł siadam i piszę. Piszę z właściwą uwagą, należytą starannością, jednak na tyle lekko, aby nie zanudzić odbiorcy.
Genezy aborcji w XX w. możemy upatrywać w antyrodzinnej polityce będącej częścią agendy władz bolszewickiej Rosji, komisarz ludowej ds. społecznych Aleksandry Kołłontaj oraz Gieorgija Batkinsa, odpowiedzialnego za wydanie broszury Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim. Tworzone ówcześnie komuny oparte na wojennych, rewolucyjnych sierotach formowane były w ramach eksperymentu społecznego, gdzie systemowo forsowano programowe współżycie nieletnich, częste zmiany partnerów, a jego celem było wyekstrahowanie stosunku płciowego z kulturowych, głównie moralnych zależności, zredukowanie jego istoty do czystej fizjologii. Efektem ubocznym stała się zwiększona liczba niechcianych ciąż, a w konsekwencji i aborcji. Należy przy tym zauważyć, że Rosja jako pierwszy kraj zalegalizowała w 1920 r. aborcję; wcześniej, bo w 1917 r., również instytucję korespondencyjnego rozwodu, przy czym nie było obligatoryjne informowanie o tym fakcie współmałżonka. Był to więc swoisty delikt z punktu widzenia dzisiejszego prawa cywilnego, pozbawiano bowiem obywateli przysługującego im prawa weta, czy choćby instytucji mediacji. Koszt społeczny wynikający ze skali zabiegów przerywania ciąży doprowadził jednak Stalina w 1926 r. do zmiany decyzji i częściowego odstąpienia od pryncypiów rewolucji seksualnej. Jest to dziś przedmiotem badań i tematem powstających w Federacji Rosyjskiej naukowych opracowań.
Od początków ZSRR możemy mówić o ścisłej współpracy niemiecko-radzieckiej w sprawie rewolucji seksualnej. Specjaliści Republiki Weimarskiej szkolili bowiem bolszewickie kadry, a po dojściu Hitlera do władzy część z nich wyemigrowała na stałe do USA, tworząc – jako ambasadorzy zmiany – podwaliny pod projektowaną rewolucję obyczajową 1968 roku.
Przyczyniły się do tego: Sex-Pol Wilhelma Reicha, Instytut Seksuologiczny Magnusa Hirschfelda etc. Od tego momentu możemy mówić o globalnym „marszu przez instytucje” oraz o zseksualizowanym, wyemancypowanym z kulturowych paradygmatów proletariacie zastępczym, który w rewolucyjnym czynie zastąpił klasę robotniczą.
Aby lepiej zrozumieć problem, warto na kazus aborcji, poza kontekstem historycznym, spojrzeć także z perspektywy społecznej, a więc kulturowej, religijnej oraz prawnej.
Kultura i społeczeństwo
Krzysztof Karoń, osobowy fenomen społeczny zauważa, że „nawet jeśli do czegoś mamy prawo, nie oznacza z automatu, iż nam się to należy. Po prostu musi być nas na tę rzecz, usługę czy przywilej stać”. Nie dotyczy to wszakże procederu aborcji, wpisanego w postulowaną przez lewicę obronę tzw. praw człowieka. Nie rozumie tego cywilizacyjnego paradygmatu lewa strona sceny społecznej czy politycznej naszego społeczeństwa. Co gorsza, kwestia owych praw nie jest również przedmiotem wnikliwej analizy, czy nawet poszerzonej o wyczerpanie tematu debaty publicznej. Obie zantagonizowane względem siebie strony artykułują natomiast własne racje i… odwracają się na pięcie.
Z pomocą przychodzi amerykański psycholog, Jonathan Haidt. W ślad za jego badaniami społecznymi, w których analizował paradygmaty moralne różnych cywilizacji, zdefiniował on rodzaje i genezy linii społecznych podziałów. Haidt zauważył, iż umowną lewicę i prawicę między innymi dzieli kwestia postrzegania świata w kontekście moralności, rozumienie samej moralności.
Krótko mówiąc, amerykański naukowiec zauważył, iż moralność reguluje znakomicie szerszy zakres postępowania u osób o prawicowych poglądach niż u tych o poglądach lewicowych. Stanowi to nie tylko źródło rozbieżności w ocenach moralnych aborcji, ale i jest przyczyną innych „wojen kulturowych” toczonych w globalizującym się do niedawna świecie.
Przedmiotowy spór rozbija się o inną percepcję rzeczywistości, prawica bowiem postrzega aborcję jako moralnie naganną i dotyczącą wszystkich ludzi, lewica natomiast jako sferę prywatną, obszar jednostkowych, personalnych decyzji. W tym obszarze nie ma wspólnego mianownika i kwestia wypracowania konsensusu rozbija się u oponentów o brak ich wiedzy w tej dziedzinie, przede wszystkim o omówioną wyżej różnicę. Wykorzystują tę sytuację architekci destrukcji miru społecznego, działając na rzecz antagonizowania grup społecznych, a przeciwko konstruktywnej w tym obszarze edukacji, i służy zapewne osiąganiu ukrytych celów społecznych i politycznych.
Jak wygląda ten spór? Stawia się kwestię zasadniczą – ludzkie życie – obok kwestii drugorzędnych czy trzeciorzędnych, będących pochodnymi instytucjonalnych czy systemowych dysfunkcji państwa. Mowa o niewystarczającej w stosunku do oczekiwań poziomie prenatalnej opieki, wielkości państwowego, socjalnego wsparcia rodziców czy samotnych matek rodzących niepełnosprawne dziecko, etc. Prawica w tym wypadku mówi o mieszaniu porządków, braku standaryzacji, amoralności czynu aborcji, lewica natomiast o uzasadnionych okolicznościach i prawie do decydowania o własnym losie. Wszystko z uwagi na inaczej postrzeganą i rozumianą moralność.
Ten prowadzony dziś już na ulicy spór wpisany jest w demokratyczny ustrój, w którym co do zasady personalna odpowiedzialność za własne decyzje i czyny jest niejednokrotnie rozmywana w grupowej odpowiedzialności. Naszą budowaną od 2005 roku demokrację charakteryzuje ponadto socjalistyczny sznyt, który rozbudza chroniczne, nielimitowane zdrowym rozsądkiem oczekiwania.
Tak więc, wierząc w religię św. Demokracego oraz iluzję opiekuńczości socjalizmu, siły lewicowe, bazując na swym hedonistycznym punkcie widzenia, od chronicznie niewydolnego socjalnego państwa żądają więcej… socjalnych rozwiązań.
Problem w tym, iż kolejne zaciągane instytucjonalnie zobowiązania i realizacja postulatów wcale nie gwarantują, że lewica odstąpi od swoich roszczeń co do prawa do mordowania nienarodzonych. Widać to choćby po reakcji środowiska na makiaweliczną, bazującą zapewne na sondażach próbę znalezienia konsensusu przez Prezydenta RP czy dalszej obstrukcji elementarnej podstawy demokratycznego ustroju – debaty (choćby przez wypraszanie ze swych konferencji dziennikarzy państwowych mediów). To symptomatyczna sytuacja; znamy z historii kazusy upadłych socjalistycznych państw, powinniśmy widzieć z tej perspektywy determinizm sytuacji, w której się znaleźliśmy. Niestety, jak do tej pory stać nas jedynie na refleksję, ale nie na działanie. Jeśli już, to na reakcję post factum.
„Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. Współczesny myśliciel Ortega Gasset rozwinął tę opinię: żądania mas nie odnoszą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograniczone”. Tak o kuchni demokratycznego samostanowienia pisze Ryszard Okoń, ekspert KRRiT („Nadchodzi totalitaryzm!” R. Okoń, „Kurier WNET” 42/2017). Zauważa on, iż racjonalne, jednostkowe wybory, po ich zsumowaniu i wyciągnięciu wypadkowej nie muszą być racjonalnymi dla głosującej demokratycznie, czy jak w omawianym przypadku – protestującej gremialnie grupy. Widać to co do zasady po każdych parlamentarnych wyborach, widoczne jest także teraz w rozdźwięku populacji protestujących, jaki powstał po zdefiniowaniu politycznych w swym wyrazie postulatów liderek Strajku Kobiet. Grupa protestujących znacząco uszczuplała, jednocześnie przybierając formułę kilku instytucjonalnych centrów.
„W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowane z wykorzystaniem intelektu (aut. – logiki oraz wartości), poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu.
Masy ludzkie samoistnie nie upomną się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przekazach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artykułować żądania »chleba i igrzysk«” (jw.). Jak podkreśla Okoń, powyższe zauważył już Platon, a udowadniają dziś feministki, domagając się „wolnej aborcji, wolnej edukacji”. Finalnie – emancypacji z wszystkiego, co kojarzone jest z przez nie z patriarchatem, a więc odpowiedzialnością mężczyzny za potomstwo, formowaniem własnych dzieci poprzez przedstawienie siebie jako osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Stwórcy, Boga OJCA.
Okoń zaznacza, iż „antyintelektualizm tłumu i nadmiar używania sondaży powoduje kolejny problem: deprecjonowanie, wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby społecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową »zaletę«, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów” (jw.). Media stanowiące w demokracji nieformalną swoistą „czwartą władzę” posługują się celebrytami instrumentalnie, forsując cele grup lobbystycznych czy właściciela. Wkładając w cały zafałszowany przekaz tak tworzonej publicystyki szczyptę obiektywnej prawdy, uwiarygadniają przekaz jako pluralistyczny, podczas gdy wciąż zalewa nas zmasowany, podprogowy przekaz będący czystą manipulacją. To tu ma swe źródło kreowanie agresywnej, wulgarnej lesbijki Lempart na samozwańczego przywódcę (za progresywną semantyką – przywódczynię), gołębia nowego pokoju, ambasadorkę zmiany.
W sukurs strategii architektów nowego porządku przychodzi nasz wrodzony, intelektualny hedonizm. Prof. Andrzej Zybertowicz określa go mianem „postawy skąpca poznawczego”, a cechuje się on naturalną potrzebą pozyskiwania informacji o świecie w bezrefleksyjny, w możliwie najniższy kosztowo, energetycznie sposób. Z kolei paradygmat inteligencji emocjonalnej mówi, iż przekaz okraszony emocjami jest trwale zapisywany w pamięci długotrwałej człowieka.
Media, kreując publicystykę opartą na antagonizmach, naprzemiennie z programami, gdzie wspólnym mianownikiem w programowaniu odbiorcy jest ośmieszanie oponentów, uzyskują efekt synergii. Nie będący świadomym swego behawioryzmu odbiorca medialnej treści jest nią permanentnie bombardowany, uzależnia się od tej formuły prezentacji, a w konsekwencji jest skutecznie indoktrynowany.
Nie jest w stanie precyzyjnie określić miejsca i czasu, w którym przemodelowano mu strefę wartości, w tym sposób postrzegania problemu aborcji.
Młodzież, która niespełna dekadę temu odkryła Niezłomnych, Żołnierzy Wyklętych, dziś zastępuje generacja „Julek”. Młodzież, która nie pamięta prześladowanego Kościoła, a kojarzy go jedynie jako instytucję charytatywną, uwikłaną w afery homoseksualne czy pedofilskie, widząc jego instytucjonalną dysfunkcję, słabsze dziś intelektualne zaplecze, podburzona wątpliwej jakości zarządczymi decyzjami władz państwowych – w tym MEN – jest łatwa do zmanipulowania. Młodzież, poprzez smartfony odseparowała się od pokolenia JPII, samego papieża Polaka traktuje jak postać historyczną, nie będąc poddaną elementarnej formacji z powodu dysfunkcji rodziny staje się – jeśli już nie stała – łupem cywilizacyjnych ludożerców. I tak oto na naszych oczach realizuje się wielopoziomowy strukturalny kryzys społeczny, dopina się jeden z kamieni milowych procesu transformacji obyczajowej. Tym razem w Polsce, w 2021 roku.
Skoro opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, to natrętne przedstawianie protestujących w taki sposób, by u odbiorcy wzbudzić przeświadczenie, iż stanowią oni większość, może i zazwyczaj jest niezgodne z jej interesem. Mistyczna „opinia publiczna” za pomocą technik manipulacji – a nie perswazji – zaczyna działać stadnie, w przeciwnym do wcześniejszego kierunku. Tu już tylko krok do ochlokracji, sterowanej przez nielicznych, a realizowanej karnie przez zaprogramowaną większość.
Problem z odwróceniem procesu wydawać może się syzyfowym przedsięwzięciem. Najtrudniej bowiem przekonać zmanipulowaną osobę do tego, iż została poddana manipulacji. Cały problem polega więc na zastosowaniu odpowiedniej strategii i dobraniu taktyki, by u zwolenników aborcji efektywnie dokonać procesu zmiany postrzegania świata. Wybitny psycholog, wykładowca akademicki KUL oraz ALK, dr. Paweł Fortuna zauważa, iż „dialog ma sens wtedy, gdy chęci wymiany poglądów towarzyszy gotowość do ich zmiany”.
Ulica nie zapewnia nawet marginesu na negocjacje, a na debatę oksfordzką nie ma tam raczej co liczyć. Tu liczą się emocje i agresja, behawioryzm i techniki kontrolowania tłumu.
Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na „skale” wartości. «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» (J 18, 23).
Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na skale umiejętności. Trzeba, jak zauważa Krzysztof Karoń, zmierzyć się z „tolerancją represywną” szkoły frankfurckiej. Chodzi bowiem o to, by metodą białej perswazji udowodnić tezę dr. Fortuny, iż „nie ten jest dobrym handlowcem, kto sprzedał lód Eskimosom, lecz ten, którego Eskimosi rekomendują jako najlepszego dostawcę lodu”.
Prawo
Najczęstszy hedonistyczny argument potencjalnych matek, dziś strajkujących gremialnie nieletnich „kobiet”, to „wolność wyboru” do popełnienia czynu zabronionego.
W opozycji do tego postulatu stoi orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z dnia 21.09.2020 r. i ostatecznie definiuje kwestię spójności ustawy zasadniczej z innymi aktami prawnymi traktującymi o aborcji z przyczyn eugenicznych. Konstytucja w art. 38 (Zasada ochrony życia) stanowi: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”.
Rozbieżność między prawem naturalnym – będącym w ujęciu tomistycznym pochodzenia Boskiego – a prawem pisanym co do zasady skutkuje konfuzją. Widzimy ją w setkach, jeśli nie tysiącach orzeczeń sądów, głównie w sprawach dotyczących kwestii zasadniczych, jak tu: ludzkiego życia w okresie od poczęcia do narodzin człowieka. Widzimy ją w problemie definiowania osoby „człowieka”, w gimnastyce intelektualnej różnych wykładni prawnych, niezależnie od ich rodzaju: celowościowej, literalnej, etc.
Pisząc swego czasu esej na temat mordu dokonanego na przełomie 1939 i 1940 r. przez Niemców na Polakach w Piaśnicy pod Wejherowem, skupiałem się na aspekcie ludobójstwa. Oparłem się w tym celu na Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, a celem było uzasadnienie tezy, iż na dwa lata przed ostateczną kwestią żydowską Niemcy dopuścili się tam Holocaustu na Polakach narodowości polskiej. Ten mord spełnia bowiem kryteria prawne definiujące akt ludobójstwa; mało: Niemcy, mordując polską elitę Pomorza, próbowali zatrzeć ślady swej zbrodni poprzez spalenie ciał swych bezbronnych ofiar. Tak więc, z uwagi na wypełnienie znamion czynu zabronionego oraz kryteriów definiujących akt ludobójstwa (w tym międzynarodowym aktem prawnym) – przynależność do elity, a więc części społeczności – mord w Piaśnicy jest ludobójstwem. Z uwagi na całopalną ofiarę Polaków – spełniona jest druga z przesłanek, definiująca Shoah – Holocaust.
W przypadku omawianego tu aspektu aborcji po raz drugi chciałbym posłużyć się ww. dokumentem.
Uchwalona w 1948 r., a zatwierdzona przez ówczesnego Sekretarza Generalnego PZPR, Prezydenta RP Bolesława Bieruta (sic!) Konwencja ws. zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa stanowi, iż każdy akt służący przerywaniu ciąży, którego celem jest zniszczenie w całości lub części społeczeństwa, jest ludobójstwem.
Przytoczę tu brzmienie art. 2 punkt d Konwencji, aby rozwiać wątpliwości, iż w świetle nieprzestrzeganego do niedawna w Polsce prawa każda aborcja jest ludobójstwem. Artykuł II brzmi: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich”. Jego podpunkt d mówi o „stosowaniu środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy”.
Kwestia całkowitego zakazu aborcji jest sprawą ważną, a zarazem arcyciekawą społecznie. Zadanie właściwej interpretacji oraz wykładni zapisów tego aktu prawnego zapewne stanie się niebawem przedmiotem wielu analiz prawnych. Zamierzam bowiem złożyć do Prokuratury Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, stosownym organom władzy powierzyć sprawę zbadania jakości przestrzegania prawa w obszarze przewidzianym ww. konwencją.
Spoglądając na zapisy, widzę tu kilka istotnych kwestii, o które potencjalni oponenci takiej jak moja interpretacji zapisów Konwencji mogą próbować toczyć walkę. Po pierwsze kwestia intencji, a więc „zamiar zniszczenia grup”. W tym przypadku grupę stanowią nienarodzeni, córki lub synowie obywateli RP, podejrzewani w okresie prenatalnym o chorobę, często nieuleczalną. W tym kontekście ważny będzie rodzaj wykładni prawnej użyty do analizy prawnej. Jeżeli w miejsce wykładni celowościowej zastosowanie będzie miała wykładnia literalna, oponenci mogą szukać różnic pomiędzy pojęciem narodu i społeczeństwa, dając tym samym szansę nie urodzić się tym Polakom, których rodzice nie utożsamiają się z narodem, a jedynie z polskim społeczeństwem. Innym polem potencjalnej walki może być użyte w konwencji pojęcie „środków”, etc.
Nonszalanckie niestosowanie się do prawa międzynarodowego i zapobiegania ludobójstwu jest dla mnie sytuacją bez precedensu.
Od przeszło 30 lat, od początku przemian ustrojowych kolejne władze odsuwają od siebie niewygodny temat aborcji, traktując go jak swoisty „gorący kartofel”. O ile można postawić tezę badawczą, że czynią to z pobudek koniunkturalnych, pragmatycznego dążenia do celu, jakim jest utrzymanie się u władzy, o tyle jaskrawe nieprzestrzeganie prawa świadczy o jakości moralnej „elit” III Rzeczypospolitej.
Pomimo patetycznych deklaracji działań w obszarze prawa i sprawiedliwości, aktywność władz wolnej Polski wpisuje się przynajmniej częściowo w pryncypia „wolnego”, choć zindoktrynowanego i zniewolonego „ideologią śmierci” dzisiejszego Zachodu czy świata.
„Świat popada w zamęt nie z powodu głupoty intelektu, lecz z powodu wypaczenia woli. Wiemy wystarczająco dużo, to nasze wybory są złe”. Mając na względzie słowa abp. Fultona J. Sheena, na bazie psychologicznej empiryki i wniosków będących wynikiem analiz z obszaru neuronauki, wiedząc sporo o ludzkim behawioryzmie, nie powinniśmy odstępować od walki. W naszej cywilizacji cel nie uświęca środków, niemniej mając wypowiedzianą wojnę, nie powinniśmy rezygnować z przysługujących nam norm prawa stanowionego, a tym samym dezerterować, przedkładając i uznając za nadrzędną agendę tzw. praw człowieka, a odstępować od prawa naturalnego, praw Boga.
Konwencja ratyfikowana przez Bieruta nie utraciła statusu obowiązującego aktu prawnego, a dopuszczamy się jej łamania. Dopuszczamy samą aborcję, mało: pozwalamy na bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa. Nie reagujemy też na daleki od merytoryki i kulturowego standardu argument: W(***)!
Religia
Mój tekst ukazuje się po lub w trakcie wciąż trwających protestów społecznych wywołanych aktywnością (a de facto wieloletnią biernością) organów państwa w obszarze ochrony życia poczętego, orzeczeniem TK w omawianej sprawie, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku. Tak więc batalia z aborcją, będąc społecznie ciekawą i zarazem ważną, pozostaje wciąż aktualną sprawą. Staje się w kontekście działań biblijnego Heroda również symboliczną.
U genezy protestów leży feminizacja mężczyzn, która jest procesem przebiegającym równolegle z emancypacją kobiet. Łączną emancypacją kobiet i mężczyzn z odpowiedzialności, grzechu, pokuty, pokory.
Życie w związkach niesakramentalnych, opartych jedynie na kredycie zaufania i kredycie w banku. Seks przed ślubem. Antykoncepcja kastrująca z odpowiedzialności z jednej strony, z drugiej zwiększająca niejednokrotnie statystykę ofiar przedmiotowego ludobójstwa.
Jednym z motorów obserwowanych protestów światopoglądowych jest więc strach przed społeczną dojrzałością, a stadna ich formuła wiele może powiedzieć o strukturalnym podziale, skali i kinetyce zmian w społeczeństwie. Innym motorem napędowym protestów jest zapewne strach i krzesana z niego energia na obronę swojego równoległego z rzeczywistością świata opartego na hedonizmie. Wymienione wyżej zmienne równania na życiową ścieżkę na skróty łącznie składają się na relacje, które budujemy w oparciu o wspomniany wyżej strach i własny hedonizm, a pierwsze wyzwania w jaskrawy sposób pokazują społeczną niedojrzałość metrykalnych mężczyzn, jak i kobiet. Alternatywnie – ich problemy psychiczne, niejednokrotnie będące efektem odstępstwa od Dekalogu; kiedyś i dziś. Prawo o zakazie aborcji dotyczy wszystkich obywateli, a więc i mężczyzn. O ile nie mają oni szans zajść w ciążę, o tyle, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Kobiety również. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.
W tym miejscu warto wspomnieć postać św. Józefa, jego cechy, które mogą stanowić remedium na wyemancypowany dziś z moralności i odpowiedzialności związek kobiety i mężczyzny. Przed kilkoma dniami miałem nieprzyjemność oglądać zdjęcia figury św. Józefa w Pile, sprofanowanej w trakcie wciąż trwających protestów feministek.
Komu może przeszkadzać mężczyzna, który nie sypiał z własną żoną, a opiekował się dzieckiem, chociaż wiedział, że nie jest jego? Zapewne jedynie upadłemu i tym ryczącym na ulicach ludziom, zniewolonym seksem.
Józef swą markę osobistą zbudował już 2000 lat temu i wydaje się wprost idealnym personalnym remedium na barbarzyńskie czasy i barbarzyńskich ludzi. Wiedział bowiem, że życie nie polega jedynie na przeżyciu, że jest warte złożenia go w ofierze w imię zasad. Choćby uczciwości, odpowiedzialności, opieki nad rodziną.
Jako przedsiębiorca przyglądam się, jak malujemy dziś własne spółki na turkus, we własnych etykach CSR odkrywamy Amerykę po raz n-ty, organizujemy też czy uczestniczymy w konferencjach i seminariach z zarządzania zaufaniem… A wystarczyłoby być jak Józef. W domu i w firmie. Stać wyprostowanym, pomimo pokusy pójścia na skróty.
Analizując problem aborcji w Polsce, warto spojrzeć z perspektywy warsztatu analitycznego naukowca, księdza, który stara się rozbudowywać go na kryteriach cywilizacyjnych. Definiuje je zwięźle ks. prof. Tadeusz Guz. Zauważa on, iż
polski system edukacji wciąż nie wyartykułował najważniejszych celów edukacji, jakimi są: w aspekcie rozumu – prawda, a w aspekcie wolności człowieka – dobro.
Mając na uwadze owe filary, wiedzę o świecie powinniśmy czerpać, bazując na logice, zbudowanym na jej bazie warsztacie analitycznym oraz regulujących go wartościach moralnych, które nie podlegają relatywizacji, a odstępstwo od nich – racjonalizacji. Brak takiego spojrzenia na analizowaną rzeczywistość wyrzuca poza orbitę cywilizacyjną, prowadzi do tego, co obserwujemy na Zachodzie – do stępienia sumień. Tam moralność stanowiącą komplementarną składową cywilizacyjnego spoiwa zastąpiono etyką, która występować może w tysiącach odmian. Każda wygodnie dobrana przez każdą osobę, grupę zawodową czy społeczną.
Konstytucja Rzeczypospolitej chroni życie wszystkich ludzi, niezależnie od tego, na jakim etapie rozwoju się oni znajdują. Warto tu podkreślić, że równanie na godność ludzką nie zawiera w sobie zmiennej czasowej.
Innymi słowy: człowiekiem się jest, czy od zapłodnienia minęła godzina, czy też jest się 100-letnim staruszkiem, który z uwagi na demencję nie jest w stanie wyartykułować choćby jednego zdania. Po prostu nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty, niejednokrotnie dostając przy tej okazji merytoryczny wtedy łomot. A jeżeli będzie chora lub umrze – to nauczy nas prawdziwej miłości i pokory.
Polityka
Lata bierności po odejściu JPII skutkują starciem liberalnego Goliata z konserwatywnym Dawidem. Na naszych oczach ścierają się płyty tektoniczne postępowego i opartego na wartościach katolickich świata. Nie liczą się wartości, a cel. I ten rewolucyjny cel uświęca też środki. Łamane są więc traktaty, tylnymi drzwiami implementowane są sprzeczne z kanonami łacińskiej cywilizacji rozwiązania. W Europie widać to choćby w próbie narzucania rozbieżnego z traktatami akcesyjnymi redystrybuowania środków finansowych w oparciu o ocenę „praworządności”, łącznie z szantażem finansowym, wojną narracyjną, stosowaniem różnych socjotechnicznych tricków z najważniejszą: medialną manipulacją, prowadzącą do indoktrynacji mas. To właśnie temu służyły działania mające na celu zdyskredytowanie Polski i Polaków czy Węgier i Węgrów, ich suwerennych i legalnych wewnętrznych decyzji w ramach UE. Kamieniem milowym było odejście od nicejskiego porządku na rzecz lizbońskiego; teraz w ramach lizbońskiego większość lewicowa próbuje pozbawić zdania odrębnego te państwa, których rządy choćby deklarują prawicową zarządczą linię. Zmienia się też kinetyka tego procesu.
Nie chodzi o wartości, bo na płaszczyźnie merytorycznej wartości broniłyby się same. Chodzi o władzę i dominację, do której droga wiedzie poprzez skrzyknięcie się sił nurtu liberalnolewicowego, wspólną ich aktywność dla zainstalowania na miejscu niepokornych władz ich lewicowych homologów, skłonnych od ręki narzucić wszystkim swobodny dostęp do zabiegu aborcji jako komplementarnej wartości tzw. praw człowieka. Metodyka jest widoczna i można pokusić się o zgrubne jej opisanie jako metodę „ulica i zagranica” czy makiaweliczne fałszerstwa wyborcze w USA w celu utorowania drogi liberałom. Walka odbywa się na wielu płaszczyznach, bez poszanowania prawa. W związku z powyższym proces destrukcji miru społecznego należy postrzegać w kategoriach multidyscypliny, gdzie skoordynowane działania skutkują pojawieniem się efektu synergii, a dalej swoistej „masy krytycznej”, czyli przesilenia, anarchii, a w finale – cywilizacyjnego upadku.
Sporu o aborcję na płaszczyźnie wartości prowadzić nie ma sensu, bo choć wartości są przedmiotem sporu, oponentom przyświeca inny cel. Cel w postaci realizacji rewolucyjnej anihilacji oponentów i zastanego porządku.
Warto, walcząc w procederem aborcji, z całą stanowczością korzystać z instrumentów prawnych, pokusić się o przeniesienie sporu w obszar analizy prawnej tych aktów, które nakazują pełną ochronę nienarodzonych. Warto w tym samym czasie działać też na innych polach, szukając tu efektu synergii, przejmować inicjatywę, realizując szkicowane, wariantowe strategie, a w ich ramach wymiernie skuteczne taktyki. Nie chodzi bowiem o to, by prowadzić walkę, ale o wygraną. Wygranie sprawy aborcji bez moralnego faulu. Ma to taktyczne uzasadnienie: nie można, będąc laikiem sportowym, oczekiwać sukcesu i wchodzić do bokserskiej walki z zawodowym bokserem, ponadto każde użycie niedozwolonej prawem siły skutkuje natychmiastową dyskredytacją w oczach obserwatorów i sędziów. Dlatego z całą stanowczością należy rekomendować wzmożenie wysiłków i pracę na rzecz formowania młodych ludzi, aktywność w obszarze medialnego „marketingu prawdy”, a jednocześnie prowadzenie batalii prawnej i w miarę możliwości procesu zmiany u zindoktrynowanych ideologią śmierci zwolenników aborcji.
Gdy III Rzesza przegrała II wojnę światową, doszło do osądzenia niemieckich ludobójców i ich stronników przed trybunałem w Norymberdze. Gdy krwiożerczy reżim Pol Pota w Kambodży upadł w 1979 roku, Czerwonych Khmerów sądzono za ludobójstwo. Przegranego Slobodana Miloszewicia postawiono przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Kto oskarżał Hermana Goeringa i innych niemieckich masowych morderców podczas procesów norymberskich? Amerykanie, Brytyjczycy, ale i Sowieci. Tacy jak generał Roman Rudenko czy sowieccy prokuratorzy, których sumienia były wyemancypowane z moralności, a ręce zbrukane krwią większej ilości ofiar niż Goeringa. Historię piszą zwycięzcy – powiedział Józef Stalin. Miał rację. Na dziesięciolecia ustalił narrację, prawa. W Polsce po 1989 roku nie skazano żadnego z czołowych komunistycznych zbrodniarzy.
W Polsce na upadku ustroju najlepiej wyszli komuniści i zaakceptowani przez nich negocjatorzy, uwłaszczając się na narodowym majątku, podczas gdy oponentów „Magdalenki” spotykał ostracyzm, niekiedy wykonywane były „samobójstwa”. Zapewne dlatego, że w Polsce sukcesy święci ideologia materializmu, nihilizmu, ponieważ wciąż wykonuje się aborcje.
Konkluzja
Najnowsze badania społeczne prof. Piotra Świlińskiego pokazują hierarchię wartości dzisiejszych Polaków. O ile jeszcze dwie, trzy dekady temu za najważniejsze uznawano rodzinę, miłość czy przyjaźń, to dziś panuje, jak to określa prof. Marek Jan Chodakiewicz, dyktatura przyjemności. Piramida potrzeb Polaków wygląda następująco: 1. Zdrowie 2. Wygoda 3. Konsumpcja 4. Rozrywka.
Wygląda znajomo? Czy jest to dla Państwa przerażające, czy też naturalne?
Chrońmy prawdę opartą na piątym przykazaniu Dekalogu, to bowiem prawda najwyższa, bo Boska. Zadbajmy o spójność prawa stanowionego z prawem Boskim. Zadbajmy o dochowanie wieczystego ślubu: „Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w żłóbek betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym. Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu. Lud mówi: Królowo Polski – przyrzekamy!”
Prawo Boskie nie ogranicza nas, a chroni. Widać to z perspektywy 2000 lat, nie widać natomiast z perspektywy 1948, 1997, 2020 roku, a więc czasu, odpowiednio: ratyfikowania przedmiotowej Konwencji, utworzenia konstytucji RP oraz przeprowadzonych szacunków co do skali rzezi nienarodzonych.
Liczba ofiar aborcji liczona od lat 50. ubiegłego wieku to już nie rzeka, nie morze, a ocean niewinnej krwi. Różne szacunki mówią o 1,514 do znacznie ponad 2,515 mld ofiar tego procederu. O biznesie handlu „mięsem” abortowanych ludzi, liczonym na miliony euro, mówi z kolei publicystka Małgorzata Wołczyk: o 100 tys. ofiar rocznie tego procederu, o 250 kg szacowanego w skali roku, wysyłanego producentom kosmetyków „mięsa” tylko z jednego centrum aborcyjnego.
„Na to Jezus mu rzekł: »Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie«” (Mt 17–19).
Powyższe wersety z Ewangelii Mateusza nie powinny dawać nam powodów do składania broni. Do projektowania zmiany świata w oparciu o słupki sondaży, o makiaweliczny, polityczny pragmatyzm. Skoro od dwóch tysięcy lat żyjemy w pełni, mało: posiadamy pisemną gwarancję zwycięstwa, nie powinniśmy grzeszyć głównym grzechem lenistwa, tylko czynnie zabrać się za obronę piątego przykazania Dekalogu. A o wsparcie prosić św. Józefa i miliardy abortowanych do tej pory DZIECI.
Artykuł Miłosza A. Kuziemki pt. „Pandemia aborcji” znajduje się na s. 12–13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Rywalizacja, stałe ściganie się o to, kto informuje szybciej i dokładniej, podnosi poziom merytoryczny wszystkich mediów – czy komuś się to podoba, czy nie. Nie dajmy sobie tego odebrać.
Jolanta Hajdasz
Luty 2021 w Polsce dla wolności słowa ma co najmniej trzy ważne i różne wydarzenia – zablokowanie przez YouTube oficjalnego anglojęzycznego kanału Instytutu Pamięci Narodowej po publikacji na temat akcji germanizacji polskich dzieci w czasie II wojny światowej, akcję największych mediów w Polsce przeciwko podatkowi od reklam, pt. „Media bez wyboru”, oraz ogłoszony na konwencji Platformy Obywatelskiej pomysł zbiórki podpisów pod inicjatywą ustawodawczą w sprawie likwidacji abonamentu RTV i likwidacji… TVP Info.
To jeden z najbardziej absurdalnych pomysłów, jakie zgłosiła Platforma Obywatelska nie tylko w ostatnim czasie, ale w ogóle. Oznacza lekceważenie przez to ugrupowanie prawa i ignorowanie zasady wolności słowa, wolności wypowiedzi. Likwidację abonamentu zostawmy na razie bez komentarza, Platforma zgłaszała ten pomysł także w czasie swoich rządów i nie potrafiła go zrealizować, teraz więc, gdy jest w opozycji, też zapewne nie da rady.
Zastanówmy się nad drugim postulatem – likwidacją TVP Info. W tej sprawie Platforma rozpoczęła zbiórkę podpisów pod projektem ustawy i tym samym zmusza nas do zajmowania się tym naprawdę groteskowym pomysłem na poważnie. Pomysł jest jednak bardzo niebezpieczny, bez względu bowiem na ocenę oferty programowej tej anteny, jedno jest pewne – współczesna telewizja musi mieć poważną informację i poważną publicystykę.
W dobie cyfrowych multipleksów telewizja, która dociera codziennie do milionów widzów, musi mieć kanał informacyjny nadawany na żywo, z transmisją nagłych wydarzeń, wystąpień najważniejszych osób w państwie, czy dyskusją, czy debatą w studiu. Bez tego jest jedynie najprostszym sposobem spędzania wolnego czasu, co samo w sobie nie musi być czymś nagannym, ale jeśli chcemy, by telewizja pełniła funkcję informacyjną i kontrolną w stosunku do przedstawicieli władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, to oczywiste – musi mieć miejsce i czas antenowy na informację, na komentarz, na wywiady i reporterskie relacje. Musi mieć kanał informacyjny. Nie wierzę, że nikt w Platformie tego nie rozumie, dlatego wytłumaczenie jest jedno – szukają sposobu na uciszenie niewygodnych dla siebie mediów.
Realnej konkurencji dla liberalnej informacji nie było w Polsce przez wiele lat. Wystarczy porównać daty uruchomienia głównych całodobowych programów informacyjnych w naszym kraju – pierwszy wystartował TVN, uruchamiając swój kanał już w 2001 roku, w czasie ataku terrorystycznego na wieże World Trade Center w Nowym Jorku. Kanał był dostępny tylko na platformie cyfrowej, ale przez całe 6 lat nie miał żadnej konkurencji, co m.in. pozwoliło mu stać się najpoważniejszym źródłem szybkich informacji przekazywanych w Polsce, w tym czasie bowiem nie było jeszcze ogólnodostępnego internetu. Jedynym podmiotem, który na tym polu mógł nawiązać rywalizację z tą stacją, była telewizja publiczna, niestety jej decydenci działali tak, jakby chcieli nie przeszkadzać konkurentowi w umacnianiu swojej pozycji. W 2007 roku udało się utworzyć TVP Info, ale po 2010 roku, gdy telewizją publiczną kierowali prezesi związani z Platformą Obywatelską – poziom infantylizmu i liczba tematów tabu w tej stacji była naprawdę spora. Katastrofa smoleńska, podniesienie wieku emerytalnego, chęć prywatyzacji lasów państwowych, emigracja zarobkowa, obowiązek szkolny dla sześciolatków, afery gospodarcze i postępujące ubóstwo polskich rodzin – to tematy, których wówczas w TVP Info nie poruszano prawie wcale, a przecież były to najważniejsze kwestie obchodzące chyba każdego z nas. Po dojściu do władzy Zjednoczonej Prawicy i zmianach w mediach publicznych TVP Info stało się jednym z ważniejszych źródeł informacji dla Polaków.
Rozumiem irytację tych, którzy uważają, że ta antena za bardzo eksponuje i promuje polityków rządzącej partii, bo transmituje wystąpienia urzędującego prezydenta, premiera, ministrów itd. Może komuś to bardzo przeszkadza, ale wielu osobom te informacje są przydatne i potrzebne, bo chcą wiedzieć, co robi i myśli głowa państwa, co planują sprawujący władzę.
Postulat likwidacji kanału informacyjnego telewizji publicznej dowodzi przede wszystkim tego, jak ważną rolę pełni ona rolę w naszej rzeczywistości i jak bardzo głównej partii opozycyjnej przeszkadza to, że ktoś nadaje program, w którym nie wyśmiewa się nieustannie prawicy, a do którego zaprasza się także polityków partii konserwatywnych i publicystów mających prawicowe, a nawet katolickie poglądy. W sytuacji wręcz wojny gospodarczej i kulturowej, w jakiej obecnie się znajdujemy, to bardzo ważne, by mieć narzędzie do błyskawicznego przekazywania informacji, które mogą dotrzeć w każdej chwili praktycznie do każdego. W ostatnim roku przekonaliśmy się o tym wielokrotnie, pandemia covid-19 zmusiła nas przecież do niewychodzenia z domów, do szukania najprostszych, najbardziej praktycznych i potrzebnych informacji. Telewizja informacyjna z całą pewnością przydała się wielu i dobrze, że nie byliśmy skazani tylko na przekaz stacji komercyjnych.
Kto wie, co i jak długo by nam reklamowano i promowano, gdyby nie konkurencja w eterze, gdyby nie to, że na swoich telewizorach mamy wybór i za pomocą jednego przycisku możemy decydować o tym, co chcemy oglądać. Bez tej konkurencji liczba fake newsów byłaby jeszcze większa niż jest teraz.
Bo ta rywalizacja, to stałe ściganie się o to, kto informuje szybciej i dokładniej, podnosi poziom merytoryczny wszystkich mediów – czy komuś się to podoba, czy nie. Nie dajmy sobie tego odebrać.
Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2021. Luty” znajduje się na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Pomysł, by prywatne, działające dla zysku, utrzymywane przez wielki kapitał media odpowiadały w demokratycznym państwie za dostęp do informacji i kształtowanie debaty publicznej, to kwadratura koła.
W obronie monopolu niepłacenia podatków
10 lutego 2021 r. odbył się protest mediów głównego nurtu, rzekomo w obronie wolności słowa i prawa wyboru czwartej władzy, więc każdy szanujący się obywatel miał okazję zobaczyć, że istnieje życie poza mediami powszechnego rażenia umysłów.
Istnieją wolne media, które pozwalają uwolnić się od dyktatu nachalnej propagandy tzw. „wolnych mediów” – neokolonialnej korpokracji spod znaku neoliberalizmu. Chyba najtrafniej ujął to w swoich wpisach na fb Remigiusz Okraska, redaktor naczelny niezależnego ogólnopolskiego kwartalnika o tematyce społecznej „Nowy Obywatel”: „Niektórzy z was może pamiętają, że całkiem niedawno pisałem tutaj o planach rządu, na mocy których media mają zapłacić większy podatek od reklam, szczególnie od reklam branży farmaceutycznej, im większe media, tym większy podatek, a środki z tego tytułu mają trafić m.in. do NFZ. Te same media, które lubią pozować na wrażliwość, a czasami nawet napiszą, jak to ochrona zdrowia się wali, jakie to są straszliwe kolejki i inne przejawy »zapaści systemu« itp. Tak, zgadliście, dzisiaj te wszystkie wrażliwe, demokratyczne i antyreżymowe media wystosowały do decydentów apel o rezygnację z tegoż podatku, nazwanego przez owe media haraczem.
Wśród sygnatariuszy m.in. Agora SA, Eurozet, RMF, Polityka, Axel Springer, TVN, sama biedota, w tym ta niezwykle wrażliwa społecznie. Obawiam się, że rząd może być nadmiernie miłościwy. Bo ja bym im ten podatek jeszcze podniósł.
Dodatkowe 10 punktów procentowych za bełkot o »haraczu«, czyli o dodatkowych środkach na leczenie”. I dalej, ironicznie, w reakcji na tweet Rafała Wosia: „Ale jak to, strajkiem nie jest to, że Agora SA unika opodatkowania i nie chce się z wielkich zysków dorzucić do finansowania ochrony zdrowia? Panie Rafale, to niemożliwe, sprzedał się pan PiS-owi, proszę się opamiętać, jest jeszcze szansa dla pana, proszę już nie oglądać TVPiS, posypać głowę popiołem, przez dekadę kajać się za źle i lekkomyślnie pojmowane wolne słowo, a może wybaczymy i znowu dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem demokracji! Podpisano: Lewica Klasy Średniej”.
A w reakcji na popierające protest wpisy z tzw. lewicy red. Okraska komentuje krótko: „No cóż, lepszego zaorania klasośrednich libko-lewaków chyba już nie zobaczymy, to jest metr z Sevres”. W tym samym środowisku „Nowego Obywatela” dr Łukasz Moll uzupełnił komentarz w następujący sposób: „Zapamiętajcie ten dzień jako decydujący dla mediów, jakie znamy. Medialna oligarchia, która od lat tworzy oligopol w dostępie do informacji, właśnie pokazuje działanie wolnych mediów w praktyce. Ludzie, którzy zawodowo zajmowali się promocją neoliberalnej propagandy, ludzie, którzy ustami »ekspertów« ordynarnie kłamali, wieszcząc upadek polskiej gospodarki przy nawet najmniejszej próbie redystrybucji kapitału, właśnie blokują dostęp do informacji w imię własnego ekonomicznego interesu. Tak się w Polsce unika opodatkowania, tak nadużywa się władzy. Dosyć tej ściemy. Media w Polsce są skorumpowane, rządzi w nich kolesiostwo i propaganda. Nie tylko w TVP, w każdym większym koncernie medialnym. Wolne to są w Polsce media od mówienia prawdy i opodatkowania. Na tym się kończy nasza wolność mediów”. (…)
„Pomysł, by prywatne, działające dla zysku, utrzymywane przez wielki kapitał media odpowiadały w demokratycznym państwie za dostęp do informacji i kształtowanie debaty publicznej, to jest kwadratura koła.
Kwik, jaki wywołał planowany podatek reklamowy, obnaża to, czym te media są i komu służą: są słupami reklamowymi, podporządkowanymi interesom reklamodawców. Trochę słaby pomysł na bycie wolnymi. Gdzieś mam intencje Kaczyńskiego, stojące za tym podatkiem. Wiem jedynie, że demokracja nie ma nic wspólnego z oligarchicznymi mediami.
Jeżeli opozycja chce mnie przekonać, niech przestanie być reaktywna, histeryczna i stworzy program przebudowy mediów w duchu obywatelskim, na miarę cyfrowego XXI wieku”.
I tak spuentował wrzaski monopolistów medialnych: „W latach 2012–2016 TVN zapłacił 70 tysięcy złotych podatku dochodowego przy łącznym przychodzie ponad 9 miliardów złotych. Nie wiem, jak Wy, ale jak TVN chce płacić Olejnik, Kuźniarowi, Omenie i Pirógowi bajońskie gaże, to nie z naszych pieniędzy. Niech zaciskają pasa”.
Moll nie poprzestał na ciętych replikach. Prześledził, jakie są światowe tendencje w podatku od reklam w mediach: „Podatek od reklam w mediach to po prostu wprowadzenie europejskich standardów. Jako że w Polsce nie ma wolnych mediów, które organizowałyby jakościową debatę publiczną – są grupy interesu, które troszczą się o swój portfel i dorabiają do tego kłamliwe opowieści o »cenzurze« i »końcu demokracji« – przez manipulacje musimy przedzierać się samodzielnie. W tym wypadku nie jest to specjalnie trudne zadanie. Przejrzałem to, co o planowanym podatku od reklam mają do powiedzenia gremia eksperckie.
Czołowy think tank zajmujący się integracją europejską, założony w 1983 roku Centre for European Policy Studies, w grudniu 2019 pisał o konieczności zwiększenia opodatkowania sektora cyfrowego, który rozwija się w oszałamiającym tempie (prognozowany wzrost w kolejnej dekadzie – 35% rocznie). Jednak istniejące rozwiązania podatkowe nie odpowiadają realiom ponadnarodowych sieci medialnych, które z łatwością unikają łożenia do budżetu.
To dlatego od 2018 roku Komisja Europejska proponuje nowe inicjatywy w tym zakresie, a część państw członkowskich zajęła się tematem na własną rękę. CEPS chwali w tym kontekście… Orbanowskie Węgry, ale przywołuje także inne przypadki z Europy i świata: Indie, Francję czy Włochy. Trend ten potwierdza amerykański think tank Tax Foundation, który zajmuje się monitorowaniem sytuacji podatkowej na świecie. Co ważne, jest to think tank centroprawicowy, przyjazny biznesowi, a nie żaden krwiożerczy klub lewaków. Organizacja podaje, że »około połowy europejskich państw grupy OECD albo ogłosiło, albo zaproponowało, albo wdrożyło podatek od usług cyfrowych, który jest podatkiem nałożonym na wybrane strumienie przychodów brutto dużych firm cyfrowych«.
W załączonym przeglądzie rozwiązań widzimy, że w wielu krajach rozwiązania te obejmuję opodatkowanie reklam, i to nie tylko tych cyfrowych (Austria, Czechy, Francja, Węgry, Włochy, Słowacja, Hiszpania, Turcja). Również polski rząd w uzasadnieniu ustawy o podatku od reklam powołuje się na europejskie wzorce:
Wprowadzając składkę od reklam, Polska wzoruje się na szeregu państw OECD i Unii Europejskiej, które wdrożyły do swojego prawa podobne rozwiązania.
Funkcjonują one m.in. we Francji, w Austrii, w Grecji i na Węgrzech, w których już od wielu lat intencją ustawodawcy jest zaangażowanie w proces zaspokajania szczególnych, często nadzwyczajnych potrzeb publicznych, największych beneficjentów przyspieszającego procesu cyfrowej transformacji gospodarki. Szczególnie bogate doświadczenie w stosowaniu danin reklamowych posiada Austria, gdzie od 2000 r. pobierany jest podatek od reklam w telewizji, radiu, prasie i na plakatach. We Francji dodatkowemu obciążeniu podlega emitowanie i transmisja reklam za pośrednictwem radia i telewizji, a w Grecji – reklama telewizyjna. Daniny reklamowe znajdują zastosowanie w państwach na całym świecie. Największymi pozaeuropejskimi krajami, które wdrożyły ten typ opodatkowania, są Indie i Malezja.
Wysokość składki w Polsce nie będzie odbiegać od poziomu stosowanego w innych krajach naszego regionu (w Czechach i na Węgrzech) i będzie uzależniona od reklamowanego towaru, rodzaju medium oraz wielkości nadawcy. Wyższymi stawkami objęte zostaną przychody z reklam towarów szkodliwych dla zdrowia, w szczególności napojów słodzonych, ale także od suplementów diety. Szereg państw Unii Europejskiej wprowadziło lub rozważa wprowadzenie przepisów wdrażających na ich obszarze opodatkowanie gospodarki cyfrowej (digital economy tax), obejmując daninami, obok reklamy konwencjonalnej, także reklamę udostępnianą online. Należą do nich zarówno kraje zachodniej Europy (m. in. Francja, Belgia, Hiszpania, Włochy i Wielka Brytania), jak i państwa naszego regionu (Czechy i Węgry). W podobnym kierunku pójdzie Polska. Stawka składki od reklamy internetowej wyniesie 5%. Jej zakresem objęci zostaną giganci cyfrowi, których globalne przychody sięgają 750 mln euro, a przychody z tytułu reklamy internetowej w Polsce 5 mln euro.
Możemy oczywiście dyskutować o tym, czy szczegółowe rozwiązania zaproponowane w Polsce są sprawiedliwe, czy nie są pozbawione technicznych wad. Ale taka dyskusja nie będzie możliwa, gdy prywatne media odgrywają żałobny spektakl i zwyczajnie manipulują czytelnikami, widzami, słuchaczami, użytkownikami, że dzieją się w Polsce rzeczy niesłychane”.
Ocena protestu monopolistów medialnych przez Molla jest, niestety, pesymistyczna: „Drodzy liberałowie, najlepsze w tym wszystkim jest to, że można z Wami seryjnie wygrywać wybory, obnażać tym samym absolutną niemoc Waszych strategii i zawstydzającą głuchotę społeczną po Waszej stronie, a na koniec i tak okazuje się, że w tym znienawidzonym przez Was, tak bardzo zamordystycznym rządzie, że nawet tam siedzą Wasi ludzie, którzy pilnują Waszego kompradorskiego interesu – jak nie liberałowie od Gowina, to obrońcy narodowej burżuazji od Ziobry. I dlatego ten podatek od reklam najprawdopodobniej nie przejdzie. To pokazuje, kto tu ma rzeczywistą hegemonię – nie tylko przez ambasadę amerykańską, instytucje unijne, sędziwe autorytety moralne, »wolne« prywatne media i »niezależne« NGO-sy finansowane z zagranicy – czyli instancje władzy, których nie wybraliśmy.
Podkreślmy: niedemokratyczne instancje, które bronią demokracji. Czy chodzi o opodatkowanie koncernów medialnych, czy o prawa zwierząt hodowlanych, czy o podwyżkę składek emerytalnych krezusom – przerabialiśmy to wielokrotnie – macie swoich obrońców już na poziomie koalicji rządzącej.
Ale nie pasuje to do pięknej fantazji prześladowanych obrońców demokracji, zabarykadowanych w ostatniej wiosce Galów, jaką macie na swój temat. Fantazji w tym kraju tak potężnej po trzydziestu latach neoliberalnego prania mózgów, że nie wierzę, że kiedykolwiek uda się z nią wygrać”…
A na koniec – zaserwował nieco optymizmu dla medioholików:
„Spokojnie, bez paniki, serwisy medialne nie zamkną się, bo nie zrezygnują łatwo z wartości, jaką generujemy dla nich jako użytkownicy poprzez oglądanie reklam, udostępnianie zawartości, komentowanie artykułów, zakładanie kont, a nawet wyrażanie naszego oburzenia wobec prezentowanych treści.
I od tej naszej nieopłaconej pracy reprodukcyjnej – nazywanej czasem przez teoretyków kapitalizmu cyfrowego praco-zabawą (ang. playbour: play + labour), powinny co najmniej płacić podatki. Bo to nie sama reklama ma wartość, a nasza »obróbka« tej reklamy. Reklama w szczerym polu nie ma żadnej wartości, tak jak i na portalu-widmie. To Wy, my jesteśmy kurą znoszącą mediom złote jajka. A jeśli media mają obiekcje co do rządowej propozycji, to niech przedstawią własną pod dyskusję, zamiast zachowywać się jak przedszkolak, któremu Pani chce zabrać lizaka”.
I to by było na tyle, o proteście tzw. wolnych mediów – bynajmniej nie w obronie wolności informacji, a w obronie monopolu na niepłacenie podatków.
Zebrał i opracował Stanisław Florian
Opracowanie Stanisława Floriana pt. „W obronie monopolu niepłacenia podatków” znajduje się na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Steinmeier przyznaje zasadność roszczenia w zakresie reparacji wojennych od Niemiec. Uczynił to omyłkowo, ale w historii nie takie rzeczy się zdarzały: Gorbaczow np. obalił komunizm, chcąc go ratować.
Jan Bogatko
Wojna o prawdę
Na sensacyjne oświadczenie Franka-Waltera Steinmeiera chyba nikt nie zareagował poza mną w Radiu Wnet. Polityk SPD, prezydent Republiki Federalnej Niemiec chciał zapewne, zabierając głos w obronie najcenniejszego dla Niemiec i Rosji projektu, jakim jest druga nitka gazociągu z Rosji do Niemiec na dnie Bałtyku, wyrazić coś całkiem innego. Wbrew oświadczeniom Berlina, czynionym dla uspokojenia mniej zorientowanych mieszkańców Unii Europejskiej (i nie tylko), Nord Stream 2 to wcale nie projekt gospodarczy, lecz polityczny. I to bardzo polityczny! Steinmeier, wielki przyjaciel Rosji, jak cała SPD zresztą, przez pomyłkę powiedział to, co myśli, a więc dla ratowania wątpliwego projektu zachował się niedyplomatycznie. Prezydent Niemiec, udzielając wywiadu gazecie „Rheinische Post”, podkreślił w nim znaczenie projektu Nord Stream 2 dla relacji niemiecko-rosyjskich.
Frank-Walter Steinmeier wyraził w rozmowie filozoficzną myśl, iż relacje energetyczne to „niemal ostatni most między Rosją a Europą” (zdradził przy okazji, czym jest Europa), podkreślając, iż Niemcy muszą mieć na uwadze historyczny wymiar relacji niemiecko-rosyjskich i wskazując w tym kontekście na napaść Niemiec na Związek Sowiecki podczas II wojny światowej, której to 80 rocznica wypada 22 czerwca tego roku.
Prezydent Niemiec oczywiście dodał standardowe zdanie, że nie usprawiedliwia to błędów w dzisiejszej polityce Rosji, ale – dodał – „nie powinniśmy tracić z oczu szerszego kontekstu. „Tak, aktualnie relacje są trudne, ale istnieje przeszłość je poprzedzająca i przyszłość po nich”. Słowa te wywołały oburzenie głównie w Kijowie, w Warszawie raczej niewielkie. A powinno być przecież odwrotnie!
To jasne, że Berlin nie dostrzega innych państw (tu mówi się nawet „krajów”, a nie „państw”, czyli używa się pojęcia geograficznego, a nie politycznego). I tak mówi się tutaj w Niemczech o Rosji jako o sąsiedzie. Dla każdego Niemca to oczywiste, bowiem Rosja „zawsze” graniczyła z Niemcami. To, że „zawsze” trwało w latach rozbiorów Polski (pomijając fakt, że Niemcy powstały dopiero w 1871 roku, więc są państwem nowym na mapie Europy), wymyka się jakoś uwadze nawet wykształconego mieszkańca Republiki Federalnej. Czasami bywa to nawet śmieszne: to tak, jakby rząd w Warszawie mówił o swym chińskim sąsiedzie, ale przeważnie śmieszne to nie jest i budzi ponure reminiscencje. Przeciętny Niemiec (mimo Stalingradu, a może przez ten Stalingrad) lubi Rosję, jej sztukę, literaturę i wspomina o „rosyjskiej duszy”. Polska to nadal enfant terrible, ot, Przywiślański Kraj, który „prześladował w przeszłości Żydów, Niemców i Rosjan (prawosławni to rzecz jasna Rosjanie) bez szczególnej kultury – wystarczy poczytać listy z kampanii wrześniowej bohatera narodowego, pułkownika Clausa Philippa Marii Schenk Graf von Stauffenberga.
Pewien lekarz, po studiach w Leningradzie, zapytał mnie wprost: czego Polacy chcą od Rosjan?
Jedno jest pewne – wszystkie partie polityczne w Niemczech, zarówno te rządzące, jak i opozycyjne, mają sympatie prorosyjskie. Uważam, że Polska wyglądałaby kiepsko, gdyby nie było NATO, aczkolwiek wiele sobie po tym sojuszu nie obiecuję, zwłaszcza w obliczu ostrego skrętu w lewo w USA. Na razie jednak Waszyngton nadal sprzeciwia się budowie Nord Stream 2, uzależniającego Niemcy od Rosji, ale to wszystko może się zmienić nagle i niespodziewanie. Sankcje, wprowadzone przez odsądzanego od czci i wiary prezydenta Donalda Trumpa, zaczynają dopiero przynosi skutki. Aktualnie – jak informują niemieckie media – co najmniej 18 europejskich firm wycofało się ze współpracy przy realizacji tego kontrowersyjnego projektu. Co prezydenta Steinmeiera na pewno bardzo boli, to fakt, że wśród nich znajdują się takie potęgi, jak Bilfinger z Mannheim czy należący do Muenchener Rueck zakład ubezpieczeń Munich Re Syndicate Limited.
Wracając do słów Franka-Waltera Steinmaiera, jakie z jego ust padły w rozmowie opublikowanej na łamach „Rheinische Post”, nie popełnię błędu pisząc, że Niemcy historii nie znają, a raczej kierują się jej własną wersją. Kiedy ambasador Republiki Ukraińskiej w Berlinie, Andrij Melnyk, zareagował z oburzeniem na słowa prezydenta Niemiec w oświadczeniu, kolportowanym przez Deutsche Presse Agentur („wypowiedzi prezydenta Steinmeiera były ciosem w serca Ukraińców”, posłużono się „wątpliwymi argumentami historycznymi”), początkowe milczenie kryło powszechne zdziwienie. Potem rozszalała się (jak na tutejsze warunki) prawdziwa burza. Szczególnie nieprawdziwe jest uznanie mieszkańców ZSSR za Rosjan (podobnie, jak dawniej wiernych Kościoła prawosławnego).
Steinmeier w 2021 roku użył stalinowskiego argumentu, jakoby ofiarami wojny padło ponad 20 milionów mieszkańców Związku Sowieckiego i używa go dla usprawiedliwienia kontrowersyjnego projektu z Rosją, który uderza w państwa, jakie ucierpiały wskutek wojny, a jakie Nord Stream starannie omija!
Mogłoby uchodzić za zabawne, gdyby nie było obrzydliwe, kiedy Steinmeier pomija fakt, że II wojna światowa nie rozpoczęła się od napaści Niemiec na swego byłego sojusznika – Związek Sowiecki (tego dnia, 20 czerwca 1941 roku, rozpoczęła się, wedle terminologii stalinowskiej, wojna ojczyźniana), lecz od wspólnej napaści Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę (pomijam tu wyjątkowo Słowację, trzeciego agresora)! O tym prezydent Steinmeier, gdyby chciał, mógł przeczytać nawet w Wikipedii. A może nawet przeczytał, ale nie pasowało to do publicznego przekazu! Dokonując przeskoku z 17 września 1939 roku (a właściwie od chwili ustalenia innej niż w tajnym protokole, niemiecko-rosyjskiej „granicy przyjaźni”) do dnia napaści Niemiec na Sowiety, zauważyć trzeba (czego nie dostrzegł chyba rząd w Warszawie), że zachodnie ziemie Związku Sowieckiego to w pierwszym rzędzie okupowane zimie polskie.
Mówimy tu o wielkim terytorium, liczącym około 200 tysięcy kilometrów kwadratowych, zamieszkałych przez miliony obywateli RP (stalinowski „plebiscyt” i nadanie sowieckiego obywatelstwa mieszkańcom tej skrwawionej ziemi należy uznać za fasę). To na nich poszła pierwsza, miażdżąca fala niemieckiego ataku i to powinien rząd polski podkreślić w oświadczeniu, jakiego nie wydał, a wielka szkoda. Na tym tle dyplomacja ukraińska sprawia wrażenie dojrzalszej, a w każdym razie nie lękliwej.
Podniesiona przez Stalina, a cytowana przez Steinmaiera liczba 20 milionów „sowieckich” ofiar jest o tyle wątpliwa, że obejmuje także ofiary polskie, zarówno ze strony niemieckich, jak i sowieckich okupantów, i jest to właściwie skandal, że w Polsce, podobno tak dbającej o wizerunek historyczny i historyczną prawdę, politycy, publicyści i nawet historycy nabrali wody w usta.
Rosjanie do ofiar „nazizmu” na obszarze ZSSR zaliczyli nawet polskich oficerów, zamordowanych przez nich w Katyniu!
Pozostaje to w bolesnym kontraście do wypowiedzi ambasadora Melnyka dla agencji DPA. Zarzuca on prezydentowi Steinmaierowi, że nie wymienił on w wywiadzie dla „Rheinische Post” milionów ofiar „nazistowskiej dyktatury” na Ukrainie, należącej wówczas do stalinowskiej Rosji. Ambasador Ukrainy pominięcie to uważa za „groźne zafałszowanie historii”. To prawda. Ale w Ukraińskiej SSR na ziemiach polskich pod sowiecką okupacją mieszkały miliony Polaków, których powinno się uwzględnić w tej statystyce, a które były ofiarami zarówno Niemców, jak Rosjan i Ukraińców. A jak uwzględnić tutaj ofiary ukraińskich czy rosyjskich członków SS? Bo polskich nie było! Na czyje konto zapisać ich zbrodnie? Podziwiam odwagę ukraińskiego dyplomaty, a może liczył on na niewiedzę i brak reakcji ze strony Warszawy? Jeśli tak, to się nie przeliczył.
Melnyk stwierdził wobec DPA, że Nord Stream 2 jest projektem geopolitycznym prezydenta Rosji, Władimira Putina, wymierzonym w interesy Ukrainy – „stąd to cynizm, kiedy akurat w tej debacie posługuje się argumentem strasznego nazistowskiego terroru, przypisując do tego miliony sowieckich ofiar niemieckiej wojny na rzecz zagłady i niewolnictwa wyłącznie Rosji”. A jak zareagował Berlin na krytykę Steinmeiera ze strony Ukrainy? Urząd Prezydenta, ewidentnie poirytowany, stwierdził, że tekst wywiadu mówi sam za siebie i przed zarzutami się broni. „Zarzut spotyka się ze strony Urzędu z pełnym niezrozumieniem”, utrzymują niemieckie media. Niemieccy politycy unikają krytyki prezydenta Steinmeiera po jego wypowiedzi. Do nielicznych należy wypowiedź rzecznika klubu poselskiego opozycyjnej partii FDP, Bijana Djir-Saraia, który wypowiedzi prezydenta Niemiec uznał za niesmaczne: „To, że teraz na domiar wszystkiego nawet prezydent Steinmeier usprawiedliwia projekt Gazpromu historyczną odpowiedzialnością wobec Związku Sowieckiego, koronuje obłudę”.
Prezydent Steinmeier otworzył puszkę Pandory. Teraz w zasadzie Polska powinna przystąpić do dyskusji (na razie z Niemcami) na temat reparacji wojennych. W każdym razie powinno dojść do debaty na ten temat w polskich mediach.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Wojna o prawdę” znajduje się na s. 3 marcowego „Kuriera WNET” numer 81/2021.
Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
O tym, czy Apollo w wierszu „Apollo i Marsjasz” to naprawdę Marian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Strycharczyk pseudonim Słowik, możemy się nigdy nie dowiedzieć.
Sławomir Matusz
Pamięci Żołnierzy Wyklętych
O wierszach Zbigniewa Herberta
Tajemnicze słowa i obrazy z wiersza Herberta Pięciu z tomu Hermes, pies i gwiazda (1957) można odczytać jako scenę zarówno z czasów niemieckiej okupacji, jak i stalinizmu. Poeta zdaje się celowo nie precyzuje, o jakich zdarzeniach pisze, nie oznacza czasu, dając tym samym czytelnikowi do zrozumienia, że mrok dalej trwa, czas zbrodni nie zakończył się:
1 Wyprowadzają ich rano na kamienne podwórze i ustawiają pod ścianę pięciu mężczyzn dwu bardzo młodych pozostali w sile wieku nic więcej nie da się o nich powiedzieć 2 kiedy pluton podnosi broń do oka wszystko nagle staje w jaskrawym świetle oczywistości
Co jest oczywistością? Zbrodnia, o której milczymy. Niewinna śmierć. Dlatego w trzeciej strofie czyni sobie wyrzut, napomina czytelników i poetów:
nie dowiedziałem się dzisiaj wiem o tym nie od wczoraj więc dlaczego pisałem nieważne wiersze o kwiatach o czym mówiło pięciu w nocy przed egzekucją
Ich imion i nazwisk zakazano, nie można ich używać. Złamanie zakazu może ściągnąć nieszczęście – areszt, więzienie lub nawet śmierć dla wielu ludzi.
Zamiast tego poeta proponuje używanie antycznych pseudonimów, by ocalić pamięć tych, którzy nie byli bandytami, ale ludźmi, ludźmi zdradzonymi, którzy kochali, pragnęli, którzy grzeszyli w myślach, mowie, a może w uczynkach, ale którym należy się hołd:
a zatem można używać w poezji imion greckich pasterzy można kusić się o utrwalenie barwy porannego nieba pisać o miłości a także jeszcze raz ze śmiertelną powagą ofiarować zdradzonemu światu różę
Zatem mowa jest o zdradzie, można się domyślać, że o zdradzie ze strony komunistów – choć poeta otwarcie o tym pisać nie może; także o potrzebie przypomnienia po latach, kto ukrywał się pod imionami greckich pasterzy. Czy chodzi tu o Witolda Pileckiego, Tadeusza Bejta, Wacława Alchimowicza, Władysława Kielima i Leona Knyrewicza – tego się już nie dowiemy.
W innym wierszu, z debiutanckiego tomu Struna światła (1956), zatytułowanym Cmentarz, warszawski poeta pisze: „wapno na domy i groby / wapno na pamięć”, zwracając uwagę na amnezję, jaka ogarnęła Polaków, a wiersz kończy tak:
a na powierzchni spokój płyty wapno na pamięć na rogu alei żywych i nowego świata pod stukającym dumnie obcasem wzbiera jak kretowisko cmentarz tych którzy proszą o pagórek pulchnej ziemi o nikły znak znad powierzchni
Dumnie stukają obcasy żołnierzy, którzy przyszli z Armią Czerwoną, a „o pagórek pulchnej ziemi” proszą żołnierze AK, ZWZ i WiN ukradkiem zamordowani i bezimiennie chowani, o nich upomina się Herbert.
Podobne słowa znajdziemy w wierszu Do Apollina, w tym samym zbiorku, będącym sprzeciwem wobec kultu jednostki, estetycznego i intelektualnego zubożenia, a także wobec zakłamywania historii komunistycznych Apollinów – w domyśle Leninów – których pomniki masowo stawiano po wojnie. W części pierwszej utworu podmiot wchodzi w dialog z posągiem:
– by w części drugiej jasno stwierdzić fałszowanie historii, fałsz nowej, socjalistycznej mitologii:
inny był pożar poematu inny był pożar miasta bohaterowie nie wrócili z wyprawy nie było bohaterów ocaleli niegodni szukam posągu zatopionego w młodości pozostał tylko pusty cokół ślad dłoni szukający kształtu.
Zwracają uwagę słowa: „bohaterowie nie wrócili z wyprawy / nie było bohaterów / ocaleli niegodni”. Z jakiej wyprawy, z jakiej odysei? – można by zapytać. Bohaterowie nie wrócili, więc ich nie było, nie ma. Zostali skrycie zamordowani. Ocaleli niegodni – ich oprawcy.
Pięć lat po debiutanckiej książce, w 1961 roku ukazuje się trzeci w kolejności tomik Zbigniewa Herberta – Studium przedmiotu, a w nim jeden z jego najgłośniejszych, najbardziej znanych wierszy – Apollo i Marsjasz. Utworowi temu poświęcono dziesiątki szkiców. Literackie i kulturowe odniesienia zawarte w tym wierszu tropili: Ryszard Przybylski (Między cierpieniem a formą, 1978), Jan Józef Lipski – który widział w wierszu cechy nadrealizmu czy też surrealizmu (Między historią i Arkadią wyobraźni, 1962), Jacek Łukasiewicz czy też Stanisław Barańczak, doszukujący się w Apollu i Marsjaszu ironii.
Tak z kolei o wierszu pisał Jan Błoński w 1970 roku, w szkicu Tradycja, ironia i głębsze znaczenie: „Nie przypadkiem rywalem Apollina nie jest dla Herberta Dionizos, jak zazwyczaj bywało, ale obdarty ze skóry Marsjasz: jego to los nie przestaje nawiedzać podświadomości poety. Zazwyczaj jednak lęk zostaje wysublimowany w ironię, zaś dokuczliwa chwiejność uczuć – uspokojona kontrapunktem lirycznych tonacji. Także ta poezja jest świadectwem zwycięstwa nad własną niemocą”.
Wiersz Herberta o dziwnym „pojedynku”, w którym Apollo torturuje Marsjasza, wsłuchując się w dźwięki wydawane przez swoją ofiarę, jest niemałą zagadką dla czytelników.
Jeśli go czytamy w kontekście innych klasycyzujących, pełnych odniesień do mitologii greckiej utworów Herberta, wydaje się filozoficznym traktatem o cierpieniu, granicach sztuki, okrucieństwie, granicach sadyzmu, patologii, do jakiej zdolny jest człowiek. Znajdujemy w nim sceny, które w kulturze popularnej mogą się kojarzyć z Milczeniem owiec – powieścią Thomasa Harrisa (1988) lub filmem Jonathana Demme’a (1991), gdzie piękny Apollo wciela się w Hannibala Lectera, torturując swoje ofiary, zanim dokona aktów kanibalizmu. Jednak wiersz Herberta powstał blisko 30 lat wcześniej i nie jest tylko literackim studium sadyzmu i okrucieństwa.
W 1961 roku Jerzy Kwiatkowski tak „na gorąco” pisał w „Życiu Literackim” o tym wierszu: „Warto się przyjrzeć, warto raz jeszcze przeczytać ten wiersz, by zobaczyć, jak w Apollinie i Marsjaszu Herbert gra na uczuciach, jak bardzo dba o to, żeby plastyka bólu Marsjasza odcisnęła się w psychice czytelnika; z jaką maestrią prowadzi czytelnika po stopniach tego bólu” (Imiona prostoty, 1961). Te słowa mogłyby być komentarzem do powieści i do filmu o Hannibalu Lecterze.
Tu należałoby zapytać, kim są lub kim byli Apollo i Marsjasz? Czy mieli jakieś odpowiedniki w realnym świecie Herberta? Bo może ten wiersz opowiada jakąś prawdziwą historię?
Być może blisko prawdy był cytowany Jerzy Kwiatkowski, może znał ją albo słyszał coś o niej, bowiem tak kończył swoją recenzję tomiku Studium przedmiotu: „Nie jest to też humanitaryzm naiwny ani patetyczny. Wnosi swoją – uroczą – poprawkę dla ludzkich słabości. Ściskanie w gardle maskuje się tu uśmiechem ironii i żartem. Ale zawsze – poezja ta jest po stronie Marsjasza przeciw Apollinowi, po stronie potępionych przeciw aniołom, po stronie »pana od przyrody« przeciw »łobuzom od historii«”.
Widocznie nie mógł podać prawdziwego nazwiska Apollina, bo ten jeszcze żył i mógł być bardzo niebezpieczny. Nie mógł podać nazwiska Marsjasza, jeśli ten żył, a i nawet jeśli już nie żył – bo mógł narazić na niebezpieczeństwo jego samego, jego rodzinę i przyjaciół. Należałoby zapytać, kim był – lub kim mógł być – Apollo, nazwany przez Kwiatkowskiego „łobuzem od historii”?
Może sam Herbert podpowie? Może są jakieś wskazówki w utworze, które pozwolą zidentyfikować obie postaci? Przyjrzyjmy się jeszcze raz wierszowi:
właściwy pojedynek Apollona z Marsjaszem (słuch absolutny contra ogromna skala) odbywa się pod wieczór gdy jak już wiemy sędziowie przyznali zwycięstwo bogu
Wydaje się, że mamy wyraźne odesłanie do realiów stalinowskich sądów, gdzie wyroki były oczywiste, a śledztwo było spektaklem w pokoju przesłuchań albo w celi, przeznaczonym dla kilku wybranych osób.
Tortury, jakim jest poddawany Marsjasz, są tak straszne i wymyślne, że przy nich, cytując słowa Rotmistrza Pileckiego, który był przesłuchiwany w równie okrutny sposób: „Oświęcim to była igraszka”.
Jednak gdyby chodziło o Witolda Pileckiego, straconego 25 maja 1948 roku, to z pewnością Zbigniew Herbert by to wyjawił, kiedy można już było mówić i pisać o bohaterskim Rotmistrzu.
Skoro nie jest to Pilecki, śledźmy zapis przesłuchania dalej. Marsjasz jest: mocno przywiązany do drzewa dokładnie odarty ze skóry Marsjasz krzyczy zanim krzyk dojdzie do jego wysokich uszu wypoczywa w cieniu tego krzyku
Odpoczynek w „cieniu krzyku” jest omdleniem, które daje chwilę wytchnienia, kiedy nie czuje się bólu. Pominę opisy tortur w wierszu, bo nie o ich opis teraz chodzi. Gustaw Herling-Grudziński wiele razy pisał w Innym świecie i w Dzienniku pisanym nocą o znaczącej różnicy między śledztwami w hitlerowskich więzieniach a tych w więzieniach stalinowskich. O ile Niemcom chodziło o wydobycie zeznania, informacji, to komunistom o zmuszenie do przyznania się do winy – mimo iż wyrok był z góry ustalony.
Hitlerowcy kończyli tortury i całe przesłuchanie, kiedy ofiara wyjawiła informację, o którą im chodziło. W więzieniach NKWD i UB nie miało to znaczenia – torturowano więźniów dalej, bo celem było całkowite upokorzenie.
Jak pisze historyk Michał Jankowski w artykule Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej (czasopismo internetowe Papricana.com): „Podstawowa strategia śledczych UB polegała na wymuszaniu przyznania się do winy i złożenia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dysponowali niemal nieograniczoną paletą możliwości. Przesłuchanie trwało 7–15 godzin. Przez cały ten czas podejrzany był wyzywany, lżony i poniżany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany…”.
Tomasz Stańczyk w artykule Geografia terroru („Do Rzeczy”, 1/2013) przytacza relację więźnia: „Bili wszelkimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła”.
Mateusz Wyrwich w książce W celi śmierci (Warszawa 2012, s. 67) przytacza inne wspomnienie więźnia:
„Tłukli we mnie jak w bęben, najczęściej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą metodę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewali mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i nosem ciekła mi krew”.
To dlatego głos Marsjasza jest monotonny i składa się z jednej samogłoski A. Wycie lub śpiew Marsjasza jest wokalną opowieścią, z towarzyszeniem „instrumentów”, do której później przyłączy się chór. Jest arią, kantatą albo oratorium. Przypomina operowe, a może soulowe popisy solistów. Marsjasz świadomie moduluje swój głos niczym śpiewak. Przesłuchanie – w dwojakim rozumieniu – trwa dalej:
w istocie opowiada Marsjasz nieprzebrane bogactwo swego ciała łyse góry wątroby pokarmów białe wąwozy szumiące lasy płuc słodkie pagórki mięśni stawy żółć krew i dreszcze zimowy wiatr kości nad solą pamięci
Opisy tortur, którym poddawany jest Marsjasz, bardzo przypominają też autentyczne relacje więźniów. Co robi w tym czasie Apollo? W dwóch miejscach w wierszu:
wstrząsany dreszczem obrzydzenia Apollo czyści swój instrument
Tym instrumentem może być flet, puzon, trąbka albo metalowy pręt, noga od stołka, imadło do łamania palców, pas do bicia lub łańcuch, cokolwiek, czym można zadać ból.
Marsjasz zdaje się pozostawać „niezłomny” – zamiast przyznania się do winy i „tak” kończącego przesłuchanie, tortura trwa dalej:
teraz do chóru przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza w zasadzie to samo A tylko głębsze z dodatkiem rdzy
Rdza wskazuje na metaliczność głosu Marsjasza. Rdzą mogą być pokryte metalowe części instrumentów: struny, ustniki, klapki, młoteczki. Trudno nie zauważyć analogii ze strofą wiersza Ornamentatorzy, który zaczyna się od słów: „Pochwaleni niech będą ornamentatorzy” (t. Hermes, pies i gwiazda):
a także skrzypkowie i fleciści którzy dbają aby ton był czysty oni strzegą arii Bacha na strunie G
Marsjasz jest nie tylko ofiarą tortur, ale i muzykiem, śpiewakiem. Jest nie tylko imitatorem, ale będąc ofiarą tortur, artystą najbardziej autentycznym, absolutnym – jak Beethoven w tomie Raport z oblężonego miasta:
Mówią że ogłuchł a to nieprawda demony jego słuchu pracowały niezmordowanie i nigdy w muszlach uszu nie spało martwe jezioro
Cierpienia i skala głosu Marsjasza przekraczają możliwości percepcji Apollina: „to już jest ponad wytrzymałość / boga o nerwach z tworzyw sztucznych”, zatem:
odchodzi zwycięzca zastanawiając się czy z wycia Marsjasza nie powstanie z czasem nowa gałąź sztuki powiedzmy konkretnej
Rodzą się pytania o granice i sens sztuki, o jej związek z życiem. Oprawca wie, że zrobił wszystko, czego od niego oczekiwano. Więcej już nie mógł zrobić, sam jest wyczerpany pracą, jaką mu powierzono. Jest zaangażowany ideowo, wie, że tworzy historię – dlatego ma nadzieję, że jego praca zostanie kiedyś doceniona, może nawet uwieczniona w sztuce, w pieśni, w piosence, w wierszu.
W tym bardzo precyzyjnym opisie tortur pojawia się coś bardzo zaskakującego, niepasującego do scenerii, nieoczekiwanego:
nagle pod nogi upada mu skamieniały słowik odwraca głowę i widzi że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz jest siwe zupełnie
Posiwiałe drzewo może być drzewem Krzyża, świadkiem Męki Pańskiej. Drzewa opowiadają o bohaterskiej walce i śmierci Polaków w powstaniu styczniowym w noweli Gloria victis Elizy Orzeszkowej. Symbolika słowika jest równie bogata. Ptak ten pojawia się w wierszach Mickiewicza, Słowackiego, Tuwima, Staffa, Keatsa.
Jednak nie sądzę, że w tak realistycznym wierszu, pełnym opisów tortur, Herbertowi chodziło wyłącznie o symboliczny i liryczny akcent czy wtręt. To raczej jakaś podpowiedź, wskazówka.
Herbert urodził się we Lwowie w 1924 roku. Po maturze, zdanej na tajnych kompletach, zaangażował się w działalność konspiracyjną, współpracując z Armią Krajową. W maju 1944 roku, jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej, wyjechał do Proszowic pod Krakowem.
Słowik to ptak, ale też pseudonim. W czasie wojny takiego pseudonimu używał kpt. Konrad Strycharczyk, kilka miesięcy starszy od Herberta, urodzony w Nisku (25.05.1923), które wtedy należało do województwa lwowskiego, działający w strukturach AK na Podkarpaciu i w okolicach Lublina, w oddziale Franciszka Przysiężniaka ps. Ojciec Jan (oddział partyzancki NOW-AK „Ojca Jana”).
Kpt. Konrad Strycharczyk ps. Słowik znany był z zamiłowania do śpiewu – dlatego nosił taki pseudonim. Pierwszy raz aresztowało go NKWD w Lublinie w 1944 roku. Udało mu się jednak zbiec z więzienia. Drugi raz był aresztowany w 1946 roku w Olsztynie przez UB. Wyszedł na wolność w wyniku tzw. amnestii w 1947 roku. Po wojnie pracował jako aktor i tenor, był m.in. przez kilkanaście lat solistą Operetki Szczecińskiej.
Zanim jednak wyszedł na wolność, kpt. „Słowik” przez 11 miesięcy był torturowany i przesłuchiwany przez Mariana Cimoszewicza – funkcjonariusza Informacji Wojskowej, a wcześniej donosiciela NKWD i członka Jednostki Specjalnej NKWD SMIERSZ. Na rozkaz Mariana Cimoszewicza w więzieniu, w którym przebywał kpt. „Słowik”, kazano wybudować specjalną salę tortur pod schodami. Cimoszewicz przesłuchiwał „Słowika” z bronią w ręku i bił wiele razy do utraty przytomności.
Marian Cimoszewicz służył w Informacji Wojskowej, a potem w WSW aż do 1972 roku. Nie wiem, czy kpt. Strycharczyk i Zbigniew Herbert się znali, spotkali – jest to bardzo prawdopodobne.
Mogli się poznać w czasie wojny na Podkarpaciu lub we Lwowie. Mogli się spotkać po wojnie, w Warszawie. A może Herbert, znawca muzyki klasycznej: Bacha, Beethovena, miłośnik oper Alessandra Scarlattiego, Mozarta, Moniuszki i Szymanowskiego, tylko słyszał o historii „Słowika” – operowego śpiewaka, torturowanego przez wiele miesięcy przez funkcjonariusza NKWD i UB? Ponieważ Marian Cimoszewicz był „czynny zawodowo” jeszcze przez długie lata po wojnie i mieszkał w Warszawie, nierozsądnie i niebezpiecznie by było umieszczać w wierszu dedykację dla kpt. Strycharczyka lub jakąś konkretną informację. „Słowik” mógł się pojawić w wierszu tylko jako skamieniały ptak-symbol, co sugerowało śmierć żołnierza. Konrad Strycharczyk, pseudonim Słowik, zmarł w Szczecinie 10 lipca 2015 r.
O tym, czy Apollo w wierszu Apollo i Marsjasz to naprawdę Marian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Strycharczyk pseudonim Słowik, możemy się nigdy nie dowiedzieć. Może odnajdą się jakieś zapiski, zachowane po śmierci poety, które to potwierdzą. Ale możemy niczego nie odnaleźć. Niemniej ta historia rzuca nowe światło na wiersz Apollo i Marsjasz Zbigniewa Herberta oraz całą jego twórczość poetycką, i uprawomocnia nową wiersza interpretację.
nad lotniskiem Смоленск-Северный nisko krążą jaskółki i dusze [poległych]
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych” znajduje się na s. 1 i 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Miałam 12 lat, gdy odmówiłam podpisania listu potępiającego polskich biskupów. Za mną zrobiła to cała klasa. Wymówka była prosta – nie nam oceniać dorosłych. Ale nas wychowało pokolenie przedwojenne.
Jadwiga Chmielowska
Marzec, nadchodzi wiosna i dzień jest wyraźnie dłuższy. 1 marca znów oddamy hołd tym, którzy walczyli z sowieckim okupantem, ratując honor Polaków. Nie wybraliśmy komunistów, ten ustrój i władze z nadania Moskwy narzucono nam siłą. Pomimo jakoby zwycięstwa Solidarności, do dziś tkwimy w PRL-u bis. Oto trzecie pokolenie UB walczy z trzecim pokoleniem AK. Coraz bardziej ta wojna plemion jest niezrozumiała. Nikt nie sprawdza, kto jest czyim synem i wnukiem, a warto. Wtedy wiele spraw staje się jasne.
Świat obiegła informacja, że ojciec Nancy Pelosi, przewodniczącej Izby Reprezentantów USA, który był członkiem Partii Demokratycznej, udzielał się w latach 40. XX w. jako przyjaciel ZSRS i występował na imprezach organizacji prokomunistycznych. Może to tłumaczyć jej nienawiść do Trumpa? Czym skorupka za młodu nasiąknie… lub: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Pewne poglądy kształtują się w domu rodzinnym.
Nietrudno jednak młodych ludzi wepchnąć na minę, zwłaszcza gdy poziom edukacji jest żenująco niski. Coraz mniej można liczyć na uzupełnienie wiedzy za pomocą przekazu rodzinnego. Żerują na tym hochsztaplerzy.
Młodzież poszukująca prawdy i wzorców została w złej wierze edukowana przez pseudonarodowców spod znaku Moczara. Mało znają myśl polityczną Dmowskiego, pozdrawiają się tzw. salutem rzymskim. Zadbano o to, by w III RP historię rugowano ze szkół średnich. Nikt z rozwrzeszczanych hejterowców nie wie, że to amerykański chrześcijański socjalista Francis Bellamy (1855–1931) opracował salut, którego używano od 1892 r. podczas ślubowania wierności fladze USA. W 1942 r. zaniechano go jako kojarzącego się z narodowym socjalizmem. Choć przed II wojną światową salut rzymski był popularny w polskich środowiskach narodowych, od czasu napadu hitlerowskiej III Rzeszy na Polskę stał się symbolem okupanta jako hołdowanie Hitlerowi! Trudno zrozumieć, jak ktokolwiek w Polsce może podnieść ramię w tym geście.
Moczarowcy górą – to oni gloryfikowali antysemityzm i przejęli hasła ND! Tak jak po wojnie główne ostrze nienawiści skierowane było nie tyle w AK, co w NSZ. Żołnierze zostali wymordowani, a politycy, np. Bolesław Piasecki, przejęci przez struktury UB. Warto wspomnieć, że pozostający na emigracji przedwojenny działacz ND Jędrzej Giertych był potępiany przez środowisko Rządu Londyńskiego za wypowiedzi broniące nowych władz w Warszawie. Po wydarzeniach 1956 r. poparł Gomułkę. Ostro krytykował Komitet Obrony Robotników i poparł wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, uważając Solidarność za zamaskowany ruch komunistyczny zdominowany przez żydowskich trockistów. Giertych został wydalony z emigracyjnej Partii Narodowej z powodu swojego stosunku do władz PRL.
Kilkunastoletni Tomasz Greniuch przewinął się przez ONR. Nie ukrywał tego, gdy kandydował do IPN. Teraz spotkał go hejt środowisk, które walkę z mową nienawiści mają za szyld swego działania. Próbują zaszczuć człowieka za błąd dzieciństwa.
Ciekawe, czy nastolatki wrzeszczące w szeregach Lempart wiedzą, że w dorosłym życiu będą się tłumaczyć z niszczenia Polski, a ich wnuki – wstydzić się za dziadków.
Miałam 12 lat, gdy odmówiłam podpisania listu potępiającego polskich biskupów za gest pojednania z biskupami niemieckimi. Za mną zrobiła to cała klasa. Ale nas wychowało pokolenie przedwojenne. Wymówka była prosta – jesteśmy dziećmi i nie nam oceniać dorosłych. Teraz dorośli słuchają dzieci w sprawach klimatu. Świat stanął na głowie.
Jak sprawdzają się gadżety wyznawców religii klimatycznej, doświadczyła nie tylko Europa, ale i Teksas w USA.
W Wielkim Poście módlmy się o dar roztropności i pokory. Jak kruchy jest człowiek, widzimy w pandemii. Może powinniśmy pomóc Słowakom i Czechom, przyjmować ich do szpitala zapasowego w Katowicach. Taki gest przechodzi do historii stosunków między narodami.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Ta kontrowersyjna konwencja nie wprowadziła żadnych nowych rozwiązań służących skutecznemu zwalczaniu przemocy wobec kobiet czy innych osób. Trzeba zatrzymać ideologiczne, genderowe szaleństwo.
Jolanta Hajdasz
W ostatnich dniach media obiegło kolorowe zdjęcie trzech roześmianych mężczyzn, z których jeden trzymał na rękach niemowlę, a prasa mainstreamowa z radością obwieściła światu, iż w Kalifornii po raz pierwszy sąd zgodził się zarejestrować dziecko, które w akcie urodzenia ma wpisane trzech ojców, a nie ma żadnej matki.
To nie jest głupi dowcip, tylko skutek nowoczesnej procedury, która doprowadziła do tak nienaturalnej sytuacji i usankcjonowała prawnie eliminację z życia małego człowieka jego mamy, choć przecież ona istnieje, nawet bez względu na to, czy chciała się przyznać do swojego dziecka, czy też nie.
Ta sprawa jest kolejnym przykładem szaleństwa, do którego prowadzi negowanie tradycyjnych ról kobiety i mężczyzny, i wpisywanie tego do porządku prawnego. Do takich właśnie groteskowych i niebezpiecznych sytuacji prowadzi w systemie prawnym tzw. perspektywa gender, czyli oparcie się na radykalnej ideologii negującej podstawy tradycyjnego porządku społecznego. Jest to niebezpieczeństwo, którym Polska jest zagrożona w najwyższym stopniu. Już przecież w 2015 roku prezydent Bronisław Komorowski podpisał tzw. konwencję stambulską, a ona zobowiązuje państwa, które ją przyjęły, do wprowadzenia perspektywy gender do swojego porządku prawnego.
Teraz pojawiła się wreszcie realna szansa, by to zmienić. W lutym Marszałek Sejmu Elżbieta Witek skierowała obywatelski projekt „Tak dla rodziny, nie dla gender” do pierwszego czytania, co oznacza, że posłowie najpóźniej w marcu będą musieli się zająć ustawą o wypowiedzeniu przez Polskę genderowej konwencji stambulskiej.
To ogromnie ważna ustawa i ważne prace parlamentarne. Bez zbędnych słów – to wielka szansa na powrót zdrowego rozsądku do naszego porządku prawnego.
Wypowiedzenie konwencji to przede wszystkim szansa, by powstrzymać skutki wprowadzanej przez nią ideologii, które coraz wyraźniej obserwujemy w wielu państwach zachodniej Europy. Te skutki to chociażby agresywna indoktrynacja lewicowa dzieci w szkołach, ich wulgarna seksualizacja, czy np. niszczenie sportu kobiecego poprzez wprowadzanie do damskiej rywalizacji sportowej mężczyzn określających się jako kobiety, co ma miejsce w Stanach Zjednoczonych już za prezydentury Joe Bidena.
I co warto podkreślić – ta kontrowersyjna konwencja nie wprowadziła żadnych nowych rozwiązań służących skutecznemu zwalczaniu przemocy wobec kobiet czy innych osób. Dlatego teraz trzeba przekonać polskich parlamentarzystów do opowiedzenia się po stronie fundamentalnych praw każdego człowieka i – podkreślam – po stronie zdrowego rozsądku. Debata nad wypowiedzeniem konwencji stambulskiej przez polski Sejm jest też ważną okazją, żeby poprawić nasz system przeciwdziałania przemocy i system pomocy jej ofiarom. Chyba nie trzeba specjalnie uzasadniać, dlaczego jest to zawsze aktualne. Ważne, by system ten był oparty nie na oderwanych od rzeczywistości ideologicznych pomysłach, ale na realnym zapobieganiu przemocy i realnym wsparciu ofiar.
Obawiam się niestety, że w najbliższych dniach będziemy znowu świadkami zmasowanego ataku części mediów na wszystkich przeciwników ideologii gender i media te przewrotnie będą znowu przekonywać opinię publiczną, że sprzeciw wobec konwencji stambulskiej oznacza popieranie przemocy domowej.
Tak jest od wielu lat. Nie można temu wierzyć ani nie można dać się oszukać. Trzeba po prostu jak najszybciej zobowiązać polskie władze do wypowiedzenia szkodliwej dla rodziny konwencji, po to, by w naszym kraju choćby próbować zatrzymać ideologiczne, genderowe szaleństwo, jakie ogarnia świat. W interesie nas wszystkich i dla nas wszystkich.
Artykuł Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Ta technologia była prezentowana – jako przełomowa – w 2018 r. podczas konferencji klimatycznej w Katowicach, ale nie wzbudziła zainteresowania władz, chociaż takiej samej użyto przy penetracji Marsa.
Krzysztof Skowroński
Andrychów jest dwudziestotysięczną stolicą gminy liczącej 47 000 mieszkańców.
97% gospodarstw jest skanalizowanych, a w 2015 r. miasto dostało nagrodę jako najlepiej oświetlone w Polsce. Wymieniono 4 000 lamp; brytyjski system sterowania przyniósł oszczędności na poziomie 70%, co w realiach andrychowskich oznacza milion zł rocznie. Gmina ma własny transport autobusowy z nowoczesnym taborem. Młodzież do 26 roku i seniorzy nie płacą za przejazdy, a dla pozostałych cena biletu wynosi 2,50 zł.
W 2019 roku, gdy bankrutowała prywatna spółka energetyczna, w Andrychowie zaczęło brakować prądu, co skutkowało codziennymi przerwami w jego dostawach. Miastu groził brak prądu i ogrzewania w nadchodzącym sezonie zimowym. Burmistrz Tomasz Żak, który nam o wszystkim opowiedział, podjął decyzję o powołaniu nowej miejskiej spółki energetycznej i przejęciu upadającej elektrociepłowni. Kryzys został zażegnany, ale problemu energetyki miejskiej nie udało się rozwiązać. Przypadek, jak powiedział burmistrz, postawił na jego drodze firmę C-GEN i to jest powód, dla którego przyjechałem do Andrychowa.
Szef firmy C-GEN, p. Tadeusz Bąk, odwiedził nas w naszej siedzibie w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu i opowiedział o opracowanym przez zespół polskich naukowców projekcie energetycznym, który może nie tylko zrewolucjonizować rynek energetyczny na poziomie samorządów, ale rozwiązać problem odpadów.
Ta opatentowana metoda polega na niskotemperaturowym zgazowaniu odpadów (ca 500°C) z katalitycznym utlenieniem gazów poprocesowych (650°C) oraz produkcją energii elektrycznej i ciepła. Pozwala również na produkcję wodoru i opcjonalnie – metanu syntetycznego. Przy zastosowaniu metody na większą skalę, można by gazyfikować węgiel, a przy okazji produkować nawozy azotowe typu mocznik, i to bez importu gazu ziemnego.
W projekcie zainteresował mnie również fakt, że technologia była prezentowana – jako przełomowa – w 2018 r. na otwarcie pawilonu europejskiego podczas konferencji klimatycznej COP24 w Katowicach. Podczas pobytu w Andrychowie dowiedziałem się o zastosowaniu takiej samej technologii przy okazji penetracji Marsa. Zaintrygowało mnie, że tej jakości polski patent pozostał niezauważony w momencie tworzenia nowej strategii energetycznej państwa.
Jestem w Andrychowie dlatego, że burmistrz postanowił wybudować pilotażową fabrykę w oparciu o te patenty.
Podczas wizyty Radia Wnet widzieliśmy tereny specjalnej strefy ekonomicznej, przygotowane do realizacji projektu, który może się udać pod warunkiem, że zostaną w niego zainwestowane pieniądze z programu Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Czy to się uda, zależy od odwagi decydentów.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Musimy drastycznie, do poziomu Anglii lub Polski sprzed roku 1952, obniżyć koszty pracy. Zlikwidować haracz płacony państwu za możliwość zatrudnienia pracownika i podjęcia pracy przez pracownika.
Jan A. Kowalski
W poprzednim numerze przedstawiłem fatalny stan struktury naszego państwa. W sferze zarządzania gospodarką i administrowania państwem – naszym wspólnym dobrem. I mam nadzieję, że wszystkich przestraszyłem nadchodzącą zmianą w świecie. Zmianą systemu finansowego, gospodarczego i cywilizacyjnego. Powtarzane co jakiś czas słowa „wielki reset” kiedyś się zmaterializują. Jako Polska i Polacy musimy się na to przygotować.
Podstawę cywilizacyjną przedstawiłem w cyklu: Chaos w naszych chrześcijańskich głowach. Do odnalezienia na naszym portalu wnet.fm. I od razu dodam: to moje aktualne główkowanie służy wyłącznie obronie naszej chrześcijańskiej ojczyzny. Dlatego zajmę się teraz sprawami materialnymi. Bez uporządkowanej materii nasza duchowa ojczyzna ziemska przestanie istnieć.
Przypomnijmy na początek nasze największe wady strukturalne:
Bardzo ograniczona i wyprzedana przez ostatnie 30 lat polska własność w gospodarce. Nie patrzcie na statystykę, ona tylko zakłamuje rzeczywistość. Przedstawia zagraniczne firmy jako polskie, ponieważ mają w nazwie Poland lub Polska. A prowadzą u nas działalność często zwolnioną z podatków i przy wykorzystaniu taniej siły roboczej.
Demografia. Z ujemnym od 20 lat przyrostem naturalnym kurczymy się jako naród i starzejemy zarazem. Odbije się to w niedługim czasie na naszym systemie emerytalnym, zaprojektowanym kiedyś dla społeczeństwa zwiększającego systematycznie swoją liczebność. Obecny system emerytalny po prostu się załamie.
Mamy zwichniętą strukturę zatrudnienia. Pracuje nas jedynie 16,5 miliona, z czego 1,5 mln generuje straty, a powinno nas pracować efektywnie 20–21 milionów. Ta zwichnięta struktura wynika z bardzo złych przepisów, opodatkowujących pracę 4-krotnie bardziej niż w Anglii i 2,5-krotnie bardziej niż w Niemczech.
W każdym normalnym państwie tymi sprawami powinni się zająć politycy. Po to w końcu ich wybieramy, żeby rozwiązywali problemy ważne dla kondycji naszego państwa i narodu. Tymczasem co widzimy?
Z jednej, rządowej strony, rozpaczliwe próby udawania, że nad wszystkim panujemy. I nie oddamy nawet guzika. Z drugiej, opozycyjnej strony, skomasowane akcje dezintegrujące nasz naród. Negujące nasze chrześcijańskie wartości i sens samodzielnego bytu państwowego.
To dlatego od jakiegoś czasu piszę o potrzebie stworzenia Chrześcijańskiej Partii Wolnych Polaków. Partii potrafiącej zdiagnozować rzeczywistą sytuację i zaproponować rozwiązania korzystne dla Polski i nas wszystkich. Co powinniśmy zrobić?
W jednym zdaniu: połączmy systemowo nasze codzienne wydatki i potrzeby z polską gospodarką i polską racją stanu. W ten sposób – świecąc światło, zużywając wodę i benzynę, posiadając konto w banku – zapewnimy jej rozwój, a nam bezpieczeństwo od poczęcia do śmierci. Już wyjaśniam.
Obawa przed nędzą na starość była przyczyną, dla której jako młode chłopię rzuciłem się w wir czarnego rynku, ryzykując w latach 80. zatrzymania przez milicję i utratę skromnego kapitału. Bo państwo, chociaż nominalnie było nasze, w rzeczywistości było niczyje. Nie było nawet własnością zarządzających nim komunistów. Teraz jednak, w roku 2021, nic nie stoi na przeszkodzie, nawet garstka polityków, których liczba nie przekracza 10 tysięcy, by to zmienić. Uznajmy wreszcie państwo polskie za naszą własność obywatelską. Tylko odrzucając stare lęki, możemy dokonać jego systemowej przebudowy. Żeby nas nie straszyło, ale nam służyło.
Zatem od starości zacznijmy. Przy zachowaniu obecnego systemu, pokolenie 40-latków w ogóle nie dostanie emerytury pozwalającej przeżyć 30 dni. I nie myślę tu jedynie o ZUS, który – uwzględniając kurczenie się liczby Polaków i ich starzenie– już jest bankrutem. Ale również o PPK (Pracowniczych Planach Kapitałowych), które sprowadzają na nas ryzyko takie samo, jak kiedyś OFE. A nawet większe, bo wypychają nas na ocean spekulacji międzynarodowej. Wyprowadzenie naszych pieniędzy na międzynarodową giełdę finansową, pełną drapieżnych rekinów, to proszenie się o nieszczęście. Oparcie się tylko na polskiej giełdzie także grozi stratą gromadzonych na starość środków. Jak policzyłem to kiedyś, przez 20 lat oszczędzania w latach 2000–2020, stracilibyśmy co najmniej 40% naszego wkładu. Dla jasności: nie myślę tu o menedżerach zarządzających naszymi pieniędzmi.
Musimy wprowadzić system wiążący nasze oszczędności bezpośrednio z własnością, z posiadaniem przez nas samych polskiej gospodarki. Mamy jeszcze kilka polskich firm narodowych, które bezpośrednio mogą być zasilane naszymi oszczędnościami. A ich rozwój i zyski zagwarantują nam bezpieczne i odpowiednie emerytury. Co więcej, strumień pieniędzy z naszych składek może pobudzić rozwój nowych, bezpiecznych firm państwowych i odzyskać dużą część gospodarki sprzedaną/oddaną w zagraniczne ręce. Takiego potencjału nikt nam nie odbierze i nie sprzeniewierzy.
Wreszcie coś dla sympatyków wolnego rynku. Zamiast absurdalnego rozdawnictwa, które degeneruje jego beneficjentów i nasz rynek pracy (jedynie pierwsze 500+ miało społeczne uzasadnienie), musimy wreszcie docenić finansowo pracowitość i pomysłowość Polaków. Musimy drastycznie, do poziomu Anglii lub Polski sprzed roku 1952, obniżyć koszty pracy. Zlikwidować haracz płacony państwu za możliwość zatrudnienia pracownika i możliwość podjęcia pracy przez pracownika. Tak to wygląda, Moi Drodzy. Obie strony, pracodawca i pracownik, są karane za aktywność. To obciążenie miało uniemożliwić powstanie prywatnego polskiego kapitału mogącego zagrozić uwłaszczającym się komunistom i koncernom zagranicznym. Od ręki pracownik i pracodawca mogą (od)zyskać po 600 złotych; przy najniższych zarobkach. Taka obniżka kosztów pracy z aktualnych 45% do 11–12% natychmiast wyzwoli energię przedsiębiorców i pracowników. I zmieni fatalną strukturę zatrudnienia, która obecnie hamuje rozwój naszego państwa.
Na koniec, nasza awangarda wolności i wartości, czyli idealna chrześcijańska partia, musi zmierzyć się z chwilowo zwycięskim Mordorem (nie myślę tu o Domaniewskiej 😊). Wolni ludzie muszą wygrać z niewolącym nas Sauronem.
Zmiana systemu zarządzania państwem, z III na V Rzeczpospolitą, jaką od 10 lat propaguję, z opresyjno-okupacyjnego na oddolny obywatelski, pozwoli nam zrzucić biurokratyczne jarzmo. Biurokratyczne jarzmo narzucone poprzednio krajom południa i wschodu Europy po to, żeby Niemcy pn. Unii Europejskiej mogły podbić cały kontynent, wymuszając wszędzie wzrost klasy pasożytniczej powiązanej prywatnym interesem nie z własnym narodem, ale z Centralą w Berlinie. Pozwoli nam to wygenerować kwoty rzędu 150–200 miliardów rocznie, czyli ok. 8% naszego PKB. Na początek. I całkowicie uniezależnić się od finansowania zewnętrznego.
Nie wiemy, jak będzie wyglądał przyszły światowy ład. I kto będzie dyktował warunki. Nie wiemy nawet, jak będzie wyglądał pieniądz i jak będzie przeliczany. Jest krańcowo nieodpowiedzialne czekanie na to, że inni nam zapewnią świetlaną przyszłość. My sami musimy zadbać o przyszłość naszą i naszych dzieci. A wykorzystać do tego możemy tylko to, co mamy – potencjał nas wszystkich.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Podstawa naszego bytu: powszechna własność narodowa” znajduje się na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.
Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.