Wnioski o pozwolenia na broń palną będzie można w Finlandii składać przez internet, bez wizyty na posterunku policji. Nie trzeba też będzie przechodzić testów predyspozycji.
W piątek prezydent Sauli Niinisto podpisał nowelizację prawa w tym zakresie. Zmiana przepisów ma na celu przyspieszenie procedury ubiegania się o pozwolenie na broń, a także zmniejszenie biurokratycznych obciążeń służb.
Wnioski elektroniczne będzie można składać od grudnia 2018 r. Do tego czasu o broń będzie można ubiegać się w tradycyjny sposób, czyli przedstawiając niezbędne dokumenty na posterunku policji (ale zgodnie z nowym prawem już od grudnia tego roku będzie można to zrobić w dowolnym miejscu na terenie kraju, a nie tylko w miejscu zamieszkania).
Według resortu spraw wewnętrznych zmiana procedury nie wpłynie na kwestie związane z bezpieczeństwem. Dzięki zmianom wnioski o pozwolenie na broń będą rozpatrywane bardziej wnikliwie, z lepszym wykorzystaniem dotychczasowych informacji, jakie mają urzędnicy o zainteresowanym.
Podstawowe wymagania związane z prawem do posiadania broni palnej nie zmienią się. Aby ubiegać się o pozwolenie na broń, trzeba mieć ukończone 18 lat (w przypadku pistoletów i rewolwerów – 20 lat) i odpowiedni stan zdrowia. Trzeba także uzasadnić powód użycia broni.
Z informacji policja wynika, że przeszkodą w uzyskaniu pozwolenia jest np. przeszłość przestępcza lub nadużywanie środków odurzających. Pozwolenie jest wydawane z wyraźnie określonym celem posiadania broni, takim jak łowiectwo, hobby strzeleckie, kolekcjonerstwo, realizacja rekonstrukcji historycznych czy prowadzenie szkoleń. Możliwe są także inne przeznaczenia, np. wykorzystanie broni na planie zdjęciowym. Pozwolenie jest także potrzebne do przechowywania i przewozu broni.
Zgodnie z nowym prawem ubiegający się o pozwolenie nie będą jednak musieli przechodzić testów predyspozycji do posługiwania się bronią. Według ministerstwa spraw wewnętrznych powodem tej zmiany jest to, że wyniki tych testów nie były przydatne i nie stanowiły decydującego kryterium przy przyznawaniu pozwolenia na broń. „Podstawą decyzji negatywnych były inne informacje posiadane przez policję” – wskazało ministerstwo, komentując przyjęcie nowego prawa.
Według policyjnych statystyk w liczącej 5,5 mln mieszkańców Finlandii zarejestrowanych jest ok. 1,5 mln sztuk broni osobistej. Najwięcej jest broni myśliwskiej. Pistoletów i rewolwerów jest ok. 220 tys.
Najwięcej zarejestrowanej broni jest na Wyspach Alandzkich, w Laponii oraz w regionie Kainuu na północnym wschodzie kraju. W niektórych mniejszych miejscowościach na jednego mieszkańca przypada więcej niż jedno pozwolenie na broń. W największych miastach statystycznie pozwolenie ma średnio co dziesiąta osoba.
W ostatnich latach liczba wydawanych pozwoleń na broń zmniejsza się. Przykładowo w 2010 r. wydano 70 tys. pozwoleń, a latach 2015 i 2016 po ok. 57 tys. Jedną z przyczyn jest wnikliwe rozpatrywanie wniosków (i zaostrzenie kryteriów po strzelaninach w dwóch fińskich szkołach w 2007 r. i 2008 r., kiedy zginęło 20 osób). Oprócz tego w ostatnim czasie obserwuje się mniejsze zainteresowanie myślistwem wśród młodszego pokolenia Finów.
Przewodniczący BdV Bernd Fabritius znał polskie roszczenia reparacyjne za pozbawione prawnego i moralnego uzasadnienia. w swoim oświadczeniu napisał, że żądania PiS są „celową prowokacją”.
„Wprowadzone do dyskusji przez polski rząd PiS roszczenia reparacyjne wobec Niemiec pozbawione są jakiejkolwiek prawnej i moralnej legitymacji. PiS wrzucił ten temat jako celową prowokację w gorącej fazie kampanii wyborczej w Niemczech. Nikt tutaj nie powinien dać się na to nabrać” – czytamy w oświadczeniu BdV.
„Nasza nowsza wspólna historia obejmuje coś więcej niż tylko rozpoczętą przez Niemcy drugą wojnę światową i Holokaust, wskutek czego ucierpiała także Polska. Obejmuje ona też pierwszą wojnę światową i jej skutki. Obejmuje krzywdę ucieczki i wypędzenia Niemców po drugiej wojnie światowej. Obejmuje też wiążące międzynarodowo-prawne umowy od końca wojny, aż do traktatu o dobrych stosunkach, niemiecko-polskiego traktatu granicznego i wstąpienia Polski do UE” – podkreślił Fabritius, deputowany bawarskiej CSU do Bundestagu.
BdV ocenił pozytywnie „mądre i spokojne” reakcje niemieckiego rządu na polskie żądania.
„Wzywamy PiS, by zamiast prowokować w polityce wewnętrznej i zewnętrznej, wypełnił zobowiązania do wspierania mieszkającej tam (w Polsce) niemieckiej mniejszości, które wynikają przykładowo z ratyfikacji Europejskiej karty języków regionalnych i mniejszościowych” – czytamy w oświadczeniu BdV.
BdV zapowiedział, że będzie nadal pracował na rzecz dobrosąsiedzkich relacji z Polską na płaszczyźnie społeczeństw obywatelskich.
Rzecznik rządu Niemiec Steffen Seibert powiedział w piątek, że Polska nie zgłosiła dotąd oficjalnie żadnych roszczeń reparacyjnych. Potwierdził stanowisko władz w Berlinie, że kwestia roszczeń jest zarówno prawnie, jak i politycznie ostatecznie uregulowana.
Szef PiS Jarosław Kaczyński podczas lipcowej konwencji Zjednoczonej Prawicy wyraził opinię, że Polska nigdy nie otrzymała odszkodowania za gigantyczne szkody wojenne, których „tak naprawdę nie odrobiliśmy do dziś”. W podobnym tonie wypowiadał się minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, który stwierdził, że z punktu widzenia prawnego, bezdyskusyjnie Niemcy winne są Polsce reparacje.
W sierpniu poseł PiS Arkadiusz Mularczyk poinformował, że wystąpił do Biura Analiz Sejmowych o przygotowanie informacji dotyczącej możliwości domagania się przez Polskę odszkodowań za straty wojenne od Niemiec.
Premier Beata Szydło powiedziała w sobotnim wywiadzie dla PAP, że reparacje wojenne od Niemiec są kwestią „uczciwości i sprawiedliwości wobec Polski”. „Uważamy, że tej sprawy nie można pominąć, domagamy się tylko uczciwości i sprawiedliwości” – zaznaczyła.
Bez Armii Czerwonej Polacy mogli się wyzwolić. Zostaliśmy i tak potraktowani jak pokonani. PRL nie była w dużo lepszej (może nawet gorszej?) sytuacji niż okupowana przez ZSRR Czechosłowacja czy Węgry.
Paweł Czyż
Po co głaskać kobrę?
Sprzeciwiam się usuwaniu stojących jeszcze w Polsce ok. 200 obelisków pamięci poległych żołnierzy sowieckich – napisał w tekście otwierającym 147 nr „Gazety Obywatelskiej” marszałek senior Sejmu RP VIII kadencji, poseł dr Kornel Morawiecki.
– Polscy administratorzy z sowieckiego nadania, a tylko tacy byli w 45-letnim okresie PRL, odbudowali stolicę i kraj. Wykształcili nowe kadry. (…) Czy byłoby to możliwe, gdyby Niemcy nie przegrały wojny na Wschodzie, gdzie poniosły 80% strat militarnych? Czy wyzwolilibyśmy się sami? Z pomocą Amerykanów i Anglików, którzy sprzedali nas w Teheranie i Jałcie? Czy byłoby to możliwe bez ofiar 600 tys. żołnierzy sowieckich poległych na terenie naszego kraju? Rosjanie, pokonawszy Niemców, ujarzmiali Polskę przez 45 lat, osłabiali naszego ducha, ale nie odmawiali nam prawa do istnienia, co było do końca wojny w planach niemieckich.
Nie zgadzam się w całej rozciągłości z poglądami w sprawie Rosji, które prezentuje marszałek Morawiecki.[related id=37206]
Roman Dmowski w „Naszym Patriotyzmie” (1893) pisał, że rząd rosyjski rozmaitymi czasy rozmaicie usprawiedliwiał swoje gwałty na Polsce. Dowodząc, że ziemie litewskie i ruskie stanowią odwieczną jedność z moskiewskim rdzeniem państwa carów, dziką działalność swą w tych ziemiach nazywał wyzwalaniem swego ludu z pod jarzma polskiego. (…) Wieszanie i masowe wysyłanie na Sybir najlepszych sił społeczeństwa polskiego nazywało się uzdrawianiem narodu z chorobliwych marzeń, gwałty na unitach – przyjmowaniem na łono swego kościoła braci, których niegdyś przemoce oderwano i którzy teraz dobrowolnie powracają. Do ostatnich jeszcze czasów słyszeliśmy, że rząd rosyjski nic nie ma przeciw pomyślnemu rozwojowi narodowości polskiej, że chodzi mu tylko o zachowanie w całości granic państwa, o wytępienie dążności separacyjnych.
Tymczasem minister Witold Waszczykowski „popełnił” wywiad dla rosyjskiego „Kommiersanta”, wskazując, że Polska jest gotowa na normalizację stosunków z Federacją Rosyjską. Można odnieść wrażenie, że deklaracje Waszczykowskiego zostały wsparte zapewne zauważonymi przez Kreml krokami w postaci zerwania przez MSZ umowy na współfinansowanie TV Biełsat.
Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektorka stacji, powiedziała PAP, że w grudniu zeszłego roku MSZ zmniejszył budżet telewizji Biełsat na 2017 r. z 17 mln zł do 5,6 mln zł. Zaraz potem resort wypowiedział umowę, na podstawie której przyznawano każdego roku środki Biełsatowi, głównie z polskiego resortu spraw zagranicznych, TVP oraz ze źródeł międzynarodowych. Według ostatnich, reprezentatywnych badań, telewizja Biełsat znana jest 1/3 Białorusinów. Ogląda ją 10% dorosłej widowni, 82% darzy ją zaufaniem lub pełnym zaufaniem. Ostatnio stacja uzyskała wsparcie programowe ze strony BBC. W komentarzu na swoim profilu na jednym z portali Agnieszka Romaszewska-Guzy napisała wprost: Jeżeli zapytać „Qui bono?” to JEDYNYM KORZYSTAJĄCYM NA TYM JEST ROSJA. Bo wbrew pozorom w białoruskiej przestrzeni dominują nawet nie białoruskie państwowe, a ROSYJSKIE media.
Rosyjska skaza?
Wracając do tez Kornela Morawieckiego. Po pierwsze, Roman Dmowski pod koniec XIX wieku nie miał żadnych złudzeń co do kierunku polityki Rosji. Jego polityczny adwersarz Józef Piłsudski również nie łudził się, że Rosja może być dla Polski przyjaznym sąsiadem: Pamiętajcie, że dusza Rosjanina, jeśli nie każdego, to prawie każdego, jest przeżarta duchem nienawiści do każdego wolnego Polaka i do idei wolnej Polski. Oni są łatwi i zdolni do uczucia nawet wielkiej przyjaźni i będą was kochać szczerze i serdecznie, jak brata, dopóki nie poczują, że w sercu swoim jesteście wolnym człowiekiem i boicie się ich miłości, w której dominującym pierwiastkiem jest żądza opieki nad wami, inaczej mówiąc: władzy. To jest skaza urodzeniowa ich duszy, dziedziczna i kilkusetletnia, za ich niewolę, za Tatarów, za Iwana, za opryczników, za odwieczne bunty topione we krwi. Jeśli własna wolność jest nieosiągalna, wolność cudza wzbudza zawiść i odrazę. Jesteśmy od wieków zbyt bolesnym dla nich wzorem, zaprzeczeniem ich własnego losu. Obawiam się, że dużo czasu upłynie, zanim oni zrozumieją, że nikt i nic, chyba śmierć, odbierze nam prawa do wolności….
Kornel Morawiecki twierdzi, że „polscy administratorzy” Kremla doprowadzili po 1944 roku do odbudowania stolicy i kraju oraz kształcili nowe kadry. Ponad pół wieku wcześniej (…) pełniącym obowiązki prezydenta Warszawy był Sokrates Starynkiewicz (1875-92). Można go również uznać za nietypowego rusyfikatora, który w przeciwieństwie do innych carskich włodarzy Warszawy wybrał metodę marchewki zamiast kija. W swoich pamiętnikach wielokrotnie podkreślał, że jest rosyjskim patriotą. Jego doktryną była pełna inkorporacja gospodarcza, polityczna i społeczna Polaków do Rosji, co realizował polityką pokojowego zmiękczania społeczeństwa poprzez pozytywne inicjatywy gospodarcze i społeczne. Ostro polemizował z polskimi patriotami – także, gdy był już na emeryturze.
Z tymi modernizacjami i odbudowami warto uważać, bo to właśnie postawa Armii Czerwonej w 1920 i z lat 1944–45 doprowadziła do zniszczenia wielu polskich miast. Za carskiej Rosji kształcono również kadry, które jednak miały służyć nie Polsce, a państwu zaborczemu. Po 1944 roku zamysł był podobny. Stalin nakazał wymordowanie polskiej elity m.in. w Katyniu, albowiem nie miał żadnych złudzeń, że po zajęciu polskiego terytorium kadry te mogły być nam użyteczne dla szybszego wybicia się na niepodległość.
Inne kadry, te, o których pisze marszałek Morawiecki, miały głównie za zadanie wzmacniać obcy Polakom komunizm, np. taka Wisława Szymborska z jej poezją: „Niech nam żyje Józef Stalin, co ma usta słodsze od malin” lub Sławomir Mrożek, Julian Przyboś i inni „zasłużeni” tzw. Rezolucją Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego. Ta odezwa z 8 lutego 1953 r. podpisana przez 53 sygnatariuszy – członków krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich – wyrażała poparcie dla stalinowskich władz PRL po aresztowaniu pod sfabrykowanymi zarzutami duchownych katolickich, skazanych na karę śmierci w sfingowanym procesie pokazowym zwanym procesem księży kurii krakowskiej. Pokłosia „komunistycznych kadr” do dziś nie można się pozbyć chociażby z sądownictwa.
Co byłoby możliwe?
Ówczesny świat docenił znaczenie zwycięstwa Polaków nad bolszewikami w 1920 r. Ambasador brytyjski w Berlinie lord Edgar Vincent d’Abernon podsumował znaczenie Bitwy Warszawskiej: Gdyby Karol Młot nie powstrzymał inwazji Saracenów, zwyciężając w bitwie pod Tours, w szkołach Oxfordu uczono by dziś interpretacji Koranu, a uczniowie dowodziliby obrzezanemu ludowi świętości i prawdy objawienia Mahometa. Gdyby Piłsudskiemu i Weygandowi nie udało się powstrzymać triumfalnego pochodu Armii Czerwonej w wyniku bitwy pod Warszawą, nastąpiłby nie tylko niebezpieczny zwrot w dziejach chrześcijaństwa, ale zostałoby zagrożone samo istnienie zachodniej cywilizacji. Bitwa pod Tours uratowała naszych przodków przed jarzmem Koranu; jest rzeczą prawdopodobną, że bitwa pod Warszawą uratowała Europę Środkową, a także część Europy Zachodniej przed o wiele groźniejszym niebezpieczeństwem, fanatyczną tyranią sowiecką.
Marszałek Morawiecki pyta: Czy byłoby to możliwe, gdyby Niemcy nie przegrały wojny na Wschodzie, gdzie poniosły 80% strat militarnych? Czy wyzwolilibyśmy się sami? Z pomocą Amerykanów i Anglików, którzy sprzedali nas w Teheranie i Jałcie? Czy byłoby to możliwe bez ofiar 600 tys. żołnierzy sowieckich poległych na terenie naszego kraju?
Faktycznie Niemcy przegrały wojnę na Wschodzie. Tyle, że od 23 sierpnia 1939 roku do 22 czerwca 1941 roku Niemcy i ZSRR współpracowały ściśle nie tylko gospodarczo, ale w celu zniszczenia Polaków, czego wyrazem były cztery konferencje GESTAPO-NKWD. To Józef Stalin sprzeciwił się koncepcji pozostawienia okrojonej Polski, w efekcie czego Hitler powołał tzw. „Generalne Gubernatorstwo”. Pomysł Hitlera był oparty na doświadczeniach tzw. Królestwa Polskiego z lat 1917–18 i miał stanowić pierwotnie bazę do porozumienia z Polakami, w co jeszcze w 1939 roku Hitler wierzył.
Trzeba tu dodać, że w III Rzesza proponowała Polsce korekty graniczne, które zostały odrzucone w mowie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka z 5 maja 1939 roku. Zatem 24 października 1938 minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop, w rozmowie z ambasadorem RP w Berlinie Józefem Lipskim wysunął następujące propozycje (do końca marca 1939 pozostawały one tajne):
przyłączenia do Niemiec Wolnego Miasta Gdańska,
przeprowadzenia eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze (tzw. „polski korytarz”),
przystąpienia Polski do paktu antykominternowskiego – czyli jawnego zadeklarowania się Polski jako politycznego partnera III Rzeszy a strategicznego przeciwnika ZSRR.
W zamian III Rzesza proponowała:
przeprowadzenia przez terytorium Gdańska podobnej eksterytorialnej autostrady lub drogi oraz linii kolejowej oraz wolny port,
gwarancji zbytu polskich towarów na terenie Gdańska,
wzajemne uznanie granicy polsko-niemieckiej (lub uznanie terytoriów obu krajów),
przedłużenie układu o nieagresji o kolejne 25 lat,
niemiecką zgodę na zmiany terytorialne na korzyść Polski na wschodzie i wspólną granicę polsko-węgierską,
współpracę w kwestii emigracji Żydów z Polski oraz w sprawach kolonialnych,
wzajemne konsultowanie wszystkich decyzji dotyczących polityki zagranicznej.
31 marca 1939 r. Wielka Brytania jednostronnie udzieliła Polsce gwarancji niepodległości (ale nie integralności terytorialnej), obiecując pomoc wojskową w przypadku zagrożenia. 11 kwietnia 1939 r. Hitler nakazał rozpoczęcie prac nad planami ataku na Polskę (Fall Weiss) i ukończenie ich do końca sierpnia. 23 maja na zebraniu wysokich rangą wojskowych powiedział, że zadaniem Niemiec będzie wyizolowanie Polski. Ostateczną decyzję w sprawie ataku na Polskę podjął 22 sierpnia. Zatem do reorientacji zamiarów Hitlera doprowadziła jednostronna deklaracja Anglii.
W 1940 roku Hitler wstrzymał ofensywę na Dunkierkę, wierząc w możliwość zawarcia separatystycznego pokoju, którego jednym z elementów mogło być odtworzenie państwa polskiego, w innych granicach. Naturalnie Hitler liczył na to, że Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie w efekcie pokoju wesprą atak na ZSRR. Podobną rolę pełniła Finlandia zaatakowana przez ZSRR jeszcze w 1939 roku (tzw. „wojna zimowa”). Jednym z elementów tej gry było ujawnienie przez Niemców zbrodni w Katyniu. Nieformalne negocjacje z pomocą Abwehry trwały.
Jest prawdopodobne, że ZSRR w porozumieniu z Anglią (tajenie akt) zorganizowała zamach na gen. Władysława Sikorskiego, aby zapobiec przerzuceniu wojsk polskich z Zachodu do kraju w 1943–44 r., co przy ustąpieniu im pola przez Wehrmacht (lokalne porozumienie) mogło powstrzymać Armię Czerwoną na tyle, aby nie powstała nigdy NRD, a Polskę mogli wyzwolić Polacy. Aby temu przeciwdziałać, Anglicy uwikłali np. elitarną 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową gen. Stanisława Sosabowskiego w operację „Market Garden”.
Już w pod koniec 1943 roku Sosabowski udał się do Stanów Zjednoczonych. Ustalił tam, że amerykańskie samoloty C-47 Dakota są w stanie przewieźć polską brygadę do Warszawy. Również 1 Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka mogła zostać użyta do walk w kraju. Warto zauważyć, że jeszcze w 1944 roku Wehrmacht miał potężne siły zdolne do operacji zaczepnych, np. w Ardenach. Liczebność zaś PSZ na Zachodzie oceniało się w 1944 roku na 200 tys. żołnierzy.
Przerzucenie wojsk polskich z zachodu do kraju postawiłoby Polskę w innej perspektywie, bowiem „zyskiem” dla Niemiec byłoby uwolnienie sporych sił, a dla Polaków „przywitanie” Armii Czerwonej nie tylko siłami AK czy NSZ, ale regularnego wojska. Przerzucenie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie do kraju przesunęłoby jedynie „żelazną kurtynę” – być może na naszą obecną wschodnią granicę.
Spora część zwykłych żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego przeszłaby front i wyzwoliła się spod rozkazów radzieckich, jak tysiące tych, którzy zbiegli do lasu po przekroczeniu przedwojennej granicy RP.
Ocalałaby ludność Warszawy, albowiem inaczej mógł się potoczyć spisek von Stauffenberga, którego celem było obalenie Hitlera i pokój z aliantami z Zachodu (USA, Anglia, Francja).
Reasumując: bez Armii Czerwonej Polacy mogli się wyzwolić. Zostaliśmy i tak potraktowani jak pokonani. Armia Czerwona – potem Armia Radziecka – pozostała w Polsce do 1993 roku. PRL nie była w o wiele lepszej (może nawet gorszej?) sytuacji niż okupowana przez ZSRR Czechosłowacja czy Węgry.
Dużo trudniej przede wszystkim byłoby siać mit o „wyzwoleniu” przez ZSRR naszego terytorium, gdy mogło ono zostać wyzwolone naszymi własnymi siłami. Nowa okupacja rosyjska byłaby czytelniejsza, bo 25 kwietnia 1943 r. Stalin zerwał stosunki z legalnym polskim rządem. Trzeba wspomnieć, że Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Władysław Raczkiewicz odmówił podpisania układu Sikorski-Majski, a zatem formalnie II RP nadal pozostawała w stanie wojny, którą wywołał ZSRR.
Totalitarne pamiątki
Poseł Morawiecki napisał: Rosjanie, pokonawszy Niemców, ujarzmiali Polskę przez 45 lat, osłabiali naszego ducha, ale nie odmawiali nam prawa do istnienia, co było do końca wojny w planach niemieckich.
Po pierwsze, od 1918 roku II RP zlikwidowała wszystkie zaborcze monumenty, w tym takie pokaźne, jak monstrualna cerkiew – sobór św. Aleksandra Newskiego na warszawskim placu Saskim. Ostatecznie, mimo kilku protestów, świątynia została rozebrana w latach 1924–1926, razem z większością cerkwi w Warszawie. Pozostawiono tylko dwie: cerkiew pw. Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny (na warszawskiej Pradze) i cerkiew pw. św. Jana Klimaka (na Woli, w granicach cmentarza prawosławnego).
Z rozbiórki uczyniono wydarzenie polityczne i narodowe. Wypuszczono obligacje, aby „dać każdemu Polakowi szansę uczestniczenia w rozbiórce”. Papiery były zabezpieczone wartością materiałów odzyskanych z budynku. Przeciwko rozbiórce protestowała część polskiej elity kulturalnej, m.in. Antoni Słonimski.
Latem 1924 r. senator Wiaczesław Bogdanowicz wygłosił płomienną mowę w obronie soboru. 17 października 1939 r. aresztowany przez NKWD i wywieziony w głąb Rosji, zmarł podczas transportu z Mołodeczna do Mińska lub został rozstrzelany zaraz po aresztowaniu w więzieniu wileńskim. Senator RP przekonywał: Wystarczy pójść na plac Saski i popatrzeć na odarte kopuły na wpół zniszczonego soboru. Tylko nie mówcie panowie, że on musiał być zniszczony jako pomnik niewoli. Powiedziałbym, że dopóki on stoi, jest najlepszym pomnikiem dla przyszłych pokoleń, uczącym je, jak można szanować i strzec swojej ojczyzny, rozebrany będzie haniebnym pomnikiem nietolerancji i szowinizmu! Nie sposób nie zwrócić uwagi na to, że w tym soborze są wybitne dzieła sztuki, w które włożono wiele duchowych sił najlepszych synów sąsiedniego narodu – i ci, którzy tworzyli te dzieła sztuki, nie myśleli o żadnej polityce. Polski naród czuje to, a także poważne skutki takiego postępowania i już tworzy swoją legendę dotyczącą zniszczenia soboru… Ale naszych politykierów to w żaden sposób nie porusza. A przecież przyjeżdżają cudzoziemcy – Anglicy, Amerykanie – patrzą na to ze zdziwieniem, fotografują, a fotografie rozpowszechniają po całym świecie, naturalnie razem z opinią o polskiej kulturze i cywilizacji.
W Sejmie RP odbyło się 22 czerwca br. głosowanie nad przyjęciem senackiego projektu ustawy o zmianie ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej. Debata była gorąca. W efekcie presji społecznej nawet 15 z 16 posłów PSL poparło zmiany ustawowe. Niestety za pozostawieniem tej totalitarnej spuścizny opowiedział się m.in. poseł Janusz Sanocki, niezależny poseł z Nysy.
Dziś Janusz Sanocki wznosi peany dla opinii w tej sprawie, którą przedstawił marszałek Morawiecki: cyt. Z wielką radością przyjąłem tekst Kornela Morawieckiego (…) sprzeciwiający się burzeniu poradzieckich pomników – pamiątek po II wojnie. Nareszcie głos rozsądku odcinający się od – jakże łatwego dzisiaj i płytkiego, bo pozbawionego historycznej refleksji – tzw. antykomunizmu (…) Bez ofiary wielu milionów Rosjan, którzy oddali życie walcząc z Hitlerem, w tym 600 tys. czerwonoarmistów, którzy polegli na naszych ziemiach, nie byłoby dziś wolnej Polski. (…) Dzisiaj bowiem to już nie są pomniki sowieckie czy komunistyczne. To są pomniki poświęcone chłopakom i dziewczynom, różnym Iwanom, Borysom, Wierom – którzy polegli na naszej ziemi.
O ile mogę zrozumieć, że marszałek Kornel Morawiecki widzi jakąś formę, ma jakąś wizję wspólnoty słowiańskiej z Rosją, to jednak jest to sprzeczne z opiniami takich wielkich mężów stanu, jak Dmowski czy Piłsudski. Po przewrocie bolszewickim i rozpędzeniu 18 stycznia 1918 r. demokratycznie wybranej rosyjskiej Konstytuanty, 28 stycznia 1918 roku dotychczasowe bojówki partyjne bolszewików, zwane Gwardią Czerwoną, na mocy dekretu Rady Komisarzy Ludowych zostały przekształcone w Robotniczo-Chłopską Armię Czerwoną.
Od 18 stycznia 1918 roku, tj. rozpędzenia rosyjskiej Konstytuanty, nie ma najmniejszych szans na to, że Rosja stanie się cywilizowanym, demokratycznym państwem. Podkreślanie roli Armii Czerwonej jako „wyzwolicielskiej” – do tego poza granicami Federacji Rosyjskiej – tylko osłabia antyputinowską opozycję i gruntowanie postaw propaństwowych na Białorusi czy na Ukrainie.
Myślę, że Kornel Morawiecki powinien przemyśleć swoją strategię, np. zaangażować się w upamiętnienie rosyjskich oddziałów walczących w 1920 roku pod stronie polskiej. W miejscowości Perespa (lubelskie) znajduje się zrujnowany cmentarz Rosjan walczących pod zwierzchnictwem marszałka Piłsudskiego za wolność Rosji i wolność Polski od komunistycznego jarzma. W tej miejscowość w II RP znajdował się nawet pomnik, który warto przywrócić. Warto upamiętnić gen. Stanisława i Józefa Bułak-Bałachowiczów. Nie widać najmniejszego sensu w upamiętnieniu Armii Czerwonej w Polsce. Takie widzenie trąci tym, że zaraz ktoś wpadnie na pomysł, że w Wehrmachcie było wielu poległych na naszym terytorium, zwykłych Hansów, którzy musieli…
Apeluję do marszałka Kornela Morawieckiego, aby włączył się w ratowanie TV Biełsat i w walkę o upamiętnienie 111 091 Polaków ludobójczo zamordowanych przez NKWD w tzw. „operacji polskiej” w latach 1937–38 (na mocy rozkazu NKWD nr 00485) czy ludobójstwa OUN/UPA na Wołyniu. Dbajmy o pamięć Polaków, a inne narody niech się zmagają ze swoją. Skoro chcą głaskać kobrę… to im wolno, prawda?
Autor jest członkiem redakcji „Niezależnej Gazety Obywatelskiej” w Bielsku-Białej.
Cały artykuł Pawła Czyża pt. „Po co głaskać kobrę?” znajduje się na s. 19 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Pawła Czyża pt. „Po co głaskać kobrę?” na s. 7 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl
Firma CEFC China Energy Company Ltd. odkupi 14,16 proc. akcji Rosnieftu; to jedna z największych chińskich inwestycji w Rosji. Jest to sygnał o pogłębianiu więzi między Rosją a Chinami – pisze „FT”.
CEFC odkupi akcje od katarskiego funduszu państwowego i grupy Glencore – poinformował w piątek zarząd Glencore. Koszt zakupu to 9,1 mld dol. Firma wypłaci blisko 16-procentową premię w stosunku do średniej ceny akcji rosyjskiego giganta naftowego z ostatnich 30 dni.
Kapitalizacja rynkowa Rosnieftu wyceniania jest teraz na 57 mld dol., więc zakup ponad 14 proc. jego akcji to jedna z największych chińskich inwestycji w Rosji.
AP przypomina, że Rosja i Chiny zacieśniają w ostatnich latach współpracę w sektorze energetycznym. W 2014 roku, gdy od Rosji odwrócili się inni partnerzy ze względu na aneksję Krymu, a potem nałożone na Moskwę sankcje gospodarcze, Gazprom porozumiał się z Pekinem w sprawie budowy nowego gazociągu oraz dostaw surowca do Chin.
Gazociąg Power of Siberia (Siła Syberii) jest w trakcie budowy, oczekuje się, że będzie gotowy w 2019 roku.
Katarski fundusz państwowy i szwajcarska grupa Glencore kupiły 19,5 proc. akcji Rosnieftu w ramach jego prywatyzacji w grudniu 2016 roku. Rynek oczekiwał wtedy ocieplenia stosunków między USA a Rosją, co zapowiadał ówczesny prezydent elekt Donald Trump. Zostało to zinterpretowane jako sukces prezydenta Rosji Władimira Putina, ponieważ inwestorzy uznali zakup rosyjskich aktywów za zbyt atrakcyjny, by martwić się konsekwencjami zachodnich restrykcji.
Po wyborze Trumpa na prezydenta USA inwestorzy inaczej oceniali ryzyko związane z robieniem interesów z Rosją, mimo nałożonych przez Zachód restrykcji. Przede wszystkim jednak to sam Kreml przedstawiał tę transakcję jako sukces i dowód na to, że Rosja nie jest izolowana.
Teraz jednak, zaledwie dziewięć miesięcy później, Glencore i Katarczycy sprzedają większość posiadanych akcji. „Wygląda na to, że transakcja Katar-Glencor była w pośpiechu przygotowana tylko po to, by dopiąć ją przed końcem (2016) roku i wpisać do (rosyjskiego) federalnego budżetu” – powiedział agencji Reutera ekspert firmy Macro Advisory Chris Weafer.
W ubiegłym miesiącu Waszyngton nałożył kolejne sankcje na Rosję w związku z jej ingerencją w amerykańskie wybory – przypomina Reuters. To sprawi, że duże zachodnie korporacje będą trzymały się raczej z daleka od takich firm jak Rosnieft, toteż Kreml stara się wzmocnić swoje relacje z Chinami.
Niemieckie władze otwarcie kwestionują oficjalne dane podawana przez Rosję na temat skali jaką mają osiągnąć manewry Zapad-2017. Niemcy szacują liczbę żołnierzy na ponad 100 tysięcy.
Niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen, biorąca udział w spotkaniu unijnych szefów resortów obrony w Tallinnie przyznała:
Bezdyskusyjne jest to, że obserwujemy demonstrację zdolności i siły Rosjan. W dalszej części wypowiedzi zarzuca Rosji kłamstwo co do skali w jakiej mają obyć się manewry Zapad-2017: Ten, kto w to wątpi, powinien tylko spojrzeć na duże liczby sił uczestniczących w ćwiczeniach Zapad: ponad 100 tys.
[related id=36508] Von der Leyen brała udział we wspólnej konferencji prasowej z francuską szefową resortu obrony Florence Parly. Rosja ma globalną strategię spektakularnego demonstrowania siły – powiedziała francuska minister. Jej zdaniem Federacja rosyjska stosuje strategię zastraszania. Zastrzegła jednocześnie, że jakikolwiek rosyjski atak na którekolwiek państwo bałtyckie lub Polskę zostanie potraktowany jako atak na cały Sojusz.
Manewry Zapad-2017 są zaplanowane na 14-20 września. Odbędą się one na Białorusi, Morzu Bałtyckim, na zachodzie Rosji i w obwodzie kaliningradzkim. Rosja zapewnia, że ćwiczony scenariusz manewrów ma charakter czysto obronny.
Litwa, Łotwa i Estonia już wcześniej wyraziły obawę, że manewry Zapad-2017 mogą mieć większą skalę, niż zapewniają Rosjanie. Podobnego zdania jest sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, który oświadczył, że oczekuje więcej niż 13 tys. żołnierzy. Wypowiedź von der Leyen jest jednak pierwszym przypadkiem podania przez tak wysokiego rangi polityka państwa NATO szacowanej liczby żołnierzy na tych ćwiczeniach.
Międzynarodowe traktaty dotyczące manewrów pozwalają ćwiczenia na taką skalę, jednak jeżeli dotyczyłoby one 100 tys. żołnierzy, konieczne jest zaproszenie międzynarodowych obserwatorów, mających swobodę zapewnianą przez traktaty. Rosja twierdzi, że z powodu udziału mniej niż 13 tys. żołnierzy w manewrach, nie ma konieczności stosowania tych traktatów.
Rzeczniczka prasowa NATO Oana Lungescu oświadczyła wcześniej, informując o zaproszeniu przez Rosję na manewry Zapad-2017 trzech natowskich obserwatorów, że z powodu rosyjskich warunków, zaproszenie nie zastąpi rzeczywistej obserwacji manewrów, których zasady zapisane są w tzw. Dokumencie Wiedeńskim OBWE dotyczącym budowy zaufania i bezpieczeństwa z 1999 roku. Rosja i Białoruś wybierają podejście wybiórcze (…). Unikanie obowiązkowej przejrzystości działań każe pytać o [realny- red.] charakter i cel tych ćwiczeń – oświadczyła rzeczniczka.
Guerlin Butungu szef bandy, która dokonała bestialskiego gwałtu i pobicia Polaków z Rimini, prawdopodobnie ma 30 lat(podaje 20 lat). Pojawiły się też pytania co do wieku pozostałych sprawców.
Szefem bandy był Kongijczyk Guerlin Butungu, który nie okazuje żadnej skruchy – donoszą włoscy śledczy.
Przebywał we Włoszech legalnie po tym, jak złożył wniosek o azyl (przypłynął z Afryki na Lampedusę w 2015 r.). Ośrodek dla uchodźców opuścił dwa miesiące temu. Porzucił legalne zatrudnienie i odrzucił propozycje pracy, które mu oferowano, ale zdjęcia na Facebooku wskazywały, że wyjątkowo dobrze mu się powodziło. Prawdopodobnie stworzył grupę przestępczą, która kradła komórki, portfele i biżuterię turystom. Składała się z imigrantów lub ich potomków.
Włoskie media są zgodne: stanowi on dowód na klęskę programu integracji.
Polscy internauci o czym donosił już dziennik Fakt sprawdzili wiek rzekomego 20-latka. Wynik programu rozpoznającego wiek Kongijczyka to 30 lat.
Również dzieje rodziny imigrantów z Maroka świadczą o „programie integracji”, do której należy dwóch nieletnich sprawców napaści w Rimini. Miała ona już trzy lata temu opuścić Włochy – ujawniły włoskie media. Władze miasteczka koło Pesaro oferowały jej 20 tysięcy euro za powrót do ojczyzny.
Według dziennika „Il Resto del Carlino” ojciec dwóch nastoletnich braci, oskarżonych obecnie o brutalną napaść, został wcześniej wydalony z Włoch, ale zdołał do nich powrócić.
Burmistrz miasteczka Vallefoglia Palmiro Ucchielli powiedział, że w 2014 roku lokalne władze podjęły starania, by odesłać mieszkającą w komunalnym lokalu rodzinę z czworgiem dzieci do Maroka.
„Znaleźliśmy pieniądze na ten cel, po około 5 tysięcy euro na osobę, być może nawet więcej, by wrócili do Maroka, gdzie przebywał już ojciec wydalony” z Włoch – wyjaśnił burmistrz, cytowany w poniedziałek na stronie internetowej gazety z Bolonii. Według jego słów matka zgodziła się wyjechać z Włoch. Rodzina miała otrzymać również opłacone bilety na podróż.
Burmistrz dodał: „Wszystko było gotowe. Matka z czworgiem dzieci była nawet na posterunku załatwić formalności wyjazdowe. Potem nie wiem, co się stało, ale od sądu do spraw nieletnich dowiedzieliśmy się, że ojciec rodziny jest znowu w Vallefoglia, gdy my czekaliśmy, że rodzina wyjedzie na zawsze”.
Dziennik wyjaśnił, że zgodę na repatriację nieletnich dzieci urodzonych we Włoszech muszą wyrazić rodzice. W przeciwnym razie osoby urodzone we Włoszech nie mogą zostać zmuszone do opuszczenia tego kraju.
Ojciec rodziny powrócił do Włoch nielegalnie. Otrzymał za to potem karę roku i 4 miesięcy pozbawienia wolności, którą właśnie odbywa w areszcie domowym.
Bolońska gazeta napisała również, że przed sądem, który zgodził się na to, aby pozostał we Włoszech, obiecał, że będzie pilnował swych synów, sprawiających kłopoty w okolicy.
Jego dzieci – twierdzi dziennik – były zaniedbane i porzucone przez rodzinę. Miejscowi karabinierzy często zbierali pieniądze, by dać im na jedzenie. To, że chłopcy byli często głodni, potwierdziła także ich była nauczycielka.
Rodzina korzystała z pomocy Caritas i władz gminy, które opłacały jej rachunki.
Gabriel powiedział , że kraje, które nie wykonają orzeczenia TS UE w sprawie obowiązkowej relokacji uchodźców i nie zapewnią im godnych warunków pobytu, będą musiały ponieść konsekwencje finansowe.
Gabriel powiedział dziennikarzom w Berlinie, że kraje, które zaskarżyły decyzję o podziale uchodźców, muszą wykonać orzeczenie wydane przez Trybunał Sprawiedliwości.
„Ufamy, że kraje członkowskie, które zwróciły się do Trybunału, ponieważ miały do niego zaufanie i uważały, że jest dla nich odpowiednim partnerem, wykonają ten wyrok” – oświadczył szef niemieckiej dyplomacji.
Zaznaczył, że można tego oczekiwać w Europie, która opiera się na sile prawa. „Tego właśnie oczekujemy od państw, które złożyły skargę” – powiedział polityk SPD.
Odpowiadając na pytanie prasy, czy Unia Europejska może odesłać uchodźców na Węgry – do kraju, w którym „zdarzały się przypadki maltretowania” migrantów – Gabriel podkreślił, że wszystkie kraje mają obowiązek zapewnienia uchodźcom „godnych i zgodnych z ich prawami warunków pobytu”. „Unia Europejska jest w stanie także to przeforsować” – zapewnił.
Gabriel powiedział, że nie można pozwolić, by stosujący przemoc (wobec uchodźców) „uniemożliwiali wdrażanie prawa europejskiego”.
„Prawo musi być przestrzegane, a temu, kto się do tego nie stosuje, grozi postępowanie o naruszenie traktatów, co stosunkowo dużo kosztuje” – ostrzegł. Jego zdaniem nie do przyjęcia jest sytuacja, gdy europejscy podatnicy „płacą pieniądze, a w zamian nie mogą oczekiwać nawet tego, że prawo europejskie jest realizowane”. „Dostawać pieniądze i naruszać zasady państwa prawa – tak się nie postępuje w Europie, dlatego postępowanie o naruszenie traktatów będzie prowadziło w przypadkach wątpliwych do konsekwencji finansowych” – powiedział Gabriel.
Unijny komisarz ds. migracji zagroził, że jeśli Polska, Czechy i Węgry nie zaczną wykonywać decyzji o relokacji uchodźców w najbliższych tygodniach, KE rozważy skierowanie sprawy do TSUE.
„To czas, żeby okazać pełną solidarność. Drzwi są wciąż otwarte, powinniśmy przekonać wszystkie kraje członkowskie, żeby wywiązały się ze swoich zobowiązań. Państwa muszą pokazać solidarność teraz, bo właśnie teraz inne kraje potrzebują pomocy” – powiedział na konferencji prasowej w Brukseli komisarz ds. migracji Dimitris Awramopulos.
„Jeśli kraje, które nie przyjęły ani jednej osoby albo od dłuższego czasu nie wykonały żadnych działań w tym kierunku, nie zrobią nic w nadchodzących tygodniach, będziemy rozważać ostatni krok w procedurze, aby skierować sprawę do Trybunału przeciwko Polsce, Węgrom i Czechom” – dodał.
Komisja Europejska wszczęła procedurę w czerwcu w związku z niewywiązywaniem się przez Polskę, Czechy i Węgry z zobowiązań w sprawie relokacji uchodźców. Obecnie jest na etapie analizowania odpowiedzi tych krajów. Kolejny formalny krok to właśnie przekazanie sprawy do Trybunału Spraiedliwości.
Polska w swoim piśmie do Komisji wniosła o umorzenie przez KE postępowania. Polskie MSZ zadeklarowało jednocześnie, że jeśli tak się nie stanie, rząd jest gotowy do obrony polskiego stanowiska przed Trybunałem.
Komisja Europejska wykorzystała środowe orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości, który oddalił skargi Słowacji i Węgier na decyzję relokacyjną, by kolejny raz wezwać państwa unijne do wypełniania prawa. Sędziowie odrzucając w całości skargi, jakie zostały do niego skierowane przez rządy w Bratysławie i Budapeszcie, uznali, że w procesie legislacyjnym w tej sprawie nie popełniono błędów.
„Przez tę decyzję Trybunał potwierdził, że sytuacja związana z nagłym napływem osób do Europy była rzeczywiście wyjątkowa. Po drugie działania, które zaproponowaliśmy, były odpowiednie dla tej sytuacji. (…) Teraz nie ma czasu do stracenia. Wszystkie kraje powinny skupić się na wywiązaniu się z zobowiązań relokacyjnych” – przekonywał komisarz.
Jak zaznaczył, solidarność nie może być jak wybieranie dań z menu. „Nie zapominajmy, że solidarność działa w dwie strony. Wszystkie państwa członkowskie powinny być gotowe, by ją okazać” – zaznaczył Awramopolus. Oświadczył, że KE będzie pracowała na rzecz rozwiązania sytuacji na drodze dialogu.
Zapowiedział, że w związku z decyzją Trybunału Komisja będzie nadal pracować w celu przyjęcia nowych regulacji dotyczących osób poszukujących azylu, które byłyby bardziej sprawiedliwe niż obecne.
Sprawa ta wywołuje wiele kontrowersji i podziałów w UE. Dziś zgodnie z tzw. systemem dublińskim za rozpatrzenie wniosku o azyl odpowiada kraj UE, w którym uchodźca przekroczy unijną granicę.
Tymczasem projekt reformy polityki azylowej UE, krytykowany m.in. przez Polskę, wśród proponowanych rozwiązań zakłada stały system dystrybucji uchodźców, który byłby uruchamiany automatycznie w sytuacji kryzysowej, a także możliwość wykupienia się z obowiązku relokacji; kraj, który nie chce przyjąć uchodźców, miałby zapłacić 250 tys. euro za każdą nieprzyjętą osobę.
„Wierzymy, że pod koniec tego roku ministrowie będą gotowi, aby przedłożyć propozycję w sprawie nowego systemu dublińskiego” – powiedział Awramopolus.
Polska konsekwentnie podtrzymuje sprzeciw wobec mechanizmu relokacji. Szef MSWiA Mariusz Błaszczak wielokrotnie mówił, że rozwiązanie to jest błędne i zagraża bezpieczeństwu.
Unijny Trybunał Sprawiedliwości oddalił skargi Słowacji i Węgier na decyzję o obowiązkowej relokacji uchodźców przebywających w Grecji i we Włoszech. Uznano, że mechanizm jest proporcjonalny.
[related id=37135]Orzeczenie Trybunału jest potwierdzeniem, że w procesie legislacyjnym w tej sprawie nie popełniono błędów, wobec czego państwa członkowskie muszą wykonać decyzję o relokacji. Dla Komisji Europejskiej będzie to ważny argument w wywieraniu presji na kraje, które dotąd nie wywiązały się z obowiązku takie jak Polska.
„Trybunał oddalił wniesione przez Słowację i Węgry skargi przeciwko tymczasowemu mechanizmowi obowiązkowej relokacji osób ubiegających się o azyl. Mechanizm ten skutecznie i w sposób proporcjonalny przyczynia się do sprostania przez Grecję i Włochy kryzysowi migracyjnemu z 2015 roku” – podkreślono w komunikacie Trybunału.
Postanowienie o relokacji 120 tys. uchodźców zostało przyjęte we wrześniu 2015 roku przez Radę UE, w której uczestniczyli unijni ministrowie spraw wewnętrznych. W przypadku tej decyzji zastosowano głosowanie większością głosów. Przeciwko kwotowemu rozmieszczeniu uchodźców były Czechy, Słowacja, Rumunia oraz Węgry.
[related id=37139]Władze Słowacji oświadczyły bezpośrednio po posiedzeniu Rady UE, że ich kraj nie podporządkuje się decyzji o relokacji i zaskarży ją przed unijnym trybunałem. Później na podobny krok zdecydowały się Węgry. Polska, która poparła decyzje o relokacji (w czasie rządów PO) nie wniosła skargi, ale obecny rząd zdecydował się wspierać Bratysławę i Budapeszt przed Trybunałem UE.
Jednym z głównym argumentów, na które powoływały się Węgry i Słowacja była niewłaściwa – według nich – podstawa prawna przyjętej decyzji. Sędziowie nie zgodzili się z tym podejściem wskazując, że decyzja mogła zostać przyjęta w ramach procedury nieustawodawczej, czyli bez Parlamentu Europejskiego. Podkreślili, że unijny traktat pozwala instytucjom UE na podejmowanie wszelkich środków tymczasowych, które będą umożliwiać szybką i skuteczną reakcję na nadzwyczajną sytuację charakteryzującą się nagłym napływem uchodźców.
Trybunał przyznał wprawdzie, że szefowie państw i rządów zgodzili się w czerwcu 2015 roku, iż państwa członkowskie powinny decydować „w drodze konsensusu” o podziale osób, które w sposób oczywisty wymagają ochrony międzynarodowej, jednak nie stało to na przeszkodzie by tę konkretną decyzję relokacyjną podjąć w głosowaniu większościowym.
[related id=37144]Wnioski ze szczytu UE z czerwca 2015 roku dotyczą bowiem innego projektu relokacji, mającego na celu podział na zasadzie dobrowolności 40 tys. osób pomiędzy państwa członkowskie. Zaskarżona przez Słowację i Węgry decyzja dotyczyła 120 tys. osób i nie była już dobrowolna. Trybunał zaznaczył dodatkowo, że Rada Europejska, czyli szefowie państw i rządów w żadnym wypadku nie mogą zmieniać reguł głosowania ustanowionych w traktatach.
Sędziowie odrzucili też twierdzenia, że wobec znaczących zmian w pierwotnym projekcie decyzji relokacyjnej Rada UE powinna była podjąć decyzję jednomyślnie. W uzasadnieniu wskazali, że zmieniony wniosek został zaakceptowany przez KE za pośrednictwem dwóch jej członków, którzy zostali do tego należycie upoważnieni przez kolegium komisarzy. Dodatkowo o zmianach został też należycie poinformowany Parlament Europejski.
[related id=37174]Trybunał stwierdził również, że mechanizm relokacji nie jest niewłaściwym środkiem do realizacji celu udzielania wsparcia Włochom i Grecji, by kraje te mogły sobie poradzić z kryzysem migracyjnym. „Ważność decyzji nie może zależeć od późniejszych ocen jej skuteczności” – podkreślono w komunikacie.
Sędziowie zauważyli w tym kontekście, że niewielką liczbę relokacji można wytłumaczyć wieloma czynnikami, których Rada nie mogła przewidzieć w chwili przyjmowania tej decyzji, między innymi brakiem współpracy ze strony niektórych państw członkowskich.
[related id=37148]Trybunał uznał, że Rada UE nie popełniła oczywistego błędu w ocenie, uznając, że cel realizowany przez zaskarżoną decyzję nie mógł zostać osiągnięty przy zastosowaniu mniej restrykcyjnych środków. Wcześniejsza decyzja przewidująca relokacje na zasadzie dobrowolności 40 tys. osób była niewystarczającym środkiem w świetle bezprecedensowego napływu migrantów, który miał miejsce w lipcu i sierpniu 2015 roku – napisano w orzeczeniu.
Przeciwko Słowacji i Węgrom popieranym przez Polskę wystąpiły przed Trybunałem Niemcy, Francja, Szwecja, Luksemburg, Belgia, Włochy, Grecja, a także Komisja Europejska.
Państwa członkowskie, instytucje UE mogą wnieść skargę o stwierdzenie nieważności aktów prawnych UE do Trybunału Sprawiedliwości lub Sądu. Jeżeli skarga jest zasadna, stwierdza się nieważność aktu. W przeciwnym razie skarga jest oddalana.
Fico oświadczył, że szanuje orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE, który odrzucił słowacką i węgierską skargę w sprawie relokacji uchodźców, ale mimo to nie zmienia się stanowisko Bratysławy.
Fico podkreślił, że Słowacja chce należeć do jądra Unii Europejskiej i być solidarna. Uznał jednak, że
orzeczenie Trybunału jest „niesprawiedliwe”. Argumentował, że uchodźcy nie chcą przybywać na Słowację. „Mamy wznieść mur, żeby u nas zostali”? – zapytał.
Wyraził też przekonanie, że rozsądniejsze byłoby przyjęcie słowackiej oferty dotyczącej okazania solidarności np. przy wspólnej ochronie zewnętrznych granic UE.
Także rzecznik słowackiego MSZ Peter Susko podkreślił, że Słowacja akceptuje orzeczenie Trybunału, ale podtrzymuje swoje zastrzeżenia.
„Przyjmujemy to orzeczenie do wiadomości i akceptujemy je. Trzeba jednak poczekać na szczegóły. Nie zmienia ono jednak w niczym naszego przekonania, że kwotowa relokacja uchodźców nie funkcjonuje w praktyce” – powiedział Susko niemieckiemu dziennikowi „Die Welt”.
Unijny Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu oddalił w środę skargi Słowacji i Węgier na decyzję o obowiązkowej relokacji uchodźców przebywających w Grecji i we Włoszech. Sędziowie uznali, że mechanizm jest proporcjonalny.
Orzeczenie Trybunału jest potwierdzeniem, że w procesie legislacyjnym w tej sprawie nie popełniono błędów, wobec czego państwa członkowskie muszą wykonać decyzję o relokacji. Dla Komisji Europejskiej będzie to ważny argument w wywieraniu presji na kraje, które dotąd nie wywiązały się z obowiązku.
Postanowienie o relokacji 120 tys. uchodźców zostało przyjęte we wrześniu 2015 roku przez Radę UE, w której uczestniczyli unijni ministrowie spraw wewnętrznych. W przypadku tej decyzji zastosowano głosowanie większością głosów. Przeciwko kwotowemu rozmieszczeniu uchodźców były Czechy, Słowacja, Rumunia oraz Węgry.
Władze Słowacji oświadczyły bezpośrednio po posiedzeniu Rady UE, że ich kraj nie podporządkuje się decyzji o relokacji i zaskarży ją przed unijnym trybunałem. Później na podobny krok zdecydowały się Węgry. Polska, która poparła decyzje o relokacji (w czasie rządów PO) nie wniosła skargi, ale obecny rząd zdecydował się wspierać Bratysławę i Budapeszt przed Trybunałem UE.
Trybunał stwierdził, że mechanizm relokacji nie jest niewłaściwym środkiem do realizacji celu udzielania wsparcia Włochom i Grecji, by kraje te mogły sobie poradzić z kryzysem migracyjnym. „Ważność decyzji nie może zależeć od późniejszych ocen jej skuteczności” – podkreślono w komunikacie.
Sędziowie zauważyli w tym kontekście, że niewielką liczbę relokacji można wytłumaczyć wieloma czynnikami, których Rada nie mogła przewidzieć w chwili przyjmowania tej decyzji, między innymi brakiem współpracy ze strony niektórych państw członkowskich.