Działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński.
Paweł Milla
Jasna Góra Zwycięstwa
Obraz MB Częstochowskiej w Płaszczu Hetmańskim | Fot. archiwum P. Milli
Na Jasnej Górze w dniu 3 maja 1976 r. Wujek wraz z kilkuset weteranami stoczyli pod koniec ich pełnego miłości do Boga i Ojczyzny życia największą bitwę z systemem. Rada Państwa PRL przyznała najwyższe odznaczenie wojskowe – Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari – Leonidowi Breżniewowi, sekretarzowi generalnemu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W proteście przeciw sprofanowaniu najważniejszego dla Polaków orderu kombatanci postanowili swoje ordery i krzyże Virtuti Militari przekazać uroczyście jako wotum dla NMP Królowej Polski w dniu Jej święta.
Ojciec Eustachy Rakoczy, pomysłodawca, ceremoniarz i współorganizator uroczystości, tak to wspomina: „Hejnał WP towarzyszył chwili, w której obrońcy Rzeczypospolitej składali na ołtarzu najwyższe odznaczenia, świadczące o męstwie Polaków. Była to uroczystość, jakiej nie widziano dotąd w Rzeczypospolitej. Oto cenne wotum generałów składane było publicznie, w obecności Episkopatu Polski, kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów i przez świętą posługę Prymasa Tysiąclecia, kiedy Eucharystii przewodniczył ówczesny metropolita krakowski – kard. Karol Wojtyła”. (…)
Marsze Kadrówek
Po powstaniu Solidarności, gdy komuna na 13 miesięcy została zmuszona do wycofania się, legioniści oficjalnie wznowili działalność ZLP. Wówczas też udało się nawiązać do pięknej tradycji okresu międzywojennego i zorganizowano na początku sierpnia 1981 roku pierwszy powojenny Marsz Szlakiem Kadrówki na 120-km trasie krakowskie Oleandry–Kielce. Ostatni żyjący legioniści przekazywali młodzieży na spotkaniach w miejscach postoju historię i cieszyli się chwilową wolnością. Wujek był zaprzyjaźniony z Ludwikiem Nowakowskim ps. Bułgar (z I Brygady), który zaraził pasją czynu legionowego swojego wnuka i już w latach 70. zabierał go na uroczystości i spotkania ‘Legunów’ Piłsudskiego.
Dzisiaj dr nauk humanistycznych Krzysztof Nowakowski, który oprócz opieki nad Kopcem Piłsudskiego i współorganizowania (głównie z KPN) Marszów Kadrówki założył na UJ nieformalne Koło Sympatyków Legionów, wspomina: „Po moim dziadku legioniście Ludwiku to był drugi mój wychowawca uczący mnie miłości do Ojczyzny, szacunku dla pracy społecznej, jak również bezinteresownej pracy państwowotwórczej. Imponował mi swoją postawą, (…) autentyczną religijnością. Stanisław chodził zawsze prosty jak struna, zadbany, wąs zawsze przystrzyżony.
Piękna męska postawa, nie wyglądał wcale na swój wiek, był młody duchem (…) na wiele rzeczy patrzył z przymrużeniem oka. Zrównoważony, spokojny. Mocno przejęty ideą niepodległości i legionów aż do śmierci. Jak większość z nich.
(…) Stanisław łatwo i chętnie nawiązywał kontakt z młodzieżą, wpajał szacunek dla państwa, Ojczyzny, i kombatantów. Wiem, że pamięć o nim będzie we mnie trwała tak długo, jak będę na tym świecie”. (…)
Major Matejczuk
Spośród wielu przyjaciół Wujka wyróżniali się major Wiesław Matejczuk oraz jego syn Staszek. Wiesław Matejczuk nie zrobił kariery: nie należał do PZPR, chodził do kościoła, miał ślub kościelny, ochrzcił dzieci i przyjmował w domu m.in. ojców dominikanów. Zaczęły się naciski ze strony Zarządu Politycznego LWP, przenosiny i prześladowania, ale też i pomoc wielu, często nieznanych, oficerów. W jego aktach osobowych z lat 60. i 70. były wpisy o „niebezpiecznym elemencie rewizjonistycznym w LWP” oraz zabraniające powierzania Matejczukowi kontaktów z żołnierzami, na których „ma demoralizujący wpływ”. Od 1963 r. był związany z Katowicami, ale w wolnym czasie często przemieszczał się po kraju w związku z pasją filatelistyczną. To pomagało mu w utrzymywaniu znajomości z różnymi oficerami i stanowiło parawan ochronny dla działalności konspiracyjnej, jeszcze bez nazwy i sformalizowanej struktury.
W sierpniu 1980 r. wybuchła wolność Solidarności. Aktywność społeczna i patriotyczna Wiesława Matejczuka była niespożyta. Będąc formalnie poza wojskiem, rozbudowywał konspiracyjną organizację, wyławiając uczciwych oficerów. (…)
W okresie stanu wojennego konspiracyjna organizacja oficerów, którą założył Wiesław Matejczuk na Śląsku, połączyła się z podobną organizacją z Wielkopolskiego Sztabu Okręgu z płk. Dorffem i powstała organizacja pod nazwą „Viritim”, do której należało ok. 300 oficerów.
Porozumienie Centrum. Wiesław Matejczuk 3 od lewej | Fot. z archiwum S. Matejczuka
Ich celem było samokształcenie patriotyczne, samoorganizowanie się i działanie w przypadku interwencji zbrojnej Sowietów. Nie chcieli odchodzić z wojska, ale poznawać prawdę o polskiej historii i nawiązać do zerwanych tradycji i wzorów żołnierskich z legionów Piłsudskiego i II RP. W wojsku komunistycznym wykonywali zadania, jakie im przydzielono, szkolili się wg metod z Moskwy rodem – ale umieli odróżnić służbę Polsce od służalczości komunie. (…)
Gdy Kiszczak wycofał się z oficjalnego życia politycznego, kilkunastu oficerów Viritim ujawniło się w 1991 r. jako reprezentanci organizacji w ewentualnych rozmowach, prowadzących do ujawnienia się pozostałych jako kadra do prawdziwego zreformowania wojska. Wśród ujawnionych był major Wiesław Matejczuk i płk Henryk Michalski ze Sztabu Generalnego. Dużo „komunistycznego betonu” wysłano na emerytury, ale działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński. Major Matejczuk wspomagał przyjaciela Jacka Maziarskiego i Jarosława Kaczyńskiego w budowaniu Porozumienia Centrum, które zdobyło kilkadziesiąt mandatów poselskich, a mądrze negocjując w rozdrobnionym parlamencie, pod koniec 1991 r. utworzyło mniejszościowy rząd Jana Olszewskiego. Było wiele pilnych spraw do załatwienia – nie tylko pełne zdekomunizowanie wojska, wydalenie sowietów czy zatrzymanie złodziejskiej tzw. prywatyzacji. Do rozpracowywania „Viritim” rzuciła się WSI i jej agendy. O większej reformie wojska nie było więc mowy. Obóz szeroko rozumianej targowicy obalił patriotyczny rząd Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. W konsekwencji mieliśmy potem ćwierć wieku postkomuny.
Nie mogąc inaczej podejść majora Matejczuka, ówczesne prosowieckie odłamy WSI otoczyły go woalem izolacji i obaw przed kontaktem z nim, czego nie było nawet za komuny. Niektóre osoby były wręcz zastraszane przez „niezidentyfikowanych osobników”. Major był inicjatorem wielu wydarzeń, m.in. z ks. Kantorskim – pierwszej polskiej wizyty i mszy św. na grobach naszych oficerów w Katyniu. Zginął w wypadku samochodowym, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.
Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę” znajduje się na s. 8 i 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę na s. 8 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com
Ideologia gender nie ma żadnych podstaw nie tylko w wiedzy naukowej, ale również w zdrowym rozsądku. Jest naruszeniem podstawowych praw rodziców i gwałtem na delikatnej psychice dziecka i nastolatka
PRZESŁANIE XXXIX Pielgrzymki Obrońców Życia
Jasna Góra, 23 marca 2019
My, uczestnicy XXXIX Pielgrzymki Obrońców Życia na Jasną Górę, mając wciąż w żywej pamięci śp. Inżyniera Antoniego Ziębę – niestrudzonego Pielgrzyma, organizatora poprzednich 38-miu Pielgrzymek Obrońców Życia na Jasną Górę, chcemy kontynuować Jego ideę corocznego zawierzania sprawy obrony życia Jasnogórskiej Bogarodzicy. Wciąż pamiętamy Jego pełne ufności słowa z ostatniej pielgrzymki ŻYCIE ZWYCIĘŻY ŚMIERĆ! Umocnieni tą nadzieją nie możemy być obojętni na ataki na życie i rodzinę, które wciąż podejmowane są w naszej Ojczyźnie
Aborcja a ochrona życia od poczęcia
Szczególnym okrucieństwem jest zabijanie w łonach matek dzieci, u których podejrzewa się poważną wadę wrodzoną. Małym pacjentom przysługuje nie tylko prawo do życia, ale również prawo do opieki medycznej świadczonej według najwyższych standardów. Apelujemy więc o jak najszybsze uchwalenie obywatelskiego projektu Zatrzymaj Aborcję. Przypominamy, że zarówno państwo, jak też wiele organizacji kościelnych czy stowarzyszeń i fundacji pro-life świadczy realną pomoc dla rodzin i matek, które dowiedziały się o tzw. nieplanowanej ciąży lub u których dzieci nienarodzonych podejrzewa się poważne wady wrodzone. Na polu pomocy charytatywnej ciągle jest jeszcze wiele do zrobienia, ale już teraz potrzebujące rodziny mogą skorzystać z pomocy materialnej, psychologicznej, prawnej czy medycznej. Godna promocji jest też idea hospicjów perinatalnych i godziwsze ich finansowanie z budżetu państwa. W tej chwili w całej Polsce istnieje kilkanaście tego typu miejsc, podczas gdy każdego roku kilkanaście tysięcy rodziców słyszy niepomyślną diagnozę prenatalną dla swojego dziecka.
Ideologia gender i żądania ruchu LGBT
W Bożym planie stworzenia – który mamy odczytać, a nie kwestionować – istnieje człowiek realizujący się jako kobieta lub mężczyzna. Kobieta i mężczyzna są różni choć równi w swej godności. Wprowadzanie do szkół ideologii gender, która nie ma żadnych podstaw nie tylko w wiedzy naukowej, ale również w zdrowym rozsądku, jest więc poważnym naruszeniem fundamentalnego prawa rodziców – pierwszych wychowawców i gwałtem na delikatnej psychice dziecka i nastolatka. Apelujemy zatem o realne przestrzeganie konstytucyjnych praw rodziców. Jeśli one okazują się niewystarczające, apelujemy do polityków, w tym Rzecznika Praw Dziecka, o stworzenie lepszych gwarancji prawnych ochrony dzieci przed demoralizacją.
In vitro a szacunek do życia od poczęcia
Szacuje się, że w Polsce ok. 100 tys. dzieci przetrzymywanych jest w pojemnikach z ciekłym azotem – tyle embrionów, poddanych tzw. kriokonserwacji, czeka powolna śmierć w klinikach in vitro. Trzeba też upomnieć się o życie dzieci zabijanych w wyniku tzw. selektywnej aborcji, wpisanej w procedurę in vitro. To z miłości do tych dzieci Bóg – a w Jego imieniu Kościół – potępia in vitro. Domagamy się zaprzestanie finansowania tej procedury z budżetu podatników. Promujmy naprotechnologię jako etyczną i skuteczną metodę leczenia niepłodności, szanującą godność i życie zarówno rodziców, jak i dziecka.
Wojciech Zięba, Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka
Paweł Wosicki, Polska Federacja Ruchów Obrony Życia
Halina i Czesław Chytrowie, Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego
Adam Kisiel, Krucjata Modlitwy w Obronie Poczętych Dzieci
= = = = = = = = = = = = = = =
Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka
organizacja pożytku publicznego KRS 0000140437
ul. Krowoderska 24/1, 31-142 Kraków
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
biuro: ul. Krowoderska 24/6, 31-142 Kraków
tel./fax (12) 421-08-43
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – www.pro-life.pl
e-mail: biuro@pro-life.pl
Św. Patryk, który schrystianizował Irlandię, zasnął w Panu 17 marca 461 roku. W hołdzie swojemu patronowi, , Irlandczycy na całym świecie obchodzą każdą rocznicę tego wydarzenia, jako święto narodowe.
Prowadzenie: Tomasz Wybranowski
Współprowadzenie i wejścia reporterskie: Tomasz Szustek
Korespondent sportowy: Jakub Grabiasz
Wydawca: Tomasz Wybranowski i Tomasz Szustek
Współpraca: Dorota Andrzejewska.
Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)
Realizacja: Dariusz Kąkol i Karol Smyk (Warszawa)
Produkcja: Studio 37 Dublin & Katarzyna Sudak
Za pomoc przy powstaniu programu redakcja Studia 37 Radia WNET dziękuje panu Marcinowi Gilowi.
Dublin przeżył istnie oblężenie w tym roku. Na obchody dnia św. Patryka w Dublinie, do Irlandii zjechali jak zwykle turyści z całego świata. W tym roku, zdaniem przedstawicieli irlandzkiej policji i dziennikarzy dziennika „The Irish Times”, liczba wielbicieli św. Patryka i wszystkiego co irlandzkie, przekroczyła pół miliona.
Ale wróćmy do patrona Irlandii, ku czci którego odbywają się coroczne parady i huczne obchody. Za symboliczne rozpoczęcie ery chrześcijaństwa w Irlandii uważa się rozpalenie przez Patryka świętego ognia na wzgórzu Slane.
Dotychczas zwyczaj nakazywał wszystkim zgaszenie wszelkich płomieni ognisk na początku wiosny, a ponowne ich zapalenie mogło nastąpić dopiero następnego dnia, po uroczystym wznieceniu nowego ognia przez władcę rezydującego na wzgórzu Tara.
Uprzedzając króla w tym rytuale o kilka chwil, św. Patryk naraził się na niebezpieczeństwo, ale symboliczne znaczenie tego faktu wpisało się na stałe do historii Irlandii.
Według tradycji chrześcijańskiej w życiu św. Patryka ważną rolę odgrywały prorocze sny, znaki od Boga i cuda, które prowadziły go przez trudną ścieżkę misjonarza.
Przed św. Patrykiem w Irlandii działali także inni misjonarze, np. św. Declan, ale to Patrykowi przypisuje się największy udział w chrystianizacji wyspy. Po całej Wyspie rozsiane są miejsca, które tradycyjnie wiąże się z jego obecnością, są to święte studnie, głazy, wysepki, kaplice.
Wizyta Prezydenta Irlandii w Poznaniu. Krzysztof Schramm wita prezydenta Michaela D. Higginsa. Fot. arch. Fundacji Kultury Irlandzkiej.
Pierwszym gościem świątecznego programu „Studio Dublin” był Krzysztof Schramm, wicekonsul honorowy Republiki Irlandii w Polsce i fundator Fundacji Kultury Irlandii. która powstała 6 lutego 2003 roku w Poznaniu.
Założeniem Fundacji jest wszechstronne promowanie kultury irlandzkiej w Polsce. Popularyzowanie kultury irlandzkiej realizowane jest zarówno poprzez imprezy masowe jak i wspieranie indywidualnych projektów.
Bogdan Feręc, portal Polska-IE – Radio WNET Irlandia
Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE, podzielił się swoimi spostrzeżeniami o Irlandii, Irlandczykach i naszych polsko – irlandzkich relacjach, z dala o politycznego chaosu i blichtru merkantylizmu.
Na antenie Radia WNET, w dniu święta narodowego Irlandii, zaprezentowaliśmy przemówienie prezydenta kraju Michaela D. Higginsa. Prezydent powiedział m.in.:
„Niech mi będzie wolno, jako Prezydent Irlandii, w ten dzień św. Patryka 2019 roku, przesłać najgorętsze życzenia, dla całej naszej wielkiej rodziny rozsianej po całym świecie.
Gdziekolwiek byście nie byli, i w jakichkolwiek okolicznościach byście się nie znaleźli, świętując nasze wspólne poczucie irlandzkości, naszą kulturę, dziedzictwo i historię, jesteście częścią połączonej irlandzkiej rodziny.
Niech mi także będzie wolno przesłać życzenia i wyrazy uznania dla tych wszystkich narodowości i kultur, które przyłączają się do obchodów naszego narodowego święta.”
O godzinie 10.30 do dublińskiej Prokatedry Najświętszej Maryi Panny, przybył prezydent Irlandii Michael D. Higgins z małżonką Sabiną, gdzie zostali powitani przez arcybiskupa Dublina Diarmuida Martina.
Prezydent z małżonką wpisali się do księgi kondolencyjnej i wzięli udział w krótkim spotkaniu modlitewnym w intencji ofiar zamachu w Christchurch. Dołączyli do nich ambasadorzy Nowej Zelandii i Palestyny. Krótkie przemówienie wygłosił arcybiskup Martin (szerzej o tym w piątkowym Studiu Dublin 22. marca), po czym celebrował tradycyjną mszę świętą, która rozpoczęła oficjalne obchody dnia św. Patryka w Dublinie.
Po mszy para prezydencka udała się w uroczystej, świątecznej kawalkadzie pojazdów na trasę parady, a nastepnie zasiedli w loży honorowej i obserwowali uczestników tego radosnego orszaku.
W świątecznym programie „Studio Dublin” gościła Jej Ekscelencja, ambasador Republiki Irlandii w Polsce, pani Emer O’Connell, która 24 sierpnia 2018 złożyła kopie listów uwierzytelniających na ręce Sekretarza Stanu w MSZ, Ministra Szymona Szynkowskiego vel Sęk.
Jej Ekscelencja, pani ambasador Republiki Irlandii w Polsce, Emer O’Connell. Fot. z serwisu internetowego Ambasady Republiki Irlandii w Polsce.
Podczas świątecznego wywiadu Jej Ekscelencja, pani ambasador Emer O’Connell opowiedziała m.in. o wizycie pana Kevina Morana, ministra w Departamencie Wydatków Publicznych i Reform Republiki Irlandii.
Kevin Moran oficjalnie reprezentował irlandzki podczas Dni św. Patryka w Polsce.
Z roku na rok Dzień Świętego Patryka w Polsce zyskuje na popularności. Dlatego i w roku bieżącym,
17 marca ponownie odbyło się wiele imprez w ramach „Festiwalu Świętego Patryka”.
W całej Polsce odbyło się ponad 140 wydarzeń szczerze i żywo celebrujących irlandzko-polską przyjaźń. W 21 polskich miastach na zielono podświetlone zostały znane obiekty, n.in. Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, czy Ratusz w Zamościu.
„Dzień św. Patryka był także idealną sposobnością, aby spróbować wyjątkowej żywności i napojów produkowanych w Irlandii, ale w rozsądny sposób. Od irlandzkiej whiskey klasy premium czy nowego na rynku irlandzkiego ginu, do wyśmienitej irlandzkiej wołowiny, jagnięciny czy łososia – tych smaków Irlandii możecie zaznać w Polsce!” – głosił oficjalny komunikat irlandzkiej ambasady.
Wywiad z Jej Ekscelencją, panią ambasador Republiki Irlandii Emer O’Connell, do odsłuchania tutaj:
Anna Hurkowska. Fot. arch. A. Hurkowskiej.
Największa parada w Irlandii odbyła się oczywiście w Dublinie, ale korespondenci „Studia Dublin”, rozsiani po całej Wyspie, szczegółowo informowali o marszach i świątecznych wydarzeniach z niemal wszystkich największych miast.
Paradę w Limerick śledziła Anna Hurkowska, fotografka-pasjonatka, wolontariuszka działająca na rzecz promocji Polski m.in. poprzez organizację Polish Art Festival, WOŚP, Kupala Night.
Anna Hurkowska została wyróżniona w roku 2018 w konkursie „Wybitny Polak w Irlandii”.
Konkurs „Wybitny Polak” to inicjatywa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, której głównym celem jest wykreowanie pozytywnego wizerunku Polaków. Konkurs ma na celu także pokazanie ich dokonań oraz wyróżnienie i promocja osób, które potrafiły odnieść sukces w kraju i poza jego granicami.
W swojej relacji Anna Hurkowska wspomniała o 70. rocznicy urodzin Konsula Honorowego RP w Limerick, Patricka O’Sullivana, którego zakres terytorialny obejmuje hrabstwa Limerick i Clare.
Podczas dnia św. Patryka nie mogło zabraknąć akcentów sportowych. W sobotę, 16 marca 2019 roku, zakończyli zmagania rugbyści. Niestety ostatnia, piąta kolejka spotkań przyniosła reprezentacji Irlandii gorzką porażkę.
Jakub Grabiasz, szef redakcji sportowej Studia 37 po ukończeniu górskiego biegu Gaelforce Mountain Run w Connemara. Fot. z profilu FB Jakuba Grabiasza.
O zwycięzcach i przegranych ostatniej edycji Pucharu Sześciu Narodów opowiedział nasz sportowy ekspert Jakub Grabiasz.
Teraz powracamy do dublińskiej parady św. Patryka A.D. 2019, która tradycyjnie rozpoczęła się na Placu Parnella, krótko po godzinie 12.00 w południe.
Barwny korowód, z reprezentantami wszystkich hrabstw, irlandzkich miast i irlandzkich diaspor ze świata, przedefilował główną ulicą Dublina, O’Connell Street, a po przekroczeniu rzeki Liffey, ominął College Green i gmach Trinity Collage, by zakończyć przemarsz na ulicy Kevin Street.
W rolę św. Patryka ponownie wcielił się Johnny Murphy, performer uliczny i mim. To on po raz dwunasty poprowadził stołeczną paradę, którą dla Radia WNET i specjalnego wydania „Studio Dublin” relacjonował Tomasz Szustek.
Agnieszka Anna Koniecpolska, malarka i działaczka społeczna. Fot. arch. A. Koniecpolskiej.
Tymczasem, gdy ruszyła parada w Dublinie, wydarzenia związane ze świętem narodowym Irlandii w mieście Cork obserwowała dla „Studia Dublin” Agnieszka Anna Koniecpolska, artystka młodego pokolenia, która ma na swoim koncie kilka indywidualnych i zbiorowych wystaw malarskich. Na paradzie pojawiła się ze swoją dziesięciomiesięczną córeczką Gają.
Anna Scanlan, współzałożyciel Grupy Folklorystycznej “Inisowiacy” oraz jej choreograf oraz dyrektorem artystycznym od początku jej działalności. Fot. Ray Scanlan.
Z Cork przenosimy sę do Ennis. O dniu św. Patryka w Ennis opowiedziała Ania Scanlan, która do Irlandii przyjechała w marcu 2004 roku.
W Ennis mieszka wraz ze swoim mężem Raymondem, dwojgiem dzieci – Robertem i Tomásem oraz psem. Od dzieciństwa lubiła tańczyć, swoja przygodę z tańcem zaczęła w wiejskim Domu Kultury we Wrzawach, skąd pochodzi. Naukę kontynuowała w szkole średniej w Zespole “Dzikowianie” oraz w czasie studiów w ZPiT “Jawor”. Gościnnie tańczyła w polonijnym zespole “Syrenka” w Sydney.
W 2004 roku Ukończyła Akademię Rolniczą w Lublinie ze specjalnością Kształtowanie i Ochrony Środowiska Rolniczego, po czym wyjechała do Irlandii. W 2007 roku wyjechała do Sydney, gdzie kształciła się w kierunku Planowania i Dekoracji Wnętrz. Po powrocie do Irlandii zdobyła wykształcenie jako Kwalifikowany Doradca Finansowy.
Taniec, folk i tradycja to jej pasja. Od 2015 roku działa społecznie w Ennis. Jest współzałożycielem Grupy Folklorystycznej “Inisowiacy” oraz jej choreografem oraz Dyrektorem Artystycznym od początku jej działalności. Anna Scanlan jest jedną z wyróżniających się luminarzy i ambasadorów polskiej kultury w Republice Irlandii.
Grupa Folklorystyczna „Inisowiacy”, dzień św. Patryka 2019. Fot. Kasia Dziewa.
Podczas tegorocznej parady w Ennis, Grupa Folklorystyczna „Inisowiacy”, zajęłą drugie. Spódnice i zapaski krzczonowskie (to strój w którym Anna jest na zdjeciach) powstały w ramach projektu organizowanego z jej inicjatywy, wraz z Limerick and Clare Education Board.
Przy tablicy upamiętniającej sir Edmunda Strzeleckiego w Dublinie. Krzysztof Schramm (pierwszy z prawej) a obok niego Patrick McCabe i Declan O’Donovan, byli Ambasadorowie Irlandii w Polsce. Fot. archiwum Fundacji Kultury Irlandzkiej.
Ponownie przenosimy się do Poznania, gdzie ma swoją siedzibę Fundacja Kultury Irlandzkiej, która jest organizatorem takich wydarzeń jak chociażby „Dni św. Patryka”.
Krzysztof Schramm i FKI to także kreatorzy projektów edukacyjnych „Z Seanem przez świat”, czy „Irlandia w szkole”.
W drugiej korespondencji z Poznania, wicekonsul Krzysztof Schramm opowiedział o tegorocznej edycji „Dni św. Patryka” w Polsce.
Podczas tegorocznej edycji Festiwalu do kampanii „Global Greening” włączyły się największe polskie miasta na czele z Warszawą, Poznaniem i Zamościem.
Tu jeszcze jedna ciekawostka z Poznania. Oto bowiem na Wydziale Anglistyki UAM działa Pracownia Studiów Celtyckich prowadząca w ramach studiów filologii angielskiej specjalizację celtycką. Studenci mogą działać w studenckim kole języka irlandzkiego oraz uczestniczyć cyklicznych imprezach, dla przykładu w tygodniu irlandzkim Seachtain na Gaeilge.
Grupa Rapscallion. Fot. materiały promocyjne grupy.
„Flaa’d out in Drawda” to tytuł jednego z ostatnich przebojów pięcioosobowego bandu z Droghedy (Irlandia). Piosenka opowiada o samym mieście i wielkim artystycznym wydarzeniu „Fleadh Cheoil na h’Eireann”.
Nazwa tego zespołu to Rapscallion, który tworzą członkowie dwóch klanów rodzinnych McQuillan – Jim i Pauric, oraz Heslin – Jonathan i Stuart. Rapscallion pojawił się w Poznaniu, podczas tegoroznej edycji Patrykowego festiwalu.
Okazało się, że drogi muzyczne i radiowe prowadzą do Droghedy. Okazało się, że bliskim przyjacielem Stewarta Heslina jest Gerry Hodgers, który gościł ekipę Radia WNET, w swoim domu w Droghedzie w styczniu tego roku.
Tomasz Szustek podsumował tegoroczną dublińską paradę, którą obserwowało dziesiątki tysięcy Irlandczyków, rezydentów na Wyspie i turystów, którzy szczelnie obstawili trasę Patrykowego korowodu.
Anna Hurkowska (druga od prawej), nasza korespondentka z irlandzką parą prezydencką Michaelem D. Higginsem i żoną Sabiną. Fot. arch. Anny Hurkowskiej.
Po zakończonej paradzie w Limerick i spotkaniu w gronie Polonii w siedzibie Konsulatu Honorowego RP, przy 66 O’Connell Street, połączyliśmy się z Anną Hurkowską, która podsumowała obchody swięta narodowego Irlandii w tym mieście.
Poza paradami i barwnymi pochodami, tańcami i biesiadowaniem w pubach i restauracjach, Dzień św. Patryka w stołecznym Dublinie to także okazja do obejrzenia finałów tradycyjnych sportów Irlandii: hurlingu (gra zespołowa z użyciem piłki i kija, zbliżona do hokeja) oraz futbolu gaelickiego (miks rugby z koszykówką i piłką nożną).
O finałach na stadionie Croke Park opowiadał nasz kolega z redakcji sportowej Jakub Grabiasz.
Monika Krystowczyk i Agnieszka Anna Koniecpolska, tuż po paradzie św. Patryka w Cork. Fot. arch. Mimi A Krysto.
Kolejną rozmówczynią była artystka – malarka Monika Krystowczyk, która brała czynny udział w przygotowaniu wizualnej strony parady św. Patryka w Cork.
Prywatnie jest córką nieżyjącej już Grażyny Miller, włoskiej dziennikarki, malarki i poetki oraz tłumaczki, która przetłumaczyła m.in. „Rzymski Tryptyk” Jana Pawła II.
Sama Monika studiowała w Nowym Jorku i Palm Beach w Fine Arts i Graphic Arts and Design.
Od 2003 roku w Cork, gdzie wraz z Agnieszką Koniecpolską współpracowały z Camden Palace Art Center (trzy wystawy) a ostatnio z Cork Community Art link.
Monika Krystowczyk pracowała takżę przy takich projektach i mprezach jak „Cork Guinness Jazz Parade” i „Dragon of Shandon Parade”. Wraz z Agnieszką Koniecpolską podzieliły się wrażeniami świątecznymi z Cork.
Niezwykłe budowle na tegorocznej paradzie św. Patryka w Cork. Fot. arch. Mimi A Krysto.
Alex Sławiński, szef londyńskieg oddziału Radia WNET, z ambasadorem dr. hab. Arkadym Rzegockim i jego małżonką.
Aleksander Sławiński w świątecznej odsłonie programu „Studio Dublin” opowiadał o wyprawie w Dniu św. Patryka do nowozelandzkiego Auckland i wizycie „Daru Młodzieży” w Londynie.
Wizyta w stolicy Wielkiej Brytanii to niemal finał akcji i wielkich emocji związanych z żeglugą przez wszystkie oceany i reprezentowania Polski na całym globie w ramach „Rejsu Niepodległości”.
Studio 37 Radia WNET w Dublinie odwiedzali także goście na żywo. W gronie odwiedzających nasze studio, podczas obchodów dnia św. Patryka, były dwie niezwykłe panie, które śmiało możemy nazwać mianem Polek sukcesu pod niebem Irlandii.
Małgorzata Szafrańska i Dana Piotrowska, Polki sukcesu w Republice Irlandii.
Małgorzata Szafrańska, właścicielka firmy My Left Leg opowiadała o swoich pasjach, medycynie naturalnej i tworzeniu ekologicznych kosmetyków.
Dana Piotrowska mówiła zaś o fizjoterapii i pasjach podróżniczych, które realizuje z członkami dublińskiego klubu Dream Trips.
Partnerem Radia WNET i „Studia Dublin”
Tomasz Wybranowski w Patrykowym nastroju, w Studiu 37. Fot. Studio 37.
Polacy biorą się za łby głównie z powodu różnic w pojmowaniu Prawdy i związanej z tą fundamentalną dla ładu społecznego wartością – tj. światową, destrukcyjną ofensywą barbarzyńskiego postmodernizmu.
Herbert Kopiec
Będąc już nie pierwszej młodości belfrem, obserwuję od lat, że z roku na rok młodzi ludzie coraz mniej wiedzą o Polsce i świecie. Jeśli ktoś gotów byłby zasilić szeregi „siewców nienawiści”, to zapewne nazwałby ich ignorantami. Nic by się raczej nie stało, bo odnoszę wrażenie, że nie bardzo się tą swoją przypadłością przejmują. Nie mówiąc już o zawstydzeniu. Miałem studenta, który z wielką pewnością siebie zapewniał mnie, że znakomicie orientuje się, co dzieje w Polsce i na świecie, ponieważ regularnie czyta lewicowy, antykatolicki tygodnik „NIE” Jerzego Urbana. Na moje pytanie, czy wie, kim był/jest Jerzy Urban, odpowiedział: „ależ tak, wiem, to chyba ładowany gość, gazeta przecież dobrze się sprzedaje”… (…)
Nicolas Gomez Davila był zauważył, że „ażeby zgorszyć lewicowca, wystarczy powiedzieć prawdę”. Trudno się temu dziwić, jeśli zważyć, że rasowy lewak (tzw. marksista kulturowy, obecny w moich felietonach „agent transformacji”) – z grubsza rzecz biorąc – pojmuje rzeczywistość świata i człowieka w oparciu o dwa wielkie aksjomaty.
Pierwszy aksjomat głosi, że we wszechświecie nie istnieją wartości absolutne. A więc nie ma standardów dobra i zła, piękna i brzydoty. Natomiast drugi aksjomat jest taki: „We wszechświecie pozbawionym Boga lewica utrzymuje wyższość moralną jako ostateczny arbiter działań ludzkich”. (…)
Amerykanie, którzy dziś przyjmują te patologiczne idee, nie wiedzą, że wylęgły się one w marksistowskich głowach (Gramsci, Adorno, Marcuse oraz szkoła frankfurcka), a ich celem był/jest przewrót i obalenie cywilizacji zachodniej. (…) Ideowy dorobek Gramsciego łatwiej obserwować nie poprzez bezpośrednie odniesienie do jego nauki, ale poprzez spustoszenie cywilizacyjne: społeczne, polityczne, obyczajowe i religijne, jakie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat dokonało się w Stanach Zjednoczonych . (…)
Doświadczenie dowiodło, że najprostszą drogą zdobycia kontroli nad społeczeństwem jest utrzymanie społeczności w niewiedzy (w ignorancji, H.K.) i niezdyscyplinowaniu co do podstawowych wartości, z jednoczesnym odwracaniem uwagi od spraw zasadniczych i skupieniem jej wokół spraw, które nie mają żadnego znaczenia. Dlatego w szkołach należy zadbać o utrzymanie młodego pokolenia w nieznajomości prawdziwej historii, ekonomii, prawdziwego prawa. Niech się nie uczą, nie stresują. Nauka jest tylko dla niektórych. Dla tych, którym będzie potrzebna, którzy będą sterować. (…)
Prof. E. Potulicka, analizując ogólny poziom edukacji Amerykanów, wprawdzie uznała za stosowne posłużyć się wymownie/prowokacyjnie(?) sformułowanym pytaniem: „Czy Stany Zjednoczone dotknęła epidemia głupoty?, jednak polski czytelnik może spokojnie (bo czerpaliśmy stamtąd wzory) odetchnąć.
„W Stanach Zjednoczonych nie ma epidemii głupoty, natomiast jest ignorancja”. Przyczyna? Ano, „obecny zasób wiedzy jest tak ogromny, że poza własną wiedzą specjalistyczną wykazujemy dużą ignorancję”. Koniec. Kropka.
„Neoliberalny kapitał – wyjaśnia dalej prof. Potulicka – potrzebuje robotników, którzy chętnie wykonują to, co się im zleca, i myślą w sposób dozwolony. Produkcja takiego materiału ludzkiego jest najbardziej fundamentalną rolą szkolnictwa funkcjonującego zgodnie z ideologią korporacjonizmu”. Dla klarowności wywodów postawmy kropkę nad i. Zauważmy bowiem, że wyszło na to, iż mamy do czynienia z osobliwym zblatowaniem interesów korporacjonizmu z… ignorancją. W takiej perspektywie trudno się poniekąd dziwić, że promotorzy zarysowanej strategii, zmierzającej do wytrenowania „nowej generacji robotników”, z wyniosłą arogancją ujmują ją także w słowach: „Przetrwanie ludzkości wymaga, by ci, którzy nie myślą, nie przeszkadzali myślącym”.
Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Ignorancja w służbie postępu” znajduje się na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Ignorancja w służbie postępu” na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com
Jeśli pozostaniemy bierni, nasza tożsamość narodowa, religijna, kulturalna będzie zagrożona. Może nie dosłownie nasza, ale na pewno naszych dzieci i wnuków – a to przecież dla nas jeszcze smutniejsze.
Celina Martini
Piękny zamysł Schumanna, Monneta i Adenauera zbudowania pokojowej Europy opartej na łączących ją wartościach chrześcijańskich i wspólnej, wywodzącej się z Antyku kulturze, został zawłaszczony przez uzurpatorów wyznających dokładnie przeciwne poglądy.
Tym razem Nowy Człowiek zostanie uwolniony już nie od swej własności prywatnej, lecz od swej tożsamości. Cele walki są te same, co przed stu laty: rodzina, naród, religia, zwłaszcza katolicka, która pozostała głównym i zasadniczym wrogiem twórców Nowego Człowieka. Środki zaś zostały zamienione z „twardych”, jak więzienia, łagry, bagnety i karabiny, które niszczyły przede wszystkim ciało, ale często duszy zwyciężyć nie mogły, na o wiele skuteczniejsze i tańsze środki „miękkie”, które atakują wprost mózgi, serca i dusze. Fałszywe teorie naukowe, fałszywe wartości, deprawacja, zmieniają ludzką mentalność, rozbijają związki międzyludzkie, niszczą wielowiekową kulturę i tradycję. Aborcja, eutanazja, pseudonauka gender, taran muzułmańskich imigrantów do dekompozycji homogenicznych społeczności – to wszystko narzędzia nowych uszczęśliwiaczy ludzkości. Wyalienowana jednostka wydana na łup własnych zachcianek i żądz, karmiona lewicowymi dogmatami – kontrkulturą, postprawdą i dekonstrukcją, pozbawiona tożsamości i oparcia w rodzinie, w tradycji i wierze, stanowi łatwy materiał do manipulacji dla tych, którzy uznali się godnymi władzy nad światem.
Proces budowy Nowego Człowieka na tzw. Zachodzie postępuje w tempie błyskawicznym i zmierza ku ukończeniu. „Krwawy skończy się trud, gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród” (kto dziś pamięta tekst Międzynarodówki – hymnu komunistów…).
W Polsce proces ten, mimo konserwatywnej władzy, również rozszerza się z szybkością pożaru w lesie, a lud w ogóle nie reaguje – czego dowodem była smętna grupka protestująca w Warszawie przeciw lekcjom „równości” Trzaskowskiego. O ile więcej czarnych parasolek manifestowało akceptację dla aborcji!
W naszym społeczeństwie wiedza na temat zagrożeń marksizmem kulturowym jest znikoma. Niedawno dotkliwie uzmysłowiła mi powagę sytuacji wypowiedź pewnej bliskiej mi osoby, lekarki-matki-katoliczki, na temat warszawskich protestów: „Zawsze mnie intrygowało, dlaczego część większości tak się boi znacznej mniejszości. O ile wiem, osoby LGBTQ stanowią niezmiennie ok. 5%, niezależnie od doświadczanych represji czy tolerancji. Tak jak nie można zmienić orientacji z homo na hetero, tak nie można i w drugą stronę. Skąd więc niepokój, że dzieci nagle zmienią orientację pod wpływem lekcji zorganizowanej w szkole?”. Potem dodała, że przejrzała podręczniki proponowane do lekcji i że protest jest manipulacją Centrum Życia i Rodziny i podobnych organizacji.
Oznacza to, że przeglądając podręczniki, nie zauważyła lewackiej ideologii wylewającej się z każdej strony (ja też przejrzałam).
Dla „nieuświadomionych” takie hasła jak ‘równość’, ‘tolerancja’, ‘akceptacja odmienności’, ‘przełamywanie stereotypów’, ‘pomoc uchodźcom’ brzmią bardzo pozytywnie.
Mało kto domyśla się, jaką faktyczną treść niosą te słowa w interpretacji „ludzi postępu”. Zastanawiam się więc, co można zrobić, żeby uczulić – przynajmniej katolików – na problem rewolucji kulturowej i jej niepokojących możliwych rezultatów.
Cały artykuł Celiny Martini pt. „Widmo komunizmu krąży nad Europą” znajduje się na s. 2 i 3 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Celiny Martini pt. „Widmo komunizmu krąży nad Europą” na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com
Istnieją bowiem ideologie ofensywne i defensywne. Te pierwsze idą tak daleko, jak to jest możliwe; te drugie ustępują z drogi i giną. Przykład: ofensywa genderyzmu przeciw katolicyzmowi.
Andrzej Jarczewski
Ideologie Polaków
W Polsce pierwszych dekad XXI wieku główny podział polityczny jest rezultatem starcia dwóch ideologii: podległości i niepodległości. Ideologia niepodległości wynika z historycznych doświadczeń narodu i jest ugruntowana w arcydziełach polskiej literatury, muzyki, malarstwa, w różnych przejawach kultury chrześcijańskiej, w obyczajach, obrzędach itd. Ideologia podległości jest nowotworem złośliwym, implantowanym z zewnątrz. Arcydzieł nie wytwarza. Nieleczona… zabija.
Ideologia może być szczera i fałszywa, osobista i grupowa, uświadomiona i nieuświadomiona, korzystna i zgubna, może skłaniać do dobrowolnej aktywności lub dobrowolnej bierności itd. Jeżeli w danej sytuacji mamy możność podjęcia różnych decyzji, to o wyborze sposobu działania zadecyduje nie tylko wygoda, ale i wyznawana ideologia, chyba że wygoda stała się ideologią.
Gramatyka ideologii
Ujęcie rzeczownikowe każe widzieć ideologię, jako pewien zbiór wartości czy poglądów, podzielanych we wspólnocie. Ujęcie czasownikowe pozwala zauważyć, że ideologia działa tak, jak matryca naszych przyszłych czynów. Zgodne z tą ideologią decyzje przychodzi nam podejmować łatwo, a niezgodne trudno.
Rozróżnienia gramatyczne nabrały szczególnego znaczenia, gdy niedawno potwierdzono, że mózg człowieka szybciej operuje rzeczownikami niż czasownikami, co daje niesprawiedliwe preferencje myśleniu rzeczownikowemu. Jeżeli tak działo się w miliardach mózgów przez tysiące lat, musiało to jednostronnie kształtować cywilizację globalną w przeszłości i może być skorygowane w przyszłości. Poza tym rzeczownik, by miał sens jako nazwa, wymaga na ogół dowodu na istnienie swojego desygnatu. A to trudna sprawa, gdy w grę wchodzą abstrakcje i uniwersalia.
Filozofia czasownikowa nie skupia się na tym, czym rozpatrywana kategoria jest, ale – jak ona działa i jak działają ludzie ze względu na ową kategorię. Korzystając z paradygmatu czasownika, w kolejnych książkach przebadałem już następujące pojęcia: ‘prawda’, ‘dobro’, ‘piękno’, ‘możność’, ‘prowokacja’ i ‘ustrój’. Teraz przygotowuję Czasownikową teorię ideologii, a wybrane tezy prezentuję poniżej.
Fizyka ideologii
Dowodzenie czegokolwiek na podstawie interdyscyplinarnych analogii jest poważnym błędem metody, natomiast metodologicznie poprawne jest korzystanie z interdyscyplinarnych inspiracji. Niekiedy bowiem rozróżnienia poczynione w jednej nauce szczegółowej mogą sprzyjać badaniom prowadzonym na zupełnie innym terenie. Nie wolno tylko przenosić czy kopiować gotowych wniosków ani korzystać z obcych metod wedle jakkolwiek rozumianego podobieństwa.
Do szczególnie inspirujących rozróżnień, przydatnych w czasownikowym opracowaniu zagadnienia ideologii, zaliczam dokonany w fizyce podział podstawowych wielkości fizycznych na skalary i wektory. Nie zagłębiając się dalej, niż to pod rozpatrywanym względem jest teraz ważne, możemy powiedzieć, że w fizyce skalary mają tylko liczbową wartość fizyczną (np. 5 kg masy). To samo dotyczy powierzchni, temperatury, ciśnienia statycznego itd. Natomiast wektory mają jeszcze kierunek, zwrot i niekiedy punkt przyłożenia. By coś sensownego powiedzieć o działaniu pocisku, nie wystarczy podać wartości liczbowej jego prędkości i masy (skalary), ale trzeba znać trajektorię (kierunek) i wiedzieć, w którą stronę (zwrot) ów pocisk leci.
Analizując czasownikowo kategorię dobra, do skalarów zaliczyłem m.in. wolność, demokrację, edukację i prawdę w nauce; natomiast do wektorów: państwo, wychowanie, prawdę w sądzie, odpowiedzialność itd. Wynika to z badania korelacji dobra i danej kategorii w działaniu.
Prawda w nauce (podobnie jak nóż w kuchni) może służyć zarówno dobru, jak i złu, jest więc skalarem. Natomiast prawda w sprawiedliwym sądzie służy dobru, a fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu – złu. Tam prawda jest wektorem.
Pomocniczą inspirację w tym punkcie czerpię z logiki. Otóż w życiu nic nie dzieje się zgodnie z logiką dokładnie dwuwartościową. Matematycy opracowali więc opis pewnych aspektów rzeczywistości za pomocą logiki wielowartościowej z wykorzystaniem teorii zbiorów rozmytych (mogą być dwie wartości lub więcej, przynależność elementu do zbioru jest niepewna, a wartość liczbowa jest niedokładnie określona).
Skalary odpowiadają tylko na pytanie „ile tego jest”. Wielkości skalarne mogą być zwyczajnie dodawane i porównywane. W fizyce, gdzie długość jest skalarem, możemy powiedzieć, że pręt dwumetrowy jest dłuższy od metrowego. Podobnej oceny nie możemy wykonać względem ideologii. Nie można bowiem orzec, że dana ideologia jest większa czy mniejsza od innej, a już proste dodawanie jednej ideologii do drugiej prowadzi do absurdu. Trzeba zadawać inne pytania.
By zdefiniować wektor w filozofii, trzeba najpierw – podobnie jak w fizyce – określić przestrzeń, w której istnieją wyróżnione punkty. I jeżeli rozpatrywana kategoria zmierza do któregoś z tych punktów wyróżnionych, może być uznana za wektor, a to znów potrzebne jest do dalszego badania danej kategorii.
Dla religii punktem odniesienia jest Bóg, natomiast dla ideologii – jawne lub ukryte dobro jawnego lub skrytego podmiotu danej ideologii (podmiotu, a nie przedmiotu, którym jest zwykle pewna społeczność).
Marksistowskie teorie ideologii przyjmują (rzeczownikowo), że ideologia to uporządkowany zbiór poglądów współdzielonych przez pewną grupę. Marksiści dodają ryzykowną tezę, że te poglądy są zgodne z interesem danej grupy, a nawet, że są świadomie przyjęte przez jej członków. Jak spróbuję dalej wykazać, najciekawsze są takie ideologie własne, które są dla wspólnoty szkodliwe i są nie w pełni uświadamiane.
Bywa też, że szkodliwe składowe jakiegoś wektora są konieczne dla dobrego działania całości. Ważna jest bowiem harmonia, a nie maksymalizacja lub eliminowanie jakiegokolwiek składnika. Przykład. Wielowymiarowy wektor sprawiedliwości ma w sobie nieusuwalną składową przeciwną: niesprawiedliwe preferencje dla własnych dzieci przy dzieleniu spadku, a – w czasach głodowych – nawet przy dzieleniu chleba. To nic, że gdzieś w Afryce, czy wręcz za ścianą ktoś umiera z głodu. „Mój dorobek dostaną tylko moje dzieci!”. Niech no ktoś spróbuje usunąć tę krzyczącą niesprawiedliwość, a zawali się cały porządek społeczny. Matematycy wykazali niezbicie, że optimum całościowe większego agregatu tylko wyjątkowo może składać się z sumy optimów cząstkowych. Innymi słowy – doskonałego zegarka nie da się zrobić z doskonałych trybików, a doskonałego społeczeństwa z doskonałych jednostek. Potrzebne są też osoby niedoskonałe.
Hedonka i sawonarolka
Generalnie potępiamy hedonistów. Ja ich też nie lubię, ale pamiętam, że nieraz w historii okazywali się pożyteczni. Ot, chociażby internet z pewnością by się tak szybko nie rozwinął, gdyby nie kontent rozrywkowy, np. gry komputerowe, wymuszające tworzenie urządzeń dziesięć czy sto razy szybszych i lepszych niż potrzebne do celów biurowych lub do wymiany korespondencji.
Pewna przymieszka hedonki jest więc nie tylko zgodna z naturą człowieka, ale wręcz potrzebna ludzkości. Trudno sobie wyobrazić czynności głupsze niż to, co wykonujemy w tańcu. Ale jeszcze trudniej wyobrazić sobie świat bez tańca. Jak długo wytrzymamy w takim świecie?
Z kolei żywimy wielki szacunek do głosicieli szlachetnych haseł, choć bywało, że te hasła nie miały poparcia większości, przegrywały wraz ze swoimi Savonarolami i w efekcie przynosiły więcej szkody niż pożytku. Cenne obserwacje możemy czynić aktualnie w Polsce. Rządzący badają, czy mogą zrealizować jakiś słuszny postulat w sprawie, dajmy na to, sądowniczej czy międzynarodowej. Przyjmują jakąś ustawę, a następnie z pewnych rzeczy się wycofują, bo widzą, że Polska jest jeszcze za słaba, by obronić taką czy inną wartość przed polonofobiczną napaścią. Zapewne powrócimy do sprawy, gdy się – jako państwo – wzmocnimy. Tymczasem trzeba próbować i godzić się na nieuniknione drobne porażki, konieczne w drodze do celu.
Zawsze jednak w takich sytuacjach pojawia się grupka „moralnie doskonałych”, uprawiających sawonarolkę, czyli głoszących konieczność bicia głową w mur, a w rezultacie – nieuchronnego oddania władzy tym, którzy zajmują się rzucaniem kamieniami w mamuty (w wersji dla idiotów: w dinozaury!). Nic na to nie poradzimy. Jesteśmy normalnym społeczeństwem, mamy własnych idiotów, własnych hedonistów i własnych zaślepieńców, którzy dążą do samounicestwienia przez moralny szantaż i zmuszanie innych do ponoszenia ciężarów przekraczających ich moralną wyporność. Najsłuszniejsze wektory mają swoje składowe wsteczne lub rozmyte, ale „doskonali” nie chcą o tym słyszeć. Szkodzą Polsce.
Ideologia rozmyta
Rozmyte granice nie oznaczają dowolności. Niemożliwe jest więc, by element był jednocześnie swą negacją. To odróżnia matematyczną ‘rozmytość’ od baumanowskiej ‘płynności’, która pozwala elementowi przyjmować dowolne wartości i niejako „płynnie” przechodzić od danej wartości do jej negacji. Płynność oznacza w praktyce dowolność. Natomiast w teorii zbiorów rozmytych granice istnieją, lecz z różnych powodów nie mogą być wyznaczone dokładnie.
W uproszczeniu można powiedzieć, że każdy Poznaniak urodził się w Wielkopolsce. Pod pojęciem ‘Poznaniak’ (wyraz pisany wielką literą) rozumiemy każdego, kto urodził się w województwie poznańskim (nie tylko aktualnego mieszkańca Poznania, bo wtedy byłby nazywany ‘poznaniakiem’). Ja sam jestem więc Poznaniakiem, ale nie jestem poznaniakiem. To samo mniej dokładnie, ale bardziej wiarygodnie można wyrazić tak: wszyscy – z tolerancją ±20% – Poznaniacy urodzili się w Wielkopolsce. Nie badałem sprawy, więc nie wiem, czy tolerancja ±20% wystarczy. Zakładam więc, że również ta granica jest określona niedokładnie, z tolerancją np. ±10% itd. Zawsze jednak nakładam granicę również na tolerancję, a tolerancję na granicę.
Odnotujmy, że ci, którzy głoszą ideologię tolerancji, domagają się w istocie tolerancji bez granic. A to oznacza kompletny chaos albo totalitaryzm, jeżeli tolerancja ma być selektywnie ukierunkowana na tolerowanie tylko tego, co wskażą totalitaryści, i represjonowanie tego, co zostanie przez nich uznane za niegodne tolerancji.
Tolerancja musi mieć granice. Jeżeli coś tolerujemy bezgranicznie, przestaje to być tolerancją, a staje się kapitulacją względem wymuszanej na nas ideologii.
Rysują się teraz dwie rozdzielne przestrzenie, w których ideologia może być rozpatrywana. Pierwszą przestrzeń wyznaczają dwa bieguny: świadomość i nieświadomość interesów grupy. Bieguny drugiej przestrzeni to pożytek i szkoda, jaką grupa (jednostka w grupie) może mieć z własnej ideologii. Na tych dwóch dwubiegunowych przestrzeniach na razie poprzestanę, choć oczywiście różnych przestrzeni może być wiele, a każda może być wielobiegunowa. Wektorem prymarnym danej ideologii jest dążenie do najważniejszego bieguna w najważniejszej – dla wyznawców tej ideologii – przestrzeni. Ideologia (jako swoista prefiguracja naszych przyszłych czynów) sprawia, że pewne działania wykonamy bez wahania, a innych będziemy unikać. Oczywiście – podejmujemy mnóstwo decyzji motywowanych różnymi okolicznościami, np. ceną towaru, sympatią do osoby czy po prostu wygodą. Tu rozpatruję tylko decyzje motywowane ideologią.
Jeżeli te decyzje i idące za nimi czyny lub zaniechania przyczyniają się do trwałego dobra danej społeczności, oceniamy tę ideologię jako pożyteczną, jeżeli zaś decyzje motywowane ideologią są złe dla narodu – taką ideologię uznamy za szkodliwą. Dobra i zła już tu nie definiuję; było to przedmiotem mojej książki pt. Czasownikowa teoria dobra (2018). Nie analizuję również ideologii zewnętrznych względem danej grupy, bo ta grupa nie ma na nie większego wpływu, a narzekanie na innych nie poprawia ideologii własnej.
W XXI wieku w Polsce rzeczownika abstrakcyjnego ‘ideologia’ wciąż nie lubimy. W PRL nazywaliśmy nim zbiór fałszywych poglądów legitymizujących władzę, zwłaszcza komunistyczną, instalowaną przemocą.
Społeczne odium, które spadło na termin ‘ideologia’, jest autentyczne i głębokie. Utrudnia sformułowanie zbioru idei, które mogłyby tak kształtować nasze decyzje i czyny, by ich wynik służył dobru Polski.
Zmiana nastawienia do rozpatrywanego rzeczownika nie będzie w krótkim terminie możliwa, szczególnie w obliczu naporu kolejnych ideologii ofensywnych, takich jak genderyzm, neointernacjonalizm, poprawność polityczna, multikulti, antypolonizm itp.
Ideologie narodów
Niniejszemu rozdziałowi nadałem tytuł „Ideologie narodów”, nie: „Ideologie narodowe”, by nie sugerować jakichkolwiek związków, nawet negatywnych, z Ideologią niemiecką, zwłaszcza że to dzieło Marksa i Engelsa wcale nie prezentuje ideologii niemieckiej, dla której główne punkty odniesienia są starsze od Marksa i nie zostały przezeń istotnie zmienione. Osią ideologii niemieckiej, wektorem prymarnym tej ideologii, podobnie jak włoskiej (od Machiavellego przez Hegla, Verdiego, Wagnera itd. do Garibaldiego, Bismarcka i Kohla), było: zjednoczenie. Politykom, ale też filozofom i twórcom kultury włoskiej i niemieckiej zależało na zbudowaniu jednolitego państwa dla wielkiego narodu, dzielonego przez setki lat granicami mnóstwa różnych księstewek, królestewek, minirepublik i innych tworów państwopodobnych.
Ideologia prymarna szybko nie gaśnie. Właśnie przez obecność w dziełach kultury wysokiej danego narodu i przez jej – często już wypaczone – inercyjne działanie w polityce bieżącej i w kulturze popularnej. Włosi już ideę zjednoczenia dawno przełknęli, strawili i chyba zaczynają ją… pomijać. Ale ten wektor wciąż jest aktywny w Niemczech, bo upragnione zjednoczenie pozostaje silnie i pozytywnie obecne w pamięci żyjących pokoleń. Niemcy nadal próbują „jednoczyć”. Własny naród zjednoczyli, więc „jednoczą” teraz inne narody konceptami i tworami o często zmienianej nazwie (Mitteleuropa, EWG, Euratom, Unia Europejska itd.). Zideologizowane myślenie zbiorowe jest jak „Titanic”. Widzisz już górę lodową, płyniesz, robisz to czy tamto, ale wiesz, że kursu nie da się zmienić…
Takim inercyjnym, bezwładnościowym przedłużeniem wektora niemieckiego zjednoczenia stała się ideologia multikulti, wzmocniona ostatnio przez Willkommenskultur. Ideologia tego typu nie mogłaby się zrodzić np. w Czechach, których ideę prymarną (po Białej Górze) najpełniej wyraziła postać Szwejka. Z innych powodów (po Trianon) również Węgrzy nie mogliby wytworzyć u siebie ani zaakceptować przychodzącej z zewnątrz ideologii multikulti. Z jeszcze innych powodów nie byłoby to możliwe również w Polsce, Rumunii, na Litwie i chyba w całej Europie Wschodniej.
Dla odmiany w Szwecji, gdzie ideologia eugeniczna została po kilku pokoleniach zeksternalizowana (czyli zinternalizowana powszechnie) – już przed urodzeniem i bez społecznego oporu masowo morduje się Szwedów podejrzanych o niedoskonałość. Za to przybysze z różnych części świata przyjmowani są chętnie, pod warunkiem wszak, że są zdrowi i zdolni do odświeżenia szwedzkiego genotypu, co niewątpliwie dokonane zostanie, po czym całe społeczeństwo stanie się eugenicznie doskonałe według szwedzkich standardów szczęścia jednostkowego. Ale to już nie będą Szwedzi.
Ideologie w kulturze
Nie przypadkiem najciemniejsze strony ludzkiej psychiki stały się znamieniem szwedzkiej popkultury zwłaszcza literackiej i filmowej, ale też muzycznej. Tamtejsze mroczne kryminały są w XXI wieku uważane za najlepsze na świecie. Nie sądzę, by w tej konkurencji mogli wygrać powieściopisarze narodów cierpiących, okazujących czynne współczucie swoim niedoskonałym współobywatelom i pielęgnujących cnotę solidarności.
Szwedom, ale też np. Holendrom i Belgom empatia w ogóle przestaje być potrzebna, więc wraz z religią szybko zanika w filozofii, w kulturze wysokiej i popularnej, w polityce i w życiu codziennym obywateli, kończonym sterylnie i bezboleśnie w jakże sympatycznych szpitalach… eutanazyjnych.
Ludzie potrzebują ideologii, która scala narody silniej niż język. Dowodzą tego Szwajcarzy, ale również Chińczycy, którzy mówią różnymi językami, choć piszą tymi samymi znakami. Ideologia – jako zeksternalizowana w danym narodzie matryca przyszłych decyzji – potrzebna jest po to, byśmy wiedzieli, co w danej sytuacji każdy z nas powinien zrobić i co również na pewno zrobi lub choćby z aprobatą przyjmie zdecydowana większość współplemieńców.
Tu znów dobrym przykładem jest ideologia „narodu wybranego przez Boga” utrzymująca się wśród religijnych Żydów przez tysiące lat. Gdy względnie niedawno pojawiła się kategoria Żydów niereligijnych, gdy religia przestała scalać ten naród – zastąpiła ją w tej funkcji właśnie ideologia „narodu wybranego”, choć już wybranego nie przez Boga, ale przez siebie. Bardzo to ryzykowne, bo najłatwiej wygenerować ideologię dokładnie przeciwną. Niemcy pod rządami Hitlera kradli żydowskie mienie nie dlatego, że ono należało się Niemcom, ale dlatego, że było żydowskie. Niemcy masowo mordowali Żydów nie dlatego, że Żydzi byli czemukolwiek winni, ale dlatego, że byli Żydami. To był prawdziwy antysemityzm w odróżnieniu od dzisiejszego znaczenia tego wyrazu. Oto 3 maja 2018 burmistrz Jersey, Steven Fulop, nazwał marszałka polskiego senatu „antysemitą”. Marszałek niczym w życiu nie zasłużył na ten epitet. Użyto „antysemityzmu” jak bagnetu w plecy, by zdyskredytować poglądy marszałka na temat zupełnie inny. Przez takie nadużycia wyraz „antysemita” oznacza dziś tylko tyle, że ktoś kogoś nie lubi, a raczej… nic nie znaczy.
Ideologie niektórych narodów trwają wieki a nawet tysiąclecia, zapewniając spoistość grupie swoich wyznawców właśnie w sensie „matrycy przyszłych czynów”. Niemcy będą więc nadal „jednoczyć”, Polacy będą wciąż walczyć o niepodległość, Francuzi chwalić swoje wino, Rosjanie prowadzić politykę imperialną itd. Na tym tle ciekawie prezentuje się ideologia Ukraińców.
Po Euromajdanie spodziewaliśmy się, że Ukraińcy wpiszą dramat „Niebiańskiej Sotni” na karty swojej tożsamości. Tymczasem wypromowała się zakazana w ZSRR ideologia banderowska, wspierana (również finansowo) przez emigrantów kanadyjskich, którzy nie identyfikowali się z „Niebiańską Sotnią” i forsowali symbole obecne na własnych sztandarach.
Z kolei w Kijowie nie objawił się jeszcze wielki twórca kultury, nie powstał film ani poemat, którego siła artystyczna zapewniłaby Majdanowi trwałe miejsce w narodowej świadomości. Pozostał na razie Bandera i jego ideologia.
Ideologia Polaków
Mickiewicz, Słowacki, Chopin, Matejko, Gerson, Pol, Bełza, Moniuszko, Sienkiewicz, Wyspiański, Żeromski… to tylko początek długiej listy nazwisk genialnych wyrazicieli ideologii Polaków. Nie wszyscy byli etnicznymi Polakami, ale żyli tu, cenili kulturę polską, tworzyli tę kulturę, choć nie tworzyli ideologii. Ta – po rozbiorach – zrodziła się sama. Prymarnemu wektorowi tej ideologii nadaliśmy nazwę NIEPODLEGŁOŚĆ. Dzieła powstałe w XIX wieku pomogły nam przetrwać i pokonać również komunę w wieku XX. One będą trwać tak długo, jak długo trwać będzie Polska na mapie, a choćby tylko w sercach Polaków.
Niepodległość głoszą kartony Artura Grottgera, wiersze Marii Konopnickiej, nowele Bolesława Prusa i wymagające niezwłocznej rehabilitacji artystycznej powieści Marii Rodziewiczówny.
A skąd wiemy, że… niepodległość? Ano nie musimy wiedzieć. To wie się samo i samo działa na kolejne pokolenia, nie wymagając żadnej definicji. Dlatego jest zwalczane i poniżane przez jurgieltników ideologii przeciwnej.
W III RP ukształtowały się bowiem dwa wektory wiodące. Niepodległość jest wektorem najważniejszym, ale niejedynym. Ku przeciwnemu biegunowi tej przestrzeni zmierza – znana targowiczanom i wszelkiemu zaprzaństwu – ideologia podległości. Wyznawcy tej ideologii pogardzają Polską („brzydka panna na wydaniu”), pragnęliby nas wyzuć z polskości patriotycznej na rzecz roztopienia się w „narodzie europejskim”, ubogacanym zresztą dość intensywnie przez pięknych nie-Europejczyków. Podobny proces, choć w innej przestrzeni, obserwowaliśmy w PRL, kiedy najpierw pozbawiono nas wszelkiej własności, a później próbowano roztopić czy utopić Polaków w internacjonalistycznym narodzie sowieckim.
A jak to było z nami w XVII i XVIII wieku? Wywołaną rozbiorami ideę niepodległości poprzedzała ideologia sarmatyzmu, która przez kilkaset lat kształtowała polskie życie publiczne i prywatne, a po rozbiorach wciąż oddziaływała siłą inercji. Sarmatyzm został opisany przez wielu autorów; teraz próbuję tylko wyekstrahować relewantny wektor prymarny. Znalezienie takiego wektora wśród ogromnej różnorodności przejawów sarmatyzmu wcale nie jest proste. Można to robić w wielu przestrzeniach i przekrojach. Tu wybieram przestrzeń decyzji, co eliminuje z tych rozważań chłopów i mieszczan, bo ich decyzje nie wpływały na losy państwa.
Ideologia sarmatyzmu
Sarmatyzm pochwalał uprawę roli, podnosił znaczenie sprzedaży własnych płodów rolnych czy leśnych, cenił wyroby rzemieślnicze wysokiej jakości, ale gardził czystym handlem, czyli sprzedawaniem towaru… cudzego. Działo się to w czasie, gdy w Anglii szerzyła się już ideologia merkantylizmu, a na handlu rosły potęgi wielu państw. Sarmaci uprawiali więc rolę, sprzedawali zboże, a zarobione pieniądze trwonili w wystawnym życiu towarzyskim. Nie handlowali! To było źle widziane, bo przeczyło ideologii większości (ideologię traktuję zawsze jako prefigurację, matrycę czynów akceptowanych w grupie odniesienia).
Szczególne odium padało na handlowanie pieniędzmi, nazwane ‘lichwą’. Paranie się działalnością finansową było niegodne pięknoducha. Ale nie gardzili tym Żydzi, Ormianie, Niemcy i inni, więc ci, co nominalnie rządzili Rzecząpospolitą, pozbywali się wpływu na to, co o rozwoju, o wręcz istnieniu państwa stanowi.
Zamiast pokoleniami gromadzić kapitał, Sarmaci często popadali w zadłużenie i coraz mniej chętnie godzili się na podatki na wojsko. Skutki kazały na siebie czekać zadziwiająco długo.
W końcu państwa ościenne wzmocniły się wystarczająco, by rozebrać nasze ziemie bezkarnie, uprzednio starannie psując naszą monetę i korumpując posłów.
Nie ulega wątpliwości, że sarmatyzm był ideologią dobrze uświadomioną przez szlachtę, ale też była to ideologia jak najbardziej dla państwa polskiego szkodliwa. Interesy państwa i obywatela zawsze stoją w pewnej sprzeczności, zwłaszcza gdy chodzi o podatki. Ideologia powinna sprzyjać równowadze, choćby była to równowaga chwiejna. Wewnątrz państwa może pojawić się np. ideologia konsumpcjonizmu, niszcząca państwo; może też na jakiś czas wygrać ideologia niszcząca obywateli, co zresztą niedawno przerabialiśmy w naszej części Europy, a teraz jest to udziałem Wenezueli, Korei Północnej i in.
By rzeczownikowo nazwać postawę szlachty polskiej w XVIII wieku, należałoby chyba skorzystać z użytego wyżej terminu XX-wiecznego: ‘konsumpcjonizm’. Może też: ‘pacyfizm’, może… ‘ciepła woda w misce’? Ale nie nazwy nas interesują, lecz decyzje motywowane sarmatyzmem. Zarówno dobre, których było niemało, jak i złe. Chodzi tu o decyzje królów, sejmów i – co najważniejsze – decyzje o braku decyzji w sprawach decydujących o losach kraju. Doprawdy zachodzę w głowę, jak to się mogło stać, że wbrew tendencjom coraz bardziej widocznym w katolickiej i protestanckiej Europie, polska szlachta in gremio odżegnała się, a w praktycznym działaniu wręcz potępiła wszelką bankowość, korzystając wszak z lichwiarskich pożyczek, które wielu wyzuły z majątku.
Lekceważenie tak zasadniczych spraw, jak bicie i psucie monety w czasach saskich, nie mogło być rezultatem przypadku lub jednostkowych decyzji. Bo antybankowy czy antyfinansowy obłęd ogarnął zbyt wiele umysłów, a takie rzeczy nie mogą być skutkiem ulegania władzy głupiego króla. Zwykle są następstwem królowania głupoty w szerokich kręgach decyzyjnych i nawet prywatnych, co pobrzmiewa w literaturze tamtego okresu. Zapanowała ideologia szkodliwa i dla państwa, i dla obywateli. Ale kto siał ten obłęd?
Pewne światło na ów XVIII-wieczny, zgubny dla Polski proces rzuca dokonana w III RP prywatyzacja banków i mediów. Błyskawiczne wyzbycie się połowy instytucji finansowych i prawie wszystkich gazet regionalnych nie było uzasadnione sytuacją ekonomiczną kraju ani żadnymi innymi obiektywnymi czynnikami.
Pamiętamy nagły wybuch ideologii prywatyzacji. W ten sposób skanalizowano naturalną potrzebę wyzwolenia się spod komunistycznej ideologii własności państwowej.
Inercyjność ideologii
Inercja w mechanice polega na tym, że – zgodnie z pierwszą zasadą Newtona – ruch trwa nawet po ustaniu przyczyny, która go wywołała, np. rzucony kamień leci, choć żadna ręka już go nie ciska. Takim kamieniem, rzuconym jeszcze w czasach PRL, była wprowadzona przymusem ideologia własności państwowej, według ówczesnej konstytucji: „ogólnonarodowej”, czyli – de facto – niczyjej. By wiedzieć, że akcja wywołuje reakcję, nie trzeba znać trzeciej zasady dynamiki Newtona. Skoro opresyjna władza upaństwowiła własność, to my, obywatele, jak tylko pojawi się taka możliwość – zabraną nam własność… sprywatyzujemy! Najłatwiej wygenerować ideę dokładnie przeciwną.
W tym myśleniu nie ma błędu. To nawet nie jest myślenie, lecz inercyjna konieczność w przestrzeni własności: jednym biegunem tej przestrzeni jest własność państwowa. Skoro ją negujemy – naturalnym odruchem jest skierowanie się ku własności niepaństwowej, a wśród różnych wariantów tejże wybieramy to, co nasuwa się w pierwszej kolejności: własność prywatną. Początek III RP musiał więc jakoś zrealizować nasz powszechny postulat. I niestety zrealizował.
W III RP utrzymywały się w naszym myśleniu – mocą inercji – motywy ważne w poprzedniej epoce. Myśli same z siebie nie zmieniają się zbyt szybko. Odrzucony oficjalnie kamień upaństwowienia wciąż w nas leciał jako własna negacja i siłą bezwładności skutkował akceptacją idei prywatyzacji do tego stopnia, że aż obezwładniał w obliczu prywatyzacji patologicznej czy wręcz złodziejskiej. Prywatna własność jest oczywiście efektywniej wykorzystywana niż państwowa, spółdzielcza czy niczyja i tej oczywistości nikt nie zaprzecza. Problem w tym, że w PRL-u nikt nie mógł uczciwie dorobić się pieniędzy tak wielkich, by kupić bank, gazetę czy fabrykę.
Głoszono, że „kapitał nie ma narodowości”. Ale nie dodawano, że zakupiona przez ten kapitał gazeta, telewizja, portal, fabryka czy bank – już narodowość ma! Że w momencie krytycznym realizować będzie interesy narodu swojego, a nie naszego!
Widzimy to na każdym kroku i próbujemy co nieco odwojować. Obyśmy zdążyli przed następnym paroksyzmem dziejowym.
Głoszono, że wszystko ureguluje „niewidzialna ręka rynku”. Nie dodano, że ręka, nawet „niewidzialna”, ma widzącą głowę, która tą ręką jednym ludziom wyciąga pieniądze z kieszeni, innym je hojnie przydziela. Skutki tej regulacji, nazwanej dla niepoznaki „deregulacją”, odczuwamy na każdym kroku. Bezsilność wobec uwłaszczenia nomenklatury czy wyprzedaży obcym „rodowych sreber” za bezcen (bez na stole, cena pod stołem) – to również skutek inercji w naszych głowach.
Mówiono: najlepsza polityka kulturalna, historyczna, gospodarcza itd. – to brak polityki. „Zlikwidować ministerstwo kultury”! Nie dopowiedziano, że wszystkie narody bardzo dbają o swoją kulturę i uprawiają stanowczą politykę historyczną we własnych szkołach i we wszelkich przejawach swojej państwowości. Nie dopowiedziano, że brak własnej polityki gospodarczej jest realizowaniem cudzej polityki gospodarczej. Że właśnie to odróżnia kolonizatorów od państw kolonialnych: suwerenność w sprawach gospodarczych.
Ideologia nie jest bezinteresowna! Możemy po marksistowsku założyć, że ideologia wyraża interesy swoich wyznawców i sprzyja ich realizacji. Pułapka kryje się już na starcie. Takie zarysowanie problemu nie ma w sobie kontrolnego sprzężenia zwrotnego! Zakłada, że ideologia, którą nam narzucono, sprzyja realizacji naszych interesów. Mija czas, a ta ideologia naszym interesom nie sprzyja i nie sprzyja. Zauważamy, że podejmowanie decyzji o działaniu zgodnym z tą ideologią jest niezgodne z naszymi interesami. I nic nie możemy zmienić, wszak ta ideologia „sprzyja” nam… z założenia! A założenia ideologii nie mogą być zmienione, bo runie cały posadowiony na nich gmach władzy!
Ideologia a prawda
Odrzucenie kategorii prawdy przez filozofów postmodernistycznych prowadzi do uzyskania władzy symbolicznej przez osoby i grupy zdolne do produkowania i narzucania dowolnych, nawet fantastycznych narracji. Rzecz jasna nikt tego nie robi bezinteresownie.
Ideologiczny zamach na prawdę ma na celu czyjeś korzyści, przy czym natura tych korzyści może być różna: finansowa, polityczna, godnościowa, roszczeniowa itd.
Akurat początek XXI wieku przyniósł Polsce co najmniej dwa ważne przykłady forsowania pewnych narracji przy jednoczesnym zakazie czy uniemożliwieniu dociekania prawdy.
W krzywoprzysiężnym sądzie dominuje narracja wolna od zobowiązań względem prawdy (czego kilkakrotnie doświadczyłem na własnym grzbiecie), natomiast naukę interesuje tylko prawda atrybutywna, czyli taka, o której orzeczono zgodnie z pragmatyką danej dyscypliny naukowej. Celem nauki jest dotarcie do granicy wiedzy, do limesu, do prawdy limezyjnej, która jest niemal tożsama z arystotelesowską prawdą korespondencyjną wg nadanej przez św. Tomasza definicji rzeczownikowej: adaequatio intellectus et rei. Prawda limezyjna to kres ludzkich dociekań osiągany na drodze do prawdy, pojmowanej zgodnie z definicją korespondencyjną. Natomiast prawda korespondencyjna jest granicą, o której nie wiemy, czy jest osiągalna. Istnieje niezależnie od naszych badań i nic jej nie zmieni (zainteresowanym tą tematyką polecam moją książkę Prawda po epoce post-truth, 2017).
Jeżeli wykonanie badań przez kompetentnych i uprawnionych w danej dziedzinie badaczy jest zakazane lub niemożliwe – dalsze postępowanie zostaje wstrzymane. Tak było np. w sprawie katyńskiej. Zakłamana narracja mogła być utrzymywana przez dziesiątki lat tylko dlatego, że uniemożliwiono badanie miejsca zbrodni i ukrycia szczątków ludzkich. Podobna sytuacja od wielu lat trwa w Jedwabnem. Podobnie – przez pół wieku – było na „Łączce”, gdzie chowano, a raczej ukrywano ciała pomordowanych patriotów polskich.
Ideologia – matryca decyzji
Kto godzi się na odrzucenie prawdy, otwiera bramy przed naporem nieprawdy. Sprzyja temu taka ideologia, której celem nie jest dociekanie prawdy, lecz modyfikowanie matrycy naszych przyszłych decyzji, a także uzasadnianie czynów i słów zgodnych z daną ideologią, nawet gdy nie są one zgodne z prawdą. W rewersie – ideologia nieprawdy ma uzasadniać potępienie wypowiedzi z tą ideologią niezgodnych oraz uniemożliwiać lub przynajmniej utrudniać wszelkie badania, na podstawie których prawda mogłaby być ujawniona. Rezultatem ma być triumf narracji: supremacja kompilacji deformacji informacji.
Przemoc ideologiczna polega na wymuszaniu decyzji zgodnych z daną ideologią, choć zwykle sprzecznych z dobrem strony słabszej. Istnieją bowiem ideologie ofensywne i defensywne. Te pierwsze idą tak daleko, jak to jest możliwe; te drugie ustępują z drogi i giną. Przykład: ofensywa genderyzmu przeciw katolicyzmowi. Ideologia defensywna polega na nieuchronnym, systematycznym opuszczaniu kolejnych redut i poddawaniu coraz głębszych linii obrony. W końcu okazuje się, że we Francji i w kilku innych krajach nie ma już czego bronić, choć nadal jest co atakować.
Istnieją gazety, które taki sam czyn nazywają raz dobrym, raz złym. Dziś dobry jest ten, kto wczoraj był zły. Jeżeli na podstawie takich informacji podejmujemy decyzje, to wynik może zależeć od kalendarza. Wczoraj – idąc po schodach – byśmy dzięki tej gazecie zadecydowali, że należy wchodzić, dziś… że schodzić. Ale ktoś tam trzyma kluczyk. Wczoraj szliśmy pod górę na własną szkodę, dziś zejdziemy – również na własną szkodę – w dół. O szkodzie dowiemy się lub nie.
Nie są to przypadki rzadkie, że dana ideologia zawiera elementy jawnie sprzeczne z faktami lub niedowodliwe. Do takich należy na przykład oskarżanie Polaków o antysemityzm rzekomo wyssany z mlekiem matki. Nikt nie przeprowadził badań mleka polskich matek pod tym kątem.
Nikt też nie udowodnił, że antysemityzm jest w ogóle problemem jakoś szczególnie właściwym narodowi polskiemu, a innym narodom niewłaściwym. W ten sposób można oskarżyć dowolną osobę, grupę, naród czy rasę o najzupełniej dowolnie nazwane produkty umysłu oskarżyciela.
Przerabialiśmy to masowo. Przerabiamy na nowo. Rozpatrzmy pod tym kątem różnice między represjami, jakim poddawali Polaków gestapowcy w czasie wojny i stalinowscy oprawcy z UB po wojnie. Nie wymierzam win, lecz wydobywam istotne pod rozpatrywanym względem różnice. Otóż Gestapo tworzyło swoje agentury w różnych miejscach i starało się wyłapać tych Polaków, którzy byli zaangażowani w działalność antyniemiecką. Gestapowcy stosowali straszliwe tortury i mordowali Polaków masowo, ale – te tortury i realne groźby śmierci służyły w pierwszej kolejności poszukiwaniu prawdy. Chodziło o wykrycie, kto naprawdę należy do organizacji antyhitlerowskiej. Następnie wykrytą osobę aresztowano lub zabijano na miejscu.
Natomiast kaci z UB stosowali takie same tortury i morderstwa, ale często ich celem nie było wykrycie prawdy o ew. działalności antykomunistycznej, lecz wykrycie tego, co… kazali wykryć ich przełożeni. To jest charakterystyczny rys wielu przesłuchań, o których wiemy z relacji Światły. Wiemy, że wcześniej w podobny sposób wmawiano winy różnym obywatelom ZSRR w ramach kolejnych fal represji. Celem tych działań nie było poszukiwanie prawdy o zagrożeniach dla ustroju, ale wytworzenie przesłanek swoistej narracji, która stawała się uzasadnieniem wydanego z góry wyroku.
I to się dziś powtarza w tym sensie, że już nie poszczególne osoby, ale cały naród polski obwiniany jest o dowolne zbrodnie tylko po to, by wytworzyć narrację, która służyć będzie uzasadnieniu czegoś bardzo dziwnego. Robi to drugie i trzecie pokolenie ówczesnych oprawców przeciw trzeciemu pokoleniu polskich patriotów, a na rozwój tego rozboju pozwalały kolejne polskie rządy, wyznające ideologię defensywną, przekształcaną powoli w matrycę kapitulanckich decyzji.
Ideologia a dobro
Ideologia, zwłaszcza ideologia legitymizowana kłamstwem, nie jest bezinteresowna. Nie zawsze wiemy, kto i w jaki sposób na tym skorzysta, ale dostatecznie dużo wiemy o tych, którzy na danej ideologii mogą stracić. O nas samych. W książce o teorii dobra starałem się uzyskać czasownikowe zrozumienie dobra doczesnego. Sformułowałem to następująco: „nie umrzeć i nie cierpieć” (z powodów innych niż nieuniknione). To są wspólne wszystkim ludziom, zwierzętom, państwom, klubom itd. dwa nieusuwalne warunki konieczne dobra, a gdy są spełnione, dążymy do dóbr partykularnych tak wielu i tak różnych, że nie da się ich spisać.
Niepodległość – jako najważniejszy wektor ideologii narodu polskiego – ma również fundamentalne dwie składowe czasownikowe: nie umrzeć i nie cierpieć.
Te składowe różnią nas od wielu innych narodów. Dajmy na to Hiszpanie też toczyli w dawnych wiekach różne wojny. Ale to były wojny o władzę lub bogactwo, nie o życie narodu. Polacy na swoje nieszczęście mieszkają między takimi narodami, które co pewien czas próbują nas wymordować lub przysporzyć nam jak największych cierpień. Dlatego te dwie składowe są dla nas takie ważne.
Dla odmiany wyznawcy ideologii podległości próbują podmienić różne wartości na takie, które osłabiają wektory niepodległości. Są to w komplecie idee importowane, układające się w całe ideologie naskórkowe: genderyzm, feminizm, internacjonalizm, komunizm i różne inne krócej lub dłużej świecące błyskotki intelektualne. Na szczęście tego rodzaju wynalazki nie powstają w Polsce. Wszystko to są kserokopie wytworów cudzych intelektów, wymieniane co pewien czas na nowsze modele kserokopii.
Nie chcę opisywać motywacji podległościowych, bo ich nie znam. Wystarczy mi informacja o instytucjach finansujących głosicieli tej ideologii, o stypendiach, nagrodach, publikacjach, tłumaczeniach, tematach doktoratów i o pozostałych dystrybutorach prestiżu w stworzonym przez nich lub dla nich światku. Wyznawców podległości nie jest zbyt wielu, ale opanowali miejsca, skąd ich głos słychać mocno i daleko. Mają wpływ na wymywanie i rozmydlanie polskiego patriotyzmu. Mają wpływ na opisywanie czy raczej obmawianie Polski w cudzych mediach. Są groźni.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ideologie Polaków” znajduje się na s. 4–5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ideologie Polaków” na s. 4–5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com
Aborcja to działanie, którego destrukcyjną siłę w matkach, ojcach, lekarzach i w każdym, kto współuczestniczył w procesie decyzji o aborcji, przysłaniają liczne mechanizmy zakłamywania rzeczywistości.
Agata Rusak
Nie sposób zaprzeczyć, że ten, kto zabił, ukradł, cudzołożył czy skłamał, zrobił to sam. Ponosi lub powinien ponieść karę, jest bowiem obarczony winą. Idziemy do spowiedzi, nie tłumacząc się z tysiąca towarzyszących okoliczności, które sprawiły, że oto „musiałem” zgrzeszyć i nie dało się inaczej. Przyznajemy się do własnego działania niezależnie od tego, co się wydarzyło wcześniej i kto nam „pomagał”. Taka postawa nas uwalnia, ale też pomaga dojrzale dźwigać odpowiedzialność. (…)
Każdy człowiek wychodzi z domu rodzinnego z kilkoma walizkami wyposażenia na życie. Są to z jednej strony wskazówki rodziców lub wyuczone umiejętności radzenia sobie czy szkolone talenty, z drugiej zaś jest to ogromny zestaw postaw albo poglądów wchłoniętych mimowolnie przez lata dzieciństwa i dorastania. W tym niematerialnym posagu mieszczą się również wzorce postaw dotyczących budowania miłości odpowiedzialnej, przyjmowania dzieci, a także przechodzenia przez kryzysy lub umiejętności szukania pomocy u mądrych osób.
Jeśli w rodzinie z pokolenia na pokolenie powtarzają się rozwody czy odejścia mężczyzn, to dziewczyna dorasta z przekonaniem, że nie można się oprzeć na mężczyźnie, że z problemami zostaje się samej, że ludziom nie należy ufać. Tam, gdzie wchodząca w dorosłe życie kobieta otrzymała dobry model małżeństwa, rodziny, rodzicielstwa, nie będzie zasadniczo narażona, że w obliczu zaskoczenia ciążą straci grunt pod nogami, da się pokonać lękowi i będzie przeżywała i działała w samotności.
Ogromna większość kobiet po aborcji, które poznałam, nie miała zaplecza rodzinnego, które by ją nauczyło wartości przychodzącego życia oraz oparcia się wówczas na pomocnych osobach.
Przeciwnie, wiele z nich, dowiadując się o poczętym dziecku, bało się ujawnić swoją tajemnicę i pogrążało się w lęku przed tak dużą zmianą życiową, opinią innych, problemami finansowymi, przed utratą szkoły czy pracy itp. Tak dzieje się często w bardzo „porządnych” domach, w których niewyobrażalnie piętnowane jest wykraczanie poza przyjęte normy. (…)
Żeby zdecydować się na aborcję, trzeba najpierw zamiast pojęć: „dziecko” czy „życie poczęte” używać choćby terminów medycznych, biologicznych typu: „zarodek”, „embrion” czy „płód”. Takie odczłowieczenie dziecka ułatwia wejście na drogę aborcji, ale również powoduje, że potem, często przez wiele lat, można utrzymywać swój stan psychiczny bez konfrontacji, że oto „przyczyniłam się do śmierci mojego dziecka”. Cała maszyneria aborcyjna oparta jest na kłamstwie pojęciowym wspieranym przez szereg znieczulających mechanizmów obronnych. Wiele osób wypiera z pamięci lub bagatelizuje ten fakt swojego życia, ale potrafi on wracać niespodzianie pod wpływem nagłych skojarzeń, obrazów, dźwięków, patrzenia na niemowlaki czy przypomnienia sobie rocznicowej daty. Czasem bywa to impuls do otworzenia się na prawdę, częściej jednak po chwili człowiek znów wraca do ratującej komfortowe status quo niepamięci. Bywa jednak i tak, że niektóre kobiety całymi latami nie mogą pozbyć się kainowego znaku na duszy. (…)
Kobiety po aborcji zmagają się statystycznie częściej z dolegliwościami psychosomatycznymi różnych organów; głównie dotyczy to narządów rodnych i piersi, częstsza jest tu zapadalność na nowotwory. W dalszej kolejności są zaburzenia lękowe przejawiające się często w postaci zaburzeń snu, koszmarach nocnych, stałym napięciu, a potem często ratowaniu się lekami nasennymi lub uspokajającymi i uzależnianiu się od nich. Wiele osób przeżywa przygniatające poczucie winy, wstydu i niegodności związane z niemocą wyjścia ku nadziei. Księża znają to choćby z powtarzających się spowiedzi mimo uzyskanego rozgrzeszenia. To tak, jakby kobieta nie mogła zmyć plamy krwi z siebie i ciągle szorowała ręce. Jest w tym rodzaj skupienia się na sobie, swojej winie, niemoc wyjścia poza ten egocentryczny sposób katowania się. Psychologowie kliniczni czy psychiatrzy wielokrotnie widzą powiązania aborcji z obniżeniem poczucia własnej wartości, ze stanami depresyjnymi, myśleniem samobójczym, znieczulaniem się poprzez używki, hazard, nieopanowany seks czy permanentne poirytowanie. (…)
Żaden grzech i żadna trauma nie są w stanie zmienić tożsamości człowieka w jego pełnym godności dziecięctwie Bożym, choć oszpecają go w widzeniu siebie.
Te wydarzenia oblepiają człowieka brudem jakby z zewnątrz tak, że widząc siebie, można się sobą brzydzić czy gorszyć, poniżać siebie i nienawidzić, nie dawać więc sobie żadnych szans na dobre życie, żadnych nadziei na miłość. Jest to swego rodzaju przekonanie, że po aborcji staje się człowiekiem drugiej kategorii, niegodnym niczego dobrego. Tymczasem droga uzdrowienia jest dobrze pokazana w spotkaniu Jezusa z Samarytanką, tą, która chodziła po wodę o porze, w której nikogo przy studni nie było. Jezus stopniowo prowadzi tę kobietę ku uznaniu przez nią prawdy o jej życiu. Finałem jest odwaga kobiety, pójście do innych ludzi i głoszenie uzdrawiającego spotkania z Bogiem.
Każdy człowiek, który przeszedł prawdziwą drogę uwolnienia, jest zaproszony do tego, żeby być świadkiem dla innych. Przy rozeznawaniu tej perspektywy szczególnie pomocny może być spowiednik czy kierownik duchowy, który pomoże ocenić odpowiedni moment i rodzaj posługi innym. Należy być bowiem uważnym, by świadectwo czy zaangażowanie choćby na rzecz ruchu pro-life nie wyprzedzało własnej drogi zdrowienia. Byłoby to wówczas jedynie próbą niedobrej ekspiacji, parawanu aktywności, czy nawet nadaktywności. Spotykałam kobiety, które nawet przyjeżdżając na rekolekcje, zamiast wejść w głębię swojego przeżywania, zajmowały się bardzo intensywnie, choć płytko, agitowaniem na rzecz dzieła duchowej adopcji dziecka poczętego. Po rozmowie można się było zorientować, że akcja ta służyła oddaleniu emocjonalnego bólu związanego z niezałatwionym poczuciem winy. (…)
Droga proponowana osobom cierpiącym z powodu aborcji i jej konsekwencji jest, z pewną korektą, drogą każdego z nas, kto błądząc na różnych ścieżkach i ślepnąc przy tym duchowo oraz psychicznie, zmierza ku wyzwoleniu i coraz większej życiowej mądrości.
Cały artykuł Agaty Rusak pt. „Znamię Kainowe?” znajduje się na s. 18 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Agaty Rusak pt. „Znamię Kainowe?” na s. 18 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com
Społeczności zwarte etnicznie, o ustabilizowanym porządku etycznym oraz jasnych i przestrzeganych normach moralnych mają niejako „wbudowany” odruchowy system samoobrony przed wrogim podszeptem.
Rafał Brzeski
Agentura wpływu i sieć
W dobie galopującego obiegu informacji i mediów o globalnym zasięgu z możliwością jednoczesnego oddziaływania na różne grupy językowe, walka o międzynarodową supremację nabiera nowego wymiaru. Naga fizyczna przemoc ustępuje coraz częściej miejsca zafałszowanej informacji i manipulacyjnej perswazji. Prawdziwą rewolucję w perswazyjnych możliwościach spowodowało pojawienie się sieci Internetu, a później mediów społecznościowych. Ich potencjał docierania do mas odbiorców jest gigantyczny. Tylko do Facebooka loguje się dziennie półtora miliarda użytkowników i wprowadzanych jest średnio 300 milionów zdjęć. Co minutę wpisywanych jest ponad pół miliona komentarzy.
W mediach społecznościowych potencjał rozpowszechniania informacji jest olbrzymi. Przeciętny użytkownik Facebooka ma około 150 przyjaciół, a każdy z nich ma swoich 150 przyjaciół. Każdy użytkownik mediów społecznościowych może być źródłem informacji. Jeśli będzie ona atrakcyjna, to można założyć, że większość przyjaciół prześle ją do swoich przyjaciół. Bardzo często bez zastanowienia, czy jest to informacja prawdziwa. Ot, klik-klik i poooszło!
Działa psychologiczny automat – informacja od przyjaciela, a więc wiarygodna. Rzadko kto pamięta, że przeszło 80 milionów aktywnych profili Facebooka jest fałszywych.
W działaniach wojny informacyjnej internet daje możliwość nie do przecenienia, czyli praktycznie bezpośredni dostęp nadawcy treści do odbiorcy: tekstowych, audio, video, czarno-białych lub w kolorze, a przy tym w czasie realnym lub w dowolnym (z zapisu). Wiele stuleci ludzkiego komunikowania się skoncentrowanych w jednej technologii.
Prawie sto lat temu sowiecki wirtuoz organizowania agentury wpływu Willi Münzenberg zalecał: „Musimy… mieć w ręku artystów i profesorów, wykorzystać teatry i kina, by szerzyć za granicą doktrynę, iż Rosja gotowa jest poświęcić wszystko, aby utrzymać pokój na świecie”. Dzisiaj nie musiałby wykorzystywać kosztownej i kłopotliwej infrastruktury teatrów i kin. Dzisiaj artyści i profesorowie, których miał w ręku, mogliby bezpośrednio sączyć jad kłamstwa w mózgi łatwowiernych odbiorców. Ich następcy to robią. Nietrudno znaleźć w sieci wygadanych znawców przedmiotu i youtuberów głoszących, czego Polska nie powinna robić, ale nie oferujących wiarygodnych propozycji, co powinna zrobić. Ci „eksperci” o miękkim języku to agentura aktywna. Sieciowa agentura pasywna to trolle. Ci ograniczają się do chamskich ataków, wulgarnych komentarzy, klikania „łapek”, tworzenia pozorowanego klimatu poparcia lub niewybrednego nękania i niszczenia wiarygodności ludzi wytypowanych przez mocodawcę. Technologia pozwala przy tym multiplikować działania trolli poprzez tak zwane boty, czyli automaty, a tylko patrzeć, kiedy w okłamywanie ludzi włączona zostanie sztuczna inteligencja. Techniczny potencjał sieci i mediów społecznościowych oraz niewyczerpany potencjał ludzkiego lenistwa wykorzystują planiści działań wojny informacyjnej, którzy werbują, kreują i wykorzystują realną i wirtualną agenturę wpływu.
Agent wpływu to wedle jednej z definicji osoba wykorzystywana do dyskretnego urabiania opinii polityków, dziennikarzy i grup nacisku w kierunku przychylnym zamiarom i celom obcego państwa.
Inna definicja za agenta wpływu uważa osobę, która subtelnie i zręcznie wykorzystuje swoje stanowisko, możliwości, władzę i wiarygodność do promowania interesów obcego mocarstwa w sposób uniemożliwiający zdemaskowanie tego mocarstwa.
Agentura wpływu należy do najskuteczniejszych i najtrudniejszych do wykrycia sposobów informacyjnego oddziaływania na przeciwnika. Agent wpływu postrzegany jest w swoim środowisku i społeczeństwie jako lojalny obywatel, który prywatnie i publicznie głosi swoje poglądy.
Fakt, że są one zbieżne z linią polityczną i zabiegami propagandowymi obcego mocarstwa, oceniany jest zazwyczaj wygodnie jako zbieg okoliczności niewart głębszej analizy, natomiast szkody wyrządzone przez agenta wpływu są potencjalnie ogromne, zwłaszcza jeśli jest on wysokim urzędnikiem państwowym, uznanym autorytetem lub znajduje się na stanowisku kontrolującym przepływ informacji.
Do zadań agentury wpływu należy sterowanie aparatem władzy i opinią publiczną atakowanego kraju, poprzez rozpowszechnianie odpowiednio dobranych informacji, dezinformacji, pojednawczych lub alarmistycznych opinii i argumentów oraz chwytliwych sloganów i słów-wytrychów zastępujących wiarygodną ocenę faktów. Agentura wpływu ma sterować opiniami środowiska, w którym się obraca. Zadanie to wypełnia, posługując się „technikami zarządzania postrzeganiem”, co w mniej politycznie poprawnych słowach można określić jako atrakcyjnie podane, ordynarne fałszowanie rzeczywistości. Podstawową różnicą między agenturą wywiadowczą a agenturą wpływu jest fakt, że pierwsza zbiera informacje, a druga rozpowszechnia.
Wprawdzie zazwyczaj obie prowadzone są przez tą samą służbę, to jednak agentura wywiadowcza informuje, co dzieje się wewnątrz obozu przeciwnika, natomiast agentura wpływu formuje postrzeganie przeciwnika i to już we wczesnej fazie planowania i podejmowania decyzji.
Pozwala sterować zestawem obrazów, opinii i odczuć tak, by odbiorcy kierowali się nie tyle rzeczywistością, co narracją podsuniętą przez agenturę i zgodną z intencjami jej mocodawcy. Z tych względów przyszłą agenturę wpływu typuje się pod kątem nie tyle jej możliwości wykradania tajnych dokumentów lub zbierania poufnych informacji, co rozpowszechniania odpowiednio spreparowanych wiadomości i opinii. Proces pozyskiwania agentów jest jednak zbliżony do werbowania agentury wywiadowczej. Agentów wpływu dobiera się spośród ludzi inteligentnych, ambitnych i pozbawionych skrupułów, gotowych za wszelką cenę piąć się po szczeblach kariery i łaknących poklasku.
W straszliwym okresie kolektywizacji rolnictwa w Związku Sowieckim, w latach „rozkułaczania” i wymuszonego głodu, kiedy na Ukrainie i Północnym Kaukazie notowano liczne przypadki ludożerstwa, rolę szczególnie haniebnej agentury wpływu odegrali czołowi zachodni intelektualiści, luminarze kultury i politycy. Irlandzki dramaturg i myśliciel George Bernard Shaw zapewniał, że „nie widział w Rosji ani jednej niedożywionej osoby”. Francuski polityk, dwukrotny premier Edouard Herriot kategorycznie zaprzeczał „kłamstwom burżuazyjnej prasy, że w Związku Sowieckim panuje głód”. Brytyjscy piewcy socjalizmu – Beatrice i Sidney Webbowie – strofowali ukraińskich chłopów za „podkradanie ziaren z kłosów”, co w ich opinii było „bezwstydną kradzieżą kolektywnej własności” (Christopher A., Gordijewski O., KGB, tłum. Rafał Brzeski, Bellona, Warszawa 1997, str. 121–122). Podobne zapierające dech kłamstwa i wygibasy intelektualne można obecnie usłyszeć codziennie od polskich ludzi kultury i polityków w stacji telewizyjnej znajdującej się pod protektoratem ambasador Stanów Zjednoczonych.
Z punktu widzenia oficera werbującego i prowadzącego najlepszym rozwiązaniem jest rozbuchane ego, usilnie szukające uznania i pełne niespełnionych ambicji, wsparte odpowiednim zastrzykiem finansowym.
Jeżeli werbowany ma do tego jakieś perwersyjne skłonności lub jakieś grzechy przeszłości do ukrycia, to sukces jest prawie pewny. Dobrym środowiskiem do werbunku jest społeczność homoseksualna. Należą bowiem do niej ludzie wpływowi i jest ona wyjątkowo dyskretna.
Przy werbowaniu agentury wpływu skutecznym wabikiem jest obok oferowanych profitów finansowych obietnica przyznania prestiżowych nagród i wprowadzenia do „międzynarodowych salonów”, co w przypadku osób pnących się po drabinie zawodowej lub w hierarchii państwowej pomaga w spełnieniu ambicji politycznych lub aspiracji osobistych. Na mechanizm ten już w 1938 roku zwracał uwagę Peter Gutzeit, szef nowojorskiej rezydentury NKWD, który w obszernym memorandum proponował „aktywnie spenetrować” życie polityczne Stanów Zjednoczonych, zwerbować kongresmenów, senatorów oraz dziennikarzy i z ich pomocą nie tyle zbierać informacje, co kształtować przychylny dla Związku Sowieckiego klimat wewnątrz administracji prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Gutzeitowi nie dane było jednak zrealizować proponowanego programu, bowiem został odwołany do Moskwy i rozstrzelany w ramach „wielkiej czystki” końca lat trzydziestych ubiegłego wieku.
Skuteczność agentury wpływu zależy w dużej mierze od jej uplasowania i wiarygodności. Zarówno odpowiednie awansowanie i „przesuwanie” agenta w hierarchii, jak i budowanie jego autorytetu wymagają czasu. Dlatego też werbownicy najczęściej działają na uniwersytetach, które tradycyjnie są miejscem ścierania się idei i rewolucyjnych koncepcji urządzenia świata. Tym bardziej, że nawet skrajne poglądy głoszone w świecie akademickim nikogo nie rażą i stosunkowo łatwo przesączają się do szkół, środowisk naukowych, a nawet do kościołów.
Przy tworzeniu agentury wpływu w środowiskach politycznych, akademickich i studenckich, po wytypowaniu odpowiednich kandydatów do współpracy, obok tradycyjnych technik werbunkowych coraz częściej stosuje się metodę niejako „bezkontaktową”. Wytypowani są przykładowo zapraszani na prestiżowo zaaranżowaną konferencję naukową, na której prezentowana jest określona narracja faworyzująca stanowisko kraju budującego agenturę. Osoby, które w rozmowach kuluarowych odniosą się pozytywnie do tej narracji, są po jakimś czasie zaproszone na kolejną konferencję, potem proponuje im się napisanie artykułu naukowego, ich dorobek zostaje „zauważony”, otrzymują stypendium badawcze, są zaproszone na wykłady, otrzymują nagrody itp. Ich kariera naukowa lub zawodowa jest umiejętnie sterowana, a współpraca – w większym stopniu dorozumiana niż uzgodniona.
Wykrycie agentury wpływu jest bardzo trudne. Agenci wpływu należą do osób o najściślej strzeżonej tożsamości w ewidencji służby. Są bowiem najczęściej postaciami publicznymi, a ich skuteczność opiera się na totalnym utajnieniu. Raz zdemaskowany agent wpływu nieodwracalnie traci swą przydatność. Agenci wpływu, zwłaszcza uplasowani wysoko w hierarchii politycznej, prowadzeni są albo „bezkontaktowo”, albo werbalnie, drogą ustnych sugestii, bez zostawiania śladów w dokumentacji służby.
Wysoki stopień utajnienia tożsamości agentów wpływu sprawia, że udowodnienie im przed sądem działania na rzecz obcego państwa jest praktycznie niemożliwe. Podstawą demokracji jest bowiem prawo do głoszenia własnych poglądów.
Agent wpływu nie wykrada tajemnic z sejfów i prawie nie sposób przyłapać go na gorącym uczynku. Najczęściej nie kontaktuje się potajemnie z oficerem prowadzącym i nie otrzymuje od niego instrukcji, zadań lub wynagrodzenia. Nie odwiedza skrzynek kontaktowych, nie zostawia nigdzie mikrofilmów lub innych materiałów wywiadowczych. Agent wpływu wyjeżdża oficjalnie na jawne seminaria lub konferencje naukowe, pobiera stypendia naukowe lub wykłada na zagranicznym uniwersytecie, zagraniczni wydawcy publikują jego książki, otrzymuje nagrody twórcze, spotyka się z politykami, ludźmi ze świata gospodarki i nauki. Zebrane „wrażenia”, ubrane we „własne przemyślenia”, publikuje w mediach, rozpowszechnia w „politycznych salonach”, w sieci albo podczas spotkań z politykami i decydentami własnego kraju. Formalnie nie robi nic nielegalnego.
Ponadto agent wpływu najczęściej działa pośrednio (to nie on podejmuje decyzje, lecz polityk, któremu on doradza!). Dlatego jest trudny do zdemaskowania i zneutralizowania, natomiast jego mocodawcom stosunkowo łatwo jest zorganizować jego obronę drogą petycji, interpelacji parlamentarnych lub demonstracji poparcia ze strony znanych postaci lub medialnej akcji pod hasłem obrony przed dyskryminacją. Świeżym przykładem może być peregrynacja po europejskich instytucjach politycznych pewnej Ukrainki z rosyjskim paszportem, która została wydalona z Polski i otrzymała zakaz wjazdu na terytorium RP.
W obronie agenta można również zaaranżować medialną wrzawę, a jeśli nie przyniesie ona spodziewanych rezultatów, można zorganizować manifestację protestacyjną, której umiejętnie zainspirowani uczestnicy będą ochoczo wywrzaskiwać hasła podsunięte przez inną siatkę agentury wpływu. Liczba i struktura kombinacji zależy od wyobraźni służby prowadzącej agenta.
Dodatkowym utrudnieniem w eliminacji agentury wpływu jest konieczność poruszania się po delikatnym gruncie. Jej zignorowanie zachęca do dalszych działań. Zbyt gwałtowna reakcja naraża na zarzut skłonności do zamordyzmu i tłumienia swobody wypowiedzi.
W eliminacji skuteczniejsze są działania administracyjne, prowadzące do ucięcia możliwości oddziaływania, niż sądowe, prowadzące do ukarania.
Bardzo trudne jest bowiem sądowe udowodnienie, że ktoś głosi to, co głosi na zlecenie, a nie jest to prezentacja własnych opinii. W przypadku działalności agentury wpływu w internecie dochodzi do tego element geograficzny – nadawca treści może mieszkać w innym kraju, poza jurysdykcją sądową.
Skutecznym sposobem eliminacji agentury wpływu są dyskretnie kontrolowane „przecieki” do mediów. Brytyjski polityk, konserwatysta, Liam Fox miał przyjaciela i drużbę Adama Werritty’ego. Obaj należeli do grupy Konserwatywni Przyjaciele Izraela. Kiedy Fox został ministrem obrony, tak się jakoś przypadkowo składało, że jeśli wyjeżdżał służbowo, to Werritty mieszkał w tym samym hotelu. Od maja 2010 roku do października 2011 roku Werritty 22 razy odwiedził Foxa w ministerstwie obrony i towarzyszył mu w 18 podróżach zagranicznych, aż dziennik „The Times” dotarł do wyciągów bankowych założonej przez Adama Werritty’ego fundacji Pargav i okazało się, że jej głównym dobroczyńcą jest miliarder Chaim Zabludowicz, prezes pro-izraelskiego lobby BICOM. Kilka dni później gazeta niedzielna „Mail on Sunday” miała zadziwiająco dokładne informacje, kiedy i w jakiej sprawie Werritty telefonował do Foxa z Dubaju. Wreszcie dziennik „Daily Mail” zwrócił uwagę, że Werritty nie jest urzędnikiem państwowym, a zatem nie podlega weryfikacji przez Służbę Bezpieczeństwa MI5, oraz na możliwość „wykorzystania Foxa przez Mossad w charakterze pożytecznego idioty”. Dzień przed publikacją tego artykułu Liam Fox podał się do dymisji i Werritty stracił możliwość wpływu na szefa brytyjskiego resortu obrony.
Najskuteczniejszą obroną państwa przed działaniami agentury wpływu jest cierpliwe demaskowanie każdej wykrytej manipulacji i zapewnianie obywatelom stałego dostępu do rzetelnych informacji. Sterowanie świadomością całych grup społecznych przy użyciu agentury wpływu wymaga czasu, a to można i należy wykorzystać dla przeciwdziałania.
Odpowiedzią na sterowanie winna być „gra w otwarte karty”, czyli maksimum prawdy podanej w sposób wyważony, bez rzucania oskarżeń lub przypinania etykiet.
Rządzący winni przy tym pamiętać, że działalność agentury wpływu jest najskuteczniejsza w społecznościach niejednolitych, rozchwianych i zdemoralizowanych, gdyż społeczności zwarte etnicznie, o ustabilizowanym porządku etycznym oraz jasnych i przestrzeganych normach moralnych mają „wbudowany” w siebie odruchowy system samoobrony przed wrogim podszeptem.
Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Agentura wpływu i sieć” znajduje się na s. 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Agentura wpływu i sieć” na s. 5 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com
ONI wyglądają tak samo jak my, mówią płynnie po polsku, śpiewają te same piosenki biesiadne, kibicują Małyszowi i Kubicy, ale jak się zachowają w hipotetycznej chwili próby, np. inwazji wrogich wojsk?
Jan Martini
Polska jest najbardziej jednolitym etnicznie i wyznaniowo krajem Europy. Tym niemniej ideowe podziały są wśród Polaków tak głębokie, że mówi się o „dwóch plemionach” określanych różnie, w zależności od „przynależności plemiennej” określającego. (…)
W Polsce 120 lat zaborów nie spowodowało większych spustoszeń mentalnych. Nawet ludzie pracujący w administracji państw zaborczych i dochodzący tam do wysokich stanowisk pozostawali Polakami i nikt nie nazwałby ich kolaborantami. Dlatego możliwa była tak szybka reintegracja podzielonych terytoriów polskich po 1918 roku. Wystarczyło jednak 40 lat PRL, by pojawili się ONI – duża grupa uprzywilejowanych „poturczeńców”, potocznie zwanych komuchami. (…)
Podział nie tylko nie zniknął wraz z upadkiem komunizmu, lecz rozrastanie się „narodu równoległego” paradoksalnie uległo wzmożeniu. W 1989 wydawało się, że ONI ulegną „zresorbowaniu” i powrócą na łono narodu jako marnotrawni synowie. Zapanuje powszechne zjednoczenie, poloneza będą wodzić Polak z Polakiem, wasz prezydent z naszym premierem. Niestety wkrótce okazało się, że rację miały wietrzące podstęp prawicowe „nienawistne oszołomy” – prezydent był rzeczywiście „wasz”, ale za to premier nie nasz. „Alek” z „Bolkiem” porozumieli się jak agent z agentem, a my przekonaliśmy się, że ci, którymi Związek Radziecki posługiwał się do utrzymania swojego panowania nad Polską, wyszli na tym dobrze. To ludzie, którzy „nie płakali po papieżu” i opowiadali dowcipy o kaczce po smoleńsku. Kuba Wojewódzki jest im autorytetem, a biblią Wyborcza. (…)
W etnicznie jednolitej Polsce wytworzyła się nowa mniejszość. Bo ONI są mniejszością, choć dysponują większością majątku narodowego. I stwarzają wszystkie zagrożenia, jakie sprowadza fakt istnienia licznej, wpływowej i nieprzyjaznej mniejszości. To z nich wyrasta agentura wpływu – wszyscy ci, o których wspominał ambasador Rosji, mówiąc: „W Polsce mamy wielu przyjaciół”. Wielotysięczna armia agentów wpływu odpowiednio rozstawionych w polityce, wojskowości, gospodarce, mediach, sądownictwie, nauce, kulturze, nawet w Kościele, ma zasadniczy wpływ na utrzymywanie Polski w stanie znacznej zależności od zewnętrznych ośrodków sterujących. ONI wyglądają tak samo jak my, mówią płynnie po polsku, śpiewają te same piosenki biesiadne, kibicują Małyszowi i Kubicy, ale jak się zachowają w (hipotetycznej) chwili próby, np. inwazji wrogich wojsk? Będą z nami, czy znajdą swoją szansę w pomocy agresorom?
Cały felieton Jana Martiniego pt. „III RP obojga narodów” znajduje się na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Martiniego pt. „III RP obojga narodów” na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com