Lewica, liberałowie i Amnesty International – niebezpieczny sojusz czy gniazdo hipokryzji?

Amnesty International przeszła od obrony więźniów sumienia do gry politycznej u boku lewicy i liberałów, niszcząc suwerenność narodową i podwójnie stosując standardy. Felieton Tomasza Wybranowskiego.

Współczesna lewica, liberałowie i międzynarodowe NGO-sy, takie jak Amnesty International, coraz częściej tworzą ideologiczny sojusz, którego głównym celem wydaje się być rozmontowywanie narodowych tożsamości, osłabienie konserwatywnych rządów i wdrażanie postępowych dogmatów pod pretekstem „praw człowieka”.

To już nie jest tylko organizacja „od więźniów sumienia”. Dziś Amnesty International to globalny gracz polityczny, który gra na (i dla) jednej ideologicznej stronie.

Teraz Amnesty International grzmi: “Polska musi ukrócić samozwańcze patrole na granicy z Niemcami!”

W opublikowanym na stronach Wirtualnej Polski 9 lipca 2025 roku raporcie autorstwa Jarosława Kocemby organizacja alarmuje, że działalność tzw. patroli obywatelskich przy polsko-niemieckiej granicy stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa oraz praw cudzoziemców.  Amnesty wzywa polskie władze do natychmiastowej reakcji i przypomina, że żadne przepisy nie uprawniają tych grup do ingerowania w granice kompetencji państwowych służb, a ich samowolne działania mogą prowadzić do eskalacji napięć i wzrostu ksenofobii.

Organizacja zwraca również uwagę na „szkodliwą narrację antyimigrancką szerzoną przez niektórych polityków, która podsyca lęki społeczne i dzieli społeczeństwo.”

Amnesty podkreśla, że 

ochrona granic jest konieczna, ale musi odbywać się w zgodzie z prawem, poszanowaniem praw człowieka oraz zasadami Unii Europejskiej.

Ta ostrożność i troska o prawa jednostki jednak kontrastują z innymi działaniami Amnesty International, organizacji – dodam – coraz bardziej kontrowersyjnej, która zamiast bronić tradycyjnych wartości i suwerenności państw, angażuje się w liberalno-lewicowe kampanie o wątpliwej spójności i skuteczności.

Współczesne siły lewicowe i liberalne, które z zasady podważają znaczenie suwerennych państw narodowych (szczególnie tych o konserwatywnych korzeniach) znajdują ideologiczne oparcie w organizacjach takich jak Amnesty International.

Niegdyś znana głównie z walki o prawa więźniów politycznych w reżimach totalitarnych, dziś coraz częściej utożsamiana jest z politycznym aktywizmem, który budzi liczne kontrowersje i pytania o prawdziwe cele oraz metody.

Kontrowersje i liczne wpadki Amnesty International

Najpierw o finansowaniu i powiązaniach z ideologicznymi graczami. Amnesty International formalnie „niezależna”, ale realnie zależna od pieniędzy organizacji o bardzo sprecyzowanej agendzie. Open Society Foundations George’a Sorosa, Fundacja Forda to sponsorzy kampanii na rzecz aborcji, redefinicji rodziny, promowania „płynnej tożsamości” i zniesienia granic.

Amnesty w 2012 przyjęła 1,3 mln dolarów od OSF – mimo że statutowo nie powinna przyjmować funduszy rządowych ani politycznie powiązanych.

Czy to jeszcze obrona praw człowieka, czy przemycanie ideologii za wielkie pieniądze? – zapytam nieśmiało…

Kampanie aborcyjne, ale czemu tylko dla białych?

Irlandia (2018) – Amnesty była twarzą kampanii za uchyleniem ósmej poprawki Konstytucji chroniącej życie nienarodzonych. Polska (2020) – aktywna w osłabianiu decyzji TK o niekonstytucyjności aborcji eugenicznej.

Malta, Argentyna, Hiszpania, czyli wszędzie tam, gdzie chrześcijańska kultura stawia opór – Amnesty już jest, z plakatami, spotami, „manifestacjami oburzenia”. Ale jakoś cicho o Arabii Saudyjskiej, gdzie kobieta może być zamknięta za nieposłuszeństwo wobec ojca. Nie słyszałam o kampaniach w krajach afrykańskich, gdzie obrzezanie kobiet i przymusowe małżeństwa są na porządku dziennym.

Wniosek jest tylko jeden! Amnesty bije tylko w Zachód. Czyżby prawa kobiet były ważne tylko wtedy, gdy służą rozmontowywaniu chrześcijańskich społeczeństw?

Źródłó: RitaE / Pixabay.com

Otwarte granice i demonizacja państw narodowych

Amnesty International od lat atakowała Polskę, Węgry, Czechy, czyli kraje, które broniły swoich granic w obliczu niekontrolowanej migracji.

Polska regularnie oskarżona o „nieludzkie” traktowanie migrantów na granicy z Białorusią, mimo że wielu z nich stanowiło narzędzie wojny hybrydowej Łukaszenki. Podobnie Węgry po wielokroć krytykowane za politykę „zero migracji” i ochronę chrześcijańskiego dziedzictwa.

Jednocześnie Amnesty International totalnie ignoruje ofiary gwałtów i napaści dokonywanych przez migrantów w Niemczech, Szwecji czy Francji. A zamachy terrorystyczne to (sam spekuluję w myśl agendy tej organizacji) najprawdopodobniej „cena postępu”.

Podwójne standardy i wewnętrzne patologie

Organizacja, która uczy o empatii i równości, sama pogrąża się w hipokryzji. Oto specjalny raport z 2019 roku, gdzie napotkamy mobbing, depresje, presja psychiczna, samobójstwo pracownika.

Wewnętrzne śledztwa ujawniły skrajnie toksyczne zarządy oddziałów, niezdolność do reagowania na kryzysy i permanentny brak odpowiedzialności. Jak Amnesty International może nauczać innych o prawach pracowniczych, skoro we własnym domu nie umie ich przestrzegać? Powracam raz jeszcze do owego raportu z 2019 roku, który okazał się prawdziwym trzęsieniem ziemi!

Niezależne dochodzenie przeprowadzone przez specjalną komisję po samobójczej śmierci Gaetana Mootoo, wieloletniego pracownika Amnesty International, znanego działacza z Afryki Zachodniej, ujawniło zatrważający obraz tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami tej „etycznej” organizacji.

Mobbbing. Upokorzenia. Psychiczna presja. Depresje ignorowane przez kierownictwo.

Mootoo wielokrotnie prosił przełożonych o pomoc. Skarżył się, że nie dostaje wsparcia, że jego głos jest ignorowany, że atmosfera pracy stała się nie do zniesienia. W 2018 roku popełnił samobójstwo. Gdzie? W biurze Amnesty, z kluczami w ręku i wyłączonym telefonem.

Wezwano wtedy zewnętrznych audytorów. Efekt? Raport komisji określił klimat w organizacji jako „toksyczny”, z brakiem przejrzystości, zastraszaniem, brakiem empatii, a nawet przypadkami otwartego lekceważenia sygnałów ostrzegawczych od pracowników.

Ludzie opowiadali o nocnych atakach paniki, o przepracowaniu, o poczuciu „bycia jednorazowym narzędziem”. Niektórzy opisywali Amnesty jako miejsce, gdzie „logarytm zawodowego aktywizmu zabił … człowieczeństwo”.

A co zrobiło kierownictwo? Złożyło wymuszone rezygnacje dwóch liderów (Sekretarza Generalnego i szefowej HR), opublikowano przeprosiny. ale nikt nie poniósł realnej odpowiedzialności. Pracownicy mówią: „to było PR-owe pudrowanie trupa”. Problemy miały charakter systemowy, a „kultura przemocy psychicznej” była tolerowana przez lata.

grafika ilustracyjna/fot. pixabay

Jak więc Amnesty ma prawo nauczać innych o prawach pracowniczych, skoro we własnych strukturach łamało je na skalę, która skończyła się ludzką tragedią? 

To nie była wpadka. To był strukturalny upadek moralny.

Organizacja, która publicznie piętnuje korporacje za wyzysk, we własnym środowisku nie potrafiła ochronić swoich ludzi. Czy to nie jest ostateczna hipokryzja?

Teraz historia z Nigerii, gdzie w tle Amnesty International nadużycia, szantaż i zwolnienia „za brak lojalności”. Była pracownica Amnesty Nigeria opowiadała o poważnym zastraszaniu przez dyrekcję, która miała wywierać presję na pokorę i wyróżniać „lojalnych” pracowników.

Nie brakło gróźb utraty pracy bez wyjaśnienia i zablokowaniu możliwości odwołania się, nawet mimo dobrych ocen .Nagminne były przymuszania pracowników do fałszowania dokumentów finansowych. Pracownicy byli instruowani, by na przykład „cofali” daty czeków, pod groźbą utraty pracy .

Węgry – dyskryminacja ze względu na płeć i macierzyństwo

W lokalnym biurze Amnesty Hungary pięć byłych pracownic opowiedziało o presji, aby porzucić karmienie piersią. Nagminne były jednoroczne kontrakty, które kończono z kobietami w ciąży, mimo że Amnesty w publicznych raportach krytykowało takie praktyki . W cytowanym raporcie z 2019 odnotowano na całym świecie masowe przypadki mobbingu. KonTerra Group przepytała 475 pracowników sekretariatu w Londynie i podała, że aż 39 % doświadczyło problemów psychicznych lub fizycznych z powodu pracy w Amnesty

Cytaty z raportu:

Managers belittling staff in meetings… “You’re shit!” or “If you stay… your life will be misery.” „Menadżerowie poniżający pracowników na spotkaniach… 'Jesteś do niczego!’ albo 'Jeśli zostaniesz… twoje życie będzie koszmarem.’”

Toxic”, „adversarial”, „lack of trust”, „bullying”„Toksyczny”, „wrogi”, „brak zaufania”, „mobbing” – te słowa padały wielokrotnie.

Po tych doniesieniach aż pięć z siedmiu członków kierownictwa łaskawie złożyli rezygnacje. Część odeszła, często przy „hojnych odprawach”.

W głównych siedzibach Amnesty International panoszył się rasizm! Tak odnotowano w wewnętrznym raporcie za lata 2020–21. Krótki przykład:

Senior staff using the N-word and P-word… minority ethnic staff feeling sidelined.” – „Starsza kadra używała słowa na N(igger – moje dopowiedzenie; wulgarny, historycznie rasistowski i obraźliwy termin odnoszący się do czarnoskórych osób; w języku polskim „czarnuch”) oraz słowa na P(aki – mój dopisek; obraźliwe określenia „Paki” — używanego pejoratywnie wobec osób z Pakistanu lub południowoazjatyckiego pochodzenia) pracownicy należący do mniejszości etnicznych czuli się odsunięci na bok.”

Raport Howlett Brown potwierdził, że Amnesty zewnętrznie błyszczy moralnością, wewnętrznie jest pełna uprzywilejowania białych i gruboskórnego konformizmu .

W 2022 r. Global HPO przeprowadziła śledztwo, które zaowocowało 106-stronnicowym raportem z AIUK (Amnesty International United Kingdom, czyli brytyjski oddział Amnesty International).

AIUK odgrywa szczególnie istotną rolę w kształtowaniu wizerunku organizacji, zwłaszcza w krajach anglosaskich i często koordynuje kampanie medialne oraz lobbingowe w Parlamencie Brytyjskim. To właśnie ten oddział został w 2022 roku oskarżony w wewnętrznym raporcie o rasizm systemowy, strukturalną dyskryminację i poważne uchybienia etyczne wobec pracowników pochodzenia afro-karaibskiego i południowoazjatyckiego.

Jeśli Amnesty nie potrafi chronić swoich pracowników – od Australii po Afrykę, od Ameryki Północnej po Europę – czy naprawdę ma moralne prawo pouczać korporacje, rządy i społeczeństwa o przestrzeganiu praw i wartości? Wygląda raczej, że to organizacja, która w swej własnej strukturze jest etycznie niespójna, pełna hipokryzji i pozbawiona empatii.

Inne przykłady ideologicznej gry? Do wyboru i… koloru

Ukraina i rok 2022. Oto Amnesty International wywołała burzę, gdy opublikowała raport krytykujący… ukraińskie siły zbrojne za „narażanie cywilów”… podczas czasie rosyjskiej agresji. Tym samym wpisali się w opowieść Kremla.

Izrael vs Hamas – Amnesty otwarcie oskarżyła Izrael o „apartheid”, co jest prawdą, ale pominięto całkowicie fakt używania cywilów jako żywe tarcze przez Hamas.

I na koniec Stany Zjednoczone. Amnesty International przeprowadziła liczne kampanie przeciwko „systemowemu rasizmowi”, ale z całkowitym brakiem potępienia przemocy ze strony Black Lives Matter czy bojówkarzy z Antify.

W czyim imieniu przemawia Amnesty???

Amnesty International to dziś ideologiczna organizacja z polityczną misją. Zamiast chronić uniwersalne prawa człowieka, chroni interesy globalnych elit i forsuje lewicowo-liberalną wizję świata. Cechuje jej działania cynizm oparty na czterech filarach: wybiórczości, ideologizacji, braku symetrii oraz obiektywizmu w ocenie wydarzeń i wreszcie milczenia wobec realnych zagrożeń a głośnego krzyku oburzenia tam, gdzie chodzi o przemeblowanie społeczeństw Zachodu.

Moje pytania brzmią:

  • Czy Amnesty International to jeszcze strażnik sumienia ergo „obrońcy uciśnionych”, czy jednak już zdecydowanie armia ideologów z uśmiechem NGO-sów z wetkniętą w żółtą kamizelkę zbierających datki podobizną pana George’a?
  • Czy teraz Amnesty International broni ofiar, czy kreuje „ofiary”, aby niszczyć suwerenność i tradycję?
  • Bowiem jeśli to drugie, to czas powiedzieć zdecydowanie „STOP!!!”. I bronić się nie tylko przed reżimami, ale i przed pozornymi „obrońcami praw człowieka”, którzy wybiórczo je definiują.

Tomasz Wybranowski

Punkt kontrolny przekroczony: Czy (ergo: w jaki sposób???) polska władza wycofuje się z odpowiedzialności?

Maciej Grzegorzewski / Fot. gov.pl

Śmierć Macieja Grzegorzewskiego to symbol systemu, który zamiast chronić prawdę, chroni interesy silnych graczy. Protokoły, dokumenty i dowody istnieją, ale wydają się być ignorowane.

Podtytuł brzmi jeszcze smutno i bardziej dobitnie:

45 zarzutów, 223 mln PLN strat, śmierć dyrektora NCBR Macieja Grzegorzewskiego i Hanna S. na wolności od sześciu miesięcy

22 kwietnia 2022 roku Maciej Grzegorzewski, dyrektor działu kontroli projektów w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju (NCBR), podpisał kluczowy dokument o sygnaturze PW_3.7.2-1/F8. Ten dokument nie był zwykłą formalnością w nurcie biurokracyjnych pism i okólników.

Stanowił jasną i zdecydowaną instrukcję działania, której celem było zatrzymanie narastającego procederu nadużyć w programie Szybka ścieżka – Innowacje cyfrowe (1/1.1.1/2022).

Dyrektor Maciej Grzegorzewski jasno i dobitnie wskaz, że „kontrola musi być rzetelna i nie może ulegać naciskom politycznym ani korporacyjnym”. Podkreślał konieczność zapewnienia pełnego wsparcia i autonomii osobom prowadzącym nadzór, aby docierały do prawdy, nawet jeśli oznacza to sprzeciw potężnych interesów.

W dokumencie zwrócono uwagę na podejrzane działania, które mogły świadczyć o nadużyciach przy rozdziale ponad 700 milionów złotych z funduszy unijnych i publicznych. Ostrzegano przed ryzykiem „zamknięcia oczu” na powiązania polityczne i biznesowe, które mogą zniekształcać prawidłową ocenę i kontrolę projektów. Niestety, pomimo tak klarownych ostrzeżeń, dokument Grzegorzewskiego pozostał bez echa, a system nadużyć rozrastał się dalej.

Najwyższa Izba Kontroli już w listopadzie 2022 roku wskazała na poważne nieprawidłowości w ramach konkursu Szybka ścieżka – Innowacje cyfrowe, gdzie budżet sięgał ponad 700 milionów złotych.

Kontrolerzy NIK wzięli pod lupę ustanowienie i realizację przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju sześciu programów sektorowych oraz wykonanie 15 projektów w ramach tych programów przez 10 beneficjentów. Kontrola objęła lata 2014-2021 (w NCBR do 5 marca 2021 r., a u beneficjentów do 15 września 2021 r.).

Tutaj link do raportu: https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/niewykorzystany-potencjal-programow-sektorowych.html

Równocześnie, w lutym 2023 roku Centralne Biuro Antykorupcyjne wraz z prokuraturą wszczęły śledztwo dotyczące programu „BRIDGE ALFA (POIR 2014–2020), gdzie część dotacji miała trafiać do tzw. firm-krzaków — spółek zakładanych jedynie po to, by otrzymać fundusze i następnie zniknąć bez śladu.

Straty wynikające z tego procederu szacowane są na 223 miliony złotych, z czego ponad 60 milionów już zabezpieczono.

Mechanizm wyłudzeń miał opierać się na wykorzystywaniu takich właśnie firm-krzaków

W tle afery pojawiają się także polityczne powiązania, zwłaszcza z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Ministerstwem Funduszy i Polityki Regionalnej. Choć formalnie instytucje te miały nadzorować rozdział środków, dochodziło do zamrożeń” konkursów i ich przebudowy na korzyść wybranych podmiotów, co ułatwiało przejmowanie funduszy przez grupy powiązane z polityką.

Wśród osób, które były tymczasowo aresztowane jest Hanna S., była zastępczyni dyrektora NCBR (2022–2023). Wcześniej Hanna S. była dyrektorką działu operacyjnego w dziale funduszy kapitałowych NCBR oraz dyrektorką biura zaawansowanych programów badawczych i inwestycyjnych.

Usłyszała zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, przyjmowania korzyści osobistych i majątkowych oraz prania pieniędzy.

Zwłaszcza podejrzenia o pranie pieniędzy i systematyczne przekraczanie uprawnień przyznają jej istotną rolę w strukturze tej grupy. 20 grudnia 2024 roku została zwolniona z aresztu, a obecnie wobec niej stosowane są środki zapobiegawcze wolnościowe, także finansowe. Jej zwolnienie wywołało liczne pytania o skuteczność wymiaru sprawiedliwości i zakres wpływów osób z kręgów władzy.

Maciej Grzegorzewski – świadek, który nie żyje

Maciej Grzegorzewski miał status – w mojej opinii – świadka kluczowego dla śledztwa. Jego wiedza osoby kontrolującej mogła obejmować (obejmowała???) powiązania owych firm-krzaków, mechanizmy prania brudnych pieniędzy i – jak spekuluję – rozliczne polityczne naciski wpływające na konkursy.

22 czerwca 2025 roku wyszedł z domu w Józefowie, po czym zaginął na cztery dni. Jego ciało znaleziono 25 czerwca w Wiśle. Oficjalnie uznano, że nie było udziału osób trzecich, jednak okoliczności jego śmierci budzą poważne wątpliwości — zwłaszcza że śmierć świadka o takiej wiedzy natychmiast rodzi pytania o bezpieczeństwo i wolność tych, którzy próbują mówić prawdę.

Samo hasło i jego powielanie w mediach na początku śledztwa i badania sprawy „nie było udziału osób trzecich” od zawsze budzi we mnie odruch wymiotny i sprzeciw!

Okoliczności śmierci – hipotezy i wątpliwości

Mówimy o sytuacji, gdzie zaginął w nietypowej porze – o 4:50 nad ranem, w niedzielę. To wskazuje raczej na nieplanowane wyjście z domu, co samo w sobie budzi podejrzenia. Ciało zostało odnalezione w wodzie, co jest klasycznym i często stosowanym sposobem na ukrycie śladów zbrodni. Ciało spoczywało tam od śmierci, czy może – spekuluję – zostało podrzucone, kiedy Maciej Grzegorzewski był już martwy? 

Woda skutecznie zaciera ślady walki, urazów, podania środków odurzających. Na ten moment nie mamy żadnych oficjalnych informacji o przeprowadzeniu szczegółowej sekcji zwłok. To jest kolejny powód do zastanowienia.

Jeśli założymy, że ktoś chciał zatrzymać Macieja Grzegorzewskiego przed dalszym składaniem zeznań, istnieje bardzo realistyczna możliwość, że jego śmierć została zaaranżowana. Nie są to już żadne elementy science fiction, lecz niestety smutna rzeczywistość, gdzie metody cichego uciszania” świadków stosowane są w praktyce.

Jako dyrektor działu kontroli Maciej Grzegorzewski mógł dostrzegać nie tylko nepotyzm i korupcję wśród współpracowników (przykład wspomnianej już Hanny S., która była zastępcą Macieja Grzegorzewskiego), ale także mechanizmy prania pieniędzy oraz ukrywania powiązań sięgających wysoko w strukturach państwa i biznesu.

Wiedza, którą posiadał, stanowiła realne zagrożenie dla osób zamieszanych w proceder i tych, którzy działali „w cieniu”. W tym kontekście rodzi się pytanie: czy pan Grzegorzewski był poddawany naciskom lub groźbom? Czy ktoś ingerował w jego działania? Odpowiedzi na te pytania są kluczowe dla zrozumienia całej sprawy.

Zaginął w nietypowej godzinie, około 4:50 nad ranem, co samo w sobie wzbudza podejrzenia. Kto w niedzielę (poza fanami łowienia) o świcie udaje się na rekonesans nad rzekę?

Ciało znaleziono w wodzie, co jest klasycznym sposobem zaciemnienia prawdy – woda skutecznie zaciera ślady walki, urazów, czy podania środków odurzających.

Do dziś brak jest oficjalnych informacji o pełnej, szczegółowej sekcji zwłok z badaniami toksykologicznymi i analizy śladów, co rodzi dalsze pytania o wiarygodność śledztwa.

Hipotezy i kontekst – analiza i kolejne pytania

Ś.P. Maciej Grzegorzewski mógł dostrzegać nie tylko zjawiska nepotyzmu i korupcji wśród współpracowników, ale także na innych szczeblach instytucji i władzy. Być może widział, jak projekty finansowane z funduszy publicznych były wykorzystywane jako mechanizmy prania brudnych pieniędzy, jak dochodziło do legalizacji środków pochodzących z nielegalnych źródeł.

W mojej opinii jest to bardzo prawdopodobne, jednak podkreślam: to jest hipoteza. Pytam więc: czy tak właśnie mogło być?

Taka osoba, posiadająca rozległą wiedzę, stanowi ogromny skarb dla prowadzących śledztwo, dla funkcjonariuszy policji, prokuratorów i wszystkich osób zaangażowanych w wyjaśnienie sprawy.

Pan Maciej Grzegorzewski, jako dyrektor działu kontroli w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju (NCBR), miał dostęp do szczegółowych informacji dotyczących beneficjentów funduszy, mechanizmów rozdzielania środków, powiązań między urzędnikami a firmami, które otrzymywały dotacje. Mógł widzieć również firmy powoływane wyłącznie po to, by przyjąć pieniądze i potem zniknąć bez śladu.

Wiedza ta stanowiła potencjalne zagrożenie nie tylko dla kilkudziesięciu osób, którym postawiono zarzuty, ale również dla tych, którzy pozostają w cieniu, ukryci za kolejną warstwą powiązań.

Przypomnijmy sobie, że organizatorzy wyłudzeń i prania brudnych pieniędzy dbają o to, by nie pozostawić bezpośrednich powiązań i śladów. To właśnie dlatego wiedza pana Grzegorzewskiego mogła być bardzo niebezpieczna dla wysoko postawionych urzędników, polityków, biznesmenów, a może nawet dla części śledczych.

Pytania, które nasuwają się tutaj, są bardzo mocne: czy pan Grzegorzewski podlegał naciskom, groźbom? Jaka była jego rola w wykrywaniu nadużyć? Czy ktoś próbował ingerować w jego działania?

Odpowiedzi na te pytania są kluczowe i o tej sprawie musi być w mediach jak najgłośniej!

grafika ilustracyjna/fot. pixbay

Hipotezy dotyczące śmierci dyrektora Ś. P. Macieja Grzegorzewskiego trzeba opisać w trzech głównych scenariuszach

1. Zaangażowanie w ujawnianie nadużyć:

jako świadek mógł posiadać informacje, które zagrażały mocnym postaciom i miały doprowadzić do poważnych aresztowań.

2. Naciski i zainscenizowane samobójstwo:

mógł być poddawany groźbom, a jego śmierć została zaplanowana, by wyglądała na samobójstwo i ukryła prawdziwe tło zdarzenia.

3. Zdrada wewnątrz samej instytucji:

być może (spekuluję) ktoś z bliskiego otoczenia, świadomy wagi jego wiedzy, zdecydował się na uderzenie wyprzedzające”, by zapobiec ujawnieniu informacji.

Ważne jest, by śledztwo przeprowadzić z pełną transparentnością, bez żadnych uprzedzeń i bez pominięcia najdrobniejszej poszlaki czy możliwego scenariusza! W tego typu sprawach, opieram na na wzorcach policji i służb amerykańskich oraz wyspiarskich, zaleca się

szczegółowe badania sekcji zwłok, analiza materiałów dowodowych, monitoring i korespondencja oraz – co istotne – wyłączenie zespołu śledczego w przypadku podejrzeń o konflikty interesów.

Tylko w ten sposób można zapobiec dalszym manipulacjom i zabezpieczyć innych świadków, którzy mogą posiadać kluczowe informacje.

System ciszy i wycofywanie się z odpowiedzialności

Śmierć Macieja Grzegorzewskiego to symbol systemu, który zamiast chronić prawdę, chroni interesy silnych graczy. Protokoły, dokumenty i dowody istnieją, ale wydają się być ignorowane. To nie jest historia pojedynczych osób! To system, który chroni siebie i nie dopuszcza do pełnej odpowiedzialności.

Najlepszymi świadkami w tej sprawie są ci, którzy milczą lub JUŻ nie żyją. To smutny i alarmujący sygnał, że po raz kolejny władza i właściwe polskie służby wycofują się z odpowiedzialności, a mechanizmy korupcji i wyłudzeń wciąż działają w najlepsze, często pod osłoną milczenia i zastraszenia. I piszę to jako obywatel, już nie zatroskany, ale wkurzony!

Raz jeszcze zbiorę hipotezy dotyczące śmierci Grzegorzewskiego

Analizując tę tragedię, trzeba wyróżnić trzy główne hipotezy:

  • Zaangażowanie w ujawnianie przestępstw;
  • Ś. P. Maciej Grzegorzewski mógł być świadkiem, którego zeznania mogły doprowadzić do aresztowań wysoko postawionych osób i rozbicia całej sieci wyłudzeń;
  • *Naciski i zainscenizowane samobójstwo; mógł być poddany groźbom lub szantażowi, a jego śmierć została zaaranżowana tak, aby wyglądała na samobójstwo i ukrywała prawdziwe tło sprawy.

Niewykluczone, że czuł się zmuszony do odebrania sobie życia pod presją osób trzecich.

  • Zdrada i uderzenie wewnątrz instytucji; być może osoby z najbliższego otoczenia, mające świadomość jego wiedzy, zdecydowały się na „uderzenie wyprzedzające„, aby uniemożliwić ujawnienie kompromitujących informacji.

Zagrożenia i naciski – niewygodna prawda

Ś. P. Maciej Grzegorzewski jako osoba posiadająca tak ważną wiedzę musiał zmagać się z różnego rodzaju naciskami i zagrożeniami. Nie chodziło o drobne naciski czy groźby. Stańmy w prawdzie! Jego informacje mogły doprowadzić do rozbicia całych grup przestępczych i wyeliminowania wpływowych osób z biznesu i polityki.

To naturalne, że środowisko, które czerpało korzyści z korupcji i fałszerstw, chciało go uciszyć. W tym kontekście ważne jest pytanie, czy organy śledcze i władze w pełni doceniły wagę zagrożenia, jakie niesie ze sobą jego wiedza.

Czy zapewniono mu odpowiednią ochronę? A może jego śmierć to efekt zaniedbań lub wręcz celowego działania?

Teraz pytanie bardziej niż ważne: czy śledczy podejmą odpowiednie kroki (???)

Co należałoby zrobić zgodnie z podręcznikami dla oficerów śledczych? Mnie, jako laikowi i zdrowo myślącemu, nasuwają się od razu 4 podstawowe kroki:

1. Przeprowadzić pełną, szczegółową sekcję zwłok Ś.P. Macieja Grzegorzewskiego, w tym badania toksykologiczne i analizę urazów oraz wszelkich śladów biologicznych.

2. Dokładnie zbadać miejsce zdarzenia, w tym monitoring miejski, bilingi telefoniczne oraz korespondencję mailową i kontakty zawodowe świadka.

3. Przeanalizować dokumenty i raporty, które kontrolował, zwracając uwagę na wszelkie niepokojące sygnały lub przygotowywane przez niego materiały.

4. Wyłączyć dotychczasowy zespół śledczy, jeśli pojawiają się jakiekolwiek podejrzenia dotyczące nacisków lub konfliktu interesów.

I piąte – najważniejsze: zapewnić ochronę innym świadkom, którzy mogą posiadać kluczowe informacje i którzy mogą obawiać się o swoje bezpieczeństwo.

Ogromne pieniądze, wielka odpowiedzialność – NCBR pod lupą

Narodowe Centrum Badań i Rozwoju zarządzało w ciągu ostatnich 17 lat kwotą około 80 miliardów złotych na różnorodne projekty badawcze i innowacyjne. W ostatnim czasie pojawiły się poważne zarzuty dotyczące systematycznych wyłudzeń środków publicznych. Zorganizowane grupy, korzystając z luk w systemie, fałszowały projekty i dokumentację, dzięki czemu wyprowadzały ogromne sumy pieniędzy.

W aferę zaangażowanych jest wiele osób, a jej rozmiar sugeruje, że to mogą być nie tylko sprawy pojedynczych oszustów i drobnych cwaniaczków – kombinatorów, ale całej sieci powiązań i układów. Tymczasem działania służb, choć aktywne, nie przyniosły do tej pory pełnego rozliczenia i ujawnienia wszystkich powiązań.

Groźby i presja – co czują świadkowie i śledczy?

Z informacji dostępnych w środowisku śledczym i prokuratorskim wynika, oraz z przecieków medialnych (tych niezależnych) wynika, że osoby zaangażowane w prowadzenie sprawy oraz świadkowie odczuwają presję i niepokój o własne bezpieczeństwo. Groźby, podsłuchy, nieoficjalne sygnały ostrzegawcze, to ma się dziać.

Śmierć dyrektora Macieja Grzegorzewskiego może być więc sygnałem, że komuś zależy na wyciszeniu tematu. Jest to metoda znana z innych głośnych spraw, gdzie w grę wchodziły wysokie stawki i potężne pieniądze.

Wbrew temu, że ta sprawa jest bardzo istotna w kontekście czy Polska to istotnie państwo prawa i silne mocą swoich służb, to media głównego nurtu niemal nie poruszają tematu śmierci dyrektora oraz powiązanych z tym nieprawidłowości.

Brak krytycznego spojrzenia na oficjalne wersje, powielanie komunikatów służb bez analizy. To musi budzić nasze poważne wątpliwości.

Czy jest to efekt autocenzury, braku dostępu do wiarygodnych informacji, czy może świadomego działania na rzecz ochrony interesów wpływowych grup? To pytanie pozostaje otwarte i wymaga natychmiastowego zainteresowania opinii publicznej.

Polska a śmierć świadków – historia się powtarza?

Wiele głośnych spraw w Polsce zakończyło się tragicznie dla kluczowych świadków lub osób zbliżonych do tematu. Przypadki pp. Leppera, Kosteckiego, generała Petelickiego pokazują, że temat jest wyjątkowo wrażliwy i niejednokrotnie owiany mgłą tajemnicy. Często wyciszany i zakopany w medialnych lochach. 

Czy tym razem doczekamy się pełnej, transparentnej i rzetelnej ekspertyzy, która rozwieje wszelkie wątpliwości? Czy wymiar sprawiedliwości jest gotowy na wyzwanie, czy też historia powtórzy się po raz kolejny?

Prawda nie może pozostać ukryta

Sprawa śmierci Macieja Grzegorzewskiego oraz afery związanej z miliardowymi dotacjami z NCBR to sprawa najwyższej wagi. To test dla państwa, mediów i społeczeństwa obywatelskiego, które musi domagać się prawdy i rzetelności. Nie możemy pozwolić, jako społeczeństwo, aby kolejne śmierci i zatajanie informacji zdominowały obraz rzeczywistości.

Prawda jest naszym prawem i obowiązkiem. Tylko ona może zapewnić bezpieczeństwo i uczciwość w funkcjonowaniu instytucji państwowych. Trzeba o to pytać nieustannie władze, posłów i senatorów

Sprawa Ś. P. Macieja Grzegorzewskiego to przykład, jak złożony i niebezpieczny może być świat polityki i biznesu, gdy dochodzi do korupcji i nadużyć na wielką skalę. Śmierć świadka i szybkie zwolnienie osoby, której postawiono poważne zarzuty, które według śledztwa odgrywały kluczowe role, pokazują, że system wciąż broni nie tych, których powinien.

Jednak prawda jest jak puzzle albo stara gra tetris. Każdy element, nawet ten najmniejszy, jest ważny. Nie możemy pozwolić, aby ta sprawa została zamieciona pod dywan. Wymaga to odwagi, wytrwałości i niezależności od politycznych wpływów także (a może przede wszystkim) mediów. Dopiero wtedy możliwe będzie przywrócenie zaufania społeczeństwa i skuteczne rozliczenie winnych.

Tomasz Wybranowski

Zwycięstwo zapomniane? 80 lat później – pamięć, która drażni Zderzenie dwóch totalitaryzmów.

W 1939 roku Polska została brutalnie rozdarta między nazistowską III Rzeszę a komunistyczny Związek Sowiecki.

Oba systemy reprezentowały skrajnie represyjny model władzy, w którym jednostka była jedynie trybikiem w machinie ideologii. Wszechmocny aparat bezpieczeństwa. RSHA i gestapo w Niemczech oraz NKWD w ZSRR, wymuszał ślepe posłuszeństwo. Stalin realizował planową eksterminację rzeczywistych i urojonych wrogów, sięgając po terror na skalę niespotykaną nawet w totalitarnych Niemczech, gdzie ludobójstwo miało inny charakter: było celem samym w sobie.

Zarówno nazizm, jak i komunizm, gloryfikowały przemoc, siłę, wojnę i bezwzględność. Historycy, choć nie bez sporów, porównują oba reżimy, zadając pytanie o wyjątkowość Holocaustu, eksterminacji Romów, czy polskiej inteligencji. Komunizm trwał dłużej i pochłonął więcej ofiar – szacuje się, że nawet 20 milionów. Największe natężenie zbrodni przypada na lata 30. i 40. XX wieku.

Polska, wciśnięta pomiędzy te dwa nieludzkie systemy, była miejscem konfrontacji ideologii śmierci.


 

Gra w wojnę. Bezduszne imperia i ich figurki na mapie – Władza jako narkotyk

Kiedy słucha się przemówień takich ludzi jak Adolf Hitler czy Józef Stalin, tych, którzy przesądzali o losach milionów, to na Boga! trudno doszukać się w ich słowach jakiejkolwiek wielkiej idei. Nie ma tam wzniosłych haseł, które naprawdę coś znaczą.  Nie ma autentycznej wiary w wartości, którymi się zasłaniają. Jest za to zimna, bezczelna skuteczność. Twarda mowa technokratów władzy, którzy nauczyli się, że słowa to tylko narzędzia, a ludzie — tylko zasoby.

Ideologie? To tylko dekoracje. Fasady do zdobywania poparcia, budowania kultu i mobilizowania tłumu. Ale w środku tej konstrukcji nie ma nic. Tylko chora żądza kontroli. W wersji soft – power doświadczamy tego także dzisiaj w Unii Europejskiej (sic!)

 

Skan z: II Wojna Światowa: Wojna obronna Polski 1939 r.; Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1979

Komuniści nie wierzyli w komunizm, naziści nie wierzyli w rasową hierarchię, demokraci nie wierzą w demokrację. Wierzą w władzę.

Orwell miał rację: „Nie obchodzi nas dobro ludzkości; obchodzi nas wyłącznie władza.”

To właśnie uderza w tych nagraniach i zapiskach sprzed ponad 80. lat – brak emocji, brak refleksji, brak odpowiedzialności. Zostaje tylko logika działania: skuteczność, podbój, dominacja. Żadnego ducha, tylko narzędzia. Żadnych ludzi, tylko liczby.

To nie nowość I nie odkrywam redaktorsko na nowo Ameryki! Komuniści nie wierzyli w komunizm, demokraci nie wierzą w demokrację, a wielcy wodzowie z przeszłości nie kierowali się żadnym dobrem ogólnym. Jakim dobrem ogółu, wcielając nowe mrzonki w życie chociażby w Unii Europejskiej, kierują się nowi “władcy”?

Georg Orwell wiedział to dawno temu i z chirurgiczną precyzją ujął w ustach O’Briena: Rządy dla samego rządzenia. Systemy, hasła, ideologie — to tylko kartonowe dekoracje na scenie teatru, w którym realna akcja dzieje się w kulisach, w sztabach, przy stołach, na mapach.

Fot. Dreamcatcher25 (CC A-S 4.0, Wikipedia)

Mapa, nie człowiek

Właśnie… Mapa. Dla takich ludzi wojna nie ma twarzy. Nie ma płaczu matek ani śmierci dzieci. Nie śmierdzi krwią i nie brudzi rąk. Ma kolorowe chorągiewki, pionki do przesuwania, raporty w tabelkach i plany w punktach.

Pomogliśmy Włochom, podzieliliśmy lotnictwo. Zajęliśmy fabrykę. Zniszczyliśmy 34 tysiące czołgów.”

To wszystko brzmi jak instrukcja do strategii turowej, jakby relacjonował kampanię w jakiejś grze w sieci, a nie faktyczne wydarzenia, które pozbawiły życia setki tysięcy ludzi. To samo dzieje się także dzisiaj.

Stalin działał tak samo. Patrzył na mapę, planował tysiące oceanicznych okrętów podwodnych i czekał na moment, kiedy zajmie Hiszpanię. Gdy Niemcy padną, wciągnie ich resztki do czerwonego imperium, a Polaków i Litwinów — cóż, ich się „pozbędzie”.

Zimna kalkulacja: 150 milionów Sowietów, 60 milionów Niemców, 30 milionów Polaków. Posępna i nieczuła matematyka śmierci.

W tej logice ludzie to nie ludzie. To przeszkody, przesuwalne liczby, statystyka. Przeszkadza ci naród? Zlikwiduj. Mieszają ci cywile? Zagazuj, spal w obozach. Są niepokorni? Wytłucz, rozstrzelaj, zakop na odludziu.

W tym wszystkim najbardziej przerażająca nie jest sama skala zbrodni. Przeraża obojętność. Beznamiętność. Emocje pojawiają się dopiero wtedy, gdy rzeczywistość nie zgadza się z planem na mapie. Kiedy „opanowane” miasto wszczyna powstanie, kiedy „podbity” naród dalej się broni. Wtedy pojawia się wściekłość. Nie moralna panika, ale logistyczna irytacja. Przecież miało już być zrobione.

A potem decyzje zapadają impulsywnie. Warszawa? „Zabić wszystkich. Niech nie zostanie kamień na kamieniu.” Nie dlatego, że to kara. Bo przeszkadzają. Bo nie wpisują się w układ sił. Bo buntownicy burzą planszę, na której układa się imperium.

Zabił wtedy swoich potencjalnych sojuszników. Ludzi, którzy, broniąc się przed jedną okupacją, byli naturalną przeszkodą dla drugiej. Stalin był zadowolony. I nie ukrywał, że w Polsce po sześciu latach wojny wciąż jest milion młodych zdolnych do walki. To była liczba do skreślenia.

Zbyt łatwo można uwierzyć, że ci ludzie mieli jakąś wielką wizję. Że wierzyli w coś większego. Ale prawda jest prostsza i dużo bardziej gorzka: to byli gracze. Chłodni, cyniczni, oderwani od rzeczywistości. Dla nich wojna to była gra. My — jej planszą. I (NIESTETY) wciąż jesteśmy.

 

Egzekucje w Piaśnicy. Fot. Waldemar Engler, / Wikimedia Commons

Prawda niewygodna dla Europy

Pomimo brutalnych represji – od Katynia, przez deportacje, po stłumienie Powstania Warszawskiego – system komunistyczny długo cieszył się w Europie pewną „legitymizacją moralną” jako ten, który pokonał Hitlera. Z jednej strony zgoda! Przestały dynić kominy obozów koncentracyjnych, ustały łapanki i wywózki na przymusowe roboty, nikt już nie rozstrzeliwał obywateli podbitej Polski w masowych egzekucjach. Kto to robił? Niemcy.

Ale z drugiej strony zbrodnie sowieckie były długo bagatelizowane: Węgry 1956, Praga 1968, Polska 1981 – wszystko to nie zdołało zburzyć pozytywnego wizerunku ZSRR w oczach wielu zachodnich elit. Dopiero plac Tiananmen, Rumunia 1989 czy reżimy na Kubie i w Korei Północnej zaczęły powoli odsłaniać prawdziwą twarz komunizmu.

Tymczasem Polska musiała czekać aż do 1989 roku na pełną suwerenność, a dopiero wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku ostatecznie przekreśliło polityczne konsekwencje konferencji jałtańskiej z lutego 1945 roku.

Statystyka strat poniesionych przez Polaków wciąż wymaga rzetelnych badań – szacuje się, że ponad 5 milionów ludzi zginęło z rąk Niemców, od 500 tysięcy do 1 miliona – z rąk Sowietów i ponad 100 tysięcy (licząc ostrożnie) z rąk Ukraińców. Wymordowano nasze elity, twórców i naukowców, ziemiaństwo, kadrę oficerską i generalicję.

 

Cmentarz Wojenny 1939 r. z II wojny światowej w Tomaszowie Lubelskim. Wojna Obronna Polski 1939 przeciwko Niemcom hitlerowskim/Foto. Taddek/CC BY-SA 4.0

Świętowanie na własnych zasadach

Dzień Zwycięstwa – 9 maja – staje się dziś przedmiotem ataku, szykan i prób relatywizacji. W Europie dominuje „polityczna poprawność”, w której próbuje się zastąpić wojskowe honory i historyczną dumę „neutralnymi gestami pojednania”.

Tymczasem to właśnie ten dzień miał uczcić koniec niewyobrażalnego cierpienia i zwycięstwo nad totalitaryzmem. Zamiast tego obserwujemy marsze neobanderowców w Kijowie i Lwowie, upamiętnienia Waffen-SS w Rydze i Tallinie – wszystko to pod parasolem milczenia Zachodu.

Zarówno USA, NATO, jak i Unia Europejska przymykają oko na heroizację faszystowskich kolaborantów w krajach, które dziś są „strategicznymi partnerami” w rywalizacji z Rosją.

Europa próbuje też wymazać własną winę – od Monachium 1938 po udział w przerażającym ludobójstwie, o którym często nie pisze się w podręcznikach historii „zjednoczonej Europy”. Przypadek?! Zachód nie popiera rosyjskich inicjatyw potępiających nazizm w ONZ. Czy czyni to z niewiedzy czy poszukiwania „żywotnych interesów? Nie! Odpowiedź jest jeszcze smutniejsza, czyni tak ze świadomego politycznego wyrachowania.

Rosja również wykorzystuje Dzień Zwycięstwa dla swoich celów. Święto, które kiedyś jednoczyło, dziś stało się polem bitwy propagandowej. Prezydent Putin oskarża Ukrainę o neonazizm, Zachód zaś Rosję o agresję wobec Ukrainy. Symbol św. Jerzego, połączony z literą „Z”, służy już nie pamięci, lecz legitymizacji wojny.

W maju Ameryka organizuje Memorial Day, z paradami, z techniką wojskową, bez podejrzeń o militaryzację.

Ja zaś jestem oskarżany o to, że czczę pamięć dziadków, którzy przelewali krew w wojnie, której sami nie wywołali. Ojciec mojego Taty – Stefan Wybranowski walczył w dywizji generała Maczka. Ojciec mojej Mamy – Tadeusz Czuchaj zdobywał Berlin z 1 Dywizją Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki. Oddaję im cześć w czasie, kiedy Polska blaknie! Na własne życzenie…

Tomasz Wybranowski

1 Maja – Święto Świętego Józefa Robotnika. Patron zdradzonych przez „elyty”. Felieton Tomasza Wybranowskiego

Cieśla z Nazaretu, nie prezes korporacji jest moim wzorem! Dziś 1 maja. W PRL-u drzewiej sztandarowa parada.

Po 1989 roku pustka, grill, antyklerykalne memy i może leniwe wspomnienie o „klasie robotniczej”. Ale Kościół, trochę pod prąd czasu, przypomina dziś o św. Józefie Robotniku. Nie o ideologu, nie o karierowiczu, ale o cieśli z Nazaretu. O człowieku pracy. Tym facecie, który w milczeniu pokornie wychowywał Boga.

Z narzędziami w dłoniach, nie z segregatorem w ręku czy ekranem pełnym giełdowych wykresów. Z odciskami na rękach a nie z grantem dla NGO’sów. Z honorem, pokorą i dumą z pracy, którą wykonuje.

Tutaj wersja dźwiękowa felietonu:

 

Stocznia gdańska/ Źródło: Wikimedia Commons/ Autor: Krzysztof Korczyński

To święto, ustanowione przez Kościół w 1955 roku za sprawą papieża Piusa XII miało być przeciwwagą dla czerwonego sztandaru. Ale nie w sensie politycznym. To była deklaracja: prawdziwa rewolucja społeczna nie dokonuje się w manifestach, ale w codziennej, uczciwej harówce. Święty Józef nie walczył o władzę. Nie pisał planów pięcioletnich. On po prostu był w trzech stanach, jako obecny, niezłomny i wierny. Mężczyzna, który daje światu stabilność. Dziś zamieniony na pogardzany przeżytek.

 

Zdradzona klasa robotnicza

A teraz wróćmy do naszej polskiej rzeczywistości. Klasa robotnicza, ta prawdziwa, nie z haseł i broszur, została zmarginalizowana i porzucona. Ta, która dźwigała Solidarność, która ryzykowała wszystko w strajkach, nie po to, żeby mieć Netfliksa, ale żeby dzieci miały chleb i światło w lodówce – została zniszczona. Przez kogo? Przez tych, których sama wyniosła do władzy. Przez złotoustych liberałów w popelinowych płaszczach, którzy obiecywali Zachód, a przynieśli Balcerowicza i „terapię szokową”.

To ci właśnie ludzie – nieobecni w halach produkcyjnych, w hutach, na kopalniach – przejęli ster po 1989 roku. Kiedy robotnik walczył z komuną, oni już liczyli, ile zyskają na prywatyzacji. Szybkiej, brutalnej, bezwzględnej.

 

Fot. www.sierpien1980.pl

 

Prywatyzacja jako grabież

Zakłady, które przez dekady utrzymywały całe społeczności, poszły pod młotek. Często za symboliczną złotówkę. Sprzedane obcym. Nie po to, by je rozwijać – ale po to, by je zlikwidować. Zamiast fabryk: galerie handlowe, banki, markety z tanim plastikiem. Zamiast przyszłości – emigracja albo wegetacja. A ci, co krzyczeli „Balcerowicz musi odejść”, zostali zbyci i wyszydzeni jako „moherowy beton”.

Nikt za to nie przeprosił. Nikt nie oddał majątku narodowego. Nikt nie zapłakał nad losem Nowej Huty, Ursusa, Stoczni Gdańskiej, zakładów Szczecina i Kopalni Krupiński! Zamiast św. Józefa – influencer z korporacji. Zamiast etosu pracy – mit sukcesu. Tyle że z tego sukcesu wykluczeni są ci, którzy naprawdę pracowali.

 

2025: Nowe twarze starej pogardy

A dziś, 1 maja 2025? Polska Donalda Tuska, Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka- Kamysza – kraj zwolnień, niepewności, wstrzymywanych inwestycji, spolegliwości wobec brukselskich dyrektyw, kraj zapowiadanej wyprzedaży i pogardy. W pierwszym kwartale tego roku 75 tysięcy ludzi straciło pracę. Oficjalnie. A nieoficjalnie? Niepoliczalne rzesze wypchnięte na samozatrudnienie, na śmieciówki, na cichą emigrację wewnętrzną.

Zamiast troski – „optymalizacja procesów”, zamiast stabilności – Excel, zamiast człowieka – wskaźniki giełdowe. Donald Tusk – znów zadowolony z siebie, znów z hasłami „nowoczesności”. A że Polacy tracą grunt pod nogami? Kogo to obchodzi. Rządy PO-PSL już to przerabiały. Likwidacja stoczni, kopalń, hut. Przedsiębiorstwa sprzedawane za grosze.

„Prywatyzacja” jako eufemizm dla „zamykania”. Dziś idą jeszcze dalej – teraz już nie udają. Po prostu zwalniają. Masowo. Beznamiętnie. Bez litości.

 

Fot. marcindrew, CC0, Pixabay

Cisza hal, cisza sumienia 

To nie tylko upadek przemysłu. To upadek zaufania. Klasa robotnicza najpierw została wykorzystana jako taran na komunę, potem sprzedana rynkowi, a teraz – po prostu zbędna. Bo nie generuje klików. Bo nie pasuje do PowerPointa. Bo nie daje się policzyć w Google Analytics. A przecież to oni – spawacze, hutnicy, kucharki, szwaczki, elektrycy, sprzątaczki, magazynierzy i górnicy – trzymają ten kraj w pionie. Bez nich nie ma nic. Ani państwa. Ani rodziny. Ani Kościoła. Bo Kościół, jeśli nie jest z nimi – to nie jest z nikim.

Święty Józef – nie tylko patron, ale oskarżyciel

1 maja to dzień gorzkiej refleksji. Niech św. Józef pozostanie patronem tego dnia. Cichy świadek upadku robotnika, którego imieniem nazywano kiedyś ulice, szkoły, związki. Dziś jego cień ciągnie się za pustymi halami, biednymi miasteczkami i zdewastowanym rynkiem pracy. Ale św. Józef to nie tylko wspomnienie. To znak. To oskarżenie. Przeciwko systemowi, który wyrzuca ludzi jak śmieci. Przeciwko politykom, którzy sprzedali nasz rynek globalnym graczom bez sumienia. Przeciwko elitom, które zapomniały, że człowiek nie jest kosztem

jest celem.

To nie Kościół ma się dziś wstydzić 1 maja. To oni, liberałowie z rozdętym ego i portfelami pełnymi euro. Bo Polska to nie ich korporacja.

Polska to miliony ludzi, którzy rano wstają do roboty. I to oni powinni wrócić na scenę i zamanifestować swoją wolę 18 maja!

Nie przez rewolucję. Ale przez pamięć o tym, że godność pracy to nie frazes. To warunek istnienia rodzin, które tworzą nasz naród.

Tomasz Wybranowski

Radiowozy przez dziesiątki kilometrów spowalniały ruch na „gierkówce”. Policja nabiera wody w usta

Radiowozy policji tamujące ruch na drodze S8

Podczas eskortowania kibiców Legii, jadących na Śląsk, policja przez przeszło godzinę blokowała oba pasy drogi S8. Jadące ok. 80 km/h radiowozy nie jechały „na bombach”, naruszyły więc kodeks drogowy.

Temat jazdy uporczywej jazdy lewym pasem jest znany polskim kierowcom i internautom. Przypomnijmy, że zgodnie z art. 16 pkt 2 kodeksu drogowego kierujący pojazdem, korzystając z drogi dwujezdniowej, jest obowiązany jechać po prawej jezdni.

Pomimo tych jednoznacznych regulacji drogi są pełne kierowców, którzy bez żadnego racjonalnego powodu nie zjeżdżają na prawy pas, po wykonaniu manewru wyprzedzania. W dzisiejszych czasach, w których dużo samochodów ma wideorejestratory, filmy z tego rodzaju zachowaniami zalewają serwisy typu YouTube. Irytujące zachowania miłośników lewego pasa nierzadko prowokują piratów drogowych do wykonywania karłołomnych, niebezpiecznych manewrów, w rodzaju podjeżdżania tuż pod zderzak, tudzież wyprzedzania z prawej strony poboczem.

Policja zdecydowanie bardziej woli „suszyć”, niż ścigać miłośników jazdy lewym pasem, tym niemniej w wielu publikacjach piętnowała zachowania naruszające art. 16 kodeksu drogowego. Przykładem może być tu poniższy wpis gliwickiej „drogówki” sprzed lat (groziły wówczas niższe niż dziś mandaty), zamieszczony pod tytułem „Czy można tak jechać?”.

Przyspawani do lewego pasa

Okazuje się jednak, że nie wszyscy policjanci stosują się do głoszonych przez „firmę” zasad. Co gorsza, także podczas pełnienia służby. Dowodzi tego przypadek, na który zwrócił nam uwagę sygnalista, doprowadzony do furii działaniem funkcjonariuszy na drodze ekspresowej S8. Świadectwo informatora przyjmujemy jako niezwykle wiarogodne, jest on bowiem wieloletnim kierowcą i prokuratorem, a więc osobą znającą i rozumiejacą prawo, jak i pragmatykę działania policji.

Cóż takiego zrobili funkcjonariusze? Przez około godzinę blokowali oba pasy na tzw. gierkówce w kierunku Śląska. Do zdarzenia tego doszło 8 lutego br.

Dojechałem do dziwnego zatoru, jadąc w kierunku Częstochowy. Okazało się, że oba pasy blokują policyjne busy. Funkcjonariusze jechali ok. 80km/h na drodze, na której dozwolona prędkość to 120 km/h. Z każdą minutą jazdy coraz bardziej opadała mi szczęka, bo radiowozy nie jechały w charakterze pojazdów uprzywilejowanych. Zjechałem z ekspresówki wcześniej, niż planowałem, bo miałem już tego dosyć. Przejechałem za policją blisko 100 km. Pojechali dalej, jadąc w ten sposób. To nie do wiary, że tego rodzaju sytuacje mają miejsce

– emocjonalnie opowiadał nam nasz informator o zdarzeniu na S8.

Zapytaliśmy o tę sytuację Komendę Główną Policji. Wysłaliśmy zdjęcie, a także prośbę o wyjaśnienie, na jakiej podstawie prawnej policjanci blokowali tyle kilometrów swobodny przejazd pojazdów. Podkreśliliśmy, że wszystko wskazuje na to, że naruszono art. 16 kodeksu drogowego. Obecnie mandat za takie naruszenie może wynieść do 3 tys. zł i 6 punktów karnych.

Ping pong z policją

Pierwsza odpowiedź z KGP, którą otrzymaliśmy, zawierała informację, że „we wskazanym dniu, na trasie pomiędzy Warszawą, a Piotrkowem Trybunalskim funkcjonariusze Policji prowadzili nadzór nad przemieszczającymi się kibicami >>Legii<< Warszawa udającymi się do Gliwic”.

Funkcjonariuszka dodała również, że nasze pytanie zostało przesłane do właściwej terytorialnie jednostki policji. Cierpliwie czekaliśmy na kolejnego maila. Doczekaliśmy, jednak jego treść była zdumiewająca.

W nawiązaniu do poprzedniej korespondencji uprzejmie informuję, że Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi w dniu 08.02.2025 r. na drodze S8 na odcinku między Warszawą a Piotrkowem Trybunalskim nie odnotowała żadnego zgłoszenia o jakichkolwiek utrudnieniach w ruchu drogowym

– napisała nam funkcjonariuszka z Wydziału Informacyjno-Prasowego KGP.

Odpowiedzieliśmy, że nie pytaliśmy o to, czy policja notowała jakieś zgłoszenia w niniejszej sprawie. To my działając na podstawie prawa prasowego skierowaliśmy pytanie z prośbą o odniesienie się do wskazanych okoliczności. Nasz mail, gdyby policja miała dobrą wolę, stanowił wystarczającą podstawę do zweryfikowania wątpliwości. Podkreślić jednak trzeba, że rolą dziennikarza nie jest kierowanie zawiadomień, szczególnie, gdy potencjalny świadek to sygnalista, chroniony tajemnicą dziennikarską.

W kolejnej odpowiedzi policja napisała, że „zarówno opis zdarzenia jak i załączona dokumentacja fotograficzna nie pozwalają jednoznacznie ocenić jakie manewry wykonywali kierowcy w opisanym zdarzeniu oraz stwierdzić czy doszło do wyczerpania znamion wykroczenia”. Funkcjonariuszka jeszcze raz podkreśliła, że każdy obywatel ma prawo do złożenia zawiadomienia o popełnieniu wykroczenia.

Cel: opóźnienie przyjazdu kibiców?

O sprawie rozmawialiśmy z doświadczonym oficerem policji. Zwrócił nam uwagę, że jest mało prawdopodobne, by pojazdy prewencji – bo to one zapewne brały udział w eskortowaniu kibiców – były wyposażone w działające rejestratory. Nie ma jednak żadnego problemu, by nasze informacje policja zweryfikowała na podstawie monitoringu na S8.

Policjant pytany o przyczyny takiego działania funkcjonariuszy postawił tezę, że być może chcieli celowo opóźnić przyjazd kibiców, dla jakichś celów związanych za zapewnieniem bezpieczeństwa. Przyznał jednak, że jeżeli kierowcy poruszali się w pojazdach nie na „bombach”, to jest ono nie do obrony pod kątem przepisów.

Równi i równiejsi

Woli wyjaśnienia sprawy po stronie policji nie ma. Przyczyn tego można się jedynie domyślać. Policja doskonale wie, że złamano prawo. Nie chce jednak wyciągać konsekwencji wobec kolegów, którzy w zaistniałej sytuacji są „kozłami ofiarnymi”. Bo to zapewne ich dowódca kazał im w ten sposób się przemieszczać.

Ukaranie funkcjonariuszy wysokim, adekwatnym do rangi wykroczenia (co najmniej 100 km jazdy lewym pasem!!!) mandatem z pewnością zostałoby bardzo źle przyjęte w „firmie”.

Tylko co to obchodzi przeciętnego obywatela, który nie może liczyć na analogiczne względy..? Prawo ma być takie samo dla wszystkich. Okazuje się jednak, że są równi i równiejsi.

Jakub Pilarek

Polska na Rozdrożu: jak Unia Europejska przeobraża naszą przyszłość. Prawny chaos w Polsce, gdy sędziowie tworzą prawo!

Transformacja Unii Europejskiej nie jest już jedynie abstrakcyjnym, teoretycznym scenariuszem! To rzeczywisty, nieubłagany proces, który rozgrywa się na naszych oczach. Coraz większa centralizacja władzy, silniejsze dążenie do ograniczenia konkurencyjności, eliminowanie niezależnych mediów i wzmacnianie aparatu kontroli społecznej to nie kalki wspomnień z komunistycznego Związku Radzieckiego i zza dawnej "żelaznej kurtyny" czy wizje przyszłości, ale mechanizmy, które są już wdrażane. Przemiany te, choć na pozór subtelne, prowadzą nas w stronę erozji fundamentów, na których opierała się zjednoczona Europa na judeo -chrześcijańskich korzeniach.

Transformacja Unii Europejskiej to nie teoretyczny scenariusz, ale realny proces.

 Stopniowe załamanie kontraktu społecznego i konieczność stosowania narzędzi przymusu doprowadzą do całkowitego podporządkowania obywateli. Jeśli nie zaczniemy działać, to powiemy… Żegnaj, Polsko!

Ciekawe, kiedy dojrzeje w nas świadomość, że aż w ciągu ostatnich lat zdarzyło się aż pięć bardziej niż krytycznych okoliczności, które doprowadziły do obecnego zatrważającego i tragicznego stanu systemu prawnego w Polsce. To dzieje się w całej Unii Europejskiej, ale Polska obrywa najwięcej…

W polskiej debacie publicznej, na forum parlamentu czy mediów nikt nie zastanawia się i nie dyskutuje na temat w jaki sposób doszło do tego, że prawo zamiast być pewnym fundamentem sprawiedliwości, stało się narzędziem do ochrony układów i betonowania wpływów kosztem maluczkich obywateli?!

Tomasz Wybranowski



 

Pierwsza teza powinna już zatrważać – polski system sądowniczo-prawny po 1989 roku pozostał całkowicie nietknięty.

Nie był to przypadek, ale świadoma gwarancja dla post-PRL-owskich sitw, od tajnych służb po aktywistów, polityków i ich zstępnych po polskim okrągłym stole stała się faktem! W ten sposób zabetonowano systemowe pasożytowanie na państwowym majątku i publicznych pieniądzach, czerpiąc zyski z szemranych układów, prywatyzacji podsycanych “opiniami zagranicznych fachowców i audytorów”, kombinacji, oszustw i matactw w świetle reflektorów aż po tragifarsę trzymania Polski na krótkiej smyczy zagranicznych interesów.

Profesor Antoni Dudek w swojej książce „Reglamentowana rewolucja” opisuje, jak to elity PRL, zamiast ponieść odpowiedzialność za swoją działalność, płynnie przeszły do III RP, zabezpieczając swoje wpływy. Profesor Dudek podkreśla również, że komunistyczne elity skutecznie wykorzystały swoją przewagę organizacyjną i ekonomiczną:

Dzięki wcześniejszemu przygotowaniu i dostępowi do zasobów państwowych nomenklatura PRL była w stanie przejąć kontrolę nad kluczowymi sektorami gospodarki, przekształcając się w nową elitę biznesową.”

Powtórzę z naciskiem, że okrągły stół stał się narzędziem, które umożliwiło niesprawiedliwą transformację:

„Porozumienia Okrągłego Stołu stworzyły podwaliny pod system, w którym dotychczasowi funkcjonariusze państwa komunistycznego mogli nie tylko uniknąć rozliczeń, ale również odnaleźć się w nowych realiach, często na kluczowych pozycjach.”

Zgadza się z tym prof. Andrzej Zybertowicz, który od ponad 30 lat pisze I mawia, że 

Nie było dekomunizacji, była ciągłość państwa”,

Andrzej Zybertowicz zwraca uwagę, że brak rozliczenia PRL-owskich kadr spowodował, iż „nowa” Polska wciąż tkwi w starych układach”. W 1992 roku podczas próby lustracji wybuchła tzw. “noc teczek”, co pokazało, jak bardzo wpływowe grupy dążyły do ukrycia swoich powiązań z systemem komunistycznym.

W nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku rząd premiera Jana Olszewskiego został odwołany po ujawnieniu przez ministra spraw wewnętrznych, Antoniego Macierewicza listy osób publicznych zarejestrowanych jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. W trakcie narady u prezydenta Lecha Wałęsy, mającej na celu ustalenie strategii odwołania rządu, Donald Tusk, ówczesny lider Kongresu Liberalno-Demokratycznego, zwrócił się do zebranych słowami: „Panowie, policzmy głosy”.

Scena ta została uwieczniona w filmie dokumentalnym „Nocna zmiana” z 1994 roku, który przedstawia kulisy tych wydarzeń. Film zawiera materiały archiwalne, w tym wspomnianą naradę, podczas której zapadła decyzja o odwołaniu rządu Jana Olszewskiego.

Poniżej fragment filmu „Nocna zmiana”, ukazujący moment, w którym Donald Tusk wypowiada słowa: „Panowie, policzmy głosy”.

 

 

Nie rozliczono przeszłości, więc nie można było budować przyszłości na zdrowych zasadach” – dr hab. Sławomir Cenckiewicz.

Polska transformacja była sterowana tak, aby władza realna pozostała w tych samych rękach” – prof. Wojciech Roszkowski.

 

Sądownictwo w całej Europie stało się narzędziem władzy, a nie jej kontrolą.

Po II wojnie światowej w wielu europejskich krajach establishment sędziowski znalazł sposób na przejmowanie coraz większych obszarów decyzyjności, niezależnie od wyborów i demokratycznych procedur. Politycy, nawet kiedy chcieli, to nie mieli szans, bowiem z każdym rokiem sądokracja uzależniała ich od swoich decyzji, tworząc właściwy rząd w cieniu, na pozornie quasi apolitycznym polu, a faktycznie decydującym o wszystkim.

Lord Jonathan Sumption, brytyjski sędzia i historyk, wielokrotnie ostrzegał przed zjawiskiem „sądokracji / judicial overreach”, wskazując, że sędziowie coraz częściej przekraczają swoje kompetencje i zamiast ograniczać się do interpretacji prawa, faktycznie je tworzą.

W swoich wystąpieniach i publikacjach podkreślał, że taka sytuacja prowadzi do osłabienia demokratycznej kontroli nad władzą sądowniczą oraz ograniczenia roli parlamentów jako organów stanowiących prawo. W serii słynnych wykładów zebranych pod zbiorczym tytułem „Reith Lectures”, lord Sumption argumentował, że 

prawo stało się substytutem polityki” oraz, że „nadmierna rola sądów w kształtowaniu polityki publicznej prowadzi do erozji demokracji”.

Wskazał jednoznacznie, że w systemie demokratycznym decyzje o charakterze politycznym powinny pozostawać w gestii wybranych przedstawicieli społeczeństwa, a nie sędziów, którzy 

nie ponoszą odpowiedzialności przed wyborcami. (!!!)

Sumption wielokrotnie krytykował także orzeczenia brytyjskiego Sądu Najwyższego, które – wedle jego oceny – rażąco przekraczały tradycyjne granice władzy sądowniczej. Przykładem kardynalnym był wyrok w sprawie prorogacji parlamentu przez premiera Borisa Johnsona w 2019 roku, kiedy to sąd uznał działanie rządu za niezgodne z prawem. Lord Sumption argumentował, że była to decyzja polityczna, a nie prawna, i że sąd nie powinien wkraczać w ten obszar.

Podobne zarzuty dotyczące sądokracji pojawiają się coraz liczniej także w kontekście Unii Europejskiej. W 2019 roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wydał orzeczenie dotyczące niezależności sądów w Polsce, które – według krytyków – stanowiło próbę ingerencji w suwerenność polskiego systemu prawnego.

 

źródło: domena publiczna

Przypomnę, że ten wyrok odnosił się do reformy sądownictwa w Polsce, a TSUE (siedziba na zdjęciu powyżej) orzekł, że 

„krajowe przepisy dotyczące systemu dyscyplinarnego sędziów muszą być zgodne ze standardami unijnymi”. Decyzja ta została odebrana przez polski rząd jako próba podporządkowania polskiego wymiaru sprawiedliwości organom unijnym i ograniczenia możliwości kształtowania krajowej polityki sądowej.

Podobne napięcia między TSUE a państwami członkowskimi pojawiały się już wcześniej, co skwapliwie i solidarnie media liberalnolewicowe zamiatało nie tyle z gracją, co „na chama” i bezwstydnie pod dywan.

Oto w 2020 roku w Niemczech, tamtejszy Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe wydał wyrok kwestionujący orzeczenie TSUE dotyczące programu skupu obligacji przez Europejski Bank Centralny (EBC). Niemieccy sędziowie uznali, że TSUE przekroczył swoje kompetencje. To tylko jeden z przykładów pokazujący, że spór o granice władzy sądowniczej w Europie nie dotyczy jedynie Polski.

Ale co wolno Niemcom, to Polakom nawet nie wolno o tym pomyśleć!

Lord Sumption wskazuje na konkretnych przykładach, że nadmierna jurydyzacja polityki może prowadzić do alienacji obywateli, którzy tracą wpływ na kluczowe decyzje dotyczące ich życia.

Ową jurydyzację powinniśmy rozumieć, jako rozrost władzy sądowniczej, ergo: sądową ingerencję w politykę i przewagę prawa nad polityką. Mamy więc do czynienia z karygodnym naruszeniem Monteskiuszowskiej zasady trójpodziału władzy. I w kontekście jurydyzacji polega ono na tym, że władza sądownicza zaczyna przejmować i zawłaszczać kompetencje władzy ustawodawczej i wykonawczej.

Zamiast jedynie interpretować prawo, sędziowie podejmują decyzje o charakterze politycznym, które powinny należeć do demokratycznie wybranych organów.

Przejawy tego zjawiska obejmują:

  • tworzenie prawa przez sądy, zamiast jego interpretacji.

  • podważanie decyzji parlamentów i rządów na podstawie szerokiej interpretacji norm prawnych.

  • rozszerzanie kompetencji organów sądowych, np. poprzez orzeczenia, które zmieniają ustalony porządek prawny.

  • podporządkowanie władzy ustawodawczej i wykonawczej sądom międzynarodowym (np. TSUE), co może ograniczać suwerenność państwową.

Krytycy, tacy jak Lord Sumption, wskazują, że taki proces prowadzi do osłabienia demokracji, ponieważ obywatele tracą wpływ na decyzje podejmowane przez niekontrolowaną przez nich władzę sądowniczą. Wzywa do przywrócenia równowagi między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, aby demokracja mogła funkcjonować w sposób właściwy.

Zarówno krytyka lorda Sumptiona, oraz kontrowersje wokół orzeczeń TSUE wskazują na szerszy problem rosnącej roli sądów w kształtowaniu polityki oraz na napięcia między suwerennością państw narodowych a kompetencjami organów unijnych.

Trzeba tutaj przywołać nieżyjącego prof. Piotra Winczorka (1943 – 2015), prawnika i profesora Uniwersytetu Warszawskiego, który przez całą swoją karierę naukową wskazywał na istotny dylemat w systemach demokratycznych:

jak zapewnić niezawisłość sędziów, nie odbierając im jednak odpowiedzialności przed społeczeństwem.

Profesor Winczorek podkreślał, że sądownictwo w demokratycznym państwie nie może być absolutnie oderwane od społeczeństwa, ponieważ

sędziowie, choć muszą być niezawiśli, to jednak pełnią swoją rolę w ramach systemu sprawiedliwości, który służy obywatelom.

Niezawisłość sędziów oznaczać ma ich niezależność od wpływów politycznych i innych nacisków, ale nie powinna oznaczać całkowitej niezależności od społeczeństwa, czyli powinni być odpowiedzialni za swoje decyzje przed obywatelami. Oznacza to, że istnieje potrzeba kontroli społecznej nad funkcjonowaniem wymiaru sprawiedliwości, by unikać sytuacji, w których władza sądownicza staje się niekontrolowana i nieodpowiedzialna.

Kontrola społeczna nad sądownictwem nie oznacza ingerencji w orzeczenia sędziów, ale nadzór nad procesami wyboru sędziów, ich oceną i odpowiedzialnością za działania. W tym kontekście profesor Piotr Winczorek podkreślał rolę polskiego parlamentu, który 

ma prawo uchwalać przepisy prawne i ustanawiać procedury, a także organów samorządu sędziowskiego, które powinny dbać o niezależność sędziów, ale również o transparentność i sprawiedliwość w całym systemie.

 

Zasada trójpodziału władzy

Władza sądownicza, mimo swojej niezawisłości, działa w ramach – i trzeba głośno o tym pisać, mówić i krzyczeć we współczesnej Polsce! – JEDNAK (!!!) trójpodziału władzy, który ma na celu wzajemne hamowanie się i kontrolowanie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej.

Jeśli władza sądownicza jest całkowicie odcięta od jakiejkolwiek formy kontroli społecznej, może to prowadzić do nadużyć władzy, braku transparentności oraz oddalenia sędziów od oczekiwań i potrzeb społeczeństwa.

Ważnym elementem kontroli społecznej nad sądownictwem jest rola i aktywność mediów oraz opinii publicznej, które mogą ścigać nieprawidłowości, ujawniać przypadki niewłaściwego zachowania sędziów i wszelkie niezgodności z prawem.

Piotr Winczorek zaznaczał, że społeczeństwo nie powinno pozostać bierne wobec działań wymiaru sprawiedliwości, ale także podkreślał, że takie działania muszą odbywać się w ramach poszanowania zasad niezawisłości i uczciwości sądów.

 

Przykłady kontroli społecznej nad sądownictwem czy jej zaprzeczenie

Co z wyborem sędziów?

W Polsce, przed reformami sądownictwa wprowadzonymi w ostatnich latach przez PiS i Zjednoczoną Prawicę, to środowisko sędziowskie samo wybierało swoich przedstawicieli do Krajowej Rady Sądownictwa, co (rzekomo – mój dopisek) „zapewniało większą autonomię sądownictwanadzór społeczny”.

Procedury oceny sędziów

W wielu krajach sędziowie są poddawani ocenie efektywności pracy (dla przykładu przez samorządy sędziowskie, organizacje prawnicze), co pozwala zapewnić, że sądy działają zgodnie z oczekiwaniami społecznymi.

Warto pójść dalej i zmieniając fundamenty ustrojowe prawne Polski umożliwić obywatelom wybrać sędziów i prokuratorów!

Prof. Piotr Winczorek wskazywał, że w systemach demokratycznych niezawisłość sądów powinna być równoważona przez szeroką kontrolę społeczną, aby uniknąć odcięcia wymiaru sprawiedliwości od realiów i oczekiwań obywateli.

Chociaż sędziowie muszą być chronieni przed naciskami zewnętrznymi, to jednak zdecydowanie powinni działać w ramach zasady przejrzystości, a ich działania powinny być monitorowane przez społeczeństwo i odpowiednie instytucje, by zapewnić sprawiedliwość i zgodność z normami społecznymi.

W finale tego podrozdziału dwa cytaty:

Sądy muszą działać w ramach prawa stanowionego, a nie ponad nim”, to słowa Alana Dershowitza. Przytoczę jeszcze wypowiedź Antonina Scalii, zmarłego w 2016 jednego z najważniejszych sędziów w historii sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych: Nie ma większego zagrożenia dla demokracji niż sądy, które stają się władzą ustawodawczą”.

Lewicowy marsz przez instytucje – czysta metoda destrukcji

Współczesna XXI – wieczna lewicowość coraz bardziej odchodzi od tradycyjnej i dobrze nam znanej ze szkół (starych i dobrych) definicji skupienia się na ekonomii i klasie społecznej, przesuwając środek ciężkości w stronę progresywnych postulatów dotyczących spraw społecznych i kulturowych.

Lewica XXI wieku mówi o sobie z dumą, że walczy “o równość, inkluzywność i ochronę praw jednostki przed opresją struktur społecznych”. Ja twierdzę, że wymazuje każdy segment starego porządku świata i wartości niezmiennych.

Lewicowy marsz przez instytucje to strategia, która z powodzeniem realizuje swoje cele od ponad już pięciu dekad, a dziś jest bardziej skuteczna niż kiedykolwiek. Współczesny marksizm nie potrzebuje już rewolucji ulicznych, barykad i dramatycznych przewrotów. Wystarczy konsekwentne przejmowanie kluczowych instytucji: sądownictwa, mediów, edukacji oraz korporacji.

Pod hasłami walki z faszyzmem, tak zwaną „mową nienawiści” i obrony praw człowieka dokonuje się dramatyczna rewolucja kulturowa, której celem nie jest równość czy sprawiedliwość, ale całkowita przebudowa społeczeństwa według utopijnych, a zarazem totalitarnych wzorców.

Przemiany te są często przedstawiane jako konieczne i nieuniknione – wszakże sprzeciw wobec nich oznacza etykietę „wroga postępu”.

To właśnie dzięki tym mechanizmom społeczeństwa zmuszane są do akceptowania kolejnych absurdów – od uznawania kilkudziesięciu płci po promocję ideologii gender w szkołach czy seksualizację dzieci. Donald Trump jest wrogiem, bowiem powiedział temu stanowcze nie!

Jednym z najbardziej niebezpiecznych narzędzi tej strategii jest system sprawiedliwości. Sądy, zamiast bronić obywateli przed naruszeniami praw i wolności, coraz częściej służą jako narzędzie ideologicznej inżynierii społecznej.

Przykłady? Liczne procesy, które odwołują się do pokazowych z czasów komunizmu, przeciwko osobom sprzeciwiającym się ideologii LGBT, cenzura niepoprawnych poglądów pod pretekstem walki z „mową nienawiści” czy spektakularne wyroki wymierzone w tych, którzy ośmielili się publicznie powiedzieć, że mężczyzna nie może być kobietą.

Media, te dumne media niegdyś uznawane za czwartą władzę, które strzegły interesy obywateli, stały się tubą propagandową nowej ideologii. Szerzenie jedynej słusznej narracji, niszczenie oponentów społecznych, eliminowanie z przestrzeni publicznej niewygodnych myślicieli – oto metody, które nie mają nic wspólnego z wolnością słowa czy pluralizmem poglądów. Każdy, kto się sprzeciwia, jest momentalnie dehumanizowany, nazywany jest bez pojęcia i śladu historycznej faktografii „faszystą” lub „skrajną prawicą”, a następnie poddawany medialnemu linczowi.

Jeszcze skuteczniej przebiega ofensywa na froncie edukacyjnym. Przejęcie programów nauczania przez aktywistów lewicowych – przykład minister Nowackiej jest jak najbardziej wzorcowy – sprawia, że młode pokolenia nie są już uczone krytycznego myślenia, ale otrzymują gotowe zestawy jedynie słusznych poglądów.

Wmówienie młodzieży, że nauka matematyki może być „rasistowska”, a biologia jest „społecznym konstruktem”, to nic innego jak systematyczna dezinformacja i oszustwa prowadzące do tworzenia pokoleń ludzi odciętych od rzeczywistości i racjonalnych podstaw wiedzy,

Korporacje, kiedyś skupione tylko na pomnażaniu zysków, dzisiaj dołączyły do tego marszu, stając się głównymi sponsorami ideologii progresywnej. Wymuszana poprawność polityczna, obowiązkowe szkolenia z „białego przywileju”, promowanie ideologii gender wśród pracowników, poprawianie historii i dzieł literatury to tylko niektóre z narzędzi stosowanych przez wielki biznes.

Warto też zauważyć, że te same korporacje, które tak chętnie angażują się w „tęczowe” kampanie na Zachodzie, w krajach takich jak Chiny, Iran, Nigeria czy Arabia Saudyjska zdają się tracić zapał do promocji progresywnych idei.

Ostateczny cel tej strategii jest jasny. To całkowite przeobrażenie społeczeństwa, wymazanie tradycyjnych wartości i stworzenie nowego człowieka: bez korzeni, bez tożsamości, bez możliwości buntu i bezsilnego w swojej głupocie rozumienia i pojmowania.

Lewicowy marsz przez instytucje to metoda destrukcji, która nie niszczy budynków, ale fundamenty cywilizacji. A współczesne sądy temu sprzyjają!

 

Wpływ ideologii na współczesne instytucje i edukację

Współczesne zmiany w sferze edukacji, polityki i kultury pokazują, jak ideologie kształtują rzeczywistość, często w sposób, który budzi kontrowersje i sprzeciw zdecydowanej większości społeczeństwa, ale biernego i milczącego ku swojej zagładzie (niestety).

Dostrzec to można zarówno w teorii, jak i w praktycznych decyzjach podejmowanych przez rządy, szczególnie europejskie, oraz instytucje. Przyjrzyjmy się kilku głównym koncepcjom oraz ich autorom, którzy wpłynęli na ten stan rzeczy.

 

Herbert Marcuse i jego „Represyjna tolerancja”

Herbert Marcuse, filozof i socjolog związany z marksistowską Szkołą Frankfurcką, w swoim eseju „Represyjna tolerancja” stwierdził, że 

lewica powinna wykorzystywać instytucje do uciszania konserwatywnych i prawicowych głosów.

Jego zdaniem prawdziwa wolność i równość mogą zostać osiągnięte tylko wtedy, kiedy „dominujące, reakcyjne narracje zostaną zdławione”. Te słowa brzmią niczym credo Feliksa Dzierżyńskiego!

W praktyce możemy to obserwować dziś w wielu krajach, gdzie instytucje akademickie, media oraz korporacje ograniczają debatę publiczną poprzez cenzurę i nakładanie wędzidła stygmatu „mowa nienawiści” na pewne treści oraz eliminację dyskusji na kontrowersyjne tematy.

Znakomitym przykładem uprawiania tego typu polityki może być decyzja duńskich władz z 2021 roku o usunięciu ze szkół podręczników podkreślających binarność płci. To przejaw wpływu ideologii na edukację i prawodawstwo.

Usuwanie tradycyjnych koncepcji płciowych na rzecz nowoczesnych teorii to jeden z przejawów zmian zachodzących na Zachodzie, gdzie idee różnorodności i inkluzywności są wykorzystywane do przekształcenia systemu edukacyjnego.

Antonio Gramsci i podstępna strategia infiltracji

 

Teraz Antonio Gramsci i jego „rewelacje”. Ten włoski filozof marksistowski, tak ukochany przez elity Unii Europejskiej i brukselskiej „śmietanki” uważał, że 

najlepszym sposobem przejęcia władzy nie jest rewolucja, ale infiltracja”.

Jego teoria hegemonii kulturowej zakładała, że kontrola nad społeczeństwem może być osiągnięta poprzez stopniowe przejmowanie instytucji kulturowych: mediów, szkół i uniwersytetów, muzeów i wydawnictw literackich. Ta strategia, stosowana przez dekady, doprowadziła do sytuacji, w której wiele współczesnych instytucji promuje tylko idee „nowe” i skutecznie marginalizuje te konserwatywne i „stare”.

Jordan Peterson, psycholog i publicysta, w swoich analizach wskazuje na zmiany w mechanizmach kontroli społecznej. Twierdzi, że 

dawniej tyrani kontrolowali ludzi siłą, dziś robią to za pomocą ideologii”.

Peterson wskazuje na niebezpieczeństwo narzucania jednolitej narracji przez dominujące instytucje, co prowadzi do ograniczenia wolności myślenia i debaty publicznej.

Na koniec tego rozdziału smutne memento Douglasa Murraya, brytyjskiego pisarza i dziennikarza, który od dawna ostrzega przed stopniowym przejmowaniem zachodnich instytucji przez ideologie lewicowe. Twierdzi, że 

marksizm kulturowy przejmuje Zachód metodą salami – po kawałku”.

Oznacza to, że zmiany nie zachodzą nagle, lecz są wprowadzane stopniowo, co utrudnia opór i pozwala na głębokie przeobrażenie struktur społecznych i kulturowych.

Zebrane przeze mnie cytaty wskazują, że współczesne zmiany w polityce, edukacji i mediach nie są przypadkowe, ale wynikają z długofalowych strategii ideologicznych. Debata na temat ich wpływu jest kluczowa, ponieważ dotyczy podstawowych wartości, takich jak wolność słowa, edukacja i kształtowanie przyszłych pokoleń.

Czy mamy do czynienia z naturalnym rozwojem społecznym, czy też z kontrolowaną transformacją – to pytanie pozostaje otwarte. – Tomasz Wybranowski.

 

Unia Europejska i zaplanowana centralizacja władzy

Transformacja Unii Europejskiej, która zmierza w kierunku centralizacji władzy nie jest przypadkowym procesem, ale wynikiem świadomego projektu, który opiera się na przekonaniu, że scentralizowana, biurokratyczna machina powinna zarządzać wszystkimi aspektami życia, eliminując rolę państw narodowych.  Realizacja tego celu odbywa się poprzez wprowadzanie mechanizmów takich jak chaos prawny, kontrola sądowa oraz narzędzia finansowego, prawnego i medialnego nacisku. W efekcie społeczeństwa mogą nie dostrzegać, jak stopniowo tracą wpływ na swoje państwa.

Orędownikiem głębszej integracji był Jean-Claude Juncker, były przewodniczący Komisji Europejskiej (2014–2019). W swoim orędziu o stanie Unii z roku 2018 roku mówił o „godzinie europejskiej suwerenności”, sugerując, że państwa członkowskie powinny działać bardziej wspólnie, aby sprostać globalnym wyzwaniom.

Juncker argumentował, że tylko zjednoczona Europa może skutecznie stawić czoła takim mocarstwom jak Chiny czy Stany Zjednoczone. To Juncker był autorem „mechanizmu praworządności”.

 

Mechanizm praworządności – gilotyna kontroli nad państwami członkowskimi

Wprowadzenie mechanizmu praworządności w UE trzeba wprost postrzegać jako sposób na podporządkowanie państw niezgadzających się z ideologią Brukseli i jej wolą. Mechanizm ten pozwala na monitorowanie i ocenę – niestety dowolną – przestrzegania zasad praworządności w państwach członkowskich, a w skrajnych przypadkach na zastosowanie sankcji finansowych. Krytycy, których na szczęście przybywa, uważają, że jest to narzędzie wywierania presji na rządy, które nie podążają za głównym nurtem polityki unijnej.

Nigel Farage, brytyjski polityk i jeden z głównych architektów Brexitu, wielokrotnie krytykował biurokrację UE. Podkreślał, co denerwowało salony brukselskie, że 

eurokraci nie są wybierani, a rządzą!

Farage wskazuje na deficyt demokratyczny w strukturach unijnych! Oto bowiem niewybrani przez obywateli urzędnicy mają zbyt dużą władzę, co prowadzi do alienacji społeczeństw od procesów decyzyjnych w UE.

Jednym z najgłośniejszych krytyków centralizacji Unii jest Viktor Orbán, premier Węgier. Twierdzi, że 

Unia Europejska zmienia się w imperium, które chce podporządkować sobie państwa członkowskie.

Orbán ostrzega przed utratą suwerenności narodowej na rzecz ponadnarodowych struktur, twierdząc stanowczo, że decyzje dotyczące poszczególnych krajów powinny być podejmowane przez ich obywateli, a nie przez brukselskich biurokratów.

 

Unieważnianie państwa narodowego na przykładzie Polsce – rzecz o zrewoltowanych sędziach…

 

Czy to naprawdę przypadek, że to właśnie w Polsce toczy się najbardziej brutalna bitwa o niezależność sądownictwa? A może jest w tym coś znacznie głębszego, coś, co ma na celu osłabienie suwerenności Polski, zmniejszanie wpływu obywateli na kształtowanie własnego państwa i tego, co się z nim dzieje!?

Sędziowie, którzy powinni być strażnikami prawa, a także znakomitą i szanowaną częścią politycznych elit, odgrywają niestety kluczową rolę w rozmontowywaniu fundamentów polskiej państwowości. Ich działania zdają się prowadzić nas na smycz Brukseli i globalnych interesów, odcinając Polskę i jej obywateli od jej narodowej tożsamości, kodu kulturowego, ale przede wszystkim decyzyjności.

Nie jest przypadkiem, że to w Polsce, będącej jednym z ostatnich bastionów oporu wobec unijnego centralizmu, toczy się totalna wojna o sądownictwo. Tylko w Polsce wymiar sprawiedliwości stał się polem walki o przyszłość nie tylko państwa, ale i całego narodu.

W tym kontekście nie możemy zapominać o kluczowej roli, jaką odgrywają unijne instytucje, w tym Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej – TSUE. W 2021 roku TSUE nałożył na Polskę gigantyczne kary finansowe za przeprowadzone reformy sądownictwa. To kara, która nie tylko obciążyła polski budżet, ale także pokazała, jak sądy unijne mogą być wykorzystywane jako narzędzie nie nacisku, ale UCISKU politycznego, a nie organ sprawiedliwości. Polska, mimo suwerenności, jest zależna od decyzji zagranicznych ciał i dworów.

Prawo nie jest już wyrazem woli narodu, ale bronią w rękach globalnych elit”, powiedział kiedyś cytowany już Victor Orbán. I trudno się z nim nie zgodzić skoro prawo jest już narzędziem globalnej dominacji, a nie zabezpieczeniem interesów obywateli danego państwa.

Polski system prawny, zamiast być tworzony przez Polaków i dla Polaków, staje się coraz bardziej poddany obcym wpływom i interpretacjom.

Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości, przestrzegał, że „Polska nie może pozwolić sobie na to, by o jej prawie decydowali urzędnicy z zagranicy”. Jego słowa mają szczególne znaczenie w kontekście rosnącego wpływu Brukseli i międzynarodowych organizacji na polski system prawny. A przecież to w polskiej tradycji prawnej, sądy powinny być nie tylko niezależne, ale także ściśle związane z interesami narodowymi i z wolą społeczną.

Sędziowie w Polsce walczą nie o niezależność, ale o zachowanie swoich przywilejów” – te słowa Marka Jana Chodakiewicza trafnie ujmują całą istotę sporu.

Zamiast dążyć do usprawnienia systemu i jego rzeczywistej niezależności, część środowiska sędziowskiego koncentruje się na utrzymaniu swojego statusu, przywilejów i wpływów. Gdyby sędziowie naprawdę walczyli o niezależność, powinni zrezygnować z roli politycznych marionetek, które manipulują systemem prawnym na korzyść globalnych interesów. Zamiast tego, opór wobec reform, które miały na celu usprawnienie polskiego wymiaru sprawiedliwości, staje się polem do walki o osobiste przywileje i polityczne wpływy.

Bez realnej reakcji i czynnego oporu Polska może stać się jedynie wspomnieniem w podręcznikach historii. Kiesy zaś władza sądownicza zostaje całkowicie podporządkowana obcym interesom, wtedy wola narodu polskiego zostaje zignorowana.

Polacy tracą nie tylko kontrolę nad swoim systemem prawnym, ale także nad swoją przyszłością. Jeżeli nie zaczniemy działać, to nie tylko system sądowniczy, ale cała polska państwowość może zostać zapisana na stronicach historii. Bo jeżeli nie będziemy w stanie walczyć o nasze prawa, o naszą tożsamość i suwerenność, to powiemy chóralnie „ŻEGNAJ, POLSKO!”

Model polityczny, do którego zmierza transformacja Unii Europejskiej, w istocie opiera się na wdrażaniu narzędzi realnego przymusu i kontroli społecznej. Sami widzimy, że to prowadzi do opresyjnych mechanizmów wobec obywateli. Z owym narastającym zagrożeniem autorytarnych tendencji w zarządzaniu społeczeństwami Bruksela depcze demokrację i za nic ma obywateli.

Zwiększająca się centralizacja władzy politycznej i gospodarczej, w połączeniu z celowym osłabianiem konkurencyjności stwarza ryzyko załamania podstawowych filarów kontraktu społecznego. Osłabia konkurencyjność?! – ktoś wyśmieje mnie wskazując fundamenty i powody dla których powstała UE. A jak inaczej nazwać unijne regulacje, uprawianie polityki klimatycznej, która jest pozbawiona sensu (bo niewykonalna i wpędzająca w biedę) z niekorzystną polityką fiskalną?!

Zaczyna to rodzić niepokój oraz zaczyny oporu! Społeczeństwa, które mają poczucie, że ich interesy nie są reprezentowane – jak pokazuje historia – popadają w stan dezorientacji i niezadowolenia.

I właśnie dlatego, aby uniknąć destabilizacji władzy, jej kontestowania oraz poważnych konsekwencji społecznych, Unia Europejska wdraża rozbudowany aparat kontroli z przyzwoleniem na coraz wyraźniejszą ingerencję systemu sprawiedliwości w kwestie polityczne z coraz większym dążeniem do ograniczenia wolności obywatelskich. Jak nie pandemie, to wojna! Straszak zawsze się znajdzie na obywateli, którzy bojąc się oddadzą resztki wolnościowej godności.

To poletko (i nasze głowy) uprawiają teraz większość mediów w Polsce strasząc wojną. Tą samą rzeką płynie premier Donald Tusk z ministerialnymi przyległościami i „poselską policją polityczną”, która każe zamykać pod byle pretekstem opozycyjnych parlamentarzystów.

Presja na przestrzeń publiczną i indywidualną wolność jednostki wzrasta, ale mniemam, że to dopiero (niestety!) początek!

 

Centralizacja władzy i eliminacja suwerenności państw członkowskich

Unia Europejska podejmuje szereg działań, które mają na celu osłabienie autonomii krajów członkowskich, co przekłada się na dalszą centralizację władzy. Mechanizm warunkowości funduszy unijnych staje się narzędziem politycznego nacisku, wprowadzającym elementy przymusu w relacjach między instytucjami unijnymi a państwami członkowskimi.

Próby ograniczenia prawa weta, szczególnie w kontekście polityki zagranicznej czy kwestii obronności, mogą prowadzić do sytuacji, w której decyzje podejmowane na poziomie unijnym będą naruszać interesy narodowe poszczególnych państw. Na przykład, wprowadzenie unijnych podatków, coraz większa presja na powołanie wspólnej unijnej armii czy próby wdrażania wspólnej polityki fiskalnej to kroki w stronę unii politycznej, której efekt może być odwrotny do zamierzeń. Jak na dłoni widać, że to prowadzi do podziałów między krajami o różnych tradycjach gospodarczych i politycznych.

 

Rozbudowa mechanizmów kontroli społecznej

Polityka ESG i polityka klimatyczna stają się narzędziami, które w coraz większym stopniu kontrolują gospodarki państw członkowskich. Przykładem jest system unijnych certyfikatów energetycznych (CBAM) oraz ambitny plan Fit for 55, które narzucają standardy, mające na celu walkę ze zmianami klimatycznymi.

Ale efektem ubocznym takich działań jest wykluczenie małych i średnich przedsiębiorstw z rynku, które nie są w stanie sprostać wymaganiom ekologicznym, podczas gdy korporacje o globalnym zasięgu, powiązane z centralnym aparatem władzy, zyskują na konkurencyjności. Przemiany te mogą prowadzić do zmniejszenia innowacyjności i dynamizmu gospodarki.

A nadto rozwój cyfrowych walut banków centralnych, takich jak planowane cyfrowe euro, daje instytucjom centralnym możliwość pełnej kontroli nad transakcjami finansowymi obywateli. Przewiduje się już – i to jest groźne! – wprowadzenie mechanizmów, które mogą blokować wydatki na „niepożądane” cele, co rodzi obawy o ograniczanie osobistej swobody i prywatności obywateli.

Upolitycznienie systemu sprawiedliwości i cenzura

W wielu krajach UE, takich jak Niemcy, Francja czy Hiszpania, obserwujemy coraz silniejszą ingerencję sądownictwa w sprawy polityczne. W niektórych przypadkach dochodzi do eliminowania opozycji pod pretekstem naruszenia demokratycznych norm, co może skutkować dalszym osłabieniem pluralizmu politycznego. Zjawisko to przyczynia się do erozji demokratycznych wartości, w których władza sądownicza staje się narzędziem politycznym.

W kontekście mediów i przestrzeni publicznej, unijny „Akt o Usługach Cyfrowych (DSA)” stanowi próbę walki z tak zwaną dezinformacją. Ale ów akt również prowadzi do coraz większej cenzury i ograniczania wolności słowa. Niewygodne opinie, które nie pasują do narracji przyjętej przez instytucje unijne, mogą być już wykluczane z debaty publicznej, co zagraża podstawowym wolnościom obywatelskich.

 

Rozszerzanie uprawnień instytucji siłowych

Zwiększenie inwigilacji obywateli poprzez regulacje dotyczące dostępu do prywatnych wiadomości, takie jak planowana kontrola zaszyfrowanych komunikatorów przez UE, to kolejny kroki w stronę totalnej kontroli, zaś wprowadzenie regulacji dotyczących „zagrożenia wewnętrznego” stworzyć może liczne preteksty do użycia sił porządkowych przeciwko protestującym obywatelom, co w praktyce może prowadzić do brutalnego tłumienia sprzeciwu.

Przykładem tego rodzaju działań były brutalnie tłumione protesty rolników w Holandii, które pokazały, jak łatwo państwo używa siły w obronie politycznych decyzji a nie racji i dobra swoich obywateli.

Przemiany, które zachodzą w ramach Unii Europejskiej, zmierzają w stronę coraz bardziej scentralizowanego modelu politycznego, gospodarczego i jednej konkretnej idei, który prowadzi do osłabienia podstawowych praw obywatelskich. Wzrost mechanizmów kontroli społecznej, upolitycznienie sądownictwa oraz rozszerzanie uprawnień siłowych to tendencje, które tworzą opresyjny system.

Ale jak znaleźć równowagę między silną władzą centralną a wolnością jednostki, aby uniknąć kryzysu społecznego, politycznych napięć i protestów, których Europa nie widziała od stu prawie lat. Ktoś pamięta jeszcze Wiosnę Ludów?

 

 

Transformacja Unii Europejskiej nie jest już jedynie abstrakcyjnym, teoretycznym scenariuszem! To rzeczywisty, nieubłagany proces, który rozgrywa się na naszych oczach. Coraz większa centralizacja władzy, silniejsze dążenie do ograniczenia konkurencyjności, eliminowanie niezależnych mediów i wzmacnianie aparatu kontroli społecznej to nie kalki wspomnień z komunistycznego Związku Radzieckiego czy wizje przyszłości, ale mechanizmy, które są już wdrażane. Przemiany te, choć na pozór subtelne, prowadzą nas w stronę erozji fundamentów, na których opierała się zjednoczona Europa na Chrześcijańskich korzeniach opartych na Ewangelii i nauce Kościoła.

Skutek tej transformacji będzie opłakany! Bruksela nieuchronne prze ku załamaniu (a potem całkowitemu) zburzeniu tradycyjnego kontraktu społecznego, który łączył obywateli z instytucjami, a także zaufania.

Jeśli te mechanizmy będą kontynuowane, to Unia Europejska może znaleźć się na krawędzi swojego przetrwania. Wtedy Bruksela zmuszona będzie do sięgnięcia po narzędzia przymusu i krwawej represji, aby utrzymać swoje status quo w rękach niewielkiej, wąskiej grupy decydentów.

Wtedy już nie będzie mowy o zjednoczeniu, lecz o brutalnej dyktaturze elit, które będą grały na czas, nie licząc się z obywatelami. To jest cena, jaką zapłacimy za tę nieodwracalną przemianę, która w końcu zdegraduje naszą wspólnotę do narzędzia w rękach nielicznych.

Jeden z ostatnich aktów tej walki i przeciągania liny dzieje się w Polsce.

Tomasz Wybranowski

Rosja, Chiny i Stany Zjednoczone w Lidze Mistrzów świata – Europa kopie w Pucharze Konfederacji. Felietonowo Wybranowski

Scenariusz, w którym Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny dzielą się strefami wpływów, jest jednym z możliwych rozwiązań w nadchodzącej dekadzie. W tym nowym układzie geopolitycznym, Polska, choć nie w pełni niezależna, staje się kluczowym punktem na mapie Europy Środkowej, przyciągającym uwagę zarówno Rosji, jak i USA. W sferze politycznej, krajowe wybory mogą zakończyć się przewagą kandydatów, którzy lepiej rozumieją potrzeby Polaków w tym zmieniającym się świecie, a nie skupiają się na globalnych aspiracjach, które są dalekie od polskich realiów i możliwości... - Tomasz Wybranowski

W kontekście globalnej polityki i geostrategicznych przemian, jakie mogą nastąpić w wyniku zmieniających się układów sił, warto zastanowić się nad możliwymi scenariuszami przyszłości

W kontekście globalnej polityki i geostrategicznych przemian, jakie mogą nastąpić w wyniku zmieniających się układów sił, warto zastanowić się nad możliwymi scenariuszami przyszłości. Jeden z nich może przybrać postać tzw. „nowego podziału stref wpływów” na świecie, w którym Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny staną się głównymi aktorami, mającymi decydujący wpływ na światowe wydarzenia zarówno w obszarze militarnym, jak i gospodarczym.

W tym układzie rola Unii Europejskiej, z jej obecnymi liderami, jak Emanuel Macron czy Ursula von der Leyen, może zostać poważnie osłabiona, a kraje takie jak Polska zyskają specyficzną rolę, którą warto szczegółowo przeanalizować.

Tomasz Wybranowski

Podział stref wpływów i globalna dominacja

W nadchodzących latach, według niektórych prognoz, możemy być świadkami rosnącej współpracy między Stanami Zjednoczonymi, Rosją i Chinami. Przemiany w tej sferze miałyby na celu określenie nowych stref wpływów, zarówno w kontekście gospodarczym, jak i militarnym.  Taki scenariusz sugeruje, że kwestie związane z krajami bałtyckimi, Tajwanem, Gruzją czy północnym Kazachstanem nie będą przedmiotem dalszych kontrowersji czy międzynarodowych napięć. Zamiast tego, wielkie mocarstwa zgodzą się na podział stref, w których każda z tych potęg utrzyma swoje interesy.

Dla USA, Rosji i Chin, takie podejście ma sens z racji ich rosnącej dominacji w różnych częściach świata. W przypadku Rosji, istotna będzie stabilizacja w Europie Wschodniej, zaś Chiny, które mają ogromne aspiracje gospodarcze i strategiczne, będą mogły skupić się na swoim rozwoju oraz dominacji w Azji. USA z kolei, z jeszcze większą siłą ekonomiczną i militarną, będą nadzorować całość, umacniając swoją rolę jako globalnego lidera. Unia Europejska, pod wpływem kryzysów gospodarczych, decyzji politycznych i wprowadzenia zielonego ładu, nie będzie miała wystarczającej siły, by znacząco wpływać na te procesy.

W nadchodzących latach, jak wskazują prognozy, możemy rzeczywiście być świadkami dynamicznych zmian w globalnym układzie sił, szczególnie w kontekście rosnącej współpracy między Stanami Zjednoczonymi, Rosją i Chinami. Taki scenariusz, w którym te trzy wielkie mocarstwa ustalają nowe strefy wpływów, może stanowić reakcję na zmieniający się porządek międzynarodowy oraz dążenie do zachowania i umocnienia własnych interesów.

O strefach wpływów słów kilka

W przeszłości mieliśmy do czynienia z podziałem świata na różne strefy wpływów, zwłaszcza podczas zimnej wojny, kiedy USA i ZSRR rywalizowały o kontrolę nad różnymi obszarami. Taki podział stref wpływów mógłby powrócić w zaktualizowanej formie. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na kluczowe regiony:

Kraje bałtyckie – współpraca między Rosją, USA i Chinami mogłaby oznaczać, że kwestia bezpieczeństwa krajów bałtyckich – Litwy, Łotwy i Estonii – zostanie uznana za strefę rosyjskiego wpływu, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ich strategiczne położenie i bliskość do Rosji. Chociaż obecnie kraje te są członkami NATO, w przypadku nowego porozumienia międzynarodowego, Rosja mogłaby zdobyć pewne ustępstwa w kwestiach militarnych i politycznych.

Tajwan – Chiny, dążąc do pełnej kontroli nad Tajwanem, mogłyby w ramach porozumienia z USA i Rosją uzyskać zielone światło na dalsze działania w regionie. USA, posiadające silne interesy gospodarcze i strategiczne w Azji, mogłyby uznać pewne ograniczenia w tym zakresie, pod warunkiem, że nie wpłynęłoby to na równowagę sił w regionie.

Gruzja i Północny Kazachstan: Te regiony mogą stać się miejscem rywalizacji o strefy wpływów między Rosją a Chinami. W przypadku Kazachstanu, który leży na granicy Europy i Azji, zarówno Rosja, jak i Chiny, będą zainteresowane jego stabilnością i rozwojem, ale z różnych powodów – Rosja ze względu na bezpieczeństwo w swojej strefie wpływów, zaś Chiny z powodu rosnącej współpracy gospodarczej w ramach inicjatywy „Pasa i Szlaku”.

grafika ilustracyjna | fot. pixabay

Dominacja gospodarcza i militarna

Możemy jako Europejczycy nie zgadzać się I zaprzeczać a nasi politycy pobrzękiwać szabelkami I srogimi minami, ale prawda jest taka, że Rosja, Chiny i USA już teraz dominują w różnych częściach świata, a ich współpraca w przyszłości może pogłębić ich pozycję w kluczowych regionach.

Z punktu widzenia Rosji, utrzymanie wpływów w Europie Wschodniej będzie kluczowe dla zapewnienia stabilności wewnętrznej i zewnętrznej. Po aneksji Krymu w 2014 roku oraz wojnie w Donbasie, Rosja może starać się uzyskać uznanie swoich wpływów w regionie, co mogłoby wzmocnić jej pozycję wobec NATO i Unii Europejskiej.

Chiny dążą do zwiększenia swojej dominacji gospodarczej w Azji, ale także poza nią, zwłaszcza w Europie i Afryce. Ich ambitne plany rozwoju infrastrukturalnego, jak „Pas i Szlak”, mają na celu rozbudowę globalnej sieci transportowej, co da Chinom ogromną przewagę ekonomiczną i strategiczną. W ramach współpracy z USA i Rosją, Chiny mogłyby skupić się na stabilizacji w regionie Azji, nie konfrontując się bezpośrednio z interesami Zachodu.

Dla Stanów Zjednoczonych kluczowa pozostaje rola globalnego lidera – zarówno pod względem ekonomicznym, jak i militarnym. USA będą starały się utrzymać swoją dominację poprzez nadzorowanie innych potęg i zawieranie porozumień, które zapewnią im przewagę. Na przykład, ich obecność wojskowa w Europie, na Bliskim Wschodzie czy w Azji będzie częścią większej strategii kontrolowania równowagi sił.

Użyję slangu sportowego, powstanie układ krajów – mocarstw, czyli Liga Mistrzów i cała reszta, która kopać będzie o marny pucharek w Lidze Konferencji.

Rola Unii Europejskiej – my, my, my!!!

Unia Europejska, mimo iż pozostaje ważnym graczem na arenie międzynarodowej, może mieć trudności w konkurowaniu z takimi potęgami jak USA, Rosja i Chiny, zwłaszcza w obliczu kryzysów gospodarczych i wewnętrznych napięć politycznych. Zmiany polityczne i gospodarcze, takie jak wprowadzenie Zielonego Ładu, mogą ograniczyć zdolność UE do projekcji swoich wpływów na świecie. Ostatecznie, UE może być zmuszona do dostosowania swojej polityki do realiów dyktowanych przez większe mocarstwa.

Unia Europejska, mimo bycia jednym z kluczowych graczy na światowej scenie politycznej i gospodarczej, zmaga się z wieloma wyzwaniami, które mogą utrudnić jej dalszą konkurencję z takimi potęgami jak USA, Chiny czy Rosja. Istnieje kilka istotnych słabości, które wpływają na jej pozycję w globalnym kontekście.

Biurokracja i złożony system decyzyjny

Biurokracja w Unii Europejskiej jest jednym z głównych zarzutów wobec jej struktur. Złożony system instytucji, w tym Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej oraz Rady UE, często prowadzi do opóźnień i braku spójnej polityki. Decyzje podejmowane w UE wymagają kompromisów między 27 państwami członkowskimi, co sprawia, że proces legislacyjny jest wolniejszy i mniej elastyczny w porównaniu do bardziej scentralizowanych struktur, takich jak w Stanach Zjednoczonych.

Brak jednolitej polityki gospodarczej i inwestycji

W UE istnieje duża rozbieżność w poziomie rozwoju gospodarczego państw członkowskich. Kraje takie jak Niemcy, Francja czy Holandia są gospodarczo silne, podczas gdy inne państwa, szczególnie z Europy Środkowo-Wschodniej, wciąż borykają się z niższym poziomem inwestycji oraz słabszymi wskaźnikami wzrostu. Brak jednolitej polityki inwestycyjnej sprawia, że UE nie jest w stanie skutecznie konkurować z Chinami, które stawiają na gigantyczne inwestycje infrastrukturalne, oraz z USA, które skutecznie przyciągają inwestycje poprzez innowacje i rozwój technologiczny.

Brak gospodarczej niezależności

Unia Europejska, mimo swojego dużego znaczenia gospodarczo-politycznego, nie posiada pełnej niezależności gospodarczej. Większość państw członkowskich jest uzależniona od zewnętrznych źródeł energii (przede wszystkim z Rosji, choć to się zmieniło się po 2022 roku) i surowców, co sprawia, że UE jest podatna na zewnętrzne kryzysy, takie jak wojny handlowe czy napięcia geopolityczne.

Ponadto, relatywnie niewielka liczba międzynarodowych korporacji technologicznych ma swoją siedzibę w Europie, co utrudnia Unii konkurowanie z takimi gigantami jak Google, Apple czy Microsoft.

Zmiany polityczne i Zielony Ład

Wprowadzenie Zielonego Ładu, mimo że ma na celu zrównoważony rozwój i walkę ze zmianami klimatycznymi, wiąże się z dużymi kosztami dla gospodarki UE. W szczególności, transformacja energetyczna i przemysłowa może prowadzić do wysokich kosztów dla firm i konsumentów, co w dłuższej perspektywie może wpłynąć na konkurencyjność gospodarki europejskiej. Dodatkowo, zmiany te mogą wprowadzać wewnętrzne napięcia w państwach członkowskich, które różnią się pod względem podejścia do ochrony środowiska.

Zależność od polityki zagranicznej większych mocarstw

UE, mimo swojego znaczenia jako całość, często zmuszona jest dostosować swoją politykę zagraniczną do realiów dyktowanych przez większe mocarstwa, jak USA, Chiny czy Rosja. Polityki handlowe, wojskowe i energetyczne tych krajów mają ogromny wpływ na decyzje podejmowane w Brukseli, a Unia nie zawsze jest w stanie skutecznie przeciwstawić się decyzjom podejmowanym przez te potęgi. Z kolei globalne napięcia, takie jak wojny handlowe czy konflikty o dostęp do zasobów, mogą prowadzić do marginalizacji UE na arenie międzynarodowej.

Źródło: piqsels.com

Straty gospodarcze Europy, czyli porównując potencjały PKB

Porównując dynamikę PKB Unii Europejskiej do USA w ciągu ostatnich 15–20 lat, UE boryka się z rosnącym dystansem do amerykańskiej gospodarki. W 2000 roku PKB UE (nominalne) wynosiło około 13,6 biliona dolarów, podczas gdy PKB USA wynosiło około 10 bilionów dolarów. Do 2023 roku PKB USA wzrosło do około 26 bilionów dolarów, podczas gdy PKB UE wynosiło około 19 bilionów dolarów. Choć UE nadal stanowi około 70% gospodarki USA, to w ciągu ostatnich dwóch dekad straciła część swojej konkurencyjności, co w dużej mierze jest efektem niższego wzrostu gospodarczego oraz problemów strukturalnych, takich jak niska innowacyjność czy problemy z rynku pracy w wielu krajach członkowskich.

W ciągu ostatnich 15-20 lat, UE nie była w stanie nadążyć za szybkim rozwojem technologicznym, szczególnie w obszarze cyfryzacji i nowych technologii, co negatywnie wpłynęło na jej konkurencyjność w globalnym kontekście. Straty te wynikają również z trudności w realizowaniu skutecznych reform gospodarczych w obliczu kryzysów finansowych, zadłużenia publicznego oraz kryzysu migracyjnego, które powstrzymały ją od osiągnięcia pełnej dynamiki rozwoju.

Mimo że Unia Europejska pozostaje kluczowym aktorem na światowej scenie, jej wewnętrzne słabości, takie jak biurokracja, brak jednolitej polityki gospodarczej, oraz zależność od zewnętrznych potęg gospodarczych, mogą utrudnić dalsze konkurowanie z USA, Chinami czy Rosją. Aby sprostać tym wyzwaniom, UE będzie musiała wprowadzić głębokie reformy strukturalne, szczególnie w obszarze gospodarki, innowacji oraz polityki energetycznej.

Trochę historii. Przykłady działań potęg w przeszłości

USA i ZSRR, czyli czas zimnej wojny. Wtedy podział świata na strefy wpływów był wyraźny, a każde z tych mocarstw dążyło do rozszerzenia swojego wpływu na różnych kontynentach, co skutkowało licznymi kryzysami (np. kryzys kubański, wojna w Wietnamie a wcześniej w Korei).

Chiny i Rosja w Azji Centralnej. Przykładem współpracy pomiędzy tymi dwoma krajami może być ich rosnąca współpraca gospodarcza i wojskowa w Azji Centralnej, gdzie obie potęgi dążą do zabezpieczenia swoich interesów w regionie, a także do przeciwdziałania wpływom USA.

Sumując, należy podkreślić, że przyszłość współpracy między USA, Rosją i Chinami może przynieść istotne zmiany w globalnym układzie sił, z możliwym podziałem świata na strefy wpływów. Choć scenariusz ten może brzmieć kontrowersyjnie, to dla tych trzech potęg, mających rosnącą dominację gospodarczą i militarną, może to być naturalna odpowiedź na dynamiczne zmiany na arenie międzynarodowej.

Europa Środkowa – granica wpływów

W tej nowej rzeczywistości geopolitycznej, Polska, wraz z innymi krajami Europy Środkowej, jak Finlandia, Bułgaria czy Rumunia, stanie się istotnym punktem granicznym między strefami wpływów Rosji a USA. W szczególności Polska, przez swoje strategiczne położenie, zyska na znaczeniu, ale nie w tradycyjnym sensie militarno-politycznym, lecz bardziej jako swoista „strefa buforowa”.

Tego rodzaju rola przypominać może w pewnym sensie status Izraela na Bliskim Wschodzie, ale z pewnym istotnym zastrzeżeniem: nie chodzi tu o etniczną czy religijną tożsamość, lecz o rolę polityczną.

W tym układzie Polska stać się może państwem o szczególnym traktowaniu przez USA, które postawi na jej stabilność i strategiczne położenie, traktując ją jako fundament stabilizacji regionu. Choć Polska nie będzie traktowana jak tradycyjny sojusznik Stanów Zjednoczonych – Izrael, to przyszły status naszej Ojczyzny w relacjach z USA może przypominać ten, jaki Izrael ma na Bliskim Wschodzie

jako kluczowy punkt wpływów, ale też państwo o dużym znaczeniu w rozgrywkach regionalnych.

Polska scena polityczna

W tym nowym kontekście politycznym, także krajowe sprawy mogą przejść gruntowne zmiany. Wybory prezydenckie w Polsce, które odbędą się w maju 2025 roku, będą przebiegały pod dużym wpływem tego globalnego układu. Wybory te najprawdopodobniej zakończą się porażką Rafała Trzaskowskiego, który – mimo początkowych ambicji I przewag– nie zyska odpowiedniego poparcia.

Jego kandydatura już traci I tracić będzie na znaczeniu, zwłaszcza w kontekście rosnącej fali niezadowolenia z polityki unijnej, drożyzny, groźby podatku katastralnego i „zielonego ładu”, który według wielu, w tym wyborców zmęczonych unijnym kierunkiem, ogranicza rozwój gospodarczy.

Donald Tusk, który mógłby stanowić alternatywę, również nie zdoła (jeśli zdecyduje się na podmianę kandydata) przekonać większości Polaków. Jego marginalizacja oraz związane z nim decyzje polityczne sprawią, że nie będzie w stanie przejąć inicjatywy.

Zmęczenie polityką klimatyczną, nadmiernymi regulacjami i niekończącymi się debatami europejskimi, może przyczynić się do sukcesu innych kandydatów, bardziej zbliżonych do interesów narodowych i bezpieczeństwa narodowego, a nie koncentrujących się na rozwiązaniach, które są odległe od realiów codziennego życia Polaków.

Scenariusz, w którym Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny dzielą się strefami wpływów, jest jednym z możliwych rozwiązań w nadchodzącej dekadzie. W tym nowym układzie geopolitycznym, Polska, choć nie w pełni niezależna, staje się kluczowym punktem na mapie Europy Środkowej, przyciągającym uwagę zarówno Rosji, jak i USA. W sferze politycznej, krajowe wybory mogą zakończyć się przewagą kandydatów, którzy lepiej rozumieją potrzeby Polaków w tym zmieniającym się świecie, a nie skupiają się na globalnych aspiracjach, które są dalekie od polskich realiów i rzeczywistości…

Donald Trump i Władimir Putin / Fot. Kremlin.ru, Wikimedia Commons

Z ostatniej chwili, czyli wielcy ponad naszymi głowami

Czy nam się to podoba (albo nie), ostatnie wydarzenia jasno wskazują na zacieśnienie współpracy między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, przy radosnym pomruku Chin, w kontekście gospodarczym i politycznym, szczególnie w odniesieniu do konfliktu na Ukrainie i podziału stref wpływów.

Współpraca w zakresie surowców

Oto prezydent RosjiWładimir Putin, wyraził gotowość do współpracy z amerykańskimi firmami w zakresie wydobycia metali ziem rzadkich na terytorium Rosji oraz na okupowanych terenach Ukrainy.  W wywiadzie dla rosyjskiej telewizji państwowej W. Putin podkreślił, że Rosja posiada znaczne rezerwy tych surowców i jest otwarta na udział zagranicznych partnerów w ich eksploatacji. Zaproponował także sprzedaż około 2 milionów ton aluminium na rynek amerykański, pod warunkiem zniesienia sankcji ograniczających import rosyjskich metali.

W tym samym czasie prezydent USA, Donald Trump, informuje o prowadzonych „bardzo poważnych rozmowach” z Władimirem Putinem na temat zakończenia wojny w Ukrainie.

Donald Trump od początku sugeruje możliwość wprowadzenia europejskich sił pokojowych na terytorium Ukrainy, na co Władimir Putin miał wyrazić zgodę. Francuski prezydent Emmanuel Macron ostrzegł jednak przed zawarciem porozumienia, które mogłoby zostać odebrane jako kapitulacja Ukrainy, podkreślając konieczność poszanowania jej suwerenności.

Działania obu przywódców sugerują dążenie do redefinicji strefy wpływów i absolutnie nowego podziału geopolitycznego świata i Europy. Dla Ameryki kwestie Europy są najmniej ważne. Taka jest prawda w świetle ostatnich faktów i wydarzeń.

Propozycje współpracy w zakresie eksploatacji surowców na terenach okupowanych oraz rozmowy o zakończeniu konfliktu na Ukrainie mogą wskazywać na próbę osiągnięcia porozumienia, które uwzględniałoby interesy zarówno Rosji, jak i USA, kosztem suwerenności Ukrainy i podległości dawnych republik radzieckich Moskwie.

Europejscy marzyciele zaklinają rzeczywistość, ale ostatnie deklaracje i działania prezydentów Rosji i USA wskazują na bardzo możliwy sojusz, z którego rodzi się nowy podział stref wpływów oraz współpraca gospodarcza w kluczowych sektorach, takich jak wydobycie metali ziem rzadkich.

Zaklinanie rzeczywistości a fakty

Ktoś powie, że oszalałem, ale ja twierdzę, że nie zaklinam faktów i rzeczywistych zdarzeń w bajkę snutą przez chromą Europę. Reuters donosi Russia’s Putin outlines potential aluminium, rare earth deals with the US” / „Putin przedstawia potencjalne umowy dotyczące aluminium i metali ziem rzadkich z USA”. Natomiast w The Guardian możemy przeczytać, że Macron warns against 'surrender’ in Ukraine as Trump claims Putin will accept peacekeeper deal” / „Macron ostrzega przed 'kapitulacją’ Ukrainy, podczas gdy Trump twierdzi, że Putin zaakceptuje porozumienie w sprawie sił pokojowych”. I jeszcze jeden ostatni, gorący tytuł z The New York Post: Trump says Putin agreed to European peacekeeping troops in Ukraine: 'He has no problem with it” / „Trump mówi, że Putin zgodził się na europejskie siły pokojowe na Ukrainie: 'Nie ma z tym problemu”.

Gdy wielcy i silni się dogadują, to cała reszta nie ma nic do powiedzenia. Europa od lat popada w marazm i degrengoladę. Europejczycy wymierają (wystarczy sprawdzić statystyki dzietności), coraz mniej czytają, są coraz słabiej wykształceni przez co w ogóle (albo słabo) popychają świat techniki i wynalazczości ku szczytom!

Europa coraz większym zaściankiem (by nie powiedzieć grajdołem)

Od dawna piszę i mawiam, że wielka i niegdyś dumna Europa zapada w sen zimowy. Problem w tym, że zamiast się obudzić na wiosnę, może już nigdy nie powstać i poczuć na twarzy ożywczych promieni słońca. Ktoś powie, a może nawet zakrzyknie: szczegóły! Odpowiem, proszę bardzo!

W 2024 roku liczba tak zwanych „mega – rund” finansowania startupów w Europie (chodzi o inwestycje powyżej 100 milionów dolarów) wyniosła zaledwie 36. To o 77,2% mniej niż rok wcześniej. Dawno, dawno temu to Europa rozdawała karty w pokerowej rozgrywce nauki i technologii. Ale nie teraz! Dzisiaj nasze „jednorożce” (startupy warte miliard dolarów) są niczym mamuty i nasze polskie tury na wymarciu. W trzecim kwartale 2024 roku powstało ich najmniej od sześciu lat.

Wniosek: Europa powoli, ale konsekwentnie, staje się skansenem.

Kiedy Amerykanie i Chińczycy inwestują w nowe technologie, Europa oddaje pole. Mediana wycen europejskich startupów jest dziś nawet o 61% niższa niż ich odpowiedników w Stanach Zjednoczonych. Czy rzeczywiście chcemy zostać globalnym zaściankiem? A może boimy się podbicia ze strony Rosji, Chin czy (no właśnie, kogo?!), że nie chcemy oddać taniej siły roboczej? Nie! Moi zdaniem gra idzie o rynek konsumencki cudzych wynalazków

W Polsce sytuacja nie wygląda lepiej. Już w 2019 roku liczba zgłoszeń patentowych składanych przez polskich naukowców, badaczy i wynalazców w Europejskim Urzędzie Patentowym spadła o prawie 10%. Ten niepokojący się pogłębia. Jeśli nic się nie zmieni, zamiast nowoczesnego centrum technologii, staniemy się jedynie dostawcą surowców i montownią dla większych graczy.

Tylko nie wiadomo jeszcze, kto ostatecznie przejmie nad nami kontrolę – Stany Zjednoczone, Rosja czy Chiny?

Oczywiście, są i tacy, którzy twierdzą, że Europa jeszcze się podniesie. Europejska Rada ds. Innowacji planuje (znowu wolicjalność a nie fakt) przeznaczyć 1,4 miliarda euro na rozwój technologii i wsparcie startupów. Ale czy to aby wystarczy?

W świecie, gdzie jeden amerykański koncern technologiczny jest w stanie tyle wydać w ciągu trzech miesięcy na rozwój jednej tylko aplikacji, ta „europejska” suma wygląda jak jałmużna, albo mała zrzutka na drużynę zuchów i jej wakacyjny wyjazd.

Jeśli nie nastąpi radykalna zmiana w myśleniu i finansowaniu innowacji, Europa nie tylko przestanie się liczyć! Po prostu – nazwę to brytalnie – przestanie istnieć jako niezależny byt gospodarczy. Co unaocznił czas pandemii covidowej. Pamiętacie pęknięte łańcuchy dostaw … z Azji i Ameryki?

Czas przestać się łudzić. Jeśli nie obudzimy się teraz, obudzimy się za kilka lat jako kolonia. Pytanie tylko – czyja?

Tomasz Wybranowski

 

Profesor Wojciech Roszkowski o współczesnych zagrożeniach Europy i przesłaniu książki „Świat Apostołów”

„To, co się dzieje w Europie, jest tragicznym upadkiem. Zamiast stawić czoła wyzwaniom, elity europejskie wybierają łatwiejszą drogę — zaprzeczają realnym zagrożeniom i zamykają oczy na nieuchronny kryzys”. - mówi profesor Wojciech Roszkowski

Profesor Wojciech Roszkowski, autor wielu książek, w tym niedawno wydanego przez Wydawnictwo Biały Kruk „Świata Apostołów”, podjął głęboką refleksję na temat współczesnej Europy.

14 lutego 2025 roku byliśmy świadkami i adresatami przemówienia wiceprezydenta USA Jamesa Davida Vance’a w Monachium, które wzbudziło ogromne emocje i przyciągnęło uwagę polityków, intelektualistów oraz obywateli całej wolnej Europy i świata. Jego słowa, że

„problemem Europy nie są ani Chiny, ani Rosja, lecz sama Europa”,

poruszyły wiele kwestii związanych z tożsamością Europy, paradygmatem wolności, także religijnej oraz jej przyszłością.

Profesor Wojciech Roszkowski, autor wielu książek, w tym niedawno wydanego przez Wydawnictwo Biały Kruk „Świata Apostołów”, podjął głęboką refleksję na temat współczesnej Europy. Z jego wypowiedzi wyłania się zaskakująca diagnoza kryzysu cywilizacyjnego i moralnego, w którym się znajduje. Ja osobiście widzę wiele zbieżności myśli i prognoz książki profesora Roszkowskiego „Świat Apostołów” i monachijskiego przemówienia wiceprezydenta Jamesa Davida Vance’a.

Tomasz Wybranowski


Tutaj do wysłuchania rozmowa z profesorem Wojciechem Roszkowskim:


J.D. Vance w Monachium: słowa prawdy o Europie?

Profesor Wojciech Roszkowski zwrócił uwagę na przemówienie Vance’a, które zaczęło rezonować w wielu europejskich kręgach. Zgadzając się z tezą amerykańskiego polityka, profesor Roszkowski podkreślił, że rzeczywistym zagrożeniem dla Europy nie jest zewnętrzny wróg, ale wewnętrzna degradacja wartości, które niegdyś stanowiły fundament Zachodu.”

To, co powiedział Vance, to pytanie, którego nie można zignorować: 'Czego chcecie bronić?’ Europa nie zna odpowiedzi na to pytanie. W zasadzie, gdy spojrzymy na działania polityków europejskich, odpowiedź jest prosta — bronią anarchii. W takim układzie nie ma mowy o przyszłości” – mówił profesor.

Profesor Wojciech Roszkowski odnosił się do sytuacji wewnętrznej Unii Europejskiej, wskazując na moralną i intelektualną pustkę, która rzekomo doprowadza do niezdolności do stawiania czoła wyzwaniom współczesnego świata. Europejczycy, zamiast opierać się na trwałych wartościach, coraz bardziej oddają się „relatywizmowi i anarchii”, co, według niego, skazuje kontynent na nieuchronną porażkę.

Wojciech Roszkowski o kryzysie tożsamości Europy

Z profesorem Wojciechem Roszkowskim zastanawialiśmy się na problemem, czym jest współczesna Europa i co ją definiuje. W jego ocenie, “stary kontynent” nie ma dziś jednoznacznego kierunku. „Europa stała się miejscem, gdzie wartości są zaginione, gdzie nikt już nie wie, co jest naprawdę ważne. Podstawowy brak poczucia celu i tożsamości jest teraz widać na każdym kroku” – mówił Roszkowski. Zauważył również, że w Europie występuje wyraźny rozdźwięk między elitami a zwykłymi obywatelami.”

Ludzie, którzy mają coś do powiedzenia w polityce, coraz częściej mają problem ze zrozumieniem, co naprawdę jest fundamentem ich kultury i cywilizacji. Część elit, skupiona na interesach globalnych, zaczyna być w konflikcie z tym, co Europejczycy uważają za swoje wartości.”

Świat Apostołów” przesłanie z historii dla współczesnej Europy

W kontekście współczesnych wyzwań Wojciech Roszkowski sięgnął po swoją najnowszą książkę, „Świat Apostołów”, aby wskazać na źródła, które mogą pomóc w odbudowie Europy. Książka ta nie jest jednak zwykłym przeglądem historii chrześcijaństwa. To głęboka refleksja nad fundamentami, które przez wieki kształtowały naszą cywilizację.

W swojej książce starałem się pokazać, że to, co dziś mamy, nie wzięło się znikąd. Wartości, na których opiera się współczesna Europa, mają swoje korzenie w naukach ewangelicznych. To one kształtowały kulturę, etykę, a także politykę przez wieki. Dziś wiele z tych wartości zostało porzuconych.” – mówił profesor Roszkowski w audycji Tomasza Wybranowskiego. 

Jego książka to także refleksja nad tym, w jaki sposób chrześcijaństwo przekładało się na rozwój Europy, w tym na kształtowanie się pojęcia sprawiedliwości, wolności i równych praw. W. Roszkowski dostrzega w chrześcijaństwie jedną z najistotniejszych sił, które nie tylko zbudowały naszą cywilizację, ale też stanowią nieoceniony fundament dla przyszłości Europy.

Europa w stanie kryzysu: Jakie wyjście?

W wywiadzie Tomasza Wybranowskiego. profesor Roszkowski wskazał również na istotny fakt, że Europa znajduje się w stanie kryzysu, który jest wynikiem zarówno braku duchowej głębi, jak i błędnych decyzji politycznych. Zgadzając się z tezami wiceprezydenta J.D. Vance’a, powiedział:

„To, co się dzieje w Europie, jest tragicznym upadkiem. Zamiast stawić czoła wyzwaniom, elity europejskie wybierają łatwiejszą drogę — zaprzeczają realnym zagrożeniom i zamykają oczy na nieuchronny kryzys”.

Profesor wskazał na problem tożsamości kulturowej, który jest zmaganiem się z brakiem jasno określonych zasad. Europa, zamiast bronić swoich wartości, z dnia na dzień staje się coraz bardziej skłócona wewnętrznie. Wzrost liczby imigrantów, różnice w polityce, kryzys ekonomiczny — wszystko to tylko pogłębia trudności, przed którymi stoi.

Przemówienie Johna D. Vanse’a, jak i książka Wojciecha Roszkowskiego, stanowią przestrogi przed dalszym zatarciem granic i wartości, które powinny kierować Europą w przyszłości. Słowa Profesora Wojciecha Roszkowskiego brzmią jak memento! Autor „Świata Apostołów” w swojej ocenie sytuacji, nie pozostawia wątpliwości:

„Europa musi wrócić do swoich korzeni, zanim będzie za późno.”

Jego książka „Świat Apostołów” daje nadzieję, że istnieje jeszcze droga do odbudowy naszej cywilizacji na solidnych fundamentach, które przez wieki dawały nam siłę i przeczucie dobrej przyszłości.

 Tomasz Wybranowski

Jacy Polacy, taka Polska – smutne refleksje o bierności w cieniu galopującej autorytarnej „demokracji walczącej”

Ostatnio, w niedzielę popołudniu, przeczytałem w mediach społecznościowych (na rozmówniku „Rozmowy spod pokładu” platformie dla dobrodziejek i patronów Radia Wnet) zapis pewnego, hipotetycznego eksperymentu myślowego, który zaproponował do szerszych przemyśleń dla nas pan Bartek. Wyobraźmy sobie hipotetyczne działanie rządu, który z niedzieli na poniedziałek nacjonalizuje (czyli przejmuje) połowę oszczędności i wszelkiego majątku każdej Polki i Polaka. Ktoś powie, że to „skrajność i fantazyjne bredzenie”. Ale pan Bartek trafnie ilustruje model, […]

Ostatnio, w niedzielę popołudniu, przeczytałem w mediach społecznościowych (na rozmówniku „Rozmowy spod pokładu” platformie dla dobrodziejek i patronów Radia Wnet) zapis pewnego, hipotetycznego eksperymentu myślowego, który zaproponował do szerszych przemyśleń dla nas pan Bartek.

Wyobraźmy sobie hipotetyczne działanie rządu, który z niedzieli na poniedziałek nacjonalizuje (czyli przejmuje) połowę oszczędności i wszelkiego majątku każdej Polki i Polaka.

Ktoś powie, że to „skrajność i fantazyjne bredzenie”. Ale pan Bartek trafnie ilustruje model, w jaki sposób system polityczny, który oplątał nieszczęśliwie Rzeczpospolitą i wycofane, ba! zahukane społeczeństwo w którym każdy rząd może czuć się bezpiecznie wykluczając ponad wszelką miarę niezadowolenia narodu. Ta świadomość pchać może ów rząd do dowolnych działań, przy których naginanie Konstytucji czy zarządzanie przez rozporządzenia i uchwały to betka! Ale owe działania i konkretne decyzje jeszcze drastyczniej mogą wpływać na życie i przyszłość obywateli.

Otóż załóżmy, że dzisiaj – poniedziałek 16 grudnia, w 43. rocznicę pacyfikacji kopalni Wujek, rząd ogłasza decyzję o znacjonalizowaniu połowy oszczędności i majątku każdego obywatela Rzeczpospolitej, którego dochód w rocznym zeznaniu PIT nie przekroczył 500 tys. zł. – tak napisał pan Bartek.

Pytanie brzmi: czy takie działanie rządu wywoła masową reakcję polskiego społeczeństwa w postaci demonstracji, protestów, a być może nawet zamieszek?

Odpowiedź moja brzmi – tak jak w przypadku diagnozy pana Bartka: absolutnie nie! Dlaczego? Opiszę to jednak szerzej niż wspomniany nasz Patron w czterech mini rozdziałach.

 

1. Polskie społeczeństwo jest totalnie zadłużone i zastraszone pętlą kredytową

Strach o utratę tego, co nawet nie jest własnością (bowiem jest na kredyt) jest powszechne! W moim odczuciu Polacy zignorowaliby nawet takie drastyczne posunięcie rządu. Zaległości w spłacie zobowiązań w Polsce osiągnęły rekordowy poziom 86,5 miliarda złotych, co stanowi alarmujący sygnał o problemach finansowych części społeczeństwa.

Owe 86,5 miliarda złotych stanowi około 3,77% polskiego PKB w 2023 roku. Statystyka to taka dziedzina, która służy do odkrywania i komunikowania prawdy o społeczeństwie i państwie. I statystyki co prawda mówią, że

liczba niesolidnych płatników nieco maleje, to ich obecność wciąż jest zdominowana przez duży odsetek osób, które mają trudności z terminowym regulowaniem swoich zobowiązań. Dziś takich Polaków jest już 2,6 miliona.

Jak to oblec w przykład, co przemówi do wyobraźni? Oznacza to, że w Polsce mamy prawie tyle osób z opóźnieniami spłat, ile wynosi łączna populacja takich miast jak stołeczna Warszawa i mój ulubiony Wrocław łącznie (bez dzieci i młodzieży do 18 roku życia).

Skala problemu – dane i liczby

Z danych opublikowanych przez BIG InfoMonitor oraz BIK wynika, że w okresie roku (od 1 września 2023 roku do 1 września 2024 roku) zaległości w płatnościach wzrosły o 2,9 miliarda złotych, co stanowi wzrost o 3,5% w porównaniu do roku poprzedniego. Rekordowy poziom 86,5 miliarda złotych stanowi wyraźny znak, że coraz więcej Polaków boryka się z problemami finansowymi. Dług ten dotyczy nie tylko kredytów, ale także comiesięcznych innych zobowiązań. Mnoży się lista osób z niezapłaconymi rachunkami za media, telefony czy usługi.

Problem jest i taki, że przybywa bezrobotnych. Koalicja z Donaldem Tuskiem na czele, która rządzi od 13 grudnia 2023 odziedziczyła po poprzednikach stopę bezrobocia w Polsce ma poziomie 2,7 %. (dane według Eurostatu). Według Eurostatu wyrównana sezonowo stopa bezrobocia w Polsce wyniosła 3,1% w październiku 2024 r. Ale gdy mowa o danych GUS stopa bezrobocia zarejestrowanego wyniosła 4,9%.

Średnia wysokość zadłużenia

Średnie zadłużenie osoby, która nie reguluje swoich płatności na czas, wynosi obecnie około 33,5 tysiąca złotych. To uśredniona wartość, która uwzględnia zarówno niewielkie zaległości, jak i duże długi, które mogą sięgać setek tysięcy złotych. A jak wyglądają historie kredytowe Polaków w bankach?

Polacy zaciągają kredyty nie tylko na mieszkania, ale również na codzienne potrzeby. Przeciętny Polak, pan Kowalski – pani Nowak, ma około 28 tysięcy złotych długu w różnych formach zobowiązań (kredyty gotówkowe, karty kredytowe i te najgorsze – chwilówki).
Wystarczy wyobrazić sobie, że rodzina czteroosobowa, złożona z dwojga dorosłych i dwójki dzieci, ma do spłaty kwotę przekraczającą 112 tysięcy złotych. Co może martwić bardzo często polskie rodziny nie mają żadnych oszczędności.

Coraz wyższa staje się liczba gospodarstw domowych, które nie są w stanie terminowo płacić rachunków za prąd, gaz czy płacąc czynsz.

Co do czynszów to czas najwyższy na rewolucję w Polsce w tej kwestii! Kwestia czynszów za mieszkania własnościowe w Polsce jest unikalna, kontrowersyjna, że aż śmieszna i bardzo często budzi zdziwienie wśród moich zaprzyjaźnionych Irlandczyków.

W Polsce, mimo posiadania pełnej własności mieszkania, właściciele mieszkań w budynkach wielorodzinnych (blokach, kamienicach) są zobowiązani do opłacania tzw. czynszu do wspólnoty lub spółdzielni mieszkaniowej. Czynsz ten obejmuje przede wszystkim koszty utrzymania części wspólnych budynku i terenu wokół niego, fundusz remontowy, a także media dostarczane do budynku (np. woda, centralne ogrzewanie).

Polska specyfika czynszów wynika z historycznego modelu zarządzania nieruchomościami, który wywodzi się z czasów komunistycznego PRL-u. W okresie powojennym większość budynków mieszkalnych była zarządzana przez państwowe spółdzielnie. Mimo zmian ustrojowych, sposób zarządzania nieruchomościami w dużej mierze pozostał niezmieniony, co skutkuje koniecznością wnoszenia opłat przez właścicieli mieszkań.
Wielu właścicieli mieszkań w Polsce uważa obowiązek płacenia czynszu za niesprawiedliwy.

Argumentują, że skoro mieszkanie jest ich własnością, nie powinni być obciążani dodatkowymi opłatami. Dla porównania, właściciele domów jednorodzinnych ponoszą jedynie koszty związane z utrzymaniem własnej nieruchomości i podatki lokalne.

Zmiana modelu zarządzania nieruchomościami w Polsce wymagałaby reformy prawa oraz sposobu funkcjonowania wspólnot i spółdzielni. Można by wprowadzić bardziej elastyczne mechanizmy finansowania remontów i utrzymania budynków, np. na wzór niemiecki czy amerykański. Ale rządzący boją się – i ci z KO, jak i bali się co z PiS, że wprowadzenie takich zmian spotkałoby się z oporem ze strony zarządców nieruchomości, którzy mają znaczący wpływ na wysokość czynszów. I znowu warstwa – kasta wyższa ma lepiej niż zwykły obywatel (sic!)

Ale wróćmy do kwestii zadłużenia Polaków. Zaległości wobec sektora mieszkaniowego i energetycznego w 2023 roku przekroczyły 10 miliardów złotych. Przykładowo, łączne zadłużenie za czynsz w Polsce można porównać do wybudowania ponad 200 szkół średnich w dużych miastach.
Wielu Polaków decyduje się na leasing lub kredyt samochodowy. Statystyki pokazują, że co trzecie auto na polskich drogach formalnie nie jest własnością kierowcy, lecz banku lub firmy leasingowej. W przypadku utraty pracy lub kryzysu gospodarczego, ogromna liczba ludzi może stracić środki transportu, które są kluczowe, zwłaszcza dla osób dojeżdżających do pracy.

Zadłużenie w parabankach rośnie, nieszczęśników przybywa a państwo polskie i rządy kolejne jak gdyby nigdy nic spokojnie to tolerują!

Parabanki i firmy oferujące chwilówki wciąż cieszą się popularnością, szczególnie wśród osób o niższych dochodach. Szacuje się, że około 20% dłużników w Polsce korzysta z takich usług, często wpadając w spiralę zadłużenia, z oprocentowaniem sięgającym nawet kilkuset a nawet kilku tysięcy procent rocznie.

Depresja i problemy psychiczne

Strach o przyszłość i brak stabilizacji finansowej to czynniki prowadzące do licznych problemów zdrowotnych, w tym depresji. W badaniach wskazano, że co piąta osoba mająca problem z długami cierpi na poważne zaburzenia psychiczne. Organizacje pozarządowe zajmujące się pomocą osobom zadłużonym (m.in. stowarzyszenia anty – windykacyjne) wskazują, że około 10–15% przypadków samobójstw może być związanych z problemami finansowymi.

W 2022 roku w Polsce odnotowano 5 245 samobójstw zakończonych śmiercią, czytamy w danych Komendy Głównej Policji. Przy takich założeniach, można oszacować, że w 2022 roku 500–800 osób w Polsce mogło odebrać sobie życie z powodu trudności ekonomicznych, takich jak niewypłacalność, groźby komornicze, czy utrata majątku.

Kredyty hipoteczne, konsumpcyjne i inne zobowiązania finansowe to życie codzienne Polaków.

Rodzi się więc pytanie, kto pójdzie słusznie protestować przeciwko reglamentowanej obecnie „demokracji walczącej” (przyznają Państwo, że cudny oksymoron) i jednoosobowemu zarządzaniu Rzeczpospolitą (czyżby powoli rodził się nowy kult jednostki?), skoro dla większości Polaków „byt, który określa świadomość” jest najważniejszy, czyli utrzymanie płynności finansowej i unikanie utraty nieruchomości, samochodu, czy innych dóbr obciążonych kredytami.

W obliczu pewnych represji związanych z protestami, których za rządów Zjednoczonej Prawicy nie było (nawet nie potrafili rozliczyć poprzedników zwłaszcza za sprzedaż polskich firm i w wielu wypadkach doprowadzenie do agonii) Polacy obawiają się o swoją zdolność kredytową i bezpieczeństwo materialne.

W sytuacji, gdy krajowy system bankowy w pełni współpracuje z rządem, a instytucje finansowe i ściągające podatki są w stanie skontrolować przepływ pieniędzy, jakakolwiek próba zorganizowania masowego protestu mogłaby skończyć się poważnymi reperkusjami, w tym bankructwem uczestników protestów. Nałożona kredytowa uprząż pęta ducha i swobodę Polaków. Smutne, ale prawdziwe. Ci, co mają kredyty do spłaty, nie będą mieli odwagi wyjść na ulicę, bo dla nich najważniejszym priorytetem jest utrzymanie stabilności finansowej, a nie walka z systemem, który i tak ich powoli pożera…

 

Kibice reprezentacji Polski na meczu z Chorwacją / Fot. Szymon Dąbrowski

Bolączka nr 2. Polak zna się na wszystkim. Rzecz o ignorancji, braku zrozumienia i kłótliwości

1. Ignorancja jako bariera społecznego zaangażowania

Jednym z kardynalnych czynników tłumaczących brak społecznej reakcji na istotne wydarzenia polityczne i ekonomiczne w Polsce ostatnich miesięcy jest ignorancja znacznej części społeczeństwa. Owa podstępna, choć przymilna dama sprawia, że mamy do czynienia z kilku nakładającymi się na siebie przyczynami. Czytelnicy portalu Wnet.fm wybaczą, bowiem nie dotyczą Ich, ale niech pozwolą, że je wypunktuję:

a. ograniczony dostęp do rzetelnych informacji,
b. lenistwo intelektualne, i wreszcie
c. brak JAKIEGOKOLWIEK zainteresowania tematami, które nie wydają się bezpośrednio dotyczyć codziennego życia.

Badania z roku na rok coraz bardziej alarmują, że w Polsce nadal PRZEWAŻAJĄCA część społeczeństwa pozyskuje informacje wyłącznie z mediów głównego nurtu, które często mają charakter stronniczy lub powierzchowny. Z raportu CBOS z 2023 roku wynika, że 67% Polaków ogląda wiadomości w telewizji, głównie w stacjach takich jak TVN, Polsat czy TVP.

Te media od stycznia 2024 roku niewiele różnią się w przekazie politycznym i bardzo rzadko dostarczają szczegółowych analiz zjawisk nie tylko ekonomicznych i politycznych, ale i społecznych. Owe telewizje skupiają się raczej na emocjonalnych aspektach wydarzeń, podkręcaniu atmosfery podziałów politycznych i strachu (chociażby „nieuniknioną wojną”) niż na rzetelnych danych i przedstawianiu faktów.

Polacy bez umiejętności i narzędzi do analizy informacji. Cyfrowy wtórny analfabetyzm

Nasi rodacy często nie mają wystarczających narzędzi, aby krytycznie analizować dostępne informacje. Smutno mi i wstyd, ale muszę przytoczyć te dane …

Według badań OECD podanych w grudniu 2024 roku, a dotyczących umiejętności czytania ze zrozumieniem i analizy tekstów informacyjnych (PIAAC), aż 39% dorosłych Polaków osiąga wyniki poniżej podstawowego poziomu w zakresie rozumienia złożonych informacji. W praktyce oznacza to, że dla 4 na 10 dorosłych Polaków – odbiorców teksty zawierające dane statystyczne, wykresy czy argumentację logiczną mogą być zbyt trudne do pełnego zrozumienia. 38% miało problemy z prostymi zadaniami z matematyki, zaś a 48% z rozwiązywaniem problemów.

To wyniki znacznie gorsze niż te osiągane w innych dawnych „demoludach”. Kto pomyśli o tym, aby zainwestować w edukację dorosłych czy wspierać grupy o niskich kompetencjach, szczególnie osoby z niższym wykształceniem?  Efektem tego jest powierzchowne rozumienie rzeczywistości, co prowadzi do wypracowania stereotypowego myślenia i oporu wobec głębszych analiz. Łatwiej telewizyjnie i partyjnie jest zapanować nad umysłami Polaków.

W społecznym przekonaniu , często okraszonym niczym niepopartą dumą „Polak zna się na wszystkim” – polityce, medycynie, ekonomii . A to – jak widzimy – często skutkuje głoszeniem uproszczonych opinii, niepopartych wiedzą i w czasie dyskusji włączaniem się tak zwanego „agresora swojości”.

Polityka jako temat tabu lub źródło konfliktu

Wiele osób w Polsce unika angażowania się w sprawy polityczne, ponieważ polityka kojarzy im się z czymś konfliktowym i nieprzyjemnym. Według raportu Pew Research Center z 2022 roku, tylko 32% Polaków deklaruje zainteresowanie polityką na poziomie wyższym niż przeciętne, co jest wynikiem niższym niż w większości krajów europejskich.

Ponadto, w polskim społeczeństwie silnie zakorzenione jest przekonanie (mimo rozbuchanego domowego politykierstwa) , że „polityka jest dla elit”. To postrzeganie skutkuje izolowaniem się obywateli od życia publicznego, które często sprowadzają do stwierdzeń typu „to nie dotyczy mnie” lub „i tak nic nie zmienię”.

Tymczasem brak zaangażowania w politykę sprawia, że decydenci mają większą swobodę w podejmowaniu decyzji, które mogą bezpośrednio wpływać na życie obywateli. Dla zilustrowania wielkiej skali ignorancji przytoczę tylko rok 2022 i wprowadzanie w życie „Polskiego Ładu”. Ów „polski ład” był szeroko krytykowany przez ekspertów i media, ale wiele osób nie zdawało sobie sprawy z jego konsekwencji. Dopiero gdy zmiany zaczęły wpływać na wysokość wypłat netto, część społeczeństwa zorientowała się, jak bardzo dotknęły ich reformy.

To pokazało, że ignorowanie złożoności polityki fiskalnej prowadzi do nieświadomości realnych zagrożeń dla własnej sytuacji finansowej.
Kolejne klocki ignorancji – domina: kłótliwość i rozdrobnienie społeczne. My Polacy często nie angażujemy się w politykę lub sprawy publiczne w sposób konstruktywny, ale mamy – czasem nawet ja! przyznaję – tendencję do kłótni i personalizacji sporów.

Zamiast prowadzić merytoryczne dyskusje oparte na faktach i analizach, rozmowy Kowalskich z Nowakami zamieniają się w wymianę wzajemnych oskarżeń. Przykładem tego są debaty polityczne w mediach społecznościowych i okładanie łajnem na forach internetowych. W 95 % to jałowe spory z buzującymi emocjami, gdzie brak miejsca (sic!) na argumenty. Traktowanie drugiego Polaka – rozmówcę jako potencjalnego osobnika do anihilacji to kolejny kamyczek do ogródka budowania wspólnoty obywatelskiej i skutecznego ruchu społecznego. A stąd już tylko krok do dużego punktu nr 3.

 

3. Struktura społeczna – „bezmózgi lud” i „motłoch”

Pan Bartek, który zainspirował mnie wpisem na naszym chacie „Rozmowy spod pokładu”, był łaskaw skazać analizę (myślowej) struktury społecznej w Polsce przez Janusza Korwina – Mikkego. Uwaga, będzie po bandzie i niepoprawnie do granic!

W swojej koncepcji pan Janusz Korwin-Mikke wyróżnił dwa zasadnicze segmenty społeczeństwa: „jednostki myślące” oraz „tak zwany bezmózgi lud”. Terminologia w dobie hiperpoprawności zdecydowanie kontrowersyjna i pejoratywna, ale wskazuje na bardzo istotne różnice w poziomie zaangażowania obywatelskiego i zdolności do krytycznego myślenia Polaków.

„Bezmózgi lud” to grupa, która charakteryzuje się biernością, podatnością na manipulację. a także brakiem zainteresowania zgłębianiem głębszej mechaniki polityki i spraw społecznych. To ludzie, którzy konsumują informacje bez ich krytycznej analizy, bazując przede wszystkim na przekazie mediów głównego nurtu i prostych haseł populistycznych. Z obu stron politycznej barykady.

„Jednostki myślące” to w Polsce zdecydowana mniejszość społeczeństwa, która jest w stanie analizować rzeczywistość i krytycznie oceniać działania władzy (tamtej czy tej). Ta grupa, z racji swojej niezależności intelektualnej, często staje się celem niewybrednych ataków, zarówno ze strony rządzących, jak i zmanipulowanej większości, która postrzega ich jako zagrożenie dla stabilności swojego światopoglądu. W czasach, kiedy rządził PiS raziło mnie hasło prezesa Jarosława o „wykształciuchach” itp.

Poziom zaufania do władzy i manipulacja medialna

Porażający jest brak zaangażowania obywatelskiego Polaków. Czy wiecie, że tylko 18% z nas uczestniczy regularnie w wyborach samorządowych i parlamentarnych. To świadczy tylko o zatrważającym poziomie bierności społecznej.
Jesteśmy także narodem podatnym na manipulację. Raport Fundacji Panoptykon z 2022 roku wskazuje, że Polacy są szczególnie narażeni na manipulację medialną, z powodu niskiego poziomu edukacji medialnej i wysokiego wskaźnika konsumpcji informacji poprzez emocjonalne, uproszczone przekazy.

 

Czy rządzi PiS czy Platforma Obywatelska pod płaszczem KO jest tak samo

Podobnie jak w czasach późniejszych rządów Prawa i Sprawiedliwości, struktura społeczna w okresie obecnych rządów PO (i partii przystawek – sałatek) była podzielona na aktywną mniejszość i bierną większość. Mechanizmy bierności społecznej i wpływu mediów także odgrywały kluczową rolę.

W latach 2007–2015 rządy PO wdrażały szereg działań, które miały negatywny wpływ na część społeczeństwa. Przeżyliśmy podniesienie wieku emerytalnego, niewystarczające wsparcie dla osób najuboższych, liberalizację rynku pracy czy sprzedaż firm o strategicznym znaczeniu dla gospodarki i sektora bankowego, ale mimo to reakcja społeczna była minimalna.

Reforma zakładająca stopniowe wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat spotkała się z ograniczonymi protestami, mimo że dotykała milionów Polaków. Większość społeczeństwa zaakceptowała zmiany, co można tłumaczyć biernością wynikającą z braku zrozumienia konsekwencji długoterminowych oraz brakiem alternatyw politycznych.

Aktywnie przeciwko reformom emerytalnym protestowały związki zawodowe, takie jak na przykład NSZZ Solidarność. Jednocześnie, krytyczna mniejszość społeczeństwa wskazywała na problem narastającej prekaryzacji zatrudnienia i pogłębiających się nierówności społecznych.

Wpływ mediów i propagandy za rządów PO

Za rządów PO również istniała silna polaryzacja medialna (i wciąż istnieje teraz), która miała wpływ na postrzeganie rzeczywistości przez społeczeństwo. Telewizja i prasa liberalna, takie jak TVN czy „Gazeta Wyborcza”, wspierały i wciąż wspierają narrację Platformy jako ugrupowania europejskiego i proreformatorskiego. Informacje negatywne dotyczące polityki rządu, takie jak wyciek afery taśmowej w 2014 roku, były często minimalizowane lub przedstawiane w kontekście ataku politycznego. W tych mediach brak był jakiejkolwiek reakcji na kryzys demograficzny w Polsce i emigrację zarobkową.

Polacy pozostali w dużej mierze bierni. Wynikało to z zaufania do mediów liberalnych oraz przekonania, że brak realnej alternatywy politycznej czyni PO i Tuska „mniejszym złem”.

W kontekście powrotu Donalda Tuska do władzy w 2023 roku, można zauważyć podobne mechanizmy bierności społecznej i podziałów. Wielu wyborców Platformy, nawet tych niezadowolonych z działań partii, wskazuje w sondażach, że „głosują na PO z obawy przed powrotem PiS do władzy”.

A programy? A rozwój Ojczyzny? Przyszłość wnuków? Nieważne! Jarosław prezes nie rządzi i już „świat jest piękniejszy” (sic!) Społeczeństwo było i jest podzielone, ale duża jego część jest jeszcze bardziej zrezygnowana i bierna, bo „wszystkie partie są takie same” i „nie warto angażować się w życie publiczne”.

Część obywateli krytykuje rządy PO za niedostateczne wsparcie dla służby zdrowia i szkodliwą kontynuację neoliberalnego modelu gospodarczego z kultem paryskiego „klimatyzmu„. Ale bez efektów!

Krytyka, która dotknęła Donalda Tuska za brak zdecydowania w sprawę reparacji wojennych od Niemiec była głośno podnoszona przez prawicowe media, ale – jak zwykle – nie wywołała szerszego oburzenia w społeczeństwie.

PiS wykorzystywał media publiczne do promowania swojej narracji. Społeczeństwo było dzielone na „patriotów” (zwolenników PiS) i „elytę” (przeciwników rządu). Podobnie było za rządów PO, kiedy dominujące media (TVN czy „Gazeta Wyborcza”) budowały obraz Tuska jako „człowieka Zachodu” i „ratunku przed autorytaryzmem PiS”, marginalizując krytyków polityki neoliberalnej, środowiska patriotyczne i ruchy lewicowe.

Struktura społeczna w Polsce, zarówno za rządów PO, jak i PiS, cechuje się znaczącą biernością większości społeczeństwa i podziałem na niewielką, aktywną mniejszość oraz łatwą do manipulacji większość. Mechanizmy te, wspierane przez propagandę medialną, są wykorzystywane przez każdą władzę do utrzymania status quo.
Podsumowując, struktura społeczna Polski opiera się na dwóch wyraźnych segmentach: myślącej mniejszościbiernej większości, co jest źródłem problemów w budowaniu świadomego, aktywnego społeczeństwa obywatelskiego.

 

Sąd Okręgowy w Warszawie/fot. WNET

4. Lęk przed władzą sądowniczą i służbami, czyli mija czas i nic

Pan Bartek napisał: „Podobne mechanizmy obserwujemy w kontekście władzy sądowniczej, służb specjalnych oraz ogólnie pojętego bezpieczeństwa. Choć nacjonalizacja oszczędności obywateli jest skrajnie nierealistyczna, to w rzeczywistości takie analogiczne „nacjonalizacje” zachodzą w innych obszarach życia społecznego i politycznego.”

Zasadny punkt do rozmyślań, bowiem po przejęciu władzy przez Donalda Tuska i jego egzotykę koalicyjną 13 grudnia 2023 roku, kwestie dotyczące władzy sądowniczej, służb specjalnych i bezpieczeństwa stały się jednym z kluczowych obszarów zapalnych. Platforma Obywatelska i jej partnerzy podjęli działania mające na celu odwrócenie reform z czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości (PiS), co spotkało się z różnymi reakcjami społecznymi i politycznymi. Warto pamiętać, kto zaczął tę „wojenkę”.

Warto przypomnieć, że w 2015 roku, pod koniec swojej kadencji, rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego podjął kontrowersyjne działania związane z Trybunałem Konstytucyjnym.

Platforma Obywatelska uchwaliła przepisy pozwalające na wybór pięciu nowych sędziów Trybunału, z czego trzech miało zastąpić sędziów kończących kadencję już po wyborach parlamentarnych, co wywołało oburzenie i było szeroko krytykowane jako działanie sprzeczne z konstytucją.
Najpierw była Ustawa z czerwca 2015 roku, w której Rząd PO-PSL wprowadził zmiany w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym, umożliwiające wybór wszystkich pięciu sędziów na jednym posiedzeniu Sejmu, co dotyczyło również sędziów kończących kadencję dopiero po zmianie władzy.

W październiku 2015 roku, tuż przed wyborami planowanymi na dzień 25 tego miesiąca, Sejm VII kadencji wybrał pięciu sędziów Trybunału, co wzbudziło wątpliwości konstytucyjne. Trybunał Konstytucyjny orzekł później, że wybór dwóch z tych sędziów był prawidłowy, ale trzech pozostałych powinno być dokonanych przez nowy Sejm, co wskazywało na częściową niekonstytucyjność działań PO.

Działania te były wykorzystywane przez PiS jako koronny argument na rzecz dokonywania własnych reform sądownictwa, co doprowadziło do dalszej eskalacji konfliktu politycznego wokół Trybunału i podziału społeczeństwa. Warto zauważyć, że te wydarzenia stały się początkiem długotrwałego kryzysu konstytucyjnego w Polsce, którego skutki są odczuwalne do dziś.

A co mamy dzisiaj?! Rząd Tuska zapowiedział stopniową depolityzację sądownictwa oraz przywrócenie standardów zgodnych z wartościami europejskimi. Wśród priorytetów wymieniono min. cofnięcie reformy sądownictwa wprowadzonej przez PiS, która była przedmiotem krytyki Unii Europejskiej, szczególnie w kwestii upolitycznienia Krajowej Rady Sądownictwa i Trybunału Konstytucyjnego.

Założono także stopniowe przywrócenie sędziów odsuniętych od pracy w wyniku reformy PiS. Jednak plany te wzbudzają obawy w środowiskach opozycyjnych i wielu komentatorów. Krytycy obawiają się, że zmiany te mogą być wprowadzane z nadmierną koncentracją władzy, co wywołuje pytania o możliwość nowych form upolitycznienia wymiaru sprawiedliwości, ale przez inne ugrupowania polityczne.
Z kolei w przypadku służb specjalnych oraz struktur bezpieczeństwa kluczowym problemem jest nadmierna polityczna kontrola nad służbami, która była zarzewiem konfliktu zarówno w czasach rządów PiS, jak i teraz.

Podobnie jak w przypadku innych obszarów polityki, reakcje społeczne na zmiany w sądownictwie i służbach są ograniczone. Społeczeństwo w dużej mierze pozostaje bierne, co wynika z kilku czynników.

Po pierwsze, braku świadomości. Dla wielu Polek i Polaków kwestie takie jak niezależność sądów czy reforma służb są zbyt abstrakcyjne, by uznać je za istotne dla ich codziennego życia (patrz wielkie rozdziały 2 i 3 powyżej).

Po drugie, to strach przed represjami blokuje Polaków. Osoby krytykujące władzę obawiają się negatywnych konsekwencji swojej aktywności.

Po trzecie, panosząca się polaryzacja społeczeństwa. Wysokie mury podziałów politycznych sprawiają, że znacząca część społeczeństwa polskiego jest gotowa zaakceptować nawet kontrowersyjne działania swojego obozu politycznego​ („ciepła woda” ergo „czysta woda” i „wszystko byle nie PiS”.

Tusk demokrata niczego nie zmienia! Koalicja Obywatelska pod dyktando Platformy Obywatelskiej dostała się na wielkie pastwisko posad, urzędów i spółek skarbu państwa. Robi to, co poprzednicy – obsadza kluczowe stanowiska w administracji publicznej przez osoby lojalne wobec niego i partii. Donald Tusk powołując się na nieistniejącą definicję: demokracji walczącej” wywiera presję na niezależne instytucje, takie jak media publiczne czy służby audytowe, co oczywiście ogranicza ich obiektywizm.

Zmiany te są postrzegane różnie w zależności od poglądów politycznych. Zwolennicy rządu Tuska widzą w nich szansę na „przywrócenie standardów europejskich”, podczas gdy przeciwnicy obawiają się o „dalsze upolitycznienie kluczowych instytucji”.

Reakcje społeczne na te zmiany są podobne do opisanych wcześniej mechanizmów: brak zrozumienia, strach przed represjami, bierność wobec zmian. Dla 71% społeczeństwa, które jest nieświadome pełnej skali ingerencji władzy w życie publiczne, te zmiany są „nieistotne” lub „normalne”, ponieważ „nie dotykają bezpośrednio ich życia codziennego”.

 

Fot. 139904 (CC0, Pixabay)

Zamiast podsumowania – pełna zgoda z panem Bartkiem – patronem

W takim eksperymencie myślowym, który wymyślił pan Bartek, w którym rząd [na razie w wyimaginowanej rzeczywistości] przeprowadza drastyczne zmiany znacjonalizowania oszczędności, odpowiedzią społeczną będzie (= jest) brak reakcji.

Społeczeństwo polskie, z jednej strony zadłużone i zastraszone, z drugiej zaś wielce ignorujące i bierne wobec zmian, nie protestuje, bo nie rozumie pełnej wagi tych działań lub nie jest w stanie podjąć skutecznej walki z władzą.

Tylko niewielki odsetek osób, które dostrzegają te nieprawidłowości i mają odwagę działać, choć otrzymają etykietę „wrogów ludu”. To pokazuje, jak skutecznie władza manipuluje przestraszonym społeczeństwem, by realizować swoje interesy, gdy większość obywateli w stanie obojętności powiela „chocholi taniec” z kart dramatu Stanisława Wyspiańskiego.

napisał po smutnych przemyśleniach i lekturach Tomasz Wybranowski

Wielka Brytania rozpoczęła wysyłanie nielegalnych migrantów do Rwandy

Odwrócenie kierunku migracji to efekt podpisanej pomiędzy Wielką Brytanią i Rwandą umowy, w ramach Partnerstwa dla Migracji i Rozwoju Gospodarczego. Brytyjskie media już ogłosiły, że do afrykańskiego państwa zostanie skierowany pierwszy nielegalny imigrant, który nie uzyskał azylu w Zjednoczonym Królestwie.

Odwrócenie kierunku migracji to efekt podpisanej pomiędzy Wielką Brytanią i Rwandą umowy, w ramach Partnerstwa dla Migracji i Rozwoju Gospodarczego. Brytyjskie media już ogłosiły, że do afrykańskiego państwa zostanie skierowany pierwszy nielegalny imigrant, który nie uzyskał azylu w Zjednoczonym Królestwie. Fot. Nielegalni imigranci / Fot. Ggia / CC BY-SA 4.0

Rząd Wielkiej Brytanii zaczął realizację swojego planu wyhamowania nielegalnej migracji. Zamiast do Londynu przybysze zmierzający na wyspy mogą trafić do… Kigali.

Komu jeszcze opłaci się Pakt o Migracji i Rozwoju Gospodarczym?

Rząd Wielkiej Brytanii zaczął realizację swojego planu wyhamowania nielegalnej migracji. Zamiast do Londynu przybysze zmierzający na wyspy mogą trafić do… Kigali – stolicy Rwandy czyli w odwrotnym kierunku od zamierzonego.

Jak podał Independent (www.independent.co.uk/tv/news/rwanda-london-crime-andrew-mitchell) Brytyjski minister spraw zagranicznych Andrew Mitchell stwierdził niedawno, że stolica Rwandy jest bezpieczniejsza niż Londyn.

Odwrócenie kierunku migracji to efekt podpisanej pomiędzy Wielką Brytanią i Rwandą umowy, w ramach Partnerstwa dla Migracji i Rozwoju Gospodarczego. Brytyjskie media już ogłosiły, że do afrykańskiego państwa zostanie skierowany pierwszy nielegalny imigrant, który nie uzyskał azylu w Zjednoczonym Królestwie.

Pomysł jest stary i oczywisty: kto próbuje w sposób nielegalny sforsować granicę z Wielką Brytanią, ten azylu nie powinien otrzymać.

Zwłaszcza, że migrant, nawet uciekając od realnego zagrożenia, wędrując z Afryki czy Bliskiego Wschodu ma po drodze co najmniej kilka państw bezpiecznych. Jednak co innego mocne deklaracje polityków, o twardej walce z nielegalną migracją, a co innego rzeczywiste działania. Teraz może się to zmienić i to nie tylko na Wyspach Brytyjskich.

Nie tylko problemy z nielegalnymi emigrantami w Wielkiej Brytanii… 

Czy koncepcja odsyłania migrantów do państw trzecich uzyska aprobatę innych krajów? Tego jeszcze nie wiemy. Zapowiedź odsyłania nielegalnych emigrantów z Wielkiej Brytanii do Rwandy wpędza w kłopoty Republikę Irlandii.  BBC News informowało (www.bbc.com/news/uk-politics), że władze w Dublinie odnotowały

„wzrost liczby osób przekraczających granicę lądową między Irlandią Północną a Republiką, co stanowi obecnie 80 proc. całkowitej liczby osób ubiegających się o azyl”.

Wzrost ten ma wynikać z obawy, że nielegalny pobyt w Wielkiej Brytanii zakończy się deportacją do Rwandy. Wiele wskazuje na to, że rząd Rishi’ego Sunaka uruchomił w ten sposób efekt domina. Migranci zagrożeni deportacją będą bowiem próbowali przenosić się do kolejnych europejskich krajów, tych, które umowy z Rwandą nie mają.

Dlatego o współpracy w ramach Paktu dla Migracji i Rozwoju Gospodarczego myśli już Dania.

Pomysł wydaje się bliski rządzonym przez prawicę Włochom. W nieodległej przyszłości każdy kraj Unii Europejskiej powinien pomyśleć o podobnym układzie, o ile nie chce stać się głównym celem dla nielegalnych migrantów przemieszczający się nie tylko spoza Unii Europejskiej, ale także umykających od sąsiadów.

 

Źródłó: Peggy und Marco Lachmann-Anke / Pixabay.com

Rozmowy Londynu nie tylko z władzami Rwandy

Perspektywicznie myślący konserwatywny rząd Wielkiej Brytanii, z tego powodu, rozpoczął rozmowy nie tylko z Rwandą, ale i szeregiem innych państw, które mogłyby niedługo zacząć przyjmować wydalanych z Europy migrantów. Oczywiście nie za darmo. Brytyjczycy chcą, żeby współpraca z nimi się opłacała, więc w ślad za wydalonymi migrantami idą bardzo duże pieniądze. A właściwie przed nimi, bo

Rwanda otrzymała już pierwszy pakiet „pomocowy” w wysokości 220 milionów funtów, zanim pierwszy nielegalny migrant do niej zdążył przybyć. Kolejne pakiety po 120 milionów funtów mają zostać uruchomione po przybyciu migrantów odsyłanych z Wysp.

Czy Rwandzie taki układ się opłaca?

Pomińmy już fakt, że wielu komentatorów uważa, że pieniądze skierowane do Rwandy zostaną przez tamtejsze władze wydane w sposób „mało transparentny”. Oficjalne przychody tego kraju z turystyki w 2014 r. wynosiły 303 mld USD. Wygląda na to, że przyjmowanie nielegalnych migrantów z Wielkiej Brytanii może być dla Rwandy dużo bardziej intratne niż goszczenie rozkapryszonych turystów. Zwłaszcza, że jak policzyły media wydalenie jednego migranta do Afryki może kosztować brytyjskiego podatnika blisko 2 miliony funtów.

Pieniądze / Fot. geralt, CC0, Pixabay

Rozmowy o przyjmowaniu nielegalnych migrantów Wielka Brytania prowadzi także z innymi krajami.

Na liście znalazły się także Wybrzeże Kości Słoniowej, Kostaryka i Botswana oraz – co może stanowić zaskoczenie – Armenia i według doniesień części mediów – Mołdawia.

Niewykluczone, że te dwa ostatnie wschodnioeuropejskie kraje byłyby destynacją dla przybywających do Wielkiej Brytanii obywateli krajów azjatyckich. Jeśli rząd brytyjski stworzy koalicję państw deportujących migrantów (spekuluje się, że może zdecydować się na taki krok Republika Irlandii, choć premier ), to nie zabraknie ani osób do deportacji, ani środków na nią. Wówczas „krajów bezpiecznych” – jak się je nazywa – chętnych do zarabiania na relokacji z Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej nie zabraknie.

Z perspektywy krajów o niewielkiej gospodarce pieniądze oferowane dzisiaj przez Wielką Brytanię są przecież bardzo poważnymi kwotami. Jeśli zostaną pomnożone przez przyłączenie się do Paktu dla Migracji i Rozwoju Gospodarczego kolejnych europejskich państw, staną się pokusą nie do odparcia. Choć dzisiaj Erywań oficjalnie deklaruje, że nie chce prowadzić rozmów z Londynem, to nie ma wątpliwości, że dochody rzędu kilkuset milionów funtów miałyby poważny wpływ na finanse państwa.

 

Mapa oficjalnych granic Armenii i Azerbejdżanu / Fot. Golden / CC BY-SA 4.0

Szachy Paszyniana

Cały szacowany budżet Armenii na rok 2024 ma przecież wynieść 6 mld 800 mln dolarów. Rząd Nikoli Paszyniana ogromną część środków publicznych przeznacza na armię i desperacko poszukuje zachodniego uzbrojenia. Gdyby w ramach Paktu dla Migracji i Rozwoju Gospodarczego mógł otrzymywać z Wielkiej Brytanii nowoczesną broń, być może przekonałby do przyjmowania migrantów swoich wyborców. W końcu na Kaukazie cały czas tli się zarzewie konfliktu zbrojnego nie tylko na osi Armenia-Azerbejdżan.

W równie skomplikowanej sytuacji jest Mołdawia, z separatystycznym Naddniestrzem i Gaugazją oraz aspiracjami dołączenia do Unii Europejskiej. Cały przychód z eksportu Mołdawii według Banku Światowego w roku 2022 r. wyniósł 5 mld 980 milionów USD. Z kolei ubiegłoroczny budżet mołdawskiej armii wyniósł (po znaczącym zwiększeniu wydatków) ponad 82 mln euro.

Zatem kilkaset milionów funtów z Wielkiej Brytanii mogłoby pomóc dozbroić armię i załatać dziurę budżetową (według danych z 2022 r., opublikowanych przez mołdawski portal yp.md, z powodu korupcji Mołdawia traci 2,77 mln euro dziennie, co stanowi od 8 do 10 proc. PKB kraju).

W przypadku, kiedy tak znaczące pieniądze czekają na transfer z Europy Zachodniej, potrzeba tylko odrobiny kreatywności lokalnych polityków jak przekazać swoim wyborcom pomysł, by szybko je przyjąć (wraz z migrantami), zanim inne kraje same zgłoszą się do Londynu a być może i innych stolic krajów, które zdecydują się na to.

opracował /wyt/