AP: Mimo wzajemnych pogróżek USA i Korea Północna mają zakulisowe kontakty przez „kanał nowojorski”

Mimo wzajemnych pogróżek, administracja Donalda Trumpa utrzymuje zakulisowymi kanałami dyplomatycznymi kontakty z Koreą Północną. Tematami rozmów są Amerykanie przez reżim i pogarszające się stosunki.

[related id=34321]Powołując się na źródła zaznajomione ze sprawą, AP przekazała, że na razie w ramach tych kontaktów nie zrobiono nic, by wyciszyć kryzys związany ze zbrojeniami nuklearnymi KRLD, który wywołuje obawy, że może przerodzić się w konfrontację militarną.

Rozmówcy AP są zdania, że trwające zakulisowe rozmowy mogłyby być podstawą do poważniejszych negocjacji, w tym dotyczących programu nuklearnego KRLD, gdyby Trump i północnokoreański przywódca Kim Dzong Un porzucili wojowniczą retorykę z ostatnich dni i opowiedzieli się za dialogiem.

Ze strony amerykańskiej za kontakty odpowiada wysłannik ds. KRLD Joseph Yun, zaś po stronie północnokoreańskiej prowadzi je Pak Song Il, dyplomata z przedstawicielstwa przy ONZ w Nowym Jorku. Ich rozmowy są określane żargonowo jako „kanał nowojorski”.

AP pisze, że „kanał nowojorski” praktycznie nie był wykorzystywany przez siedem ostatnich miesięcy prezydentury Baracka Obamy, bo KRLD zerwała kontakty w reakcji na wprowadzone wówczas amerykańskie sankcje wobec Pjongjangu. Wznowiono je krótko po objęciu prezydentury przez Donalda Trumpa w styczniu br.

[related id=34344]USA i KRLD nie utrzymują stosunków dyplomatycznych. Oficjalnie strona amerykańska zapewnia, że jest gotowa do rozmów z KRLD, ale jako warunek wstępny stawia zaprzestanie prób pocisków balistycznych, które mogę dosięgnąć terytorium USA. Mimo sprzeciwu wspólnoty międzynarodowej w lipcu reżim w Pjongjangu przeprowadził dwa takie udane testy.

AP przypomina, że o istniejącej możliwości zakulisowych rozmów z KRLD mówił na niedawnym spotkaniu ASEAN w Manili amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson. „Mamy z nimi otwarte inne kanały komunikacji, by usłyszeć, co mają do powiedzenia, jeśli chcą rozmawiać” – zapewnił.

Istnienie „kanału nowojorskiego” może oznaczać, że obie strony są gotowe do rozmów, mimo że Trump zagroził KRLD „ogniem i gniewem, jakich świat nie widział”, a Pjongjang publicznie snuje plany ataku rakietowego na amerykańską wyspę Guam na Oceanie Spokojnym.

Ani Departament Stanu USA ani Biały Dom nie skomentowali dla AP działalności Josepha Yuna. Z kolei dyplomata z misji KRLD przy ONZ potwierdził tylko, że kanałami dyplomatycznymi udało się doprowadzić dwa miesiące temu do zwolnienia będącego w ciężkim stanie amerykańskiego studenta Otto Warmbiera, który wkrótce po przylocie do USA zmarł. To Yun poleciał po niego do Pjongjangu, co szeroko nagłośniły światowe media.

Obecnie „kanał nowojorski” służy do rozmów o wypuszczeniu z KRLD innych amerykańskich obywateli, w tym Kima Hak Songa, zatrzymanego w maju za bliżej niesprecyzowane „wrogie działania” Tony’ego Kima, nauczyciela, oskarżonego o dążenie do obalenia rządu, oraz Kima Dong Czula, skazanego w ub. roku na 10 lat ciężkich robót za szpiegostwo.

Ostatnia runda poważnych negocjacji między Waszyngtonem a Pjongjangiem załamała się w 2012 roku, gdy wbrew zobowiązaniom podjętym w zamian za amerykańską pomoc żywnościową KRLD wystrzeliła rakietę dalekiego zasięgu. Od tamtej pory północnokoreańskie zbrojenia nabrały tempa, co oznacza także, że za ewentualny kompromis obie strony musiałyby zapłacić wyższą cenę.

AP odnotowuje, że Trumpa oskarżono o to, że jego ostatnie tweety i oświadczenia pod adresem KRLD przyczyniły się do zaognienia konfliktu albo wręcz chaosu na linii Waszyngton-Pjongjang. Tymczasem zdaniem agencji nie jest wcale jasne, jaki skutek będą one miały dla zakulisowych kontaktów w ramach „kanału nowojorskiego”.

PAP/MoRo

Rosyjski szef MSZ Siergiej Ławrow o kryzysie koreańskim: Ryzyko jest wysokie. Otwarte groźby użycia siły

Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow ocenił, że ryzyko konfliktu USA i Korei Północnej jest bardzo wysokie, biorąc pod uwagę retorykę obu krajów. Wyraził przy tym nadzieję, że „zwycięży zdrowy rozsądek”.

„Uważam, że ryzyko jest bardzo wysokie, szczególnie jeśli uwzględnić tę retorykę: brzmią otwarte groźby użycia siły” – powiedział szef MSZ na spotkaniu z młodymi politologami i socjologami na forum młodzieżowym w obwodzie włodzimierskim.

Ławrow zauważył, że w przypadkach, „gdy dochodzi niemal do bójki, to jako pierwsza z niebezpiecznej linii powinna się zapewne wycofać strona, która jest silniejsza i mądrzejsza”.

„Niestety, retoryka w Waszyngtonie i Pjongjangu zaczyna przekraczać miarę. Mimo wszystko sądzimy, że zdrowy rozsądek zwycięży” – mówił. Podkreślił, że Rosja stoi na stanowisku, że niedopuszczalne jest uzyskanie przez Koreę Północną broni jądrowej.

[related id=34216]Szef rosyjskiej dyplomacji mówił także o stosunkach Rosji z Zachodem, któremu zarzucił toczenie walki o zachowanie swojej dominacji w świecie. „Nasi koledzy amerykańscy wykorzystują obecną sytuację, w tym antyrosyjską postawę swych sojuszników w Europie, po to, by (…) utrzymać znaczenie NATO, które nie może istnieć bez USA, i jednocześnie myśleć o własnych interesach ekonomicznych” – oświadczył.

Z kolei wewnątrz Unii Europejskiej istnieje – zdaniem rosyjskiego ministra – „agresywna rusofobiczna mniejszość”, która „próbuje nadużywać zasady solidarności” i narzuca innym państwom unijnym „podejście agresywne i konfrontacyjne”.

Ławrow przekonywał, że „część elit na Zachodzie chciałaby widzieć Rosję słabą” i „gotową do ustępstw na szkodę jej interesom”. Wyraził przekonanie, że „celem wojny na sankcje jest m.in. osiągnięcie tego celu”. „Nigdy nie będziemy niczego robić na szkodę naszym interesom i o tym wszyscy wiedzą” – zapewnił.

PAP/MoRo

A. Chapman otrzymała niezasłużoną szansę wyrządzenia wielkich strat wizerunkowych sporemu środkowoeuropejskiemu państwu

Pani Annabelle tego, co nie pasowało, po prostu się pozbyła. Po co się męczyć, spierając się, weryfikując argumenty, odnosząc się do nich, skoro można je po prostu wykasować z dyktafonu i pamięci.

Wiktor Świetlik

Pół roku temu z okładem zgłosiła się do mnie, jeszcze jako dyrektora Centrum Monitoringu Wolności Prasy, niejaka Annabelle Chapman, sympatycznie wyglądająca młoda Brytyjka, chyba z polskimi korzeniami i całkiem sprawnie mówiąca po polsku. Pani Annabelle poinformowała mnie, że skończyła filozofię na Oksfordzie, a teraz, by nabrać doświadczeń, podróżuje jako dziennikarka, a to po Ukrainie, a to po Polsce. Teraz dodatkowo złapała taką fuchę, że ma napisać raport o wolności słowa w Polsce, no i chciałaby ze mną pogadać na ten temat.

Gadaliśmy więc dwie godziny. Opowiedziałem, jak wyglądały losy telewizji publicznej w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, jak traktowały media kolejne ekipy, o kłopotach z inwigilacją i najściach na redakcje za czasów Donalda Tuska.

Swojego czasu podobne rzeczy opowiedziałem dziennikarzom przygotowującym raport na zlecenie Komisji Europejskiej. Nie był on cudem obiektywizmu, ale przynajmniej co nieco zostało uwzględnione. Przynajmniej było widać, że opinie w Polsce są podzielone.

Pani Annabelle się tak nie certoliła. Jako wzorowa absolwentka filozofii zastosowała znaną zasadę, ponoć wyrażoną przez Georga Hegla, i tego, co nie pasowało, po prostu się pozbyła. Po co się męczyć, spierając się, weryfikując jakieś argumenty, odnosząc się do nich, skoro można je po prostu wykasować z dyktafonu i pamięci.

Produkcja panny Annabelle, która stała się raportem organizacji Freedom House, została ogłoszona wszem i wobec i dość jednoznacznie z niej wynika, że pod kątem wolności słowa Polska lokuje się gdzieś w okolicach Uzbekistanu, tylko jest trochę gorzej. Poważny raport, poważna organizacja – jak tu nie wierzyć?

I co teraz? „I co mi zrobisz, krowo?” – mogłaby odpowiedzieć pani Annabelle, która otrzymała niezasłużoną szansę wyrządzenia wielkich strat wizerunkowych sporemu środkowoeuropejskiemu państwu. Nic nie zrobię, napiszę tweeta, podrwię w felietonie. Większość nawet tego nie może.

Swoją drogą, można dziś spokojnie na świecie tłumić swobody demokratyczne i niszczyć wolne media. Skoro pisze się to o kraju takim jak Polska, to znaczy, że można napisać w miarę o każdym, a skoro wszyscy są winni, to winnych nie ma.

W gruncie rzeczy potrzebne są uczciwe media i tym bardziej porządnie działające ośrodki eksperckie, apolityczne organizacje pozarządowe, bezstronne raporty. Tyle, że dziś, nawet jak takie zaczną powstawać, to trudno będzie w nie uwierzyć. Bo wszystko się zmiesza, całkiem jak u Orwella, który pisał, że „zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”.

Chociaż nie, czasem można się połapać, kto jest świnią.

Źródło: tygodnik „W Sieci”, lipiec 2017

Felieton Wiktora Świetlika pt. „Kozuchy bezkarniuchy” znajduje się na s. 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Wiktora Świetlika pt. „Kozuchy bezkarniuchy” na s. 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce. Zmiana statusu Polski z kraju o mediach „wolnych” na „częściowo wolne”

Prawicowa stronniczość „Wiadomości” była widoczna w relacji z wyborów prezydenckich w Austrii z 2016 r., kiedy to kandydat skrajnej prawicy przegrał. Wiadomości nie użyły określenia „skrajna prawica”.

Podobno rząd Prawa i Sprawiedliwości niszczy wolność prasy w Polsce. Tak przynajmniej uważa międzynarodowa organizacja o nazwie Freedom House, zajmująca się opisywaniem przejawów łamania demokracji na świecie. Przejawy, jakie wskazuje Freedom House, są jednak kuriozalne, wśród nich wymieniane jest np. to, że rząd PiS serwuje narrację historyczną, która „w znacznym stopniu omija udział Polaków w zbrodniach II wojny światowej”, a jednocześnie eliminuje głosy przeciwne. Jako przykład wskazuje się Jana Tomasza Grossa. Takie m.in. argumenty służą teraz za uzasadnienie zmiany statusu Polski z kraju o mediach „wolnych” na „częściowo wolne”. Raport jest opublikowany wyłącznie w języku angielskim. (…)

„W kwietniu prokuratorzy 5 godzin przesłuchiwali historyka zajmującego się Holocaustem – Jana Grossa. Sprawa dotyczyła zarzutów publicznego znieważenia polskiego narodu i była związana z artykułem z 2015 roku, w którym Gross stwierdzał, że podczas II wojny światowej Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców. (…)

Właściciele zagraniczni mają pozycję dominującą na polskim rynku medialnym, a fakt ten uzyskał dodatkowe znaczenie polityczne od czasu, kiedy u władzy jest rząd PiS. Kaczyński na głosy krytyczne względem działań PiS odpowiedział stwierdzeniem, że „większość naszych mediów jest w rękach niemieckich”. (…)

W kontekście medialnym „repolonizacja” ma jasne przesłanie polityczne, jako że niektórzy politycy PiS argumentują, że ośrodki medialne znajdujące się w obcych rękach celowo dokonują niekorzystnego przekazu na temat obecnego rządu w celu zdyskredytowania go. (…)

Własność zagraniczna jest najbardziej wyraźna w mediach regionalnych. Jednym z największych właścicieli jest Polska Press, która wydaje 20 dzienników regionalnych w 15 z 16 polskich województw, a także ponad 150 lokalnych dzienników. (…)

Prawicowa stronniczość Wiadomości była widoczna w relacji z wyborów prezydenckich w Austrii 4 grudnia 2016, podczas których kandydat skrajnej prawicy przegrał z nominatem Partii Zielonych. Tamtego wieczoru Wiadomości nie użyły określenia „skrajna prawica”. (…)

Wyraźnym przykładem na obecną stronniczość TVP jest „Pucz”, 30-minutowy film, przedstawiany jako dokument. Został wyemitowany w TVP1 15 stycznia 2017. Główny przekaz to informacja o kryzysie politycznym z grudnia 2016, kiedy próby PiS ograniczenia dziennikarzom dostępu do parlamentu spowodowały okupację sali plenarnej Sejmu przez posłów opozycji, w czasie gdy przed budynkiem gromadzili się demonstranci. Używając dokładnie wybranych przekazów informacyjnych i montażu, film pokazuje te wydarzenia jako celowe próby opozycji obalenia rządu PiS. Przedstawia demonstrantów przeciwko PiS jako osoby wulgarne i potencjalnie gwałtowne oraz sugeruje, że mają związki z były reżimem komunistycznym i Kremlem. Film snuje analogie z niepokojami na Ukrainie po proteście Majdanu w 2013–2014, pokazując palenie opon przez demonstrantów w Kijowie. Pod koniec filmu pokazany jest minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak, mówiący: „to była próba anarchii, próba przejęcia władzy” (25:55).

Film kończą napisy sugerujące, że opozycja próbowała „rozniecić histerię za granicą, by zaprezentować pucz w Polsce jako majdan przeciwko opresyjnej władzy”. Przez cały film Kaczyński jest przedstawiany jako osoba zrównoważona, dążąca do rozładowania i deeskalacji sytuacji. (…)

Kancelaria Sejmu proponowała, żeby:
·        Liczbę dziennikarzy dopuszczanych do parlamentu ograniczyć do „dwojga stałych korespondentów parlamentarnych” na ośrodek;
·        Pozostałych dziennikarzy umieścić w oficjalnym centrum medialnym poza głównym budynkiem parlamentu, zamiast pozwalać im spotykać się z politykami na korytarzach sejmowych;
·        Ograniczyć nagrania audiowizualne.
Proponowane posunięcie wywołało oburzenie, i to nie tylko w środowiskach zazwyczaj krytycznych wobec PiS.

Jeden z redaktorów określił proponowane regulacje jako największe utrapienie, z jakim miał do czynienia pod rządami PiS. (…)

Wyjątkowo dramatyczna sytuacja jest w Gazecie Wyborczej. Spółka-matka Agora jest jedynym wydawcą na giełdzie, który publikuje szczegółowe wyniki w raportach finansowych. W 2016 r. dochód ze sprzedaży po raz pierwszy przewyższył dochód z reklam”.

Tłumaczenie najistotniejszych fragmentów raportu Freedom House pt. „Pluralizm pod obstrzałem: Atak na wolność mediów w Polsce” pt. „Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce” znajduje się na ss. 3 i 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Fragmenty raportu Freedom House pt. „Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce” na s. 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

 

 

Potencjalne skutki północnokoreańskiego ataku na Guam. Nowy test dla systemów obronnych USA i Japonii?

Zapowiedzi Pjongjangu o planowanym prewencyjnym odpaleniu kilku rakiet balistycznych w stronę amerykańskiej wyspy Guam budzą wątpliwości co do działania systemu obrony przeciwrakietowej THAAD.

[realted id=34228]Amerykańska baza lotnicza na wyspie Guam, gdzie stacjonują bombowce strategiczne B-1B, jest dla Pjongjangu idealnym celem do przetestowania realnych możliwości operowania pociskami balistycznymi. Próba przeprowadzona 28 lipca, podczas której pocisk wzniósł się, według informacji strony północnokoreańskiej, na wysokość 3700 km, nie pozwala w jednoznaczny sposób sprawdzić poprawności działania tego typu rakiet. Ekstremalnie wysoki pułap lotu niewykorzystywany podczas standardowego prowadzenia ataku stawia inne warunki przed głowicą bojową oraz nie daje pewności, że można liczyć na jej przewidzianą przez konstruktorów dokładność.

W czwartkowym oświadczeniu strony północnokoreańskiej nazwano amerykańskie bombowce „powietrznymi piratami z Guam”. Choć te jednostki nie są w stanie przenosić ładunków nuklearnych, Pjongjang wciąż przedstawia je jako główne zagrożenie, do wyeliminowania w pierwszej kolejności.

Oświadczenie informowało również o spodziewanej trajektorii lotu pocisków Hwasong-12 – tor lotu miałby przebiegać nad terytorium japońskich prefektur Shimane, Hiroshima i Koichi. Stawia to kolejne pytanie o to, w jaki sposób może zachować się japońska obrona przeciwrakietowa bazująca na amerykańskim systemie Aegis.

Dotychczas nad terytorium Japonii północnokoreańska rakieta przeleciała w sierpniu 1998 r. – był to pocisk Taepodong-1 z satelitą Kwangmyongsong-1, którego dwa z trzech segmentów wylądowały na północny wschód od prefektury Aomor – oraz w kwietniu 2009 r. po nieudanej próbie z pociskiem Taepodong-2 i kolejnym satelitą. W pozostałych przypadkach północnokoreańskie rakiety spadały w japońskich wodach należących do wyłącznej strefy ekonomicznej.

[related id=34223]Dla Korei Północnej zapowiedź użycia rakiet Hwasong-12 wiąże się z przetestowaniem pocisków balistycznych średniego zasięgu (IRBM) innych niż coraz bardziej zawodne Musudany. Obserwatorzy przyznają, iż czwartkowa zapowiedź potencjalnego wystrzelenia pocisków w stronę Guamu, z podanymi szczegółami lotu, może zostać potraktowana jako bezprecedensowa dotychczas informacja o charakterze NOTAM (Notice to AirMen) zapowiadająca zmiany lub utrudnienia w ruchu powietrznym. Wcześniej Pjongjang zapowiadał tak jedynie starty rakiet z satelitami, a nie pociski bojowe.

Północnokoreańska zapowiedź nie musi być traktowana jako ekstremum dotychczasowych gróźb pod adresem USA, ale jako bardzo rozmyślnie przygotowany plan zawierający wiele elementów składowych: przelot nad terytorium Japonii, pełnowymiarowa próba pocisku balistycznego, precyzja systemu namierzania (zapowiadana dokładność na 30-40 km od Guam po przebyciu 3356,7 km), a także reakcja na drażniące reżim od lat amerykańsko-południowokoreańskie doroczne manewry Ulchi-Freedom Guardian rozpoczynające się 21 sierpnia. W ub.r. tydzień po tych ćwiczeniach obu państw Korea Płn. przeprowadziła piątą i jak na razie ostatnią próbę atomową.

[related id=34219]Przed Japonią i Stanami Zjednoczonymi przelot pocisku balistycznego stawia wyzwanie wymagające jednoznacznej odpowiedzi i strategii odnośnie do wykorzystania systemów obrony Aegis (w Japonii) oraz THAAD (na wyspie Guam). Każde z nich pozostawia wątpliwości dotyczące skuteczności. Dla japońskich pocisków przechwycenie północnokoreańskiej rakiety może być zbyt trudne nad własnym terytorium, z kolei amerykańskie mogą okazać się nie dość skuteczne, ponieważ nie przeprowadzono wystarczająco wielu testów z rakietami średniego zasięgu.

Wraz z mnożącymi się znakami zapytania w kwestii pewności co do jednolitego frontu i możliwości obronnych ze strony Tokio oraz Waszyngtonu, sama zapowiedź potencjalnego wystrzelenia pocisków w stronę Guamu może być odczytana jako polityczny i propagandowy sukces dla Pjongjangu. Reżim może pod wieloma względami zyskać na takim zachowaniu, natomiast amerykańskie systemy obrony i współpraca między sojusznikami związanymi obronnym paktem od dekad mogą w praktyce okazać się nieskuteczne.

 

Z Pekinu Rafał Tomański  PAP

Minister obrony Japonii: będziemy bronić wyspy Guam. NATO: Guam nie jest objęty zasadą zbiorowej samoobrony

Zamierzamy bronić wyspy Guam- oświadczył minister obrony Japonii Itsunori Onodera. Niemiecka Agencja DPA wyszukała zapisy i potwierdziła w NATO, że Guam nie jest objęty zasadą zbiorowej samoobrony.

„Każdy atak na Guam zostanie uznany za egzystencjalne zagrożenie dla Japonii” – powiedział Onodera, odwołując się do porozumienia obronnego między Tokio a Waszyngtonem.

„W takim przypadku Japonia ma prawo do użycia swojego systemu obrony przeciwrakietowej Aegis” – dodał minister. Zapewnił również, że japońskie siły zbrojne mogą zestrzelić północnokoreańskie rakiety przed ich dotarciem do terytorium USA.

Portal telewizji Fox News zaznaczył, że wcześniej Tokio zapewniało, iż strąci rakiety Pjongjangu jedynie w przypadku, gdy zagrożą one bezpośrednio japońskiemu terytorium. W zeszłym roku rząd Japonii zmienił jednak politykę obronną, zezwalając swoim siłom zbrojnym na obronę terytorium USA oraz pozostałych sojuszników. Zdaniem portalu wypowiedź Onodery „odzwierciedla zwiększone zainteresowanie Japonii rewizją roli swoich sił zbrojnych oraz chęć zajmowania bardziej agresywnego stanowiska w regionie Pacyfiku”.

Większość północnokoreańskich testów rakiet kończy się lądowaniem pocisków w Morzu Japońskim.

Wyspa Guam jest położona 2,5 tys. km na południe od japońskiego wybrzeża. Znajdują się na niej amerykańskie bazy wojskowe oraz nowoczesny system obrony przeciwrakietowej THAAD (Terminal High Altitude Area Defense).

Wyspa Guam – terytorium zamorskie Stanów Zjednoczonych na Pacyfiku – nie jest objęta zasadą zbiorowej samoobrony zapisaną w Traktacie Północnoatlantyckim – pisze agencja dpa, informując, że potwierdził to w czwartek rzecznik NATO.

W razie ataku na Guam, czym grozi Korea Północna, kraje NATO nie byłyby więc zobligowane traktatowo do przyjścia z pomocą USA – wskazuje dpa, po czym podkreśla, że ewentualne sięgnięcie przez sojuszników po artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego w razie takiego ataku byłoby „decyzją czysto polityczną”.

Artykuł 5, dotyczący prawa do zbiorowej samoobrony, stanowi, że zbrojna napaść na jedną lub więcej stron Traktatu w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim. Jednak w artykule 6 sprecyzowano, że chodzi o zbrojną napaść „na terytorium którejkolwiek ze Stron w Europie lub Ameryce Północnej, na algierskie departamenty Francji, na terytorium Turcji lub na wyspy znajdujące się pod jurysdykcją którejkolwiek ze Stron na obszarze północnoatlantyckim na północ od Zwrotnika Raka; na siły zbrojne, okręty lub statki powietrzne którejkolwiek ze Stron znajdujące się na tych terytoriach lub nad nimi albo na jakimkolwiek

innym obszarze w Europie, na którym w dniu wejścia w życie traktatu stacjonowały wojska okupacyjne którejkolwiek ze Stron, lub też na Morzu Śródziemnym czy na obszarze północnoatlantyckim na północ od Zwrotnika Raka”.

Agencja dpa wskazuje, że w kołach NATO podkreśla się, iż jest mało prawdopodobne, by państwa Sojuszu odmówiły Stanom Zjednoczonym wsparcia, powołując się na te sformułowania.

 

PAP/MoRo

Pierwsza w Polsce prywatna Wyższa Szkoła Biznesu powstała w Nowym Sączu. Rozmowa z jej twórcą dr. Krzysztofem Pawłowskim

Dzień 44. z 80/ Poranek Wnet z Nowego Sącza/ Mamy ponad 6000 absolwentów studiów stacjonarnych, którzy pracują na całym świecie. Wśród naszych wykładowców było kilku członków obecnej ekipy rządzącej.

Wyższa Szkoła Biznesu jest chlubą Nowego Sącza, a jej założyciel, doktor Krzysztof Pawłowski, stał się legendą miasta. Był senatorem I i II kadencji, jest honorowym obywatelem Nowego Sącza.

Witold Gadowski przekornie zaczął rozmowę z założycielem uczelni od stwierdzenia, że słynna, elitarna szkoła nowosądecka rozwijała się pięknie, współpracowała z USA, aż się wszystko skończyło…

– Nie skończyło się – odparł Krzysztof Pawłowski. – Uczelnia istnieje, za dwie godziny będę udzielał wywiadu na temat naszego ostatniego osiągnięcia. Stworzyliśmy program informatyczny Cloud Academy, który całkowicie przenosi szkołę do chmury. To jest unikalne rozwiązanie. Dzięki temu możemy mieć studentów z całego świata. Zresztą mamy studentów z całego świata. To nawet zabawne, że na korytarzach częściej widzi się twarze egzotyczne niż swojskie.[related id=34086]

Jerzy Gwiżdż, wiceburmistrz Nowego Sącza, przypomniał, że rzadko się zdarza, żeby prywatna szkoła wyższa przetrwała wszystkie przemiany, jakie zaszły w Polsce od 1991 roku (w tym roku powstała WSB), a do tego stale się rozwijała. Podkreślił, że dzięki obecności uczelni w mieście Nowy Sącz staje się wielokulturowy. Odbywają się tu dni kultury poszczególnych narodowości reprezentowanych przez studentów. „Świat przybliża się do Nowego Sącza”. Istotne jest, że studenci Szkoły Biznesu są zżyci z miastem, a w ocenie mieszkańców „zachowują się porządnie”.

Krzysztof Pawłowski miał kiedyś pomysł, żeby na bazie jego uczelni, po jej połączeniu z Państwową Wyższą Szkołą Zawodową, której filia znajduje się w Nowym Sączu, utworzyć Uniwersytet Sądecki. Niestety, pomysłu nie udało się zrealizować. Założyciel Szkoły Biznesu uważa, że to strata dla miasta i regionu, bo uniwersytet jako jednostka badawcza dałby impuls rozwojowy dla całego regionu. Wprawdzie obie uczelnie nadają tytuły magistra, jednak uniwersytet zapewniłby wyższą kadrę naukową, własnych doktorów.

Jednak, mówi dr. Pawłowski, „najważniejsze, że mamy absolwentów”. – Odnajduję ich na całym świecie. W najlepszym okresie uczelni, w latach 1995-2015 przychodzili do nas studenci z całej Polski, a około 10% z zagranicy. Potem byli wychwytywani przez największe firmy. 6000 osób ukończyło studia stacjonarne w Wyższej Szkole Biznesu, z tego 85% spoza regionu sądeckiego. – Mam około 13 000 dzieci, w tym 6000 stacjonarnych. Kiedy mnie pytają, jak to możliwe, odpowiadam, że mam szerokie serce.

– Ciekawa jest nasza kadra wykładowców. Zaliczało się do niej kilku ministrów i wiceministrów z obecnego rządu. W naszej uczelni wykładali Jarosław Gowin, Leszek Skiba, Krzysztof Szczerski. Piotr Naimski stworzył nawet własny program studiów magisterskich i podyplomowych, zwany SMID – Stosunki Międzynarodowe i Dyplomacja. Co ciekawe, Naimski może kojarzyć się wielu osobom z postacią szeryfa, a tymczasem okazał się znakomitym opiekunem każdego z prowadzonych przez siebie studentów.

O jeszcze innych powodach tego, że w Nowym Sączu dobrze się żyje, a mieszkańcy miasta zawsze z dumą podkreślają, że pochodzą z Nowego Sącza, w części szóstej Poranka Wnet.

 

MS

Francuskie media o kryzysie koreańskim: irracjonalność i szaleństwo

Francuskie media , zwracają uwagę na eskalację napięcia między Koreą Płn. a Stanami Zjednoczonymi z powodu zbrojeń nuklearnych, do której doszło w ostatnich dniach po ostrych wypowiedziach obu stron.

„Korea Płn i USA kontynuują groźby” – to tytuł w katolickim dzienniku „La Croix”. „Niebezpieczna eskalacja słowna mimo wezwań, by się powstrzymały” – brzmi tytuł w dzienniku „Le Monde”.

Alexandra Schwartzbrod pisze w dzienniku „Liberation”, że z klasycznej koncepcji odstraszania nuklearnego, „opierającej się na lęku przed rozbiciem w proch i pył w wypadku agresji”, weszliśmy „w inny wymiar, w którym królują irracjonalność i szaleństwo. Oraz solidna doza głupoty”.

Michel Klekowicki z dziennika „Republicain Lorrain” pisze, że to „zmierzenie się oko w oko Kim Dzong Una i Donalda Trumpa to najgorszy z możliwych układów” I prognozuje, że choć „walka kogutów w atomowym kurniku nie jest dobrym pomysłem”, „nieświadomość jednego i nieprzewidywalność drugiego w mgnieniu oka doprowadzić mogą do naciśnięcia na czerwony guzik”.

Komentator komunistycznej „l’Humanite” nazywa Donalda Trumpa i Kim Dzong Una „dwoma szaleńcami” i potępia rząd francuski za „poparcie dla determinacji niepowstrzymanego twitterzysty z Białego Domu”.

Rzecznik rządu francuskiego Christophe Castaner uznał, że „determinacja prezydenta amerykańskiego (…) jest determinacją, jaką pokazaliby wszyscy amerykańscy prezydenci, ponieważ nie mogą się oni godzić na to, by ich terytorium było celem balistycznych rakiet z bronią jądrową”.

Przyznając, że Francja zaniepokojona jest kryzysem wokół północnokoreańskich zbrojeń jądrowych, Castaner wezwał do „odpowiedzialności i deeskalacji” oraz zaproponował „wszelkie dobre usługi Francji w celu znalezienia pokojowego rozwiązania”.

Eksperci zwracają na ogół uwagę na to, że tylko ton kryzysu jest nowością, gdyż sytuacja jest przedłużeniem trwającego od lat napięcia. I przypominają, że Seul, który ma 25 mln mieszkańców, w tym setki tysięcy cudzoziemców, leży zaledwie 50 km od granicy z Koreą Płn. Nawet artyleryjski atak konwencjonalny spowodowałby śmierć milionów ofiar – przestrzegają francuscy specjaliści.

Według Antoine Bondaza z paryskiego Instytutu Nauk Politycznych „amerykański prezydent zniża się do poziomu Kim Dzong Una”. Jego zdaniem tego rodzaju wypowiedzi „nigdy nie spowodowały, by Korea Płn. zrezygnowała z próby balistycznej. Wręcz przeciwnie, zamiast zmniejszać, prowadzą do zwiększenia napięcia”.

„Ryzyko polega na tym, że ta kakofoniczna komunikacja przemieni się w eskalację militarną i jakaś pomyłka w ocenie czy złe zrozumienie doprowadzi do zbrojnego incydentu” – wyraża obawę Bondaz.

Valerie Niquet, kierująca działem Azji w Fundacja Badań Strategicznych przypominała w radio France Info: „Od chwili wyboru Donald Trump powtarza, że Korea Płn. jest zasadniczym zagrożeniem dla USA. Zmieniły się jednak słowa. Ich celem jest wzbudzenie niepokoju i lęku”.

Vincent Michelot, profesor cywilizacji amerykańskiej w paryskim Instytucie Nauk Politycznych powiedział w wywiadzie dla „La Croix”, że polityka prezydenta Trumpa „z braku alternatywy nie różni się od tej, jaka prowadzili jego poprzednicy. Szczególna jest jednak jego retoryka. Gdy Barack Obama obiecywał +siłę i determinację+, Donald Trump przywołuje ogień i gniew”.

Machiavellego, który twierdził, że “czasem mądrze jest udawać szaleństwo” przywołuje w czwartkowym numerze „Le Figaro” Laure Mandeville. Komentatorka wyraża przypuszczenie, że „ta konfrontacja na skraju przepaści może być bardziej wykalkulowana niż się wydaje”.

Dziennikarka prawicowej gazety przypomina prezydenta USA Richarda Nixona, który podczas wojny w Wietnamie stworzył teorię „człowieka szalonego”. Chodziło mu o to, by Kreml był przekonany, że „Nixona, kiedy jest wściekły, nie da się powstrzymać i że trzyma palec na guziku jądrowym”. Chodziło o uzyskanie ustępstw.

Mandeville nie wyklucza, że w Waszyngtonie nastąpił podział ról: „Trumpowi przypadła rola złego policjanta, szalonego i gotowego na opcję militarną. (Sekretarzowi stanu) Tillersonowi – rola dobrego gliniarza, otwartego na perspektywę dialogu, jeśli Pjongjang zgodzi się na zamrożenie programu pocisków (balistycznych)”.

PAP/MoRo

Antymiesięcznica lipcowa: Ideały wyznawane przez tych ludzi są ponoć „młode”, ale paradoksalnie młodzieży było niewiele

Kilka aktywistek syczy: „Z nimi nie można rozmawiać! To TVPiS”. Jakaś „ciotka rewolucji” odwróciła się jeszcze i na pożegnanie rzuciła w stronę reporterki: „Czego się tu plączesz, ty PiS-owska ku…”

Monika Rotulska

Miesięcznica smoleńska – dla jednych akt religijny, dla innych polityczny, a zapewne są i tacy, dla których to pewna forma pamięci o ich bliskich, którzy mieli to nieszczęście, że znaleźli się na pokładzie samolotu i zginęli w dziwnych okolicznościach w pobliżu lotniska pod Smoleńskiem. 10 kwietnia 2010 roku byłam w tłumie osób, które przybyły pod Pałac Prezydencki w odruchu solidarności z bliskimi tych, co zginęli. Po prostu nie wyobrażałam sobie, aby mogło mnie tam nie być. Zresztą nie sądziłam, że będzie tam nas tyle. Wtedy również miałam to poczucie wspólnoty narodowej, jakie było wśród tłumów żegnających pięć lat wcześniej na warszawskich ulicach Jana Pawła II, śpiewając „O Panie, to Ty na mnie spojrzałeś”… (…)

Podchodzę bliżej Kolumny Zygmunta, skąd przez megafon krzyczy Władysław Frasyniuk, że niestety prezydenta Wałęsy dzisiaj mimo zapowiedzi nie będzie, bo rozchorował się i ma problemy z krążeniem. Już kilka dni wcześniej Wałęsa podał na Facebooku informację o swoim pobycie w szpitalu. Jeden z redakcyjnych kolegów skomentował wówczas: „Cóż innego miał biedny zrobić po wysłuchaniu Trumpa?”.

Widać idea obecności Wałęsy na tej imprezie jednak zwyciężyła, bo ktoś założył maskę z papierowej fotografii Wałęsy na gumce i stał wśród organizatorów i gości kontrmanifestacji na stopniach pod cokołem kolumny Zygmunta. Było to w sumie zabawne, bo fotoreporterzy, którym zależało na dobrych ujęciach, mieli nie lada zagwozdkę. (…)

Miałam wrażenie, że jestem na czymś, co bardziej przypomina salon lansu niż manifestację. Politycy Platformy, jak Stefan Niesiołowski, z wianuszkiem niemal piszczących pięćdziesiątek, czy Włodzimierz Cimoszewicz. Zdecydowana większość manifestantów wciąż robiła selfie, jakby chciała koniecznie wstawić na media społecznościowe ten jawny dowód swej postawy antyoportunistycznej. (…)

Jest koło ósmej. Zaraz mają wyjść z katedry ci z miesięcznicy, gdy z megafonu pada: „Niniejszym rozwiązuję to zgromadzenie!!! Zaraz wyjdą fanatycy z katedry!!!” (…)

Gdy z wolna pełznący pochód opuszczał już plac Teatralny, jakaś grupa kobiet zaczęła skandować „Złodzieje! Złodzieje!”, ale po kilku razach okrzyk zamarł na ustach, tak jakby przyszła gorzka konstatacja. A może to widok nerwowo rozglądających się posłów PO?

Cały reportaż Moniki Rotulskiej pt. „Antymiesięcznica, czyli kto chce zapomnieć” znajduje się na s. 19 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Reportaż Moniki Rotulskiej pt. „Antymiesięcznica, czyli kto chce zapomnieć” na s. 19 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Port Koźle, czyli tajemnicza transakcja w oparach absurdu. Biznesmeni, w odróżnieniu od polityków, wiedzą, co robią

Zagospodarowanie zdewastowanego kozielskiego portu to niekończąca się opowieść, niczym amerykański tasiemiec „Dynastia”. Wszystko zaczęło się jeszcze w poprzedniej kadencji władz samorządowych.

Wiktor Sobierajski

Dzisiaj Kędzierzynem-Koźlem rządzi Sabina Nowosielska (…) po wyborze na urząd prezydenta K-K mówiła: „wywodzę się z biznesu” i będę chciała wprowadzać standardy, jakie tam panują. No i wprowadza standardy, tylko nie mamy pewności, czy są one czysto biznesowe, bo właśnie „przehandlowała” cały teren portu za „czapkę śliwek”. Za 14 mln 150 tys. złotych. A nadodrzański teren jest rozległy i znakomicie położony, z bezpośrednim dostępem do Odry. Dla porównania – teren pod kędzierzyńską minigalerię „Odrzańskie Ogrody” przy obwodnicy miasta został sprzedany kilka lat wcześniej za około 18 milionów złotych. (…)

Nie było za to tajemnicą, że istnieje potrzeba m.in. budowy drogi dojazdowej do portu dla ciężkich pojazdów. Na to gmina planowała pozyskać pieniądze z funduszy unijnych. Dzisiaj w urzędzie miasta Kędzierzyn-Koźle na ten temat panuje cisza. Podobno prowadzone są również rozmowy inwestora z PKP Cargo w sprawie odbudowy linii kolejowej do portu i wpięcia jej w istniejącą sieć kolejową. Zwracam uwagę na słowo „podobno”.

Ostatnim dużym przewoźnikiem węgla po Kanale Gliwickim i Odrze była firma OT Logistics. W maju 2013 r. poinformowała jednak, że ogranicza dostawy surowca wodą, rozkładając ich ciężar także na transport kolejowy. Tłumaczyła, że wynika to z chwilowo niedostatecznej głębokości rzeki oraz długich okresów zamykania żeglugi przez administratora szlaku. Ostatecznie z transportu rzecznego zrezygnowała praktycznie całkowicie.

(…) za parę lat kozielski port może mieć ogromną wartość, jak dojdzie do skutku realizacja projektu Odra-Dunaj. Biznesmeni, w odróżnieniu od polityków, raczej zawsze wiedzą, co robią.

Historia kozielskiego Portu

Koźle-Port (niem. Cosel Oderhafen) – pierwotnie osiedle w Koźlu, od 1975 część miasta Kędzierzyna-Koźla (województwo opolskie).

W latach 1792–1821 wybudowano Kanał Kłodnicki, który pobudził rozwój gospodarczy okolic Koźla. Po Kanale Kłodnickim kursowało rocznie ponad 1 tys. statków, przewożąc głównie towary z Gliwic do manufaktury w Sławięcicach oraz do składnicy towarów żelaznych utworzonej u ujścia Kanału do Odry. W 1861 r. wybudowano bocznicę kolejową z Kędzierzyna do przystani przy Kanale Kłodnickim.

W latach 1891–1908 wybudowano port rzeczny w Koźlu-Porcie. Był to największy port rzeczny na Odrze. Przeładowywano w nim węgiel i rudę przywożoną Kanałem Kłodnickim ze wschodniego Górnego Śląska. Statki odpływały Odrą do portów w środkowych i północnych Niemczech. Przy porcie powstała fabryka papieru i celulozy.

Podczas III powstania śląskiego 10 maja 1921 r. nacierające od wschodu siły powstańcze dowodzone przez ppor. Walentego Fojkisa zdobyły Kłodnicę i Koźle-Port, wypierając Niemców na drugi brzeg Odry do Koźla. 4 czerwca 1921 niemieckie oddziały przeszły do kontrofensywy, zdobywając Koźle-Port, Kłodnicę i Kędzierzyn. W lipcu 1922 powiat kozielski został oficjalnie przekazany administracji niemieckiej i włączony do Niemiec.

W ramach rozpoczętej przez nazistów walki z bezrobociem podjęto budowę Kanału Gliwickiego (lata 1934–1938), który połączył Gliwice z Koźlem-Portem. Oddanie Kanału do eksploatacji nastąpiło 8 grudnia 1939 r. w obecności ministra Rudolfa Hessa.

W dniu 31 stycznia 1945 Armia Czerwona zajęła Koźle-Port. 21 marca 1945 rozpoczęło się przejmowanie od Armii Czerwonej obiektów gospodarczych w powiecie kozielskim.

Cały artykuł Wiktora Sobierajskiego pt. „Port Koźle, czyli tajemnicza transakcja w oparach absurdu” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Wiktora Sobierajskiego pt. „Port Koźle, czyli tajemnicza transakcja w oparach absurdu” na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl