Zobaczymy, jak daleko zajdzie „En Marche”. Wczorajsze wybory pokazały, że oni idą, ale bardzo dużo ludzi nie idzie – w Poranku Wnet powiedział Stanisław Aloszko, prezes Federacji Polonii Francuskiej.
W niedzielnych wyborach parlamentarnych we Francji uczestniczyło prawie 43 proc. uprawnionych do głosowania. To najgorsza frekwencja w czasach V Republiki. Spodziewane zwycięstwo odniosła partia La République en Marche („Republikanie, którzy są w drodze”). Została ona oficjalnie powołana przez obecnego prezydenta Francji Emmanuela Macrona.[related id=”25274″]
– Trudno cokolwiek powiedzieć na temat programu tej partii, ponieważ została ona założona niedawno. Składa się z wielu fragmentów i działaczy partii, którzy uważali, że powinni być w jakiś sposób wynagrodzeni za swoją działalność – powiedział Stanisław Aloszko. Prezes Federacji Polonii Francuskiej stwierdził, że można się jedynie domyśleć, kto naprawdę założył tę partię, a prezydent został do niej jedynie skierowany.
Wybory okazały się całkowicie przegrane dla dotychczas rządzącej partii, do której przez jakiś czas należał obecny prezydent Francji. Otrzymała ona jedynie 29 mandatów, a jak twierdzi Stanisław Aloszko, wśród nich są trzy grupy, które nie będą ze sobą współpracować. Tak słaby wynik spowoduje też mniejsze dotacje dla partii, co może doprowadzić do potrzeby sprzedania jej dotychczasowej siedziby.
Zapytany, jak teraz może wyglądać polityczna współpraca między Polską a Francją, stwierdził, że w tej sprawie należy być ostrożnym, ponieważ główni politycy tej partii są nastawieni proniemiecko i w swoich wypowiedziach będą się kierować zdaniem Niemiec i prezydenta Francji.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.
Według oficjalnych wyników partia La République en Marche (LREM) zdobyła 308 miejsc, a jej sojusznicze ugrupowanie MoDem 42 mandaty. Większość bezwzględna w niższej izbie francuskiego parlamentu wynosi 289 mandatów.
Partia Republikanie uzyskała 137 mandatów, stając się największym klubem opozycyjnym. Partia socjalistyczna i ugrupowania sojusznicze wobec niej uzyskały 44 mandaty. France Insoumise Jean-Lucka Mélenchona otrzymała 17 mandatów, Francuska partia komunistyczna 10 miejsc, a Front Narodowy jedynie 8 mandatów. 11 mandatów przypadło posłom niezrzeszonym.
Nikt z nich, tylko student Duda został Prezydentem, a student Ziobro Ministrem Sprawiedliwości! Czujecie Państwo ten ból nabzdyczonych naukowych guru salonu III RP podwawelskiego Krakówka???
Krzysztof Pasierbiewicz
Afera oksfordzka
Prof. Lech Morawski, sędzia Trybunału Konstytucyjnego z nadania PiS, wziął udział w konferencji dotyczącej kryzysu konstytucyjnego w Polsce. Odbyła się ona na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Oksfordzie. Prof. Morawski wystąpił w jednym z paneli wraz z innym gościem z Polski – prof. Tomaszem Gizbertem-Studnickim. Pierwszy zaprezentował stanowisko prawników, którzy usprawiedliwiają działania Prawa i Sprawiedliwości wokół Trybunału, drugi – zdanie prawników krytykujących poczynania PiS. Od tego się zaczęło.
Nawet nie próbuję się odnieść do meritum tego sporu, gdyż nie jestem prawnikiem. Wszakże wolno mi napisać, jak widzę zaistniały problem, jako były nauczyciel akademicki z 40-letnim stażem oraz bloger portalu społecznościowego.
Atak na rząd i prezydenta
Zacznę od tego, iż należy sobie powiedzieć jasno, że to, co się obecnie dzieje w Polsce, to nie jest, jak pokrętnie wmawia się Polakom, walka nowej opozycji z błędami nowej władzy, lecz frontalny i bezpardonowy atak na rząd PiS-u i na prezydenta Dudę stymulowany przez lewackie media, do niedawna postkomunistyczny Trybunał Konstytucyjny, a także urażone w swej dumie i bucie uniwersyteckie „elity” podwawelskiego Krakówka i mazowieckiej Warszawki, do których zaczynają dołączać aspirujące do elity satelickie uczelnie w całym kraju.
W tym noszącym znamiona „zamachu stanu” uderzeniu w nowy rząd i nowego prezydenta postanowiono wykorzystać uniwersytety, gdzie pod osłoną uczelnianej autonomii opracowuje się mechanizm „zamachu”, a do realizacji tego „intelektualnego puczu” zdecydowano się także spożytkować etos niezawisłości i niepodważalności orzeczeń starego Trybunału Konstytucyjnego, Komisji Weneckiej, a także międzynarodowy klan opiniotwórczych instytucji prawnych.
Otóż moim zdaniem jedną z najważniejszych, o ile nie najważniejszą przyczyną tego histerycznego ataku na nową władzę, jest trauma starych elit uniwersyteckich po wyborach przegranych przez Platformę Obywatelską, co było jednoznaczne z obaleniem mitu ich wiekuistości. Chodzi mi o reakcję dotychczasowych bonzów uniwersyteckich panicznie się lękających, że Jarosław Kaczyński jest w stanie przeprowadzić gruntowną weryfikację środowisk akademickich.
I nie ma się co dziwić ich zachowaniu, gdyż psychologia uczy, że objawami traumy są między innymi: niekontrolowane wybuchy gniewu; bezprzyczynowe popadanie w przestrach i ataki paniki; obsesyjna podejrzliwość i nieufność, a także gotowość do czynów nieodpowiedzialnych. Po szczegóły odsyłam do mojego wpisu na blogu salonowcy.salon24.pl, który zatytułowałem: genetycznie-wyzuta-z-sumienia-dzicz-zdolna-do-wszystkiego.
Warto też wspomnieć o pozornie tylko banalnym problemie, jakim są fantasmagoryczne dąsy profesorskich celebrytów uniwersyteckich. Podam konkretny przykład. Gdy po tragedii smoleńskiej założyłem prawicowy blog w kontrze do zwijających Polskę rządów Platformy Obywatelskiej, salon naukowy podwawelskiego Krakówka, z którym do roku 1989 byłem zaprzyjaźniony, uznał to za niewybaczalną zdradę i wydał na mnie swoisty „wyrok śmierci”, zaś dawni Przyjaciele za sprzeniewierzenie się sakramentowi poprawności politycznej obłożyli mnie klątwą ostracyzmu i zmowy milczenia.
Nigdy nie wyobrazicie sobie Państwo, jak irracjonalnie wynaturzoną nienawiścią, dosłownie z dnia na dzień, zapałali do mnie moi dawni Przyjaciele jedynie za to, że opowiedziałem się publicznie po prawej stronie polskiej sceny politycznej. Do dziś na mój widok czerwienieją jak indory i prychają, jak to mają zwyczaj czynić wiejskie baby na widok cudaka, co to w gaciach łazi po wsi.
Więc, jeśli mnie, skromnego blogera, tak obłąkańczo nienawidzą, to spróbujcie sobie Państwo tylko wyobrazić, co muszą czuć w stosunku do prezydenta Dudy i ministra Ziobry, którzy byli ich studentami? Co się dzieje w duszach akademickich beneficjentów Okrągłego Stołu, którym się przez kilka dekad wydawało, że posiadają wyłączność na wszelkie racje oraz wiekuiste prawo do piastowania kluczowych stanowisk w państwie i jego wymiarze sprawiedliwości?
Jeszcze o aferze
Wracając do „afery oksfordzkiej”, powiem, że pana profesora Tomasza Gizberta-Studnickiego znam blisko od wielu lat i wiem, że był to wytwornie kulturalny człowiek o nienagannych manierach, przemiły, zawsze pogodnie uśmiechnięty, a jeszcze do tego był niezwyczajnie inteligentnym, najwyższej marki naukowcem. I jakież było moje zdumienie, gdy obserwując w telewizji jego mowę ciała w trakcie wystąpienia prof. Lecha Morawskiego na konferencji oksfordzkiej spostrzegłem, że ten zawsze opanowany profesor Wszechnicy Jagiellońskiej zachowuje się jak mały chłopczyk, któremu kolega z piaskownicy pokazał język, bowiem w czasie wystąpienia prof. Morawskiego prof. Studnicki nerwowo wiercił się na krześle, strojąc gombrowiczowskie miny, nie panował nad rękami, pretensjonalnie przewracał oczami i wydawał z siebie jakieś jękliwe piski, co notabene wczoraj w TVN24 pokazywano niezliczoną ilość razy – zupełnie, jakby to był jakiś inny Studnicki.
Słowem, życie pokazało, iż złe emocje potrafią odebrać zdolność panowania nad sobą nawet najprzedniejszej klasy uczonym, co w tym konkretnym przypadku wynikało z obawy, że rządy Prawa i Sprawiedliwości są w stanie raz na zawsze skończyć z klanową hegemonią parafeudalnych obyczajów wciąż panujących na Uniwersytecie Jagiellońskim. A tu masz, babo, placek! Nikt z nich, tylko student Duda został Prezydentem, a student Ziobro Ministrem Sprawiedliwości! Czujecie Państwo ten ból nabzdyczonych naukowych guru salonu III RP podwawelskiego Krakówka?
Szczególnego smaczku dodaje fakt, że prof. Studnicki to najbliższy przyjaciel bohaterów mojej notki pt. „Dwóch skrzypków na dachu Collegium Maius”, także na blogu salonowcy.salon24.pl.
I już na koniec słowo do polskich akademików. Nie wiem, czy nowa władza Prawa i Sprawiedliwości potrafi wyprowadzić Polskę na szerokie wody. Nie wiem, bo daleko jej jeszcze do ideału, popełnia szereg błędów i przyznaję, iż bywa czasem irytująco „intelektualnie nieestetyczna”. Więc krytykujcie, jak trzeba, bo od tego między innymi jesteście.
Ale na litość Boską! Róbcie to podług reguł kodeksu etycznego nauczyciela akademickiego, w przyzwoity sposób i w granicach zdrowego rozsądku powściągając egocentryczne emocje, bo nowa władza nie ustanowiła się sama, lecz dzięki demokratycznej woli wyborców.
Post Scriptum
Lektura nadesłanych komentarzy zmusza mnie do wyjaśnienia, że moja notka nie traktuje o tym, co powiedział prof. Morawski, lecz – jak to zostało pokazane w telewizji TVN24. Mam na myśli wyrywanie wypowiedzi Morawskiego z kontekstu i ich interpretację. Chciałem też w notce wyrazić moje zdumienie, że prof. Studnicki, którego znam od lat jako poważnego człowieka i naukowca, dał się wpuścić w tę polityczną aferę, stając się, mam nadzieję niechcący, gwiazdorem tak niskiego lotu przekaźnika, jak TVN24.
Post Post Scriptum
A najlepszym dowodem tego, że niektórym profesorom prawa polityka odbiera rozum, jest zbojkotowanie przez kilku akademickich szaleńców obrony doktorskiej Bogu ducha winnego młodego człowieka, którego promotorem jest pan profesor Lech Morawski. Na szczęście właściwie zareagował min. Gowin, który, mam nadzieję, zgodnie z przepisami zdyscyplinuje to rozhisteryzowane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą.
Krzysztof Pasierbiewicz – emerytowany nauczyciel akademicki, członek grupy inicjatywnej krakowskiego oddziału Akademickiego Ruchu Obywatelskiego (AKO) im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Cały Artykuł Krzysztofa Pasierbiewicza pt. „Afera oksfordzka” można przeczytać na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Krzysztofa Pasierbiewicza pt. „Afera oksfordzka” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl
Poprawność polityczna pozbawiła nas słowa „renegat”. Słowo to byłoby niezwykle użyteczne w naszej sytuacji, gdy działania na szkodę Polski są intratne bez porównania bardziej niż praca na jej rzecz.
Jan Martini
Kutz i inne kucyki
Ci z nas, którzy żyją dostatecznie długo, pamiętają może wzruszające filmy o Śląsku, których autorem był Kazimierz Kuc. Niezależnie od ogromnej sympatii, jaką cieszą się u nas ludzie mówiący gwarami (Górale, Ślązacy, Kaszubi), nasza wiedza o Śląsku jest ograniczona i fragmentaryczna.
Gorol o Śląsku
Na ogół wiemy, że Śląsk był najbogatszą dzielnicą średniowiecznej Polski i na mocy testamentu Krzywoustego miał być zawsze połączony z dzielnicą senioralną – krakowską. Jednak losy Śląska potoczyły się inaczej, a na połączenie z Polską w wyniku powstań śląskich musieliśmy czekać aż do wieku dwudziestego.
W gwarach śląskich zachowały się echa średniowiecznej polszczyzny, a stosunkowo niedługie panowanie pruskie nad Śląskiem, obok industrializacji i awansu kulturowego, przyniosło brutalną germanizację. Jednak, mimo wysiłków władz pruskich, język polski przetrwał na Górnym Śląsku. I tyle mniej więcej wie o Śląsku przeciętny Polak – „gorol”.
Także świadomość, że odbudowę kraju ze zniszczeń po obu wojnach światowych zawdzięczamy w dużym stopniu Śląskowi, jest chyba (a przynajmniej powinna być) powszechna. Filmy „Perła w koronie” i „Sól ziemi czarnej” K. Kuca ukazywały złożoność Śląska i poszerzały wiedzę o dzielnicy, która była dla reszty Polski niezwykle istotna.
Niestety, w III RP coś dziwnego porobiło się ze znanym reżyserem – zmienił nazwisko na bardziej europejskie (poczuł zew krwi germańskiej?) i obecnie, już jako Kutz, stał się duchowym przywódcą separatystów śląskich.
Nasuwa się pytanie, kiedy reżyser był prawdziwy – czy za komuny, gdy tworzył filmy o polskości Śląska, czy obecnie? Czy jest możliwa aż tak głęboka przemiana świadomości artysty?
Prawdopodobnie wybitny reżyser Kazimierz Kutz jest równocześnie najwybitniejszym żyjącym oportunistą polskim – wyczuwa bezbłędnie „mądrość etapu” i obecność konfitur. Dzięki swojej metamorfozie został senatorem z ramienia partii „internacjonałów europejskich” i osiągnął sukces życiowy.
Pokąsani przez Hegla, zaczadzeni gusłami i zabobonami Oświecenia, zionący tolerancją ludzie postępu nie zawsze są wrogo nastawieni do polskich kodów kulturowych. Jednak K. Kutz, choć zawdzięcza Polsce wszystko, zadeklarował: „taka zaśmierdła w cmentarnym patriotyzmie Polska jest mi obca”.
Podobne doznania węchowe ma nieco młodsza koleżanka K. Kutza – Agnieszka Holland. Jej również Polska śmierdzi. Artystka narzekała, że gdy wraca do kraju, to czuje się jak w dusznym pokoju w którym „ktoś puścił bąka”. I choć są przecież na świecie krainy, gdzie powietrze jest rześkie i aromatyczne (Vaterland? Syjon?), nasi artyści jakoś nie opuszczają kraju. Widocznie pecunia polskiego podatnika non olet.
Kutz nie zrobił takiej kariery, jak Agnieszka Holland (filmy o Śląsku i pochodzenie śląskie nie gwarantują kariery międzynarodowej), dlatego reżyser nie tworzy już filmów i zajął się pisaniem felietonów do organu Ruchu Autonomii Śląska pt. „Ślunski Cajtung”.
Lektura jego tekstów może przyprawić czytelnika o szok. Reżyser ubolewa, że w wyniku Traktatu Wersalskiego „przyłączono Śląsk do Azji”. Czy Poznań to Azja? Urodził się tu Hindenburg – niewątpliwy Europejczyk. A Lwów to też Azja? Wprawdzie tramwaje uruchomiono dokładnie w tym samym roku, co na Śląsku (1894), ale opera lwowska powstała znacznie wcześniej.
W tym samym felietonie autor nie szczędzi kąśliwych uwag o Polakach, którzy wspominają z nostalgią „skrzyp furtki dworku na Wołyniu”. Polski senator nie ma dla tych wypędzonych empatii. Czy na współczucie zasługują tylko Niemcy śląscy?
Widocznie takich tekstów oczekują zleceniodawcy duchowego przywódcy śląskich separatystów, których faktycznym, nie duchowym, przywódcą jest dr Jerzy Gorzelik. Ślązak z niego wątpliwy – „godać” po śląsku nie potrafi (jego rodzice przyjechali na Śląsk, wśród przodków ma rdzennych „goroli”, jest nawet polonista!).
Dać małpie zegarek
Lwowski „bałak” zaginął bezpowrotnie, mowę kresową usłyszeć można już tylko na Litwie i Białorusi, dlatego zachowanie śląskiej „godki” powinno być naszą wspólną troską. I dobrze, że śląscy separatyści chcą być opiekunami śląskiej mowy. Można zrozumieć też pielęgnowanie odrębności, przywiązanie do tradycji i kultury niemieckiej czy niechęć zasiedziałych od pokoleń mieszkańców do „spadochroniarzy” spoza Śląska na kierowniczych stanowiskach.
Swoiste pojmowanie śląskiego multikulturalizmu z pomniejszaniem czynnika polskiego budzi nasze opory, ale interpretacja dwudziestowiecznej historii jest już dla nas szokująca i przykra. Śląscy separatyści powstania śląskie traktują jako wojnę domową, w której niemieccy patrioci zmuszeni byli odpierać agresję polskich szowinistów. Zdaniem Gorzelika przyznanie Śląska Polsce to tak jakby „dać małpie zegarek” – małpa zegarek zepsuła. Nawiasem mówiąc, „zepsuty” Śląsk wcale nie wygląda obecnie gorzej od innych regionów monokultury węgla i stali w USA, Anglii czy Francji. Warto jednak brać także pod uwagę fakt, że Śląsk – podobnie jak reszta kraju – był „psuty” przez pół wieku komunizmu.
We Włoszech regionalizmy są o wiele wyraźniejsze niż w Polsce, poszczególne dialekty różnią się bardziej, niż „języki śląskie” od polszczyzny, a najliczniejszy „język neapolitański” (mówi nim 5 mln ludzi) jest inny od dialektu toskańskiego – literackiego włoskiego. Ale żaden mieszkaniec Włoch – Sycylijczyk czy Kalabryjczyk – nie powie, że nie jest Włochem.
Przykro nam słuchać, jak gość o nazwisku Gorzelik mówi, że nie jest Polakiem (nawet drugiego sortu!). Również nie jest Polakiem poseł o nazwisku Bartodziej (takie archaiczne nazwiska można spotkać tylko na Śląsku). Niemiec etniczny Bartodziej, reprezentujący w sejmie mniejszość niemiecką, znalazł się na ujawnionej w 1992 roku „liście Macierewicza”. Okazało się, że w naszym parlamencie było ok. 60 tajnych współpracowników SB równomiernie rozlokowanych we wszystkich partiach (z wyjątkiem Porozumienia Centrum J. Kaczyńskiego!). Stanowili oni nieformalne, acz skuteczne ugrupowanie parlamentarne reprezentujące interesy komunistycznych służb.
Radek i Śląsk
Idea oddzielenia Śląska od Polski jest miła nie tylko śląskim separatystom. Przed laty Radosław Sikorski opublikował w amerykańskim piśmie „Foreign Affairs” artykuł, w którym postulował pozbycie się Śląska wraz ze strajkującymi górnikami. „Radek” wtargnął do naszej polityki przebojem w sposób, przy którym kariera Misiewicza wygląda blado. Byliśmy pod wrażeniem licencjatu na Oksfordzie i zdjęcia w czapce mudżahedina, a na jego nieprzejednany antykomunizm nabrała się nawet „Gazeta Polska”, przyznając mu tytuł „Człowieka roku”.
W 2005 roku został ministrem obrony w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, mając nadzieję, że „pisiory” nie czytają obcojęzycznej literatury i jego śląskie przemyślenia nie zostaną ujawnione. Jednak Antoni Macierewicz (znowu on!) przeczytał. Sikorski musiał opuścić rząd i poszedł do konkurencji, gdzie jako minister spraw zagranicznych mógł rozwinąć skrzydła.
Biorąc pod uwagę działania Sikorskiego, Kutz i Gorzelik to tylko drobne kucyki. Wyliczenie wszystkich jego dokonań wychodzi poza tematykę i rozmiary artykułu, ale warto przypomnieć niektóre. Ambicją ministra Sikorskiego było ucywilizowanie („europeizacja”) Rosji. Chyba w ramach zapowiadanego odejścia od polityki „jagiellońskiej” nastąpiła faktyczna likwidacja prasy polonijnej na wschodzie wskutek zmiany zasad finansowania. Sikorski zapraszał Rosję do NATO, postulował zniesienie wiz dla jej obywateli, a jako miłośnik euroregionów otworzył mały (150 km!) ruch graniczny dla obwodu Kaliningradzkiego, dziwnie pokrywający się z obszarem dawnych Prus Wschodnich.
Ponadto zorganizował odprawę polskich ambasadorów z Ławrowem – długoletnim szefem rezydentury KGB w USA, pobłogosławił pojednanie polskiego Kościoła z Cerkwią rosyjską (tekst odczytano w kościołach, w cerkwiach nie), złożył słynny „hołd berliński”, w którym wezwał Niemcy, aby wzięły w swoje ręce los Europy. Ale największym osiągnięciem dyplomaty było storpedowanie budowy tarczy antyrakietowej (mimo wynegocjowania przez Waszczykowskiego wszystkich warunków). Był to ważny krok w kierunku „wyprowadzenia” USA z Europy.
Natychmiast po katastrofie smoleńskiej minister Sikorski ogłaszał wszem i wobec opinię o błędzie pilotów, dodając, że „samolot uległ zniszczeniu, ale NIE BYŁO WYBUCHU”. Osobiście oglądałem takie wystąpienie w CNN wkrótce po wydarzeniu.
Jako zwolennik spiskowej teorii dziejów nie wierzę, że tylko wybujałe ego było motorem dziwnych działań tego polityka.
Na szczęście jako minister spraw zagranicznych nie angażował się w sprawy Śląska, ale ugrupowanie, którego był wiceprzewodniczącym, utworzyło samorządową koalicję z RAŚ, oddając w gestię separatystów całą „nadbudowę” – politykę historyczną i kulturę.
Zatrzymać autonomię
Lider Ruchu Autonomii Śląska zapowiedział, że do 2020 roku Śląsk uzyska autonomię. Powiedział on też coś bardziej złowrogiego – że później spod władzy Warszawy wyzwolą się inne regiony kraju. Powinniśmy poważnie traktować przywódcę RAŚ, gdyż dr Gorzelik sam tego nie wymyślił – przez niego przemawiają Reżyserzy historii. Na początku lat 90. jeden szemrany Kaszub postulował autonomię Pomorza (z własną walutą i armią!), co mu otworzyło ścieżkę kariery aż do „prezydenta” Europy włącznie.
Państwa zamieszkałe przez różne narodowości (Czechosłowacja, Jugosławia) podzielić było stosunkowo łatwo. Znacznie więcej pracy wymaga obróbka tak jednolitego etnicznie państwa jak Polska.
Mrówcza praca nad dezintegracją wszystkich ogólnopolskich instytucji trwała wiele lat: podzielono PKP na kilkadziesiąt spółek, systemy energetyczne, próbowano likwidować Pocztę Polską, LOT czy Radio i Telewizję publiczną.
Trudniejszą sprawą było jednak wygenerowanie „narodowości śląskiej” i prawdopodobnie temu służą próby utworzenia sztucznego literackiego „języka śląskiego” na bazie gwar śląskich.
Możemy się tylko pocieszyć (ale wątpliwa to pociecha), że nie tylko my podlegamy takiej obróbce. Wystarczy wymienić kłopoty Belgii, włoską Ligę Północną, przepychanki ze Szkocją i Walią, problemy Hiszpanów, którzy nie mają już hymnu narodowego (została im tylko melodia).
W okolicach Nicei zainstalowano (ku zniecierpliwieniu mieszkańców) dwujęzyczne napisy z nazwami miejscowości dla ludności o rzekomej „narodowości prowansalskiej” itd.
Warto o tym wszystkim wiedzieć, gdy słyszymy wdzięczną narrację o „małych ojczyznach”, „Europie stu flag i stu narodów”, „euroregionach”, czy „autonomii jako najwyższej formie samorządności”. Czy rzeczywiście chodzi o dobrostan Ślązaków i Katalończyków?
Praca nad erozją państw narodowych i naprawieniem „niesprawiedliwości Wersalu” – jak to określił Putin w pamiętnej mowie na Westerplatte – trwa. Likwidacja państw narodowych jako rzekomego źródła nacjonalizmów i wojen jest również celem G. Sorosa – wielkiego miłośnika pokoju, demokracji, postępu i społeczeństw „otwartych”.
To on był architektem wędrówki ludów muzułmańskich do Europy, której jesteśmy świadkami. W wydanej w 2014 roku książce Soros napisał, że „usunięcie Orbana i Kaczyńskiego będzie trudne”. Warto zwrócić uwagę na fakt, że w tym czasie Kaczyński nie pełnił żadnej funkcji państwowej, a i tak kwalifikował się do usunięcia!
Globalni gracze – wizjonerzy meblują nam świat przy pomocy całej czeredy pomagierów, niegdyś zwanych renegatami, a my, drobne żuczki, nie możemy pojąć, że to dla naszego dobra! Artykuł Jana Martiniego pt. „Kutz i inne kucyki” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Kutz i inne kucyki” na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl
James Joyce to jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci współczesnej literatury. „To najbardziej dziwna osoba, którą dano było mi spotkać” – napisał w liście do przyjaciela Tomasz Mann.
Ponad 135 lat temu, 2 lutego 1882 roku, w Rathgar na przedmieściach Dublina przyszedł na świat najwybitniejszy powieściopisarz XX wieku, James Augustine Joyce. Rocznica urodzin autora „Dublińczyków” i „Ulissesa” jest okazją do przedstawienia sylwetki tego niezwykłego i ekscentrycznego herosa pióra. Życie i twórczość J. A. Joyce’a związane jest z Dublinem w jedną nierozerwalną całość, nawet wtedy, gdy tworzył poza ojczyzną.
James Joyce to piewca Dublina i jego mieszkańców, wielki miłośnik tego miasta, ale i jego najzagorzalszy krytyk zarazem. Aby poznać klimat utworów Joyce’a, nie wystarczy ich tylko przeczytać. „Dublińczycy” , „Portret artysty z czasów młodości”, a przede wszystkim nieśmiertelny „Ulisses” to labirynty symboli i odnośników historyczno-obyczajowych i liczne nawiązania i interpretacje życia dublińczyków przełomu wieku XIX i XX.
Złożony chorobą James Joyce zmarł 13 stycznia 1941 roku w Zurychu. Szczęśliwie doczekał wydania swojej ostatniej powieści „Finnegans Wake” (pierwsze wydanie książki ukazało się w maju 1939 roku, nakładem londyńskiego wydawnictwa Faber & Faber).
Śledząc biografię J. Joyce’a, nasuwa się refleksja, że był to człowiek pełen sprzeczności, osoba, którą targały dwa dajmoniony – duchy sprawcze dobra i zła, smutku i radości, osamotnienia wewnętrznego i wielkiej witalności, głodu życia. Krytycy i badacze literaccy byli albo gorącymi wielbicielami Joyce’a, albo zaciekłymi przeciwnikami jego twórczości i stylu życia. Mann, Eliot, Seldes chwalili go za odwagę, bezkompromisowość, nową prawdę psychologiczną i artystyczną, wreszcie za śmiałe łamanie utartych konwencji narracyjnych. Przeciwnicy poetyki autora „Ulissesa” ganili go za „ośmieszanie tematów ważnych i grubiańskie szkalowanie wybitnych person” , chaotyczność narracyjną i… pornografię.
Nowa jakość literacka
Musimy jednak mieć świadomość, że ze spuścizny literackiej tego krnąbrnego syna Dublina czerpali jak ze świeżego źródła m.in. Wiliam Faulkner, Thomas Eliot, Virginia Woolf, Samuel Beckett (inny wybitny Irlandczyk), Dylan Thomas czy sam Trumam Capote – autor „Śniadania u Tiffany’ego”.
Siłą nowatorstwa Joyce’a w dziedzinie prozy było śmiałe eksperymentowanie z substancją czasu, totalna afirmacja w ciągu narracyjnym niczym nie skrępowanego monologu wewnętrznego (słynny „strumień świadomości” – „stream of consciousness” – monolog Molly Bloom z „Ulissesa”), wreszcie kreowanie symultanicznej konstrukcji powieści („Portret artysty z czasów młodości” , „Ulisses”).
Pomówmy jednak o wizerunku Dublina w utworach Jamesa Joyce’a. Dzisiaj, sto lat później od momentu, gdy nasz bohater w ekstrawaganckim stroju przemierzał ulice tego miasta, na każdym niemal kroku natykamy się na pamiątki związane z życiem autora „Dublińczyków”. Rozważania o poszczególnych utworach Joyce’a będą stanowić dla nas kanwę do opowieści o jego burzliwym życiu.
Czas „Ulissesa”
Pod wielkim urokiem „Ulissesa” byli dwaj wielcy nobliści – Ernest Hemingway i Winston Churchill. To dzieło właśnie przyniosło Joyce’owi nieśmiertelną sławę.
Na ponad 800 stronach Joyce zawarł urzekającą, choć trudną w odbiorze epopeję – mit o swoim mieście Dublinie, swojej ojczyźnie – Irlandii; wreszcie – całych dziejach świata (zakończenie opisywania wielkiego mega-mitu świata zawarł autor w swojej ostatniej powieści „Finnegans Wake”). To wszystko, Joyce – dublińczyk z precyzyjną dokładnością oparł na podstawie wspaniałego (tak w treści, jak i warstwie konstrukcyjnej) eposu Homera z ok. 750 r. p. n. e. – „Odyseja”.
Oto Dublin, jaki na zawsze zapamiętał autor „Ulissesa”. Fotografię, która przedstawia most D. O’Connella i obecną O’ Connell Street wykonano w 1903 roku.
Dublin uosabia w powieści (jako nieco sparodiowana metafora) świat starożytny z czasów Homera. Znamienne jest jednak, że Joyce stolicę Irlandii opisał z reporterskim pietyzmem i dbałością o szczegół. Dlaczego? Odpowiedź znajdujemy w jednym z listów autora do wielkiego przyjaciela, Franka Budgena:
(…) „Chciałem dać tak wszechstronny obraz Dublina, by można było to miasto, gdyby pewnego dnia nagle zniknęło z powierzchni ziemi, odbudować na podstawie mojej książki”. (…)
Bloomsday. Czyli historia całkiem miłosna…
Akcja „Ulissesa” rozgrywa się w czasie jednego, prawie już letniego dnia – 16 czerwca 1904 roku . Tego dnia James Joyce poznał swoją późniejszą żonę Norę. Na pamiątkę tego zdarzenia i upamiętnienia czasu powieściowego „Ulissesa” rokrocznie w Dublinie odbywa się popularny „Bloomsday”.
W powieści Joyce’a nocna wędrówka Leopolda Blooma jest tłem dla opisów Dublina.
Oto czytelnik poznaje cudowną i monumentalną Martello Tower (to tutaj na wstępie powieści Buck Mulligan czyni poranną toaletę, a Stefan Dedalus zbiera się do wyjścia po wypłatę do szkoły, w której uczy). Tych, którzy odwiedzą Dublin, namawiam do przejażdżki kolejką DART do stacji Sandycove, aby przekonać się o pięknie Martello Tower i morskiej zatoki, w którą architektonicznie została ona wkomponowana.
Tropiąc bohaterów „Ulissesa”, trafiamy do domu przy Eccles Street 7 (obecnie budynek administracyjny Mater Hospital, patrz rysunek Katarzyny Sudak pod tekstem), gdzie mieszkał Leopold Bloom, nazywany przez przyjaciół Poldy (obok Stefana Dedalusa główny bohater powieści). Dostojny Bloom otwiera listy w gmachu Poczty Głównej (GPO – General Post Office) przy O’Connell Street, na cmentarzu Glasnevin żegna przyjaciela Paddy Digmama, spaceruje wieczorną porą drogą ku Sandymount, kierując się ku zatoce, by medytować przy kościele „Star–Of–The–Sea”, zaś nocną porą spaceruje po Westland Row, jednym z bajecznych mostków nad Liffey. Pije wreszcie Guinnessa i whiskey w pubach przy Lincoln Street i Poolberg Street, gdzie do dziś mieści się jeden z najsłynniejszych dublińskich pubów „Mulligan’s”, który podejmuje bywalców w anturażu przedmiotów i landszaftów z epoki. Jak napisał w jednym z esejów dla „Tygodnika Powszechnego” Paweł Huelle, amatorzy i smakosze prozy Joyce’a mogą być szczęśliwi, ponieważ w ciągu ostatnich stu lat Dublin praktycznie się nie zmienił topograficznie.
Znanym entuzjastą twórczości J. Joyce’a jest były senator David Norris, który często rozpoczyna oficjalnie obchody święta przemową do zebranej publiczności.
16 czerwca AD 1904
Tego dnia właśnie James Joyce poznał swoją przyszłą żonę i – jak mawiał o niej – „przewodniczkę duchową” Norę Barnacle, rodem z miasta klifów – Galway. Nora była prostą, uroczą młodą kobietą. Egon Naganowski w niezwykłej książce „Telemach w labiryncie świata: o twórczości Jamesa Joyce’a” tak oto przedstawił Norę: „Cechował ją trzeźwy realizm, bez romantyczno-literackich inklinacji. Przez cały okres małżeństwa z pisarzem Nora traktowała jego profesję jako „niegroźne i nieprzydatne do niczego szaleństwo”. Kiedy otrzymała od męża pierwszy, pachnący jeszcze farbą egzemplarz „Ulissesa”, natychmiast chciała go… sprzedać. Zmartwieniem napawał ją jedynie fakt, iż „za te kilkaset kartek niewiele dostanie pieniędzy”.
Czytając „Ulissesa”, musimy pamiętać, że powieściowa Molly Bloom to literacki odpowiednik Nory. Ta jednak, w przeciwieństwie do literackiego alter-ego, przez całe życie była wierna pisarzowi. Trwała przy nim w biedzie i głodzie, towarzyszyła mu podczas choroby i licznych napadów nerwobóli spowodowanych chorobą oczu, nerek i płuc, aż do ostatnich dni pisarza. Joyce zmarł o świcie 13 stycznia 1941 roku. W śmiertelnej malignie ocknął się tuż przed ostatnim tchnieniem, pytając Nory: „Czy nikt nie rozumie?”.
Mimo różnic pochodzenia i wykształcenia James i Nora byli zgodnym i kochającym się małżeństwem. Pytany przez wydawców i przyjaciół, co jest takiego niezwykłego w Norze, odpowiadał: „Jej naturalność, niewinność i nieskażenie chorobą nowego wieku”.
Letnia pielgrzymka czytelników z całego świata
Obchody Bloomsday to wielkie święto literatury i Dublina. Tylko nieliczni mają możliwość być świadkiem rozpoczęcia obchodów „Bloomsday”. Głównym punktem tego dnia jest śniadanie obficie zakrapiane guinnesem w James Joyce Center, na które przybywa tradycyjnie kilkadziesiąt osób ubranych w stroje z epoki. Wśród gości można dostrzec postaci wykrojone z kart „Ulissesa”: Leopolda i Molly Bloom czy Stefana Dedalusa. Wypada zazdrościć Irlandczykom ich polityków, dla których tradycja i dziedzictwo kulturowe to nie tylko czcze słowa.
Znanym entuzjastą twórczości J. Joyce’a jest były senator David Norris, który często rozpoczyna oficjalnie obchody święta przemową do zebranej publiczności. Trudno dziwić się temu, pamiętając, że D. Norris przyczynił się do powstania muzeum James Joyce Centre. Uroczyste śniadania podczas Bloomsday nie odbywają się tylko w jednym miejscu. Uczty dla ciała i ducha odbywają się także w Sandycove, gdzie w Wieży Martello rozpoczyna się akcja powieści; tam też na kąpielisku Forty Foot odważni wskakują do morza, tak jak czyni to na pierwszych kartach powieści Buck Mulligan. Potem setki osób, z których wiele przybyło spoza granic stolicy, a nawet Irlandii, rusza w przestrzeń Dublina śladami bohaterów „Ulissesa”.
Muzeum im. Jamesa Joyce’a w wieży Montello (nadmorskie Sandycove). To właśnie stąd wyrusza Stefan Dedalus w poszukiwaniu samego siebie na mapie życia i swojego duchowego ojca – Blooma.
Obchody Bloomsday nie ograniczają się jedynie do 16 czerwca. Przez kilka kolejnych dni odbywają się w wielu miejscach stolicy imprezy towarzyszące: przegląd filmów, spotkania i wycieczki, wystawy, spektakle teatralne, odczyty, koncerty oraz kiermasze książkowe.
Sam Joyce, nieporuszony i dostojny, trwa na cokole pomnika u zbiegu ulic O’Connell i Earl Street North. Artystka Marjorie Fitzgibbon znakomicie oddała naturę ducha pisarza. James Joyce odziany jest w zwiewny, długi paszcz i w kapelusz. Reszty dopełnia elegancka laseczka i nieodzowne – w przypadku autora „Dublińczyków” – okulary, znad szkieł których nie patrzy wprost w oczy dublińczyków czy rzeszy turystów.
Fanom literackiego tropienia Joyce’a i jego powieściowych bohaterów polecamy dwie pozycje: „Ulisses Guide” pióra Roberta Nicholsona i „A Guide to the Dublin of Ulisses” Franka Delaneya. Dzieło Delaneya to „magiczny podręcznik”, dzięki któremu można odtworzyć i przebyć całą drogę Leopolda Blooma i Dedalusa. W trakcie godzenia przeszłości z pośpiesznym dziś, powieściowe wczoraj na powrót staje się kolejnym mitem.
Tomasz Wybranowski
fot. Tomasz Szustek
„Ulisses” składa się z 18 epizodów (tyle samo ksiąg liczy „Odyseja” Homera). Powieść kryje na swoich stronach dzień z życia akwizytora drobnych ogłoszeń, węgierskiego Żyda – Leopolda Blooma. Aby zrozumieć przesłanie i ideę powieści, trzeba przeczytać lub znać przynajmniej w zarysie epopeję Homera. Każdy rozdział „Ulissesa” z jego bohaterami odpowiada kolejnym pieśniom homeryckiego eposu. Bloom to mityczny Ulisses – Odyseusz; jego niewierna i piękna żona Molly to Penelopa, zaś Stefan Dedalus to syn Odysa – Telemach. Warto dodać, że powieść czekała długie lata na wydanie. Joyce, posądzany o „pornografię i jawne bluźnierstwa”, długo szukał wydawcy. Pierwsze wydanie „Ulissesa” ukazało się w roku 1922 w Paryżu, nakładem Amerykanki – Simone Beach. Rys. Katarzyna Sudak, „Eccles Street”.
Gościem Radia Wnet był szef gabinetu prezydenta RP Krzysztof Szczerski. Głównym tematem rozmowy było najbliższe spotkanie Donalda Trumpa z Andrzejem Dudą podczas szczytu Trójmorza w Warszawie.
– Szczegóły wizyty Donalda Trumpa są wciąż ustalane. Program zależy od długości pobytu w Warszawie a ten jest uzależniony od Szczytu G20 w Hamburgu, ponieważ jest to wizyta „łączona” – powiedział minister Krzysztof Szczerski.
Trzema najważniejszymi punktami wizyty Donalda Trumpa mają być: spotkanie i rozmowa z prezydentem Andrzejem Dudą, uczestnictwo na szczycie Trójmorza oraz publiczne wystąpienie Donalda Trumpa z przesłaniem do sojuszników, w tym do Polaków.
Jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa to zdaniem Krzysztofa Szczerskiego wielkie znaczenie będzie mieć profesjonalizm oraz współpraca pomiędzy polskimi i amerykańskimi służbami bezpieczeństwa: – Jest to duże wyzwanie, ze względu na małą ilość czasu, ale wszyscy są zmobilizowani i pracują bardzo intensywnie.
Szef gabinetu prezydenta zaznaczył, że pozostało niewiele czasu na przygotowanie wizyty Donalda Trumpa, jednak polskie służby pokazały swój profesjonalizm podczas szczytu NATO oraz podczas Światowych Dni Młodzież i tym razem również tak będzie.[related id=”23953″]
Data szczytu Trójmorza jest już pewna, będzie to 6 lipca. Tylko dwoje z dwunastu szefów państw Trójmorza zgłosiło ewentualne problemy z przyjazdem, m.in. prezydent Litwy, która w tym czasie będzie miała święto narodowe. Pozostała dziesiątka potwierdziła przybycie.
Głównymi tematami szczytu będą kwestie bezpieczeństwa i kwestie ekonomiczne.
– Po raz pierwszy odkąd jesteśmy w NATO ten sojusz nie jest czymś egzotycznym, a stał się czymś realnym. Stacjonuje w Polsce armia amerykańska, więc Donald Trump przyjeżdża do kraju, w którym ma własnych żołnierzy – powiedział Krzysztof Szczerski. Dodał, że chcemy, aby te wojska były trwałą częścią w polskiej armii.
Jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne, to mowa będzie przede wszystkim o inwestycjach w naszym regionie Europy. Minister podkreślił, że zależy nam na szukaniu partnerów biznesowych. Przykładem jego zdaniem może być ostatnia wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Chorwacji: – W Chorwacji odbyło się śniadanie biznesowe obojga prezydentów wraz z firmami, które wzajemnie inwestują w swoich państwach. Polacy w istotnych miejscach inwestują w Chorwacji.
Mowa też była o tematach wewnętrznych – Krzysztof Szczerski nie spodziewa się żadnych zmian w kancelarii prezydenta.
Dawny bohater „Solidarności” robi wszystko, żeby zaprzeczyć swojej legendzie i postawie sprzed roku 1989. Który Władysław Frasyniuk jest prawdziwy i czy on sam potrafiłby na to pytanie odpowiedzieć?
Kim pan jest, panie Frasyniuk?
Władysław Frasyniuk stał się ostatnio postacią, o której niestety znów głośno. W swej najnowszej książce (Efekt domina: czy Ameryka obaliła komunizm w Polsce?, Fronda, 2016) dr Paweł Zyzak przytacza wypowiedź na jego temat:
Bujak powiedział mi w twarz, że nigdy nie dostał pieniędzy z AFL-CIO, kiedy osobiście mu je wręczałem! – śmieje się Eric Chenoweth.
Ponoć lepszą opinię w tym względzie zyskał sobie Władysław Frasyniuk, choć i on, i jego następcy w TKK z Dolnego Śląska nie przedstawili nawet sprawozdania z perypetii owych 80 milionów złotych, które – przezornie – przed „stanem wojennym” podjęto z banku. Kornel Morawiecki twierdzi, że jego środowisko, jeszcze przed powstaniem „Solidarności Walczącej”, mogło wziąć z tego około 1 miliona złotych.
– Moja największa pretensja w sprawie tych 80 milionów jest taka – mówi Morawiecki – nie że to zdefraudowali czy wydali, ale że tego nie wydali. Oni wydali z tego raptem 20 milionów. Co się stało z resztą, jest zagadką. W tych 20 milionach liczę również gospodarstwo kupione za 8 czy 10 milionów na Zygmunta Pelca. Nie mam o to pretensji, Pelc to był uczciwy chłopak. Była to próba zainwestowania pieniędzy. Ale to, że później te papiery razem z Piniorem wpadły i Pelc poszedł siedzieć, to jest wina Piniora. Nieostrożność. […] Otoczenie Frasyniuka nie dawało pieniędzy – wiedziałem to jeszcze w „podziemiu” – na RKS, czyli Marka Muszyńskiego.
Uniemożliwienie płacenia gotówką uderzy w zwykłych uczestników rynku. Społeczeństwo stanie się zakładnikiem karteli bankowych – ostrzegał w rozmowie z Radiem Wnet autor bloga Independent Trader.
Rząd wykonuje kolejny krok w kierunku ograniczenia obrotu gotówkowego. W poniedziałek 12 czerwca Ministerstwo Rozwoju podpisało porozumienie ze Związkiem Banków Polskich i przedstawicielami Visa i Mastercard w sprawie współpracy i uruchomienia Programu Wsparcia Obrotu Bezgotówkowego oraz powołania fundacji Polska Bezgotówkowa.
– W Polsce nie będzie konkurencyjnej gospodarki opartej na innowacjach bez szybkiego i wygodnego dostępu do cyfrowych płatności. Każdy z nas ma prawo do tego, żeby w sklepie czy urzędzie zapłacić kartą lub telefonem. Chcemy w Polsce znacząco zwiększyć obrót bezgotówkowy, a do tego niezbędne jest rozszerzenie systemu akceptacji kart płatniczych i innych instrumentów płatniczych – powiedział na uroczystości podpisania porozumienia wiceminister rozwoju Tadeusz Kościński.
– Jeżeli wyeliminujemy gotówkę i wszystkie transakcje będą musiały odbywać się za pomocą serwera bankowego, nic nie będzie stać na przeszkodzie, aby banki w ramach kartelu poniosły koszty za przeprowadzenie transakcji czy przechowywanie pieniędzy– podkreślił Trader21, autor bloga ekonomicznego Independent Trader.
– Trend, by zwiększyć liczbę operacji bezgotówkowych kosztem operacji gotówkowych, występuje w Europie już od jakiegoś czasu. Jednak z punktu widzenia praw obywatelskich i praw jednostki jest to niebezpieczne zjawisko, ponieważ banknot daje nam poczucie anonimowości i uniemożliwia śledzenie – powiedział w Poranku Wnet Piotr Woyciechowski, prezes Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych.
Projekt ograniczania obrotu gotówkowego znalazł się już w Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju oraz w innych programach rządowych. 18 marca wicepremier Mateusz Morawiecki przekazał dziennikarzom najważniejsze dla polskiej strony ustalenia szczytu G-20 w Baden-Baden, m.in. na temat walki z praktykami uciekania z podatkami do „rajów podatkowych” czy uszczelniania podatkowego, a także wprowadzenie nad Wisłą programów „paperless” oraz „cashless”, które zakładają nie tylko cyfryzację administracji publicznej, ale również odchodzenie do pieniądza papierowego w gospodarce.
W Polsce obrót bezgotówkowy pojawił się na szerszą skalę dopiero pod koniec lat 80. XX wieku, kiedy zaczynała się budowa komercyjnego systemu bankowego. Pieniądz bezgotówkowy to środki na indywidualnych rachunkach bankowych i na kontach własnych banków. Rozwój obrotu bezgotówkowego od lat pilotuje i wspiera Narodowy Bank Polski, chociaż – jak podkreślają eksperci – w łonie samego banku istnieje konflikt między departamentami odpowiedzialnymi za wprowadzenie gotówki do obiegu a działającymi na rzecz rozwoju pieniądza drukowanego.
Chociaż pierwsze rządowe programy wspierania obrotu bezgotówkowego opracowywały jeszcze rządy koalicji PO-PSL, to program powolnego wypierania gotówki realnie zaczął wprowadzać rząd Prawa i Sprawiedliwości. W myśl założeń programu „Od papierowej do cyfrowej Polski”, rząd stawia sobie za cel ograniczenie udziału gotówki w gospodarce z 21,5 do 15 procent, a koszty utrzymywania gotówki z tego powodu mają spaść do 0,5 procent polskiego PKB.
Założony cel rząd zamierza osiągnąć w pierwszej kolejności przez wprowadzenie zmian w administracji publicznej. Obecnie tylko około 10 procent urzędów dopuszczało płatności bezgotówkowe. Mimo burzliwego rozwoju możliwości płatności kartą w przestrzeni komercyjnej, administracja państwowa nadal pozostaje w sferze pieniądza papierowego. Teraz to ma się zmienić.
Od 1 kwietnia rząd wprowadził pilotażowy program umożliwiający płatności kartą w urzędach, instytucjach państwowych i samorządowych oraz na policji. Ministerstwo Rozwoju i Krajowa Izba Rozliczeniowa pilotują ten program, który docelowo ma objąć całą administrację, i wspierają obrót bezgotówkowy w urzędach. Urzędy, które zgłoszą się do programu, nie poniosą kosztów wynikających z instalacji terminali typu POS i uruchomiena platformy WebPOS Paybynet.
– To jest dopiero początek działań na rzecz rozwoju pieniądza bezgotówkowego – podkreśla Tadeusz Kościński, wiceminister rozwoju odpowiedzialny za prowadzenie programu „cashless”. Chcemy, żeby obywatel do końca 2017 roku mógł płacić kartą w urzędach – mówił minister Kościński.
Zdaniem byłego wiceministra finansów Cezarego Mecha obecnie rozwój obrotu bezgotówkowego jest wskazany także ze względu na jego bezpieczeństwo. Dodatkowo „jednym z niewielkich pozytywów wejścia do UE było zmniejszenie opłat za korzystanie z kart płatniczych” – uważa.
„Dlatego obrót bezgotówkowy staje się coraz bardziej opłacalny, bo o ile jeszcze parę lat temu […] mógły przełożyć się na znaczne zwiększenie dochodu banków komercyjnych”, to „przy obecnej skali opłat za korzystanie z usług bankowych (np. kart płatniczych czy kredytowych) nie ma niebezpieczeństwa wystąpienia takiego zjawiska” – podkreślił dr Cezary Mech.
Jednak część ekspertów i znawców rynku w pomyśle wprowadzenie do gospodarki obrotu bezgotówkowego widzi zagrożenie dla wolności gospodarczej jednostki. – Jeżeli nie mamy gotówki, to bank centralny może wprowadzić ujemne stopy procentowe. Wtedy trzymanie pieniędzy na koncie będzie nas kosztowało nawet do 5 procent. Bank nie będzie nam płacić odsetek za to, że trzyma nasze pieniądze na koncie. W tej sytuacji banki będą miały jeszcze większy wpływ na kształtowanie cyklu gospodarczego – podkreślił Trader21.
Do wprowadzenia terminali płatniczych wurzędach rząd planuje również dodać wprowadzenie zachęt w postaci ulg w podatku VAT dla klientów płacących kartą lub przelewem. Jednak oprócz przysłowiowej marchewki rząd szykuje również legislacyjny kij na tych, którzy będą chcieli dalej używać bez ograniczeń gotówki.
Rząd planuje wprowadzenie obowiązku posiadania urządzenia umożliwiającego przyjmowanie płatności bezgotówkowych początkowo w wybranych sektorach gospodarki, z jednoczesnym wymogiem zapewnienia możliwości zapłaty w formie bezgotówkowej oraz wprowadzeniem sankcji za nieprzestrzeganie przepisów.
– Niesamowicie wzrośnie kontrola nad jednostką. Dzisiaj możemy iść i zrobić zakupy, nikt nie będzie widział, na co wydaliśmy nasze pieniądze. Nie możemy dopuścić do sytuacji, kiedy ktoś, mając informacje o naszych wydatkach, będzie miał niesamowitą przewagę – podkreślił Trader21.
Szef PWPW zwrócił uwagę, że operacje bezgotówkowe, wymuszone przepisami prawa na obywatelach, powodują jedynie powiększanie się „oka wielkiego brata”.
—Dochodzi wówczas do profilowania marketingowego klienta, a wszystkie te informacje zbierają banki ponadnarodowe, co znaczy, że bazy danych wędrują za ocean bądź do ośrodków zapasowych, o których klient nie ma pojęcia – powiedział na antenie Radia Wnet Woyciechowski. Jego zdaniem argument, że to ma służyć bezpieczeństwu obywateli, jest złudny, gdyż największe afery ostatnich 25 lat związane z bankowością, począwszy od afery Amber Gold, a skończywszy na „matce matek afer w Polsce, to jest na aferze FOZZ”, były związane z wyprowadzaniem funduszy za granicę, co „rozwiązywane było obrotem bezgotówkowym”. Następnym krokiem będzie limitowanie płatności gotówkowych w obiegu gospodarczym w transakcjach pomiędzy przedsiębiorcami, a w dalszej przyszłości – również w obrocie pomiędzy konsumentem a przedsiębiorcą.
Równocześnie z działaniami rządu na rzecz obrotu bezgotówkowego Narodowy Bank Polski podjął decyzję o wypuszczeniu nowego nominału w postaci banknotu 500 złotych. Ponieważ większość przestępczej działalności opiera się na transakcjach gotówkowych, to wypuszczenie tego nominału może być wręcz zachętą dla działań przestępczych – zwraca uwagę ekonomista Cezary Mech.
Pierwsza ustawa ograniczająca obrót bezgotówkowy w Polsce została wprowadzona już w 2016 roku. Ministerstwo Finansów, jeszcze pod kierownictwem Pawła Szałamachy, przeprowadziło ustawę ograniczającą górny limit obrotu gotówkowego między przedsiębiorcami z 15 tysięcy euro do 15 tysięcy, ale złotych polskich.
Zdaniem autora bloga Independent Trader pomysły wicepremiera Morawieckiego wzmocnią tylko pozycję instytucji finansowych – Banki komercyjne poczują się jeszcze bardziej pewne, bo nie będzie możliwości przeprowadzenia runu na banki, czyli wypłaty zgromadzonych środków z kont bankowych. Nic nie będzie ograniczało banków przed jeszcze większym lewarowaniem swoich aktywów.
Żadna partia polityczna w Polsce nie ma prawa wypowiadać się za obywateli w sprawie przyjmowania bądź nieprzyjmowania uchodźców, dlatego konieczne jest referendum – powiedział WNET.fm Paweł Kukiz.
Paweł Kukiz zwrócił uwagę, że w przestrzeni publicznej funkcjonuje dziwne pojęcie uchodźcy, a przecież jest to już kwestia zdefiniowana.
– Uchodźca według prawa międzynarodowego jest to osoba, która udaje się z kraju objętego konfliktem do najbliższego kraju nie objętego [related id=”24478″]konfliktem zbrojnym. I takich uchodźców mamy w Polsce około miliona i są Ukraińcy, którzy korzystają z wielkiej gościnności Polski – powiedział Kukiz. Zwrócił uwagę, że nawet nie są zmuszeni do składania specjalnych podań, bowiem uciekają z kraju, w którym toczy się wojna.
– Tak zwani uchodźcy, czyli podmioty, o których mówi Unia Europejska, to imigranci, którzy uciekają ze swoich krajów do Unii ze względu na wizję łatwiejszego życia – powiedział lider Kukiz’15. Jego zdaniem, dramat też polega na tym, że rzadko który z nich chce mieszkać w Białej Podlaskiej, a wszyscy chcą w Monachium.
– Wszelkie groźby (ze strony Unii – przyp. red.) będą się nasilać, jeżeli natychmiast nie przeprowadzimy referendum, w którym obywatele będą mogli wypowiedzieć się na temat przyjmowania bądź też nieprzyjmowania czy to uchodźców, czy tak zwanych uchodźców, w domyśle imigrantów – powiedział Kukiz. Jego zdaniem żadna partia polityczna nie ma prawa decydować za obywateli RP. [related id=”24519″]
– Koalicja PO-PSL nie konsultowała z nikim swojej decyzji podjętej na forum UE i dlatego referendum dałoby politykom mandat do renegocjacji z Unią tak zwanych kwot – powiedział Kukiz. Dodał, że jego ugrupowanie cały czas zbiera podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie tak zwanych uchodźców. Kukiz’15 zebrał ich już około 400 tysięcy, mimo braku pomocy ze strony PiS w tej kwestii.
– Brakuje jeszcze 100 tysięcy – powiedział Paweł Kukiz.
Przypomnijmy: Ruch Kukiz’15 rozpoczął zbiórkę podpisów w styczniu 2016 r. W ramach akcji uruchomiona została strona internetowa dzienreferendalny.pl, na której znalazły się wzory kart do podpisu. Akcję wstrzymano na początku lutego 2017 r., ponieważ – jak argumentowano – rząd zdecydował się nie przyjmować uchodźców. Podpisy znowu zaczęto zbierać w marcu br.
Aby wniosek mógł trafić do Sejmu – zgodnie z ustawą o referendum ogólnokrajowym – potrzeba 500 tys. podpisów. Pytanie w referendum miałoby brzmieć: „Czy jesteś za przyjęciem przez Polskę uchodźców w ramach systemu relokacji w Unii Europejskiej?”.
Poseł zapewnił, że Kukiz’15 nie popiera reformy KRS, gdyż nie dotyka ona istoty problemu, a skupia się jedynie na wymianie ludzi: „to kadrowe roszady”. Jego zdaniem zmiany należy rozpocząć od systemu.
Poseł Ruch Kukiz’15 Tomasz Rzymkowski rozmawiał w Poranku Wnet z Krzysztofem Skowrońskim o reformie wymiaru sprawiedliwości przygotowanej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości.
– Reforma zakłada naprawianie czegoś, natomiast ta ustawa czy ten cały pakiet ustaw przygotowywany przez Ministerstwo Sprawiedliwości w żaden sposób nie usprawni wymiaru sprawiedliwości. Zmiany nie dotykają największych bolączek, tj. przerośniętej kognicji, przewlekłości postępowania, braku kontroli obywatelskiej nad sędziami. Żadna z tych ustaw nie podejmuje tych tematów, a zakłada jedynie roszady kadrowe, tzn. podporządkowuje kierownicze funkcje partii-matce – perswadował poseł.
Rzymkowski zagwarantował, że reformy KRS według wizji PiS Ruch Kukiz’15 absolutnie nie popiera. Opierając się na opinii sędziego Wiesława Johanna, uważa, że konstytucja przewiduje równowagę i podział władzy w państwie. Ta reforma zagraża takiej równowadze, ponieważ władza wykonawcza będzie miała pod sobą podległą jej władzę sądowniczą. Zauważył, że za dwa i pół roku będą wybory i nie wiadomo, kto je wygra i przejmie taki stan rzeczy. Wówczas entuzjaści rządu PiS mogliby być bardzo zawiedzeni.
Parlamentarzysta mówił też w skrócie o tym, co wynika z ostatnich przesłuchań w sprawie afery Amber Gold. Przyniosły one wiele informacji na temat funkcjonowania biznesu lotniczego. Komisja doszła do podstawowego wniosku, iż celem państwa Katarzyny i Marcina P. było osłabienie, a w efekcie wyeliminowanie PL LOT z polskiego rynku lotniczego; doprowadzenie do upadłości narodowego przewoźnika i sprzedania rynku innemu podmiotowi.
Wkrótce komisja zbada, dlaczego Michał Tusk był wynajęty przez tę zorganizowaną grupę przestępczą.
Rzymkowski przy okazji zapowiedział, że w sprawie abonamentu radiowo-telewizyjnego Ruch Kukiz’15 na pewno będzie głosował przeciw, choć on sam nie jest najlepiej zorientowany w sprawie tej ustawy.
LK
Obejrzyj wywiad również na YouTube Radia Wnet:
Pozostały już jedynie godziny na udzielenie nam wsparcia na www.wspieram.to/latownet
Wojciech Cejrowski w Radiu Wnet uznał niestałe członkostwo Polski w RB ONZ za sukces, brak sprzeciwu muzułmanów dla ekstremistów za przyzwolenie na zamachy, a ostatnie incydenty londyńskie – za wojnę.
Wojciech Cejrowski zaczął rozmowę z Krzysztofem Skowrońskim od stwierdzenia, że pomylił się wobec podróży przedstawicieli Polski do Etiopii i innych krajów. Jak mówił, uzyskanie dla Polski niestałego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ jest dużym sukcesem: – Witoldowi Waszczykowskiemu za to należy się order, nawet jeśli poza tym w swojej karierze nic więcej nie zrobi – mówił Wojciech Cejrowski.
W skład Rady Bezpieczeństwa ONZ wchodzi pięciu członków stałych oraz dziesięciu członków niestałych, wybieranych na okres dwóch lat. Do przyjęcia rezolucji przez Radę Bezpieczeństwa wymagane jest uzyskanie dziewięciu głosów poparcia, w tym wszystkich członków stałych. Jeśli jeden z nich zgłosi sprzeciw, uchwała nie zostanie podjęta. „Prawo weta”, odnosi się tylko do pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa.
Ostatecznie nasz stały komentator uważa ministra spraw zagranicznych za „nieporadnego misia”, ponieważ nie zwolnił pracowników z komunistycznego układu: – Nie skopał tyłka komunistom, których należało wywalić w pierwszych dniach urzędowania. Lepsze są wakaty niż ubecy na stanowiskach ambasadorskich. Wiadomo, że MSZ jest pełne tajnych współpracowników; to jest stary, posowiecki układ […] Lepiej byłoby zatrudnić ludzi z mniej bogatym życiorysem, ale lojalnych wobec niepodległej Polski, a nie wobec Polski podległej Moskwie – przekonywał.
Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego, nawiązując do ostatnich zamachów terrorystycznych w Londynie, zwrócił uwagę na brak sprzeciwu wobec ekstremistów środowisk muzułmańskich, które uważa się za pokojowo nastawione do innowierców. – Po atakach w Londynie nie widać żadnych protestów muzułmanów, którzy mówiliby, że islam taki nie jest. Według niego CNN zrobiło „ustawkę” z kilkoma ludźmi, którzy jako muzułmanie „manifestowali” przeciw zabijaniu w imię Allaha.
Dla Wojciecha Cejrowskiego ostatnie zamachy terrorystyczne świadczą o tym, że Europa jest w stanie wojny, bez względu na to, czy nazywa się to incydentami, wojną hybrydową, czy domową.
Podróżujący dziennikarz wypowiadał się również w sprawie reprywatyzacji, afery „Amber Gold” i minimalnej płacy Polaka.