Projektowi reformy służby zdrowia zaproponowanemu przez Trumpa sprzeciwili się najbardziej konserwatywni Republikanie

Przedstawiciele „Freedom corpus” twierdzili, że proponowana zmiana zaledwie modyfikuje Obamacare, zamiast ją, zgodnie z obietnicą wyborczą, zlikwidować – w Poranku Wnet mówił prof. Paweł Kalczyński.

Jest to niewątpliwie porażka prezydenta Trumpa, który przekonał się, że system trójwładzy w Stanach Zjednoczonych rzeczywiście działa. Być może prezydent wyciągnie z tego jakąś lekcję.(…) Na razie zapowiedział, że całą swą energię przenosi na reformę systemu podatkowego – mówił wykładowca California State University.

[related id=”8676″]
Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego opowiadał też o szczególnej formie komunikacji prezydenta Trumpa z obywatelami: – Prezydent unika mediów, w zamian za to codziennie wysyła informacje za pomocą Twittera.

Treść i forma tych komunikatów, w których czasem pojawiają się nawet literówki, wskazują, że rzeczywiście pisze je prezydent. Ale czy tak jest naprawdę, tego nigdy się nie dowiemy – ocenił prof. Kalczyński.

Nawalny jest takim samym nacjonalistą jak Putin, on nie jest prawdziwą opozycją wobec obecnych rządów na Kremlu

– W Moskwie mieliśmy do czynienia ze swoistą krucjatą dzieci. I jak zawsze w takich wypadkach mamy „szczurołapa”, który prowadzi te dzieci. Taką rolę odgrywa Nawalny – podkreślił Aleksander Bondariew.

W Popołudniu Wnet o protestach i reakcjach władz w Rosji oraz na Białorusi rozmawialiśmy z Aleksandrem Bondariewem, rosyjskim dziennikarzem, tłumaczem oraz dysydentem mieszkającym w Paryżu. – Władza będzie bardzo zadowolona, jeśli taki „dysydent” jak Nawalny rozkręci zbliżające się wybory prezydenckie – podkreślił gość Popołudnia Wnet. Zdaniem Aleksandra Bondariewa, działalność Aleksandra Nawalnego jest na rękę władzy, ponieważ pomaga uwiarygodnić kolejne wybory w Rosji.

[related id=8833]

Jak podkreślił rosyjski dysydent, lider niedzielnych protestów jest dla władzy wygodnym wentylem bezpieczeństwa, a nie prawdziwym zagrożeniem. – Nawalny nie jest żadnym kontrkandydatem dla władzy, bo ma w swoim programie to samo, co Putin. Nie chce oddawać Krymu, popierał Putina w czasie wojny w Gruzji i z pogardą mówił o Gruzinach. To jest opozycja wewnątrzsystemowa. On nie chce zmiany władzy, tylko chce się do tej władzy przyłączyć.

Z Aleksandrem Bondariewem rozmawialiśmy również o protestach na ulicach Mińska. – Na Białorusi przyczyną protestów były dyrektywy o tzw. darmozjadach, ale to chodziło o normalnych ludzi, którzy pracowali za granicą. Trzeba pamiętać, że Białoruś to kraj z największym odsetkiem osób posiadających wizę strefy Schengen.

Rosyjski dysydent stwierdził, że polityka odmrożenia kontaktów z Białorusią, prowadzona przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, jest trafnym kierunkiem działania. – Wizyty polskich polityków w Mińsku to słuszna polityka, ponieważ Łukaszenka jest niezwykle pragmatycznym politykiem. On w oczach Europy Zachodniej nie jest już uważny za takiego dyktatora, jak wcześniej, o czym świadczy podpisanie umów właśnie w Mińsku. Przywódcy europejski wybrali właśnie Mińsk, uznali, że można się tam spotykać. Uważam polską inicjatywę o zbliżeniu z Białorusią za niewątpliwie świetną, ale obawiam się, że jest ona spóźniona – podkreślił pod koniec rozmowy z Radiem Wnet Aleksander Bondariew.

W 2016 roku z oficjalnymi wizytami w Mińsku bawili szef MSZ Witold Waszczykowki, wicepremier Mateusz Morawiecki oraz, na jesieni, Marszałek Senatu Stanisław Karczewski.

ŁAJ

Białoruś – bunt czy rewolucja? Rzekoma odwilż była tylko spektaklem dla Zachodu. Skala przemocy jest większa niż w Rosji

Łukaszenka stoi dziś przed wyborem – dać się zmieść narastającej fali buntu albo zastosować nadzwyczajne środki represji. Na żaden Okrągły Stół nie ma miejsca, bo nie ma z kim podzielić się władzą.

 

Irena Lasota mówiła w Poranku WNET o wydarzeniach w Rosji i na Białorusi. Zdaniem publicystki rosyjskie protesty całkowicie przyćmiły to, co się dzieje na Białorusi. Tymczasem skala represji jest tam dużo większa niż w Rosji.

W momencie kiedy Łukaszenka dostał carte blanche od Europy, żeby zostać „wielkim humanistą”, nagle się okazało, że gniew i frustracja  w narodzie są tak duże,  że jedno konkretne prawo – niesprawiedliwe i uderzające w biednych ludzi – przelało czarę goryczy.

Komentatorka zwróciła uwagę na milczenie zachodniej opinii publicznej – nawet Polska, przez lata przedstawiająca się jako europejski pomost na Białoruś, jest mało aktywna.

Pytanie: rewolucja czy bunt? Łukaszenka stoi przed wyborem: albo dać się zmieść – bo nie bardzo widzę możliwości, żeby mógł podzielić się władzą, tam nie ma warunków dla „okrągłego stołu” – albo zastosować nadzwyczajne środki represji, żeby zakończyć falę, która narasta i która ma w sobie coś bardzo silnego. Jest spontaniczna i nie zależy od przywództwa kilku osób. 

Irena Lasota zwróciła uwagę, że wydarzenia na Białorusi nie mają charakteru buntu ekonomicznego. Pojawiają się też hasła polityczne, np. żądania wolnych wyborów.

Z jakiegoś powodu na Zachodzie, i w Polsce też, panuje przeświadczenie, że Białorusini są bierni i kochają Łukaszenkę. To, co się mówi dziś o Białorusi, bardzo przypomina mi to, co różni oficjele z Polski mówili, kiedy przyjeżdżali do Ameryki pod koniec lat siedemdziesiątych – że robotnikom chodzi tylko o kiełbasę, nie mają żadnej świadomości i jak im da się za dużo wolności, nie będą wiedzieli, co z tym zrobić.

Publicystka mówiła też o demonstracjach w Rosji: – Z jakiegoś powodu Miedwiediew jest wysunięty na pierwsze miejsce w tych protestach, chociaż to Putin jest bardziej skorumpowany, a jego własność prywatna za granicą wielokrotnie przekracza to, co wiadomo o Miedwiediewie. Jak zawsze, wszystko związane z Nawalnym i z Rosją jest niejasne.

W rozmowie nie zabrakło też  refleksji o polityce amerykańskiej i parlamentarnej porażce Donalda Trumpa w sprawie Obamacare.

 

 

 

 

Papieska Komisja ds. Ochrony Nieletnich: Watykan musi dawać bezpośrednią odpowiedź ofiarom wykorzystywania seksualnego

W oświadczeniu komisji położono nacisk na konieczność dostosowania prac komisji do potrzeb ofiar pedofilii i nawiązania współpracy z nimi. Wydano zbiór wskazówek dotyczących zapobiegania nadużyciom.

Powołana do walki z pedofilią w Kościele Papieska Komisja ds. Ochrony Nieletnich wezwała urzędy Stolicy Apostolskiej, by odpowiadały bezpośrednio zwracającym się do nich ofiarom wykorzystywania. To jedna z konkluzji komunikatu wydanego po obradach w Watykanie.

Ponadto w tekście zawarte są słowa wdzięczności za pracę i zaangażowanie w walkę z pedofilią dla Marie Collins z Irlandii, ofiary księdza pedofila, która wystąpiła niedawno z komisji na znak protestu przeciwko niewystarczającej – jej zdaniem – współpracy ze strony instytucji Stolicy Apostolskiej.

Komisja, jak podano, uzgodniła też jednomyślnie, że należy znaleźć nowe drogi, aby zapewnić, by jej prace były dostosowane do potrzeb ofiar pedofilii i prowadzone razem z nimi.[related id=”2698″ side=”left”]

Poza tym członkowie komisji zwrócili uwagę na znaczenie „udzielania bezpośrednich odpowiedzi” ofiarom, gdy piszą do urzędów Stolicy Apostolskiej. „Szybkie i osobiste odpowiedzi są elementem postępu przejrzystości” – wskazała Komisja kierowana przez amerykańskiego kardynała Patricka Seana O’Malleya.

Członkowie komisji – jak zapewniono w komunikacie – „kontynuują pracę, zachęcani przez papieża Franciszka, by pomagać Kościołom lokalnym w ich odpowiedzialności za ochronę nieletnich”. Poinformowano też, że komisja spotyka się z reprezentantami episkopatów, przybyłymi do Watykanu z wizytą „ad limina”.

Jako „niezbędny element” walki z pedofilią komisja wskazała wydane przez siebie wskazówki, czyli zbiór norm dotyczących też zapobiegania nadużyciom.

W skład Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich, powołanej przez Franciszka w 2014 roku, wchodzi między innymi była premier i była ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej Hanna Suchocka.

PAP/lk

Bućko: Łukaszenkę trzeba traktować jak dyktatora, nie mówić, że on chce się wymknąć Putinowi. To jest namiestnik Putina

– Na Białorusi represje były, są i będą, dopóki rządzi Łukaszenka. Ludzi się wykańcza po prostu tym, że się ich zwalnia z pracy z wilczym biletem – mówił dziennikarz Marek Bućko w Poranku Wnet.

 

Dziennikarz od lat śledzący sytuację polityczną na Białorusi stwierdził, że represje nie są niczym nowym. Niemniej wydarzenia w Mińsku określił jako największe od 2010 roku: – Stan na niedzielę wieczór to łącznie około tysiąca zatrzymanych i aresztowanych. Zobaczymy, jakie wyroki będą zapadać, bo z paragrafu o organizowanie masowych zamieszek to może być nawet 7-8 lat więzienia.

Jego zdaniem, jest to bardzo duży cios dla tamtejszej opozycji: – W zasadzie prawie wszyscy aktywni działacze wylądowali w aresztach. Opozycja będzie się długo zbierać, niezależnie od radykalizacji sprzeciwów. Brak struktur organizacyjnych nie pozwoli skutecznie demonstrować.

Redaktor zauważył, że wśród protestujących było dużo emerytów, rencistów i inwalidów: – Wyszedł żelazny elektorat Łukaszenki. Oni rzeczywiście żyją już w takiej biedzie, że mają dosyć. – Agresję wobec nich rozmówca Radia Wnet określił jako próbę zdyscyplinowania elektoratu, który zaczął wymykać się spod kontroli.

Ryszard Czarnecki, poproszony o ocenę sytuacji, stwierdził: – Poważnym problemem dla Unii, ale przede wszystkim dla Polski, jest to, że spora część opozycji białoruskiej jest w wymiarze politycznym bardzo prorosyjska. Alternatywa dla Łukaszenki w sensie geopolitycznym jawi się bardzo niedobrze.[related id=”8657″]

Innego zdania jest Marek Bućko: – Opozycja od dawna nie jest prorosyjska. Nie znam żadnych przykładów, oprócz komunistów. Opozycja białoruska jednym głosem krzyczy, że jest zagrożenie niepodległości Białorusi ze strony Putina. To jest Ruch o Wolność, Europejska Białoruś i inne organizacje.

Eurodeputowany, zapytany o możliwość wpłynięcia na Aleksandra Łukaszenkę przez Brukselę, odparł: – Presja na pewno ze strony Komisji Europejskiej będzie. Jest pytanie, czy Unia będzie chciała spychać Łukaszenkę do narożnika, ale być może będzie musiała. Problemem Unii jest to, że dokonuje otwarcia, ale nie kontroluje, czy prezydent Białorusi spełnia zobowiązania.

Do antyrządowych demonstracji doszło również w Rosji. Osoby wychodzące na ulice uzasadniają to oburzeniem wobec olbrzymiego majątku Dmitrija Miedwiediewa: – To, co ujawnił Nawalny, ma duży oddźwięk w Rosji. Myślę, że to uderzyło w wizję świata Rosjan – że Putin jako car może kraść, ale jego ministrowie już nie. Myślę, że stąd ten mimo wszystko autentyczny odzew, a opozycja nie jest na tyle zorganizowana, żeby wyprowadzić na ulice tysiące ludzi – komentował Marek Bućko.

Ryszard Czarnecki zwrócił uwagę, że w środowisku KGB jest dużo osób, które chciałyby usunąć Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa, a nie mogąc uderzyć w samego Putina, próbują zaatakować Miedwiediewa.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.

WJB

Turcja: Według sondaży 51 procent uprawnionych do głosowania obywateli opowiada się przeciwko zmianom w konstytucji

Wzrasta liczba osób, które zagłosują za systemem prezydenckim w Turcji, być może po tym, jak niektóre kraje europejskie nie pozwoliły tureckim ministrom prowadzić agitacji na swoich terytoriach.

W zaplanowanym na 16 kwietnia referendum w Turcji 51 proc. obywateli uprawnionych do głosowania odrzuci zmiany w tureckiej konstytucji, wprowadzające system prezydencki – wynika z sondażu opublikowanego w poniedziałek. Sondaż ośrodka Sonar zrealizowano na grupie 5 tysięcy osób. Z innego badania, opublikowanego w niedzielę, wynikało, że w referendum na „nie” zagłosuje 51,2 procent tureckich wyborców.

Mimo to w ostatnich miesiącach wzrasta odsetek Turków, którzy zamierzają poprzeć reformy zmierzające do tego, by zmienić system polityczny w kraju z parlamentarnego na prezydencki.

W lutym na „tak” chciało głosować 44 proc. Turków, podczas gdy z najnowszego sondażu wynika, że obecnie zamierza to zrobić już 49 proc. obywateli. Według agencji EFE wpływ na to mogła mieć polemika Turcji z niektórymi europejskimi krajami, które uniemożliwiały tureckim ministrom prowadzenie kampanii wśród mieszkających tam Turków.[related id=”6974″]

W styczniu turecki parlament przegłosował nowelizację konstytucji, która umożliwia zmianę systemu politycznego w kraju. Nowelizacja ustawy zasadniczej wymaga zatwierdzenia w referendum.

Reforma zakłada m.in., że prezydent będzie jednocześnie szefem państwa i rządu, będzie mógł sprawować władzę za pomocą dekretów, a także rozwiązywać parlament. Wzrośnie także jego wpływ na wymiar sprawiedliwości.

Jeśli dojdzie do zmiany systemu politycznego, sprawowanie urzędu prezydenta nadal będzie ograniczone do dwóch kadencji, ale ich liczenie rozpocznie się na nowo od wyborów zaplanowanych na listopad 2019 roku. Teoretycznie więc dzięki tym zmianom prezydent Recep Tayyip Erdogan będzie mógł pozostać przy władzy przynajmniej do 2029 roku.

Zamysł wzmocnienia politycznej pozycji Erdogana niepokoi jego przeciwników, którzy oskarżają go o autorytaryzm, zwłaszcza od czasu czystek po udaremnionej próbie puczu z 15 lipca 2016 roku. Władze w Ankarze twierdzą, że system prezydencki jest konieczny dla zapewnienia stabilności państwa wobec wyzwań takich, jak niepewność bezpieczeństwa, spowolnienie gospodarcze i trwający konflikt zbrojny w sąsiedniej Syrii, w który zaangażowane są wojska tureckie.

PAP/lk

Bułgaria: Wbrew sondażom, centroprawicowa partia GERB wygrała wybory parlamentarne, zdobywając 32,58 procent głosów

W niedzielnych wyborach parlamentarnych w Bułgarii zwyciężyła centroprawicowa partia GERB. Drugą siłą została lewicowa koalicja BSP, a za nimi nacjonalistyczna koalicja i partia tureckiej mniejszości.

Bułgaria po opublikowaniu w nocy wyników przez Centralną Komisję Wyborczą obudziła się w poniedziałek w innej rzeczywistości. Wbrew przedwyborczym sondażom okazało się, że do parlamentu wejdzie tylko pięć partii i teoretycznie możliwe jest utworzenie koalicji z dwóch podmiotów.

Według najnowszych danych CKW, po przeliczeniu 98 proc. głosów centroprawicowa partia GERB (Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii) byłego i przyszłego premiera Bojko Borysowa otrzymała w wyborach 32,64 proc. głosów, lewicowa koalicja Bułgarska Partia Socjalistyczna (BSP) na rzecz Bułgarii – 27,12 proc.; nacjonalistyczną koalicję Zjednoczeni Patrioci i partię tureckiej mniejszości DPS (Ruch na rzecz Praw i Swobód) dzielą dwie setne punktu procentowego – te partie mają odpowiednio 9,06 i 9,04 proc., a partia Wola populistycznego biznesmena Weselina Mareszkiego – 4,15 procent.

Według wstępnych obliczeń GERB będzie miał w 240-miejscowym parlamencie 96 posłów, BSP – 79, nacjonaliści – 27, DPS – 26 i Wola – 12. Koalicja Borysowa z nacjonalistami może mieć absolutną większość – 123 głosy.

To, czy ugrupowania te porozumieją się i czego będą oczekiwać nacjonaliści, jest sprawą zapewne kilkutygodniowych negocjacji. Borysow podczas kampanii tłumaczył, że na jesieni ub.r. koalicja, która popierała GERB w parlamencie, „wykręcała mu ręce” w sprawie podniesienia o 100 proc. wynoszących 85 euro emerytur minimalnych, co stało się jedną z przyczyn dymisji jego rządu. Podniesienie emerytur, nie tylko minimalnych, jest jednym z najważniejszym punktów programu nacjonalistów, z którego nie są oni gotowi zrezygnować.

Innym ważnym punktem niezgody jest polityka wobec Turcji. Według Borysowa powinna być ona ugodowa, podczas gdy nacjonalistyczna koalicja zajmuje najbardziej wojownicze stanowisko wobec Turcji, aktualnej polityki jej władz i bułgarskich etnicznych Turków mieszkających w obu krajach. Ponadto zdaniem socjologa Andreja Rajczewa, Zjednoczeni Patrioci to koalicja trzech sił, które nie zawsze są zgodne.

[related id=”8750″ side=”left”]

Wariantem dla Borysowa pozostaje rząd mniejszościowy, który będzie jednak działał w odmiennych niż w okresie 2009-2013 warunkach, ponieważ wybory odmieniły krajobraz polityczny. Oprócz wyeliminowania małych, centroprawicowych, dotychczasowych partnerów Borysowa, najważniejszym wynikiem głosowania jest umocnienie lewicy. „Monopol władzy (GERB – PAP) realnie znikł. Opozycja, niezależnie od tego, jak się nazywa, ma wyjątkowo ważne znaczenie dla władzy” – konstatował analityk polityczny Arman Babikian.

Według większości analityków właśnie odzyskanie straconej od ponad 10 lat pozycji Bułgarskiej Partii Socjalistycznej jest najważniejszym wynikiem niedzielnych wyborów. Borysow nie będzie mógł nie liczyć się z BSP – uważa Babikian.

Poniedziałkowa prasa komentuje, że niedzielne zwycięstwo Borysowa nie będzie trwałe. „Borysow wygrał niewielką (przewagą) i na krótko” – pisze dziennik „Sega”. „Zatoczyliśmy koło i okazało się, że jesteśmy w tym samym miejscu; wybory nie dały odpowiedzi na żadne z ważnych pytań stojących przez krajem. Bułgarzy, prawdopodobnie z obawy, wybrali pewność i to, co już znają. Poważne problemy, w tym przyszłość energetyki, UE czy ochrona granicy z Turcją, wiszą w powietrzu” – stwierdził socjolog Antonij Todorow.

Na razie jednak wygląda, że widmo nowych wyborów w tym roku, przed początkiem negocjacji o przyszłym rządzie, jest oddalone, m.in. dlatego, że – zdaniem ekspertów – kampania była bardzo droga i partie nie będą miały środków na następną w ciągu kilku miesięcy. Ustalony w niedzielę układ sił może się zachwiać – według dziennika „Sega” – latem przyszłego roku, po zakończeniu bułgarskiej prezydencji w UE, przypadającej na pierwszą połowę 2018 r.

Warunkiem jest to, że zapowiedziana przez proturecką partię DOST (Demokraci na rzecz Odpowiedzialności, Sprawiedliwości i Tolerancji) skarga z żądaniem unieważnienia wyborów zostanie odrzucona.

PAP/lk

Wiceszef MSZ Marek Ziółkowski spotkał się z przedstawicielami białoruskich środowisk niezależnych

Poszanowanie praw człowieka, swoboda wypowiedzi i wolność zgromadzeń to podstawowe wartości, na których UE i Polska chcą opierać współpracę z Białorusią – mówił wiceminister do uczestników spotkania.

Poszanowanie praw człowieka, swoboda wypowiedzi i wolność zgromadzeń to podstawowe wartości, na których UE i Polska chcą opierać współpracę z Białorusią – powiedział wiceminister spraw zagranicznych Marek Ziółkowski na czwartkowym spotkaniu z przedstawicielami białoruskich środowisk opozycyjnych.

Jak poinformowało MSZ w przekazanym PAP komunikacie, wśród uczestników spotkania znaleźli się reprezentanci opozycyjnych środowisk politycznych i obrońcy praw człowieka.

„Podczas rozmów ze stroną polską wyrazili oni przekonanie, że ostatnie protesty są wyrazem dążeń Białorusinów do zmian systemu polityczno-społecznego i reform gospodarczych. Zwrócili się także z apelem do władz polskich o kontynuowanie wsparcia dla białoruskich środowisk niezależnych i podkreślili znaczenie wkładu Polski we wspieranie niezależnych mediów na Białorusi” – głosi komunikat resortu.

Przedstawiciele białoruskiej opozycji przebywają z dwudniową wizytą w Warszawie na zaproszenie Sejmu RP i MSZ.

„Poszanowanie praw człowieka, swoboda wypowiedzi i wolność zgromadzeń stanowią podstawowe wartości, na których Unia Europejska i Polska chce opierać współpracę z Białorusią” – powiedział po spotkaniu Ziółkowski, cytowany w komunikacie.

[related id=”8291″]

Wiceminister SZ podkreślił, że czwartkowe spotkanie jest „wyrazem poparcia Polski dla prawa społeczeństwa białoruskiego do aktywnego i pokojowego uczestniczenia w politycznych procesach”. Zapewnił też, że doniesienia o aresztowaniach niezależnych działaczy i dziennikarzy są obserwowane przez polski rząd z zaniepokojeniem.

„Przypominamy władzom białoruskim, że Unia Europejska postanowiła zawiesić reżim sankcyjny w oparciu o pozytywne sygnały płynące z Mińska” – mówił. Wyraził też nadzieję, że Białoruś utrzyma obrany przed rokiem kurs dialogu z UE. Wiceszef MSZ podkreślił, że „w obliczu wyzwań, przed jakimi stoi dziś Białoruś, byłoby wielką szkodą, gdyby wysiłek włożony w normalizację naszych relacji poszedł na marne”.

Ziółkowski zapewnił, że „podejmowane przez Polskę i UE wysiłki na rzecz normalizacji relacji z władzami Białorusi będą kontynuowane, jeśli przyczynią się także do rozszerzenia społeczno-politycznego dialogu na Białorusi”.

Od połowy lutego w różnych miastach Białorusi dochodzi do protestów przeciwko tzw. dekretowi o pasożytnictwie i w związku z trudną sytuacją gospodarczą. Od początku marca trwają zatrzymania uczestników i organizatorów demonstracji. Według niezależnego Centrum Praw Człowieka „Wiasna”, takich osób jest już ponad 240. Dużej części z nich wymierzane są kary aresztu lub grzywny. W aresztach przebywa wielu liderów i działaczy środowisk opozycyjnych.

PAP/lk

Saudyjskie pieniądze i cenzura. Bill Warner, autor książek o politycznym islamie, mówi o braku wolności słowa w USA

– W Ameryce w ogóle nie da się mówić o politycznych aspektach islamu – mówi dr Bill Warner, założyciel Centrum Studiów nad Politycznym Islamem. Dżihad pióra i pieniędzy jest gorszy od dżihadu miecza.

Dr Bill Warner to amerykański fizyk i matematyk, który po zamach 11 września 2001 założył The Center for the Study of Political Islam (Centrum Studiów nad Politycznym Islamem). Celem tej instytucji jest  przybliżenie ludziom politycznych aspektów praktyki i doktryny islamu w oparciu o kanoniczne teksty tej religii.  Centrum działa w różnych krajach , także w Polsce.

Gość Poranka podkreślił, że podstawowym problemem w USA jest cenzura i brak otwartej debaty wokół zagadnienia politycznego islamu. Podobnie jest w Kanadzie, gdzie dyskusja nad islamem została wręcz utrudniona ustawowo. Szczególnym tabu wydaje się kwestia stosunku islamu do niewiernych – „kafirów” .

Koran mniej mówi o tym, jak być dobrym muzułmaninem, niż o tym, jak traktować niemuzumłanów. „Kafir” ma niższy status niż zwierzęta.

Dr Warner zwrócił uwagę na konieczność rozróżnienia między wczesnym Koranem – pokojowym – i późnym, który głosi afirmację wojny. To wiąże się z różnymi etapami życia Mahometa. Ostatnie lata działalności proroka związane są z jego działalnością wojenną i polityczną.

Zdaniem eksperta amerykańskie media są zdominowane przez ludzi, którzy unikają wszelkich trudnych tematów. Dr Warner wskazał, że sam padł ofiarą ostracyzmu medialnego, a zamiast dyskusji spotkał się jedynie z oskarżeniami o rasizm i islamofobię.

Ameryka zaangażowała się w dwie wojny w świecie islamskim – w Iraku i Afganistanie, ale nigdy nie nazwała wroga – politycznej doktryny islamu.

– To jest walka cywilizacji – są cztery aspekty dżihadu, które musimy wziąć pod uwagę – dżihad miecza, to, co widzimy w wiadomościach, dżihad pióra, który dotyczy mediów, i dżihad pieniędzy. Propagandę islamu można dostrzec w amerykańskich szkołach, na uniwersytetach i w mediach. Na amerykańskich uczelniach w ogóle nie da się mówić o politycznych aspektach islamu. Jest to związane również z finansowaniem niektórych wydziałów uniwersyteckich przez Saudyjczyków.
Gość Poranka mówił o swoich publikacjach, które w sposób syntetyczny omawiają podstawowe zagadnienia islamu, koncentrując się na przekazach źródłowych: – Szariat dla niemuzułmanów,  Sira. Życie Mahometa,  Hadisy. Sunna Mahometa  oraz „Koran w dwie godziny”.

[related id=”8452″]


Zapraszamy na wykład dr Billa Warnera „Polityczny islam – czy zagraża niemuzułmanom?”

Wydarzenie odbędzie się 25 marca o godz. 14:00 w Centrum Prasowym Foksal w Warszawie.
Po wykładzie, około godz. 16:00, zapraszamy na debatę poświęconą nowym książkom wydanym w Polsce, którą poprowadzi  Witold Gadowski.


AO

Premier Beata Szydło: Jeżeli w deklaracji rzymskiej nie będzie postulatów priorytetowych dla Polski – nie przyjmiemy jej

Premier Szydło: Z tym szczytem wiązano nadzieje na początek nowej Europy. Nie ma takiego klimatu w UE. W mojej ocenie Unia jest w tak głębokim kryzysie, że nie jest przygotowana na odważne decyzje.

Premier Beata Szydło skomentowała kwestie deklaracji rzymskiej, zaznaczając, że są cztery podstawowe kwestie, które muszą być w niej zawarte, by miała ona sens dla Polski:

– Te cztery kwestie to: jedność Unii Europejskiej, obrona ścisłej współpracy z NATO, wzmocnienie roli parlamentów narodowych i wreszcie zasady wspólnego rynku, które mają nie dzielić, a łączyć – powiedziała premier.

Przypomniała również, że jadąc do Brukseli na szczyt, na którym dokonano wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej, jechała „wzmocniona decyzją Komitetu Politycznego PiS”. Według niej, „nie jest to nienaturalne, bo rząd ma przecież swoje zaplecze polityczne”.

Premier zaznaczyła, że nie jest w stanie w tej chwili powiedzieć, jaki będzie ostateczny kształt deklaracji rzymskiej, ponieważ cały czas trwają nad nią prace.

Dopytywana, czy jest możliwe, że nie dojdzie do podpisania tej deklaracji, pani premier powiedziała:

– Oczywiście, że może nie dojść, jeżeli nie będzie konsensusu, jeżeli nie będzie zgody wszystkich. Jest między nami taka niepisana umowa, że jeżeli nie będzie porozumienia do piątku co do tekstu, to nie będzie w ogóle żadnego dokumentu, dlatego że w sobotę nie ma przewidzianej dyskusji.

 Z tym szczytem były wiązane bardzo duże nadzieje wielu – że to będzie szczyt przełomowy, że to będzie taki początek nowej Europy. Dobrze by się stało, gdyby tak było, ale nie ma w tej chwili takiego klimatu w Unii Europejskiej.

W mojej ocenie UE jest w tak głębokim kryzysie, że nie jest przygotowana na odważne decyzje – stwierdziła premier.

W sobotę w Rzymie na uroczystym szczycie z okazji 60 rocznicy podpisania traktatów rzymskich, które zapoczątkowały integrację europejską, ma zostać przyjęta deklaracja rzymska. Ma ona wyznaczyć kierunek dla UE 27 państw – bez Wielkiej Brytanii przygotowującej się do opuszczenia Wspólnoty – na najbliższa dekadę.

pap/jn