Wspomnienia najemnika z wojny na Bałkanach: Tu kule są prawdziwe, a zgwałcona kobieta będzie nosić traumę do końca życia

Strzelałem do ludzi, nawet brałem za to pieniądze, ale ot tak rozwalać cywilów strzałem w głowę, to nie to samo. Chyba na chwilę zapomniałem, że byłem na wojnie domowej, a to rzeźnia, a nie wojna.

Johny B.

Wleźliśmy do wiochy, palce na spustach. Niektóre chałupy paliły się od ognia moździerzy, na ulicy leżało kilku zabitych cywilów, za chwilę trup jednego vojnika w muslimanskim mundurze, za chwilę jeszcze dwóch, i spokój. Z naszych dostało dwóch, ale lekko. Doszliśmy mniej więcej do połowy wioski, to już był srpski sektor, a tam klasyczna jatka. Właśnie się produkował jakiś srpski zastavnik. Nie kojarzyłem go, chociaż znaliśmy większość tych ludzi, bo jak to z sąsiadami – często razem robiliśmy jakieś drobne interesy albo po prostu chlaliśmy razem czy piekliśmy mięso na ruszcie albo odojaka na rożnie.

Chyba z piętnaście osób klęczało na ziemi z rękami za głową, mężczyźni i kobiety. Kilka ciał już leżało na ziemi z rozwalonymi głowami w kałużach krwi. Nie pamiętam dokładnie, ilu ich wszystkich było. A ten podchodzi po kolei do każdego z nich i klamka, głowa, pach!, klamka, głowa, pach! Zmienił sobie spokojnie magazynek w tt-ce. I dalej do roboty. Coś się we mnie aż skręciło. Chyba nie tylko we mnie. Ja też strzelałem do ludzi, nawet brałem za to pieniądze, ale ot tak rozwalać cywilów strzałem w głowę, to nie to samo. Chyba na chwilę zapomniałem, że byłem na wojnie domowej, a to rzeźnia, a nie wojna. Na dodatek nie była to moja wojna.

Igor chyba zauważył, że nasi coś tacy spięci się zrobili, i od razu głośno powiedział:

– Tylko nic nie róbcie! Rozumiecie?! Nic. Zupełnie nic! To rozkaz! Przejdziemy, ja pogadam chwilę z ich dowódcą. I pójdziemy swoją drogą do naszego sektora.

A tamten podszedł i przyłożył tt-kę do głowy dziewczyny. Ładna była, chociaż było widać, że musiała się z nimi nieźle szarpać. Doskonale wiedziałem, co musiało się dziać wcześniej. Faceci na wojnie nieczęsto pytają, czy można… Prawdę mówiąc, my też zwykle zbyt delikatni nie byliśmy. I jeszcze uśmiechnął się bydlak.

Nie strzelał, tylko czekał i się śmiał. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zwykle umiałem utrzymać nerwy na wodzy. Jednak wówczas po prostu szlag mnie trafił, zagotowało się we mnie i już czułem, że nie ma wyboru. Moi od razu zauważyli, co się dzieje. Ktoś nawet złapał mnie za rękaw kurtki, ale ja zdążyłem doskoczyć do tego Serba. Raczej mnie nawet nie zauważył. Potem kolba, gęba, leży gość i trzyma się za głowę. Podniosłem momentalnie zastavę do ramienia i wycelowałem w niego. Z takiej odległości luneta przeszkadzała, a nie pomagała, ale i tak bym trafił. On też już we mnie celował ze swojej tt-ki. Ze skroni ciekła mu krew. Musiało to z boku nieco zabawnie wyglądać snajper celuje z trzech-czterech metrów do gościa celującego do niego z pistoletu.

Momentalnie wszyscy celowali do siebie nawzajem z tego, co kto miał przy boku. Z naszej uroczej dwójki nikt pierwszy nie miał ochoty strzelić, chociaż widziałem po jego twarzy, jaki był wściekły, ale i zaskoczony. Ja za to byłem nieźle przestraszony, bo wiedziałem, że go zdążę sprzątnąć, ale dostanę jako następny i to pewnie w plecy albo w głowę. Może dlatego obaj byliśmy tacy nieskorzy do strzelania. Może też dlatego jeszcze nie wybuchła chaotyczna strzelanina.

Stoj! Nie strzelać! Nie strzelać, mówię! – usłyszałem z prawej strony, nieco z tyłu. – Nie strzelać! Nie strzelać!

Poznałem inny głos z lewej, należał do Igora. Ten z prawej z tyłu to był Marko, dowódca ich kompanii. Znałem go dobrze, bo miał mocny łeb i często kończyliśmy nasze wspólne wojenne „imprezy” we dwójkę. No i swego czasu sprzedał mi moją ulubioną rumuńską 65-kę, czyli rumuńskiego kałacha z dodatkową rączką przed magazynkiem. Strzelanie z niego to była czysta przyjemność. Teraz wisiał przewieszony bezczynnie przez moje plecy. Bo jak dureń szedłem przez wiochę ze snajperką, zamiast z kałachem w rękach. Marko podszedł powoli i stanął między serbskim zastavnikiem a mną tak, że celowałem mu prosto w pierś. O dziwo, miał kałacha przewieszonego przez ramię, nie celował do mnie. Zbaraniałem.

– Marko, zdejmę cię! – To był głos Igora. – Spokojnie, nic chłopakowi nie zrobię. To on do mnie celuje.

Przewiesił broń za plecy lufą do dołu. Nic z tego nie rozumiałem. Powoli zbliżył się, uśmiechając się do mnie.

– Nic nie rób, Poljak. – Powoli podniósł rękę, sięgnął do prawej strony mojej zastavy, przekręcił bezpiecznik i powiedział: – Żeby z tego strzelać, Poljak, trzeba to właśnie tak odbezpieczyć.

Jasna cholera, tak właśnie jest, jak człowieka poniesie. Broni nawet nie odbezpieczyłem. Ten leżący serbski „bohater” mógł strzelać do mnie jak do kaczki, a ja bym nie zdążył już nic zrobić.

Pstryk! Usłyszałem trzask mojego bezpiecznika. Ależ on był głośny w mojej głowie.

– Teraz możesz mnie już zastrzelić, więc może opuść już broń, młody. Na chwilę jakby wszystko się zatrzymało. – I ty też zginiesz… – dodał po sekundzie.

Z tego akurat zdawałem sobie doskonale sprawę. I nagle usłyszałem głośny rechot Igora. Za nim wszyscy zaczęli się śmiać. Opuściłem powoli broń. Za chwilę uczynili to wszyscy z obydwu stron, ale większość trzymała profilaktycznie palce na spustach. Wszyscy się śmiali oprócz tego zastavnika z tt-ką i mnie. Marko odwrócił głowę i powiedział:

– Igor, dziewczyna jest wasza. W końcu też pewnie chcecie sobie por…ać. Chociaż widać, że młodemu w oko wpadła, więc może go najpierw spytajcie, bo już wie, jak broń odbezpieczać. Żeby was nie zdjął – zaśmiał się, nieco złośliwie. – Przejdziecie spokojnie i pójdziecie w swoją stronę. A jak za parę dni wszyscy się uspokoimy, zapraszam na rakiję i barana.

Po chwili Igor, rozluźniony już trochę odpowiedział: – Zgoda, Marko. Poljak, bierz ją i idziemy. Ruszać się! Szybciej, szybciej!

To ja podszedłem do niej. Złapałem ją w miarę delikatnie za rękę i pociągnąłem lekko w górę: – Wstań, proszę. Wstań. Chodźmy stąd!

– Ja Vesna.

– Dobrze – zmusiłem się do uśmiechu. – Chodźmy już stąd. Szybciej!

– Vesna, Vesna, jestem Vesna. – Była w szoku.

– Chodź, k…a, tu nadal nie jest za dobrze… Jeszcze nas mogą ubić! – Wreszcie się ruszyła. Pomogłem jej wstać i poszliśmy w swoją stronę. Kilku z naszych na wszelki wypadek szło tyłem, ale z opuszczoną bronią.

Szliśmy powoli dalej przez wieś. Nie wiem, co stało się z resztą tamtych cywilów. Pewnie dostali kulę w łeb. Tutaj żadna ze stron nie okazywała litości, a okrucieństwo było jak bułka z masłem na śniadanie.

Szliśmy dalej całym oddziałem w całkowitej ciszy. Odeszliśmy już niezły kawałek. Nagle poczułem gwałtowne szarpnięcie z tyłu za kurtkę i kopnięcie pod kolano. Wylądowałem na plecach na ziemi. Ułamek sekundy i siedział na mnie Igor. Przywalił mi w twarz, że aż mi w oczach pociemniało. Potem chyba jeszcze raz i raz, jeszcze chyba z raz. Zasłaniałem się tylko jedną ręką, bo drugą przygniótł kolanem do ziemi. Wtedy straciłem jedyny (jak na razie) ząb w życiu. Na szczęście górną piątkę, która rosła poza obrębem reszty zębów.

– Ty zasrany kretynie! Co ja, k…a mówiłem?! – Chyba tak krzyczał, dokładnie nie pamiętam. Kołowało mi się w głowie. Szarpał mnie za kurtkę. I walił mnie ciągle po gębie, zasłaniałem się wolną ręką, ale był bardzo silny. Zrobił na chwilę przerwę.

– Przez to, że ci jakiejś bosanskiej dupy zrobiło się żal, mogło zginąć sporo naszych! Co ty, niebieski hełm zasrany jesteś? Czy przyjechałeś tu zarabiać na zabijaniu, idioto? A może z Czerwonego Krzyża jesteś? Co?

Przyłożył mi chyba jeszcze z raz lub dwa. – To był rozkaz, cymbale! Rozumiesz?! Chyba ja cię powinienem ubić za takie gówno! Rozumiesz to, idioto?! – Nawet, gdybym chciał, to i tak bym niewiele powiedział, bo miałem pełno krwi w ustach. Kiwnąłem głową, że rozumiem. Puścił mnie i zszedł ze mnie. – Obcinam ci stawkę za dwa tygodnie. Strzelasz za darmo.

Pozbierałem się z ziemi, wytarłem rękawem twarz, wyplułem ząb i poszliśmy dalej. Szkoda, mogłem go wziąć na pamiątkę.

Cały artykuł Johny’ego B. pt. „Vesna” znajduje się na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Johny’ego B. pt. „Vesna” na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nawet Orwellowi nie śnił się system tak całkowitego panowania nad człowiekiem, do jakiego dążą od dłuższego czasu Chiny

I tu dochodzimy do systemu 5G. Ten system jest potrzebny do inwigilacji obywatela i przejęcia kontroli nad jego życiem, a do jego osiągnięcia musi być możliwy szybki przesył wielu informacji.

Jadwiga Chmielowska

To, w czyich rękach pozostawimy możliwość wpływu na nasze zachowanie i czy będziemy zawsze kontrolować, kto i dlaczego posługuje się naszymi prywatnymi danymi, będzie wyznacznikiem naszej wolności. Podejrzewam nawet, że te różne GIODO i RODO miały uśpić naszą czujność, że jesteśmy bezpieczni, a faktycznie nieuczciwi pracownicy banków sprzedawali firmom marketingowym nasze dane. Praktycznie systemy te tylko utrudniały życie i kontakty międzyludzkie. (…)

Słuszne są obawy ludzi na całym świecie przed wprowadzeniem systemu 5G, zwłaszcza chińskiego. Niestety szwedzki Ericsson, tak promowany w Europie, korzysta ze sprzętu chińskiego.

Jak to się stało, że nawet w Polsce już uruchamia się te technologie, nie sprawdzając dokładnie producenta? Chiny potrafią korumpować decydentów!

Ludzie w wielu krajach instynktownie boją się tej nowej technologii. Być może rozpuszczana jest przez Chiny plotka o olbrzymim zagrożeniu dla zdrowia, by potem wyśmiać obawy i zwalić na „ciemnogród”. Tego nie wiem. Wiem natomiast to, że absolutnie niedopuszczalna jest jakakolwiek technologia chińska. Mam nadzieję, że wolny demokratyczny świat będzie wprowadzał technologię amerykańską.

Już teraz widać chiński lobbing. Różni pseudogeostratedzy, np. Jacek Bartosiak i Bartłomiej Radziejewski, usiłują wmówić Polakom, że to tylko konkurencyjna walka mocarstw o dominację w świecie. Nie, Panowie, to walka światów – wojna cywilizacji. Mamy do wyboru bycie wolnymi ludźmi albo niewolnikami. Nie podejrzewam szanownych panów doktorów o brak wiedzy. Obawiam się, że robią to z pełną premedytacją. Tu nie chodzi o konkurencję hegemona. Tu chodzi o przyszłość ludzkości.

Walka USA i Komunistycznych Chin nie jest walką dwóch demokratycznych państw. Gdyby o światowe przywództwo walczyły USA z Australią, Kanadą, czy Szwajcarią, to ja osobiście kibicuję Szwajcarii. Jej ustrój demokratyczny mi się podoba.

Nie znam chińskiego i nie docierają do mnie informacje bezpośrednio z tego strasznego „Imperium Zła”. Ale walka o swoją wolność milionów mieszkańców Hongkongu, którzy najlepiej znają Chiny kontynentalne, mnie przekonuje. Wolą nawet być martwi niż czerwoni!

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Walka światów. To się Orwellowi nawet nie śniło” znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Walka światów. To się Orwellowi nawet nie śniło” na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co jest prawdą? „Nie prowdy sukoj, ale kolegów”, czy „Platon przyjacielem, lecz większą przyjaciółką prawda”?

Przestałby istnieć dom, gdyby ktoś w nim wyważył drzwi i okna i pozwolił, żeby wszyscy tam wchodzili. Słowem: do Kościoła może wejść każdy, kto ma dobre intencje, ale przed wrogami trzeba się bronić.

Herbert Kopiec

„Kiedy kapłan jest święty, powierzeni jego opiece wierni są prawdziwie pobożni; kiedy kapłan jest tylko pobożny, wierni stają się letni; kiedy kapłan staje się letni, wierni stają się zepsuci”– mawiał św. Jan Maria Vianney (1786–1859), francuski ksiądz, święty katolicki, patron proboszczów i kapłanów.

Przywołuję to spostrzeżenie w związku z bulwersującą informacją o związkach księdza profesora Józefa Tischnera (1931–2000) ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Przed rokiem na łamach „Gazety Wyborczej” ukazał się tekst poświęcony tej zasmucającej i przykrej sprawie (Kac na Podhalu po IPN, „Magazyn Świąteczny”, 29–30 VI 2019). Sławomir Cenckiewicz – członek Kolegium IPN, na początku czerwca 2019 r. na Twitterze zamieścił krótki wpis: „Przykra ta rejestracja ks. Józefa Tischnera w kategorii KO (kontakt operacyjny) i konsultanta Departamentu IV MSW. Szkoda”. Dołączył do tego skan z poświęconym podhalańskiemu kapłanowi fragmentem wydanej właśnie przez IPN książki Kryptonim Klan. Służba Bezpieczeństwa wobec NSZZ Solidarność w Gdańsku: „27 lipca 1983 roku zarejestrowany pod nr 81208 przez Departament IV MSW w kategorii kandydat, następnie KO. Od 13 października 1988 r. konsultant. Został wyrejestrowany w 1990 roku”.

„Gazeta Wyborcza” tak skomentowała informację Sławomira Cenckiewicza: „Podhale prawie stanęło w ogniu”. Określiła ją jako chwyt niegodziwy i szkalowanie księdza profesora przez prawicowego historyka. „Oburzenie górali jest tym większe – argumentował dziennikarz – gdyż wielu z nich poparło obecne rządy w Polsce. Górale wiele wybaczą rządzącej prawicy, ale nie atak na Tischnera”.

Pikanterii sprawie nadaje fakt, iż w obronę księdza profesora zaangażował się nawet ubek, który rozpracowywał środowisko podhalańskich księży.

„Poznałem księdza Tischnera. Z punktu widzenia operacyjnego był bezużyteczny. Ale choć niczego się od niego nie dowiedzieliśmy na temat opozycji, to rozmowy zawsze były mocnym przeżyciem. Od niego biła jakaś taka siła i mądrość”. Charyzmie księdza profesora najwyraźniej uległ także autor artykułu, a świadczyć o tym może efektowna puenta tekstu, w której wykorzystał najbardziej znaną postmodernistycznie pojętą „mądrość” księdza Tischnera: „Są trzy prawdy: święta prawda, tys prawda i gówno prawda”. Czytelnik „Gazety Wyborczej” dowie się, że wpis odnoszący się do agenturalnej przeszłości postępowego księdza Tischnera to ta trzecia prawda. (…)

Na łamach kobiecego pisma „Viva” ksiądz profesor sam zapewniał: „Gdybym nie został księdzem, byłbym marksistą” (Szatan w Europie – krótka historia zła, „Opcja na prawo” 12/2005). Poznańska redakcja, z którą był zaprzyjaźniony, tak relacjonuje jego wizytę: „Sypał dowcipami, o poważnych sprawach mówił z ironią. – Jak to jest z wiarą wśród duchownych? – spytaliśmy w pewnym momencie. Ksiądz Tischner się zadumał, szeroko uśmiechnął i rzucił: „Nie badałem tego dogłębnie, ale z tego, co wiem, wśród księży też zdarzają się osoby wierzące”. Na pytanie, co sądzi o celibacie, odpowiedział natomiast: „Gdy jestem piekielnie zmęczony i zasypiam kamiennym snem, na drzwiach wieszam kartkę: Budzić tylko w wypadku wojny albo zniesienia celibatu”.

Zobaczmy też, co ksiądz Tischner mówi o sobie: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów. Staram się im wymyślać i dobrze im radzić. Na szczęście niezbyt mnie słuchają, więc i wina moja nie będzie zbyt wielka. Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. (…)

W „Historii filozofii po góralsku” pisał np.: „Kie jedyn i drugi chce dójść prowdy, to z tego ino bitki powstojom. Nie prowdy sukoj, ale kolegów”.

‘Słabe myślenie’, ‘słabe chrześcijaństwo’ – to myślenie bez konieczności, bez słuszności, bez prawdy, która by się miała narzucać. W oparciu o słabe myślenie powstaje słaba ontologia, mająca zająć miejsce dotychczasowej metafizyki. Słabe myślenie godzi się na zachwianie fundamentów klasycznej filozofii (jasności i wyrazistości), a właściwie na całkowity brak tychże. Myślenie to jest otwarte, dopuszcza wielość rozwiązań, stroni od konieczności i jedynej słuszności.

Wygląda na to, że kapłan J. Tischner jako filozof przestaje więc poszukiwać adekwatności z rzeczywistością; zamiast tego skupia się na interpretowaniu, a jak pisał Nietzsche: „Nie ma tekstów, są tylko interpretacje”– ponieważ tradycyjne metafizyczne pojęcia podmiotu i przedmiotu tracą ważność. „Myśliciele słabi”, celebrując swą niechęć i niezdolność do poszukiwania podstaw dla swych najkonieczniejszych moralnych i politycznych wyborów w życiu, otwarcie pysznią się „słabością” swojego myślenia. Mimo tej pychy odnajdujemy ich po stronie tych, którzy mocno schlebiają wszystkiemu, co służy tryumfowi pewności, iż człowiek żyje tu i teraz. Nieprzypadkowo przykazaniem numer jeden „społeczeństwa otwartego”, nowej utopii, która zastąpiła komunizm jako wizja powszechnej harmonii i szczęśliwości, jest dogmat, że nie ma dogmatów ani prawd bezwzględnych.

Umberto Eco twierdzi, że „jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namiętności do prawdy”.

Namiętność do prawdy może być (i jest) dzisiaj uznana za stygmat fundamentalizmu. Przypominają o tym zwłaszcza niewierzący i obłudnie zatroskani o Kościół katolicki.

Wykładnią polityki owego zatroskania są słowa Jana Turnaua, „Jonasza” z „Gazety Wyborczej”: „Atakujemy Kościół, aby go bronić!”. Jonasz – odpowiednik naszego zakrystiana – podgryzał wieloryba od środka. Natomiast na gruncie „słabego myślenia” zagrożenie fundamentalizmem znika. Można bowiem być zarazem katolikiem, ewangelikiem, maoistą, socjalistą, postmodernistą i chrześcijaninem. Sekularyzacja i upadek wpływów Kościoła stają się czymś pozytywnym. Bunt i sprzeciw wobec pogardy dla chrześcijaństwa traktowany jest jako „mowa nienawiści”, a lekceważenie tych nihilistycznych dogmatów jako znak choroby umysłowej. Tak oto powstaje świat chaosu i pomieszanych znaczeń.

„Słabe myślenie” w zachowaniach kapłana Tischnera oznacza rozstanie się ze wszystkim, co wyraźne, co zmusza do samookreślenia, do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za określone poglądy. Żaden wszak pogląd nie jest przecież prawdziwy, a drogowskazem nie są prawdy absolutne, lecz hedonizm i prywatny interes. Każda pewność to rzekomo przesąd, który pachnie przymusem i grozi bijatyką, przed którą ostrzega kapłan Tischner.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kim byli współcześni polscy męczennicy franciszkańscy i jak powstawał ich wizerunek dla akcji Polska pod Krzyżem?

„Zginiecie za podjudzanie przeciwko rewolucji modlitwą różańcową, kultem świętych, Mszą Świętą i Biblią; za głoszenie pokoju oraz za imperializm, na którego czele stoi papież Polak”.

Andrzej Karpiński

Wśród patronów akcji modlitewnej Polska pod Krzyżem współczesnymi męczennikami byli franciszkanie bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski. Zostali uprowadzeni i brutalnie zamordowani 9 sierpnia 1991 r. w Peru wraz z burmistrzem Pariacoto Justinem Massą.

Tego okrutnego czynu dokonali członkowie komunistycznej partii Peru „Sendero Luminoso”. Zwłoki misjonarzy znaleziono w wiosce Pueblo Viejo, kilka kilometrów od Pariacoto. Ciała miały roztrzaskane i przestrzelone czaszki. Na plecach o. Zbigniewa była przyczepiona kartka z narysowanym jego krwią symbolem sierpa i młota oraz napisem: „Tak giną lizusy imperializmu”. Świadek zdarzenia, siostra Bertha Hernandez, Służebnica Najświętszego Serca Pana Jezusa, została także porwana, jednak w trakcie jazdy wyrzucono ją z samochodu. Zdążyła usłyszeć i zapamiętać wypowiadany przez bandytów sąd nad misjonarzami: „Zginiecie za podjudzanie przeciwko rewolucji modlitwą różańcową, kultem świętych, Mszą Świętą i Biblią, za okłamywanie ludu Ewangelią i Biblią, bo wszystko to są kłamstwa, a religia jest opium dla ludu; za głoszenie pokoju, gdyż kto to czyni, musi umrzeć, oraz za imperializm, na którego czele stoi papież Polak”.

Michał Tomaszek, Zbigniew Strzałkowski i Jarosław Wysoczański | Fot. z archiwum Zakonu Franciszkanów

Liturgiczne wspomnienie błogosławionych przypada nie na dzień ich śmierci – 9 sierpnia, lecz na 7 czerwca, gdy bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski zostali wyświęceni w 1986 r. na diakona i kapłana.

Podobnie jak w poprzednich realizacjach, potrzebowałem odpowiednich i dobrej jakości zdjęć zakonników. Początkowo byłem przekonany, że nie będzie problemu. Jednak – ku mojemu zdziwieniu – dużego wyboru nie było. (…) Młodzi, pogodni zakonnicy (31 i 33 lata) nie byli zbyt często fotografowani. A jeśli już znalazłem jakieś ich zdjęcia, to raczej z ich życia prywatnego i bardzo uśmiechniętych.

Miałem dylemat, bo do akcji Polska pod Krzyżem odradzono mi przedstawianie uśmiechniętych męczenników. Do dzisiaj kanon przedstawiania świętych nie pozwala na ich uśmiech. Czy jest to uzasadnione teologicznie?

Czy jest to raczej część tradycji lub zwyczaj utrwalony w przeszłości przez malarstwo portretowe? Wtedy niemożliwe było długie pozowanie z nieruchomym uśmiechem. Dzisiaj, w czasach fotografii, jest już to możliwe. Przykładem jest utrwalanie lekko uśmiechniętej twarzy św. Jana Pawła II. Czy jest to przełamanie stereotypu?

Owszem, w Starym Testamencie pojawiają się wzmianki o radości wyrażanej śmiechem lub tańcem. W Nowym Testamencie już zaledwie dwa razy.

Kościół w średniowieczu zachowywał dystans wobec śmiechu i tańca, uważając je za brak panowania nad duchowością, za głupotę i objaw grzeszności. Jest to niezrozumiałe, gdyż samo słowo ‘błogosławiony’ oznacza ‘szczęśliwy’. Dlaczego więc nie wyrażać szczęścia uśmiechem?

Czy w sztukach plastycznych mamy zatem do czynienia z nieprawdziwymi wizerunkami świętych? Portret każdego świętego przedstawia, według tradycji, jego oblicze z ostatnich lat życia lub moment opuszczenia Ziemi. Czy taki wizerunek nie powinien jednak przedstawiać świętego widzianego oczami artysty po śmierci, obcującego z Bogiem i innymi świętymi, nie będąc już ograniczonym czasem i przestrzenią? W przypadku męczenników dodatkowo umieszcza się atrybut palmy męczeństwa lub narzędzia zbrodni. Dlatego też zastanawiałem się, czy w przypadku bł. Michała i bł. Zbigniewa nie umieścić w grafice pistoletu. Jednak z uwagi na całość koncepcji poprzestałem na tradycyjnej palmie męczeństwa. (…)

Fot. A. Karpiński

W związku z opisanym powyżej „dylematem uśmiechu” postanowiłem znaleźć kompromis. Musiałem zadbać przede wszystkim o to, aby postacie pasowały do pozostałych patronów-męczenników Polski pod Krzyżem. Skorzystałem zatem z możliwie najpoważniejszych (jak na pogodnych misjonarzy) dostępnych zdjęć i rozpocząłem pracę nad portretami. Z uwagi na wymogi jakościowe, potrzebowałem fotografii w możliwie wysokiej rozdzielczości. Posłużyłem się zatem zdjęciami portretowymi wykonanymi jeszcze w Polsce, prawdopodobnie tuż przed wyjazdem zakonników na misję do Peru. Twarze musiałem cyfrowo zmodyfikować i dostosować do ogólnej koncepcji graficznej. Oczy bł. Zbigniewa Strzałkowskiego zamieniłem na bardziej otwarte i pobrałem je z jego innego zdjęcia. Natomiast bł. Michałowi Tomaszkowi celowo nie dodawałem zarostu, aby pozostawić znak, że do misji dołączył rok później.

Wiadome jest, że franciszkańskie habity są czarne, ale nie te na misjach w Ameryce Południowej. Szaty misjonarzy są szare. Dlatego poszukałem zdjęcia z tak wyraźnym habitem, że był widoczny splot tkaniny. Z jednego zdjęcia utworzyłem dwie zwrócone do siebie postacie, z zachowaniem proporcji wzrostu misjonarzy.

Pozostał do utworzenia franciszkański, biały sznur (cingulum) z trzema węzłami oznaczającymi złożone śluby. W kolejności od dołu: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Franciszkanie żartują, że ten pierwszy, najbliżej ziemi, najłatwiej się brudzi.

Gdy miałem gotowe twarze i szaty z detalami, pozostało umiejętnie połączyć wszystko w całość. Zwróciłem głowy misjonarzy do siebie i ostrożnie osadziłem je w habitach w miejscach, gdzie zaczynają się kaptury. Całość wycieniowałem. Wyrównałem kontrast i ziarnistość wszystkich części składowych grafiki. Po osadzeniu w tle i ponownym wycieniowaniu, wizerunki błogosławionych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego były gotowe. Zostały wydrukowane na dwóch wielkich formatach oraz powielone w setkach egzemplarzy w formie małych, pamiątkowych obrazków z akcji Polska pod Krzyżem.

Dlaczego akurat tam pojechali? Nie mogę wyjść z podziwu, że powołanie misjonarzy było tak silne, że opisana wyżej sytuacja w Peru nie zniechęciła ich do realizacji misji. Wiara, radość głoszenia Słowa Bożego i pomoc biednym okazały się silniejsze od strachu przed jakąkolwiek ideologią i jej skutkami.

W sierpniu 1991 r. w Częstochowie odbywały się Światowe Dni Młodzieży, na które przybył inicjator spotkania, papież Jan Paweł II.

W związku ze ślubem siostry o. Jarosław Wysoczański pojechał w tym czasie na urlop do Polski. W piątek 9 sierpnia 1991 r. pozostali w Pariacoto misjonarze Michał i Zbigniew odprawiali wieczorną Mszę Świętą.

Na terenie misji było trzech postulantów i kucharka, wspomniana na początku siostra Bertha Hernandez. Tego wieczoru do Pariacoto wkroczyli uzbrojeni bandyci. Uprowadzili burmistrza miasta, następnie wtargnęli do kościoła i uprowadzili siostrę z misjonarzami. Mapka pokazuje drogę, którą przebyli, oraz miejsce męczeństwa.

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski” na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, do świętości – jak to ujmował Jan Paweł II

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy.

Teresa Grabińska

O moralnej sprawczości czynu

Popularyzacja a nauczanie w świetle spuścizny Jana Pawła II

W 2020 r. świętujemy stulecie urodzin Karola Wojtyły – św. Jana Pawła II. Liczne przedsięwzięcia ku czci Wielkiego Jubilata będą przypominać jego wszechstronne oddziaływanie na kondycję moralną świata.

Ten esej ma za przedmiot refleksję nad filozoficzną spuścizną Karola Wojtyły, która przenika jego nauczanie, kierowane ze Stolicy Piotrowej do szerokich rzesz wiernych, a także wyznawców innych religii. Tylko niektóre dokumenty – jak wspaniała encyklika Veritatis splendor – są adresowane do kościelnych hierarchów.

Każde nauczanie, jeśli jest prawidłowo prowadzone, trafia do nauczanego w taki sposób, że nie tylko powiększa zakres jego wiedzy, lecz usposabia go do jej rozwijania i stosowania.

Jan Paweł II umiał to robić w sposób doskonały – tak, jakby każda fraza trafiała w oczekiwania każdego słuchającego lub czytającego, niezależnie od tego, z jakiego pochodził kulturowego kręgu.

Z drugiej strony, gdy koledzy i studenci Karola Wojtyły wspominają jego akademickie wykłady i lekturę jego pism filozoficznych, rozwijających współczesny chrześcijański personalizm, to często podkreślają hermetyczność języka jego filozoficznej wypowiedzi, trudności ze zrozumieniem tez i uzasadnień. Pisząca te słowa, stanąwszy wobec skrajności w ocenie przystępności przekazu – z jednej strony – filozofa Karola Wojtyły, z drugiej zaś – Ojca Świętego Jana Pawła II, postanowiła odpowiedzieć sobie na pytanie o źródło tej dwoistości. Drogą do tego było wieloletnie studiowanie zarówno pism filozoficznych, jak i encyklik.

Każda popularyzacja wiedzy jest jakimś jej uproszczeniem, w pewnym stopniu powierzchownym dotknięciem istotnego przedmiotu tej wiedzy, jak i jej metody. Aby tej istoty dotknąć głębiej, potrzeba nie tyle sprawozdania i narracji o tym, co zostało odkryte i w jaki sposób, ile przedstawienia zasadniczych problemów, podejścia do ich rozwiązania oraz koniecznie – ukazania znaczenia wyników otrzymanych w rozwiązaniu. Chodzi o znaczenie rozwiązania problemu, po pierwsze, dla samej sytuacji problemowej, po drugie – dla pokrewnych gałęzi wiedzy lub rozstrzygnięć problemów w oparciu o inną podstawę wiedzy, po trzecie – dla praktyki ludzkiego życia.

Ktoś, wziąwszy pod uwagę postawione, zresztą rzadko kiedy spełnione, trzy warunki dobrej popularyzacji, mógłby sformułować tezę, że nauczanie Jana Pawła II jest przykładem takiej popularyzacji, i to prawdopodobnie popularyzacji jego filozofii. Byłby to jednak poważny błąd. Popularyzacja bowiem ma przede wszystkim ożywiać intelekt, a nauczanie Jana Pawła II ma w swym przesłaniu formować duchowość chrześcijańską, wzbudzać i pogłębiać wiarę w prawdy objawione.

Ponadto – zdaniem piszącej – popularyzacja spójnej filozofii nie jest w zasadzie możliwa, gdyż każda dobra filozofia jest sformułowana w szczególnym, jej tylko właściwym języku (w specjalnie przysposobionym naturalnym języku etnicznym danego filozofa). Popularyzacja zaś – zawsze jest podana w języku potocznym (stosunkowo łatwo podlegającym translacji na różne języki etniczne).

Przekład języka dobrej filozofii na język potoczny jest w zasadzie niemożliwy. Co najwyżej przekazywana jest jej pewna interpretacja. Jakość tej interpretacji jest ważna i zależy od stopnia zrozumienia przez interpretatora danej filozofii i od jego predylekcji w operowaniu językiem interpretacji (czasem nawet literackim).

Z drugiej jednak strony, mocna podstawa filozoficzna (niekoniecznie w pełni uświadomiona) danego autora, mówcy, nauczyciela niejako wymusza operowanie frazami języka potocznego w taki sposób, że stają się one jakby przeźroczyste na przyjęte postulaty filozoficzne lub światopoglądowe. I dopiero w odniesieniu do tego zjawiska można mówić o podstawach filozoficznych nauczania Jana Pawła II, których nie tylko był w pełni świadom w swoim intelekcie, ale dla których odnajdował najważniejsze uzasadnienie w prawdach objawionych. A te, objaśniane za pomocą przekazu intelektualnego, wymagają odpowiedniego językowego sformułowania. W tym celu finezja językowa Jana Pawła II (filozofa i poety) pozwoliła mu precyzyjnie posługiwać się narzędziem systematycznej filozofii, które czyni jej interpretację w nauczaniu spójną w znaczeniach słów i w konsekwencjach tez.

Nauczanie Jana Pawła II odbywało się w bezpośrednim kontakcie ze słuchającymi, jak i w kontakcie zapośredniczonym czytaniem jego tekstów.

Kontakt bezpośredni mniej działa na intelekt, a bardziej na emocje. W procesie formowania duchowego owe emocje są nadzwyczaj ważne, gdyż pobudzają wolną wolę do przyjęcia prawd wiary.

Studiowanie jednak słowa pisanego spełnia potrzebę odkrycia ich intelektualnego wyrazu i obiektywizacji w tym stopniu, w jakim intelekt jest w stanie temu sprostać.

Dla Jana Pawła II podstawą filozoficzną nauczania była filozofia personalizmu chrześcijańskiego, twórczo rozwijana w XX w. na bazie trzynastowiecznej filozofii św. Tomasza z Akwinu. To Akwinata wyznaczył „topografię” współudzielania i współuzupełniania się woli i rozumu w zgłębianiu Objawienia. Jako filozof Karol Wojtyła skupił się przede wszystkim na rozumowym przedstawieniu tego, co jest objawione w ludzkim doświadczeniu. Owo doświadczenie nie ogranicza się jednak do czystej empirii, lecz wykracza ponad nią (transcenduje ją).

Centralnym punktem personalistycznej filozofii Karola Wojtyły, zaznaczonym w nazwie tej filozofii, jest persona – czyli osoba ludzka. Człowiek jako jedyne stworzone jestestwo ma właściwość celowego działania. Człowiek swym czynem, każdym czynem zmienia otoczenie bezpośrednio lub pośrednio, równocześnie jednak każdym swym czynem zmienia siebie samego. W związku z tą podwójną funkcją ludzkiego czynu (na zewnątrz i do wewnątrz) jego wykonawca (człowiek dojrzały) powinien być świadomy praw świata zewnętrznego (odkrywanych empirycznie). Z drugiej zaś strony powinien dbać o „jakość” własnej woli (w nakierowaniu jej na dobro), aby właściwie wybierać cel działania i środki go urzeczywistniające. Relacja osoba – czyn jest złożona. Rozwinął ją Karol Wojtyła w swej filozofii człowieka, wyłożonej w podstawowym dziele Osoba i czyn.

Człowiek, czyniąc, poznaje świat, przekształca go – tworzy kulturę. I jako twórca w szerokim sensie rozumianej kultury jest od zawsze przedmiotem mniej lub bardziej usystematyzowanego badania. To on swoją wolą przekształca świat, a wynik tego przekształcania świadczy o jego zdolnościach, umiejętnościach, kompetencjach.

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy. Analiza kolejnych faz powstawania decyzji o czynie jest bardzo skomplikowana i trudna. Odnosi się do szczegółowych wzajemnych przekształceń chceń (czynnik emocji i woli ) i ocen (czynnik rozumowy, intelektu). Z tego powodu popularyzowanie Wojtyłowej filozoficznej koncepcji dynamizmu struktury osobowej jest bezowocne. Może być tylko przedmiotem studiowania.

Bardziej naturalne wydawałoby się ustalenie w oparciu o filozofię człowieka Karola Wojtyły tzw. wartości moralnej czynu, czyli rozstrzygnięcie, czy jest on dobry, czy zły. I nie chodzi tu o ocenę zewnętrzną, osąd otoczenia lub zgodność lub niezgodność z prawem stanowionym. Chodzi o świadomość sprawcy dobra lub zła własnego czynu. Świadomość ta – zgodnie z wykładnią Karola Wojtyły – kształtuje się w tzw. doświadczeniu moralności, a ono powstaje w poznawania prawdy zarówno w wyniku przyswajania sobie wiarą i rozumem prawd Objawienia, jak i w praktyce ludzkiego działania. Prawda o dobru jest uniwersalna, a więc jednakowa dla każdego (choć w różnym stopniu uświadomiona u poszczególnych sprawców czynu). Tworzy jądro jednej i tej samej moralności dla każdego. W języku teologicznym wyraża się zdolnością uniwersalnego sumienia do oceny moralnej czynu.

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, „do świętości” – jak to ujmował Jan Paweł II w swoim nauczaniu. Dlatego jego losem jest podejmowanie trudu działania, gdy nie jest w stanie do końca ocenić jego skutku, i jednoznacznie zakwalifikować poszczególnego czynu moralnie.

Dopiero ludzkie doświadczenie własnego czynu, idące w parze z doświadczeniem moralności, czyni człowieka mądrym, tzn. rozumiejącym otaczającą go rzeczywistość i wiedzącym, jak być czyniącym dobro, a więc człowiekiem dobrym.

Ten proces doskonalenia wymaga pokornej wiary w nadprzyrodzony rys człowieczeństwa, pozwalający mu wypełniać w sobie projekt imago Dei, jak i umiejętnego wykorzystania intelektu.

Proces doskonalenia człowieka czynem, tak mocno rozwinięty filozoficznie w szczegółowych badaniach Karola Wojtyły, różni naukę o moralności w łacińskim kręgu kulturowym od jej wykładni także w nurcie chrześcijańskim, ale ukształtowanym w tradycji luterańskiej. W tej drugiej nazwa „dobry uczynek” zdaje się być pusta.

Artykuł 2. wśród 28 artykułów Wyznania Augsburskiego nadaje grzechowi pierworodnemu tak destrukcyjną funkcję, że na trwałe naznacza ludzi skazą braku bojaźni Bożej, wiary i ufności Bogu oraz kazi naturę konkupiscencją. Tylko za sprawą Chrztu i Ducha Świętego człowiek może uniknąć wiecznego potępienia. Konkupiscencja zaś to wrodzona skłonność człowieka do zła, a nie do dobra – jak to jest w doktrynie katolickiej i w personalizmie rozwijanym przez Karola Wojtyłę oraz w głoszonym przez Jana Pawła II nauczaniu.

Artykuł 18. Wyznania Augsburskiego nadaje z kolei wolnej woli człowieka bardzo ograniczony zasięg, i to wyłącznie w rozumowych osądach spraw ziemskich i w dochodzeniu sprawiedliwości cywilnej. Do osiągnięcia zaś sprawiedliwości Bożej i duchowej konieczne jest przewodnictwo Ducha Świętego.

W obu artykułach podkreślona jest konieczność pobożności chrześcijanina, ale równocześnie ogranicza się w nich zdolność intelektu do rozstrzygnięć moralnych.

Ten pesymizm moralny doktryny luterańskiej nie tylko stoi w sprzeczności z optymizmem moralnym chrześcijaństwa łacińskiego, ale wpisuje się w odmienną filozofię człowieka, który – z racji zasadniczej dezorientacji w rozpoznaniu dobra lub zła własnego czynu – oddaje ocenę każdego ludzkiego działania konwencjom prawnym lub opinii publicznej.

Godzi się na relatywizację ocen w zależności od doraźnej albo też i przyszłościowej użyteczności czynu w celu realizacji jakichś lub czyichś interesów.

Ta sytuacja usposabia człowieka nie tyle do pokornego doskonalenia się w dobru, do mozolnego dociekania prawdy o sobie jako o ogniwie między bytem przyrodzonym i nadprzyrodzonym, ile do zabezpieczania się na wszystkie możliwe sposoby, aby zmniejszyć lęk egzystencji, u chrześcijanina – zwłaszcza lęk przed wiecznym potępieniem. Nie przypadkiem w XVII w. Tomasz Hobbes w swoim Lewiatanie wyśmiewał doktrynę katolicyzmu w jej filozoficznej podstawie św. Tomasza i Arystotelesa, i pisał o mizerii losu człowieka, która powoduje „bezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci. I życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” znajduje się na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

16.06. 2020 r. zmarła Maria Szcześniak – patriotka, opozycjonistka w PRL, działaczka Solidarności, dziennikarka, pisarka

W 1999 r. wydała książkę „Idź i zabij”, którego kanwą były zapiski z procesu dotyczącego pacyfikacji kopalni Wujek, którego była obserwatorką i relacjonowała jego przebieg dla Tygodnika Solidarność.

Pożegnanie Marylki

Marylka Szcześniak odeszła 16 czerwca 2020 r. w szpitalu w Chorzowie.

Była znaną obserwatorką procesu zomowców uczestniczących w pacyfikacji Kopalni „Wujek” 16 grudnia 1981 r., kiedy zginęło 9 górników. Dopiero w III RP członkowie plutonu ZOMO stanęli przed sądem. Trudno jednak było skazać rozkazodawców – Jaruzelskiego i Kiszczaka. Maria Szcześniak razem ze śp. Jolantą Gardynik z Gliwic obserwowały wszystkie rozprawy toczącego się procesu. W tym czasie była wielokrotnie zastraszana i szykanowana. W 1993 r. policja wkroczyła do jej mieszkania, pobiła matkę i wyprowadziła jej kolegę, z którym działała w Ruchu dla Rzeczpospolitej.

W 1999 r. wydała książkę „Idź i zabij”. Wykorzystała w niej zapiski z procesu dotyczącego pacyfikacji kopalni „Wujek”. Za tę książkę została nagrodzona dyplomem Literackiej Nagrody Solidarności przez NSZZ „Solidarność” oraz Stowarzyszenie Literatów Polskich. W 1999 r. „Idź i zabij” została uznana za książkę roku.

Maria Szcześniak urodziła się 18.01.1965 r. w Katowicach. Skończyła Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Ligonia. Już w latach szkolnych kolportowała w szkole niezależną prasę, między innymi „Ucznia Polskiego”. Na przerwach organizowała spotkania polityczne i modlitewne. Była wzywana do dyrekcji i straszono ją niezdaniem matury.

Maria Szcześniak z ojcem Marianem i kolegą z Solidarności Jackiem Jagiełką | Fot. archiwum prywatne

Podczas studiów na Wydziale Nauk Społecznych współpracowała z podziemnym NZS-em i KPN (J. Lipski, K. Błażejczyk, S. Sowa, P. Szmajdziński i J. Kustra) Była kolporterką i przywiozła z Uniwersytetu Jagiellońskiego powielacz. W 1985 r., w rocznicę zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki, w parafii św. Floriana w Chorzowie zorganizowała montaż słowno-muzyczny. Konsekwencją była interwencja SB u dziekana i zablokowanie jej studiów na kierunku dziennikarstwa.

Po obronie pracy magisterskiej w 1989 r. rozpoczęła pracę w biurze prasowym NSZZ Solidarność. Działała w Chorzowskim Komitecie Obywatelskim, gdzie pełniła funkcję redaktor naczelnej „Górnoślązaka”. W 1990 r została uhonorowana medalem „Zasłużony dla Kultury” miasta Chorzowa. Podczas pracy w Zarządzie Regionu Solidarności była redaktor naczelną „Gazety Górniczej” i śląską korespondentką „Tygodnika Solidarność”. Relacjonowała w nim proces plutonu specjalnego ZOMO o zabicie 9 górników z KWK „Wujek”. Regularnie współpracowała z tygodnikiem „Nasza Polska”, redakcją „Naszego Dziennika” i Radiem Maryja.

Pełniła funkcję rzecznika prasowego Komitetu Budowy Pomnika ku czci Górników KWK „Wujek”. Była też rzecznikiem Komitetu Pamięci i rodzin ofiar.

W latach 1998–2002 należała do Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności oraz była delegatką na Zjazd Krajowy. Działała w Lidze Republikańskiej i we władzach naczelnych Ruchu dla Rzeczpospolitej, a po 1995 r. była przewodniczącą Zarządu Wojewódzkiego RdR.

W 1998 została odznaczona Złotą Odznaką Honorową „Za Zasługi dla Województwa Śląskiego”, a w 2001 r. – Srebrnym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej, nadawanym przez Radę Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa.

Po śmierci matki rozchorowała się i od 2000 roku miała coraz większe problemy ze zdrowiem. Od 2006 r. była na rencie, a od czerwca 2015 r. wraz z ojcem mieszkała w DPS im K. Jaworka w Chorzowie.

Historia Marylki jest niestety przykładem na to, że różni hochsztaplerzy brylują i prosperują, a prawdziwi, cisi bohaterowie i patrioci skazywani są na niebyt.

Żegnaj, Przyjaciółko!

Jadwiga Chmielowska

Msza św. pogrzebowa śp. Marii Szcześniak odbędzie się 23 czerwca we wtorek o 9.00 w kaplicy pw. św. Jadwigi na cmentarzu przy ul. Drzymały w Chorzowie (przy ZUS). Po mszy nastąpi pogrzeb na tamtejszym cmentarzu.

Refleksje po stu dniach od pojawienia się pierwszego przypadku potwierdzenia zakażenia koronawirusem w Polsce

To nie jest koniec wojny, którą wytoczył nam mikroskopijny wirus. Wirusolodzy twierdzą, że wirus nie zniknie z dnia na dzień, nawet po wynalezieniu szczepionki, że musimy nauczyć się z nim żyć.

Małgorzata Szewczyk

Gospodarka, przemysł, turystyka, edukacja i pozostałe dziedziny życia wracają do względnej normalności. Coraz głośniej padają pytania, co się zmieniło w świecie i w nas pod wpływem koronawirusa. A może warto zadać też inne pytanie:

Co w nas zostanie lub już zostało, po upływie tego koronawirusowego czasu, na dziś, ku przestrodze, rozwadze i tak na przyszłość? Jakie obrazy zapisały się w naszej pamięci?

Widok przejeżdżających przez prawie puste miasta karetek i ratowników ubranych w białe kombinezony, gogle, maseczki i rękawice; odgrodzone barierkami szpitale, ewakuowani pacjenci, namioty rozstawione przed placówkami medycznymi? Kolejki przed sklepami, wytyczone taśmami miejsca przed kasami sklepowymi, oznaczające przestrzenie, w których mogą przebywać klienci, dozowniki z płynami odkażającymi w marketach i instytucjach? Kasjerzy w przyłbicach, obowiązek noszenia maseczek i rękawiczek, targowiska, na których nie wolno dotykać warzyw ani owoców?

Konieczność kontynuowania nauki w szkołach i na studiach online, muzea, skanseny, galerie sztuki proponujące zwiedzanie swoich zbiorów przez internet, praca zdalna, limity pasażerów w środkach komunikacji? Przejazd samochodów policyjnych po ulicach i osiedlach z nagranym komunikatem-apelem o pozostanie w domach, czy wszechobecny #zostanwdomu? Obraz dzikich zwierząt swobodnie poruszających się po uliczkach, traktach, parkach, a nawet prywatnych ogródkach; owce kręcące się na dziecięcej karuzeli czy małpy pływające w prywatnym basenie?

Wielokrotnie pokazywane w mediach wymarłe miasta, które nigdy nie zasypiały: Nowy Jork, Wenecja, Rzym, Mediolan, Madryt…? Bez mieszkańców i turystów?

A może widok sióstr i braci zakonnych czy kleryków spieszących z posługą do domów pomocy społecznej, bo zabrakło personelu? Żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej rozdzielających paczki żywnościowe, dezynfekujących zakażone placówki pomocy społecznej, pomagających w transporcie pacjentów do innych szpitali?

Informacje zapisane odręcznie (co dziś już się zupełnie nie zdarza) na kartkach przyczepionych na tablicach wiszących na klatkach schodowych, z ofertą, że jeśli trzeba, to sąsiad z mieszkania XY chętnie zrobi zakupy potrzebującym, zalęknionym sąsiadom z tzw. grupy ryzyka?

Zamknięte kościoły podczas świąt Zmartwychwstania Pańskiego, Msze z limitem pięciorga wiernych w świątyni lub te śledzone za pomocą kanałów społecznościowych? A może te przeżywane na zewnątrz kościoła parafialnego, pragnienie choć kilku minut adoracji Najświętszego Sakramentu i ta gorąca, cicha prośba, by ksiądz wyspowiadał i udzielił Komunii św.? A może zapamiętamy wspólną modlitwę różańcową kapłanów i osób życia konsekrowanego i śpiewane, zapomniane już poza Gorzkimi żalami, suplikacje „Święty Boże”? Własną kwarantannę i strach o siebie i rodzinę? A może samą chorobę…?

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Obrazy z pola bitwy” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Obrazy z pola bitwy” na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy chcemy przejść do historii jako naród, który się sprzedał?/ Maria Salzman, „Śląski Kurier WNET” nr 72/2020

Dlaczego ani razu publicznie polski rząd nie zaapelował o zaprzestanie chociaż prześladowań katolików, chrześcijan, jeśli już nie chce się wypowiadać o prześladowaniach kultur tradycyjnych dla Chin?

Maria Salzman

Rachunek sumienia narodu

Czas przypomnieć – ewaluować – nasze wartości jako narodu, jako Polaków.

Jesteśmy u progu epoki nowej technologii, a niektórzy twierdzą, że nastała epoka orwellowska.

W ciągu ostatnich 100 lat w trzech wojnach i w czasach PRL Polacy oddawali życie, broniąc wartości, wiary, honoru, tracili dorobek całych pokoleń, nie podpisując list, by nie stać się rękoma reżimu, rękoma zła. Dziedzictwo, które przekazali, to honor, prawość, lojalność, niezłomność w swojej wierze.

W tym roku mija setna rocznica Cudu nad Wisłą, bitwy, w której – by bronić własnych wartości, wiary, Polaków i całej Europy przed bolszewikami, przed czerwoną zarazą – Polacy gotowi byli oddać swoje życie na froncie. Towarzyszyła temu głęboka wiara i modlitwa. Jak pisze biuro prasowe Jasnej Góry: „W sercu Kościoła i Narodu, na Jasnej Górze, modlitewne napięcie osiąga swoje szczytowe natężenia w nowennie błagalno-pokutnej rozpoczętej 7 sierpnia 1920 r. Liczba wiernych była tak wielka, że nabożeństwo przeniesiono z bazyliki pod Szczyt. Tysiące ludzi leżało krzyżem na wielkim placu przed Jasną Górą, błagając Matkę Bożą Królową Polski o wstawiennictwo i ratunek dla Ojczyzny”. Stwórca daje mądrość i jasność umysłu.

Co się teraz stało z moją ukochaną Polską, że mamy zwrot o 180 stopni? Jeszcze w tym roku dumnie głosi się, że jesteśmy liderami 16+1 (obecnie 17+1) projektu komunistycznego reżimu Chin, polegającego na ekspansji militarnej, złapaniu państw w pułapkę długu i zwiększaniu wpływów, własności, strategicznych portów, dróg i transportu na świecie.

Rozumiem, że wiele krajów mogło się nabrać na piękne słowa i olbrzymie sumy obiecywanych pieniędzy na nieznanych warunkach umowy. Ale przecież Polacy pamiętają but reżimów. Pamiętają fantastyczne drogi i koleje budowane przez Hitlera, po których później jechał sprzęt wojskowy, by zniwelować Polskę i wyeliminować Polaków. Przecież pamiętamy, że komuniści nigdy nie napadali, lecz zawsze „wyzwalali” od agresorów, od niewoli, od ciemiężycieli… Tak dobrze im to uwalnianie szło, że dziesiątki milionów wyzwolili z ciał ludzkich i posłali do Nieba. Obecnie, zamiast bronić ignoranckiego Zachodu, polski rząd, zaślepiony pieniędzmi, którymi sypią Chiny, elektronicznymi gadżetami, pięknymi słowami chwalącymi i obiecującymi, że bez wysiłku Polska stanie się supermocarstwem, z dumą głosi, że jesteśmy bramą do Europy dla komunistycznego reżimu Chin. Polski rząd podpisuje, ale nie wiem o żadnej partii w Polsce, która by się sprzeciwiała i nawoływała do potępienia Komunistycznej Partii Chin i jej wpływów w Polsce.

Jak to się stało, że cały świat budował gospodarkę reżimu Chin? Jak to się stało, że właśnie Polacy nie ostrzegali Zachodu, że teoria ekonomiczna mówiąca, że bogactwo ekonomiczne doprowadzi do demokracji Chińską Republikę Ludową, to bzdura, bo jak demokracja może istnieć bez wartości?

Reżim Chin, zdjąwszy mundurki Mao i ubierając się u Armaniego, nie zmienił swojej natury. Przeciwnie, zastrzyk zachodniego kapitału umożliwił mu stworzenie wyrafinowanej masowej technologii inwigilacji, ciemiężenia i zabijania swoich obywateli. Liczne organizacje rządowe i pozarządowe na świecie, takie jak Amnesty International i Human Rights Watch oraz coroczny raport Departamentu Stanu USA o przestrzeganiu praw człowieka ogłaszały, że Chiny są państwem, gdzie popełniane jest najwięcej zbrodni – od prześladowania osób zabiegających o demokrację do prześladowania ludzi wiary. W 1999 r. Jiang Zemin – ówczesny pierwszy sekretarz KPCh – (bo w Chinach nadal tylko ona ma władzę) na walnym zgromadzeniu, takim, jakie Polacy znają z czasów Związku Sowieckiego, oświadczył, że „prawda, życzliwość i cierpliwość nie są zgodne z zasadami partii komunistycznej, w związku z czym są nielegalne, a ludzi, którzy je kultywują, należy wyeliminować fizycznie, finansowo i zrujnować ich reputację”. To akurat odnosiło się głównie do bardzo ówcześnie popularnej i promowanej nawet przez ministerstwo zdrowia, starożytnej chińskiej praktyki samodoskonalenia – Falun Gong (Falun Dafa), podobnej do Taj Chi. Nastąpiło to, co sami Chińczycy określali jako kampania rangi rewolucji kulturalnej, w której przed laty, jak w szaleńczym transie, mordowano ludzi kultury i niszczono wszystkich i wszystko, zgodnie z głoszonym sloganem „4 starych”: stare idee, starą kulturę, stare zwyczaje i stare nawyki.

Zastanawiałam się wtedy, jak można zdelegalizować zasady moralne? Na jakiej podstawie można współpracować ekonomicznie z kimś, kto nie ma zasad, tradycji?

Przecież świat stanie się okropny. Teraz zbieramy tego żniwo. Temat zbrodni KPCh został już szeroko opisany i szacuje się, że w czasie rewolucji kulturalnej i w innych kampaniach politycznych reżimu zginęło od 60 do 100 milionów ludzi. A tu jeszcze na progu nowego tysiąclecia 24 h na dobę, dzień w dzień, we wszystkich mediach prowadzona była kampania oczerniania, szykanowania zasad i osób praktykujących Falun Gong (proszę cierpliwie czekać dalej, aż to dotknie nas wszystkich!). Około 100 milionów ludzi (tak mówiły statystyki podane przez reżim chiński) wówczas praktykowało Falun Gong w samych Chinach. Każdy miał rodzinę, był pracodawcą lub miał pracodawców. Nocami ludzi aresztowano, na pokazowych przesłuchaniach skazywano na 16 lat więzienia, bez wyroków zsyłano do obozów pracy (z których ludzie nie wychodzą żywi, jak np. z obozu Masanija), na resocjalizację – czyli pranie mózgu. Majątki konfiskowano, dzieci nie mogły chodzić do szkoły.

Tak do tego czasu również prześladowano osoby, które chciały wierzyć w Boga: chrześcijan z tzw. kościołów domowych, buddystów, Tybetańczyków, muzułmanów i zwłaszcza chrześcijan – ludzi, którzy nie chcieli przynależeć do Ludowego Kościoła Katolickiego, w którym można czcić Boga, ale pierwszy sekretarz – jest nad Boga, a na ołtarzu zamiast świętych widnieje duży wizerunek Pierwszego Sekretarza. Ale dopiero stopień brutalności specjalnego biura 610, stworzonego do prześladowania praktykujących Falun Gong, zszokował świat, bo kampania szykanowania i oczerniania ich była niespotykana nie tylko w Chinach, ale i na świecie. Przedstawiciele KPCh rozdawali materiały i książki pełne sfabrykowanych informacji na spotkaniach ONZ i w swoich ambasadach we wszystkich krajach. Instytucje Kościoła katolickiego, międzynarodowe, pozarządowe i rządowe krajów demokratycznych, zaalarmowane sytuacją praktykujących Falun Gong na całym świecie, podjęły dochodzenia. Wszystkie jednoznacznie wykazały, że jest to bezpodstawna propaganda nienawiści i oczerniania, a praktyka jest prawa i szlachetna. W maju 2002 r. Święty Jan Paweł II błogosławił Falun Dafa na całym świecie. W krajach Zachodu jednogłośnie przyjęto wiele rezolucji potępiających reżim chiński za prześladowania Falun Gong i wszystkich innych więźniów sumienia. W tym roku podniesiono flagi na Kapitolu Stanów Zjednoczonych na cześć pana Li, twórcy tej praktyki, a pochwałę ujęto w słowach: „Dziedzictwo, które Pan przekazuje, będzie wzruszać i napawać odwagą kolejne pokolenia przywódców na całym świecie”.

W 2006 r. opublikowano raport „Krwawe żniwo” o grabieży za pieniądze i na zamówienie organów od żywych ludzi – sankcjonowaną przez władze. Chińczycy od tysiącleci wiedzieli, że medytacja poprawia stan zdrowia, a nowoczesna medycyna dopiero w ostatnich dekadach to potwierdziła. Tu chciałam zwrócić uwagę, że wielu biznesom lub rządom nie przeszkadzała wiedza o zbrodniach na ludziach, których sposób medytacji był nieznany, więc reżim szlifował swoje praktyki, szkolił swoich lekarzy transplantologii na uniwersytetach medycznych świata (również w Polsce).

Ze wzrostem technologii grabież organów w Chinach stała się branżą wartą 9 miliardów USD rocznie (wyrok niezależnego trybunału można przeczytać tutaj https://chinatribunal.com/).

Dlaczego Polacy nie byli pierwsi, domagając się zaprzestania tych praktyk? Zostało to przyjęte przez reżim jednoznacznie: „jeśli nie opowiadacie się za wartościami uniwersalnymi, to i nie będziecie się opowiadać za swoją wiarą ani wartościami wolnościowymi”.

Teraz jest to systemowo nakazana procedura eliminowania nie tylko praktykujących Falun Gong, ale i chrześcijan, buddystów, Ujgurów-muzułmanów.

Wraz z piorunującym rozwojem technologii w ostatnich 5 latach KPCh używa technologii sztucznej inteligencji do rozpoznawania twarzy, mikroemocji; zbiera wszystkie dane przepływające przez intranet – internet wewnętrzny Chin, a od 2017 r., zgodnie z ustawą, wszystkie informacje znajdujące się na urządzeniach firm chińskich lub przepływające przez nie (styki, routery, telefony, komputery, anteny 5G…), jak i urządzeniach firm zagranicznych znajdujących się na terenie Chin (serwery chmury), mają być dostępne dla reżimu chińskiego. System oceni obywateli za wszystko, co robią lub czego nie robią (nie piją – źle, bo mogą być wierzący; piją za dużo – też źle, bo są nieproduktywni), z kim się spotykają, a wszystko jest nagrywane milionem urządzeń znajdujących na 984 m2, czyli na niecałej 1/10 ha, który obsługuje jedna antena chińskiego 5G. Jak ta najnowsza technologia jest używana do gnębienia demokracji, można zobaczyć w ostatnich miesiącach w Hongkongu, gdzie nawet maski noszone przez studentów nie wystarczyły, by ich chronić przed zidentyfikowaniem i wyeliminowaniem w klasyczny dla reżimu, brutalny sposób.

Mogę zrozumieć naiwność czy głupotę ludzi w krajach, które nie doznały reżimu komunistycznego, które nie znają siły propagandy i niszczenia „wrogów narodu”. Ale my, Polacy?

Pamiętamy pokazowy proces sądowy ks. Popiełuszki. Pamiętamy, że III Rzesza była potęgą ekonomiczną swoich czasów. Pamiętamy, że wielkie firmy światowe dopracowywały efektywność zabijania w niemieckich obozach hitlerowskich, że wbrew ostrzeżeniom i informacjom, co naprawdę się tam dzieje, inwestowały i zarabiały. Pamiętamy, jak pięknie się nabrał Czerwony Krzyż, wizytując pokazowy niemiecki obóz hitlerowski. Pamiętamy, że za dostarczanie informacji lub współpracę z reżimami były większe lub mniejsze, ale korzyści. Pamiętamy, że elity komunistyczne żyły w luksusie w porównaniu z resztą społeczeństwa, a to, że luksus kiedyś wyglądał zupełnie inaczej niż teraz, nie znaczy, że system się zmienił.

Teraz na topie jest temat 5G. Warto pamiętać, że 70% patentów i standardów komercyjnie dostępnego 5G jest chińskich. Gdy zachodni świat rozwijał technologie 3G i 4G, Chiny postanowiły zdominować 5G. Ale to nie jest kolejny krok technologii komórkowej: antena 4G obsługuje około 2000 urządzeń na 984 m2, a antena 5G – 1 milion! Tak, to usprawni przepływ danych do użytku prywatnego, ale nie po to jest. Jest po to, aby urządzenia się ze sobą komunikowały – samoprowadzące się samochody, wszystkie kamery, mikrofony – te z naszych telewizorów i telefonów również – aby ich dane były analizowane przez sztuczną inteligencję. Taki otwarty system, gdzie operator i firmy, z których korzystamy, miały prawo do naszych danych, funkcjonuje w krajach demokratycznych. Facebook, Amazon, a obecnie większość firm istniejących w sieci, włącznie z medialnymi, używają sztucznej inteligencji do zbierania i analizowania wszystkich danych – tych z naszego ekranu, jak i tych nagranych przez mikrofony, kamery czy różne aplikacje. Te dane są sprzedawane do analizy, bo firmy mają lepsze wyniki sprzedaży, precyzyjnie określając klienta. A ten otwarty, zbierający wszystko o wszystkich system, jest używany w jedynym słusznym celu przez władze ChRL.

Znane jest, że Chiny mają 100-letni plan przejęcia świata do roku 2049 i że do tej pory wykorzystywały i wykorzystują każdą okazję w tym kierunku.

Została opublikowana na ten temat książka Unrestricted Warfare (tłum. wykorzystujące wszystko działania wojenne). Biorąc to wszystko pod uwagę, używanie urządzeń firm chińskich – Huawei, ZTE, Xiaomi – powinno być co najmniej podejrzane. Pytam, dlaczego to Stany Zjednoczone obudziły się pierwsze, choć co prawda z ręką w nocniku? Dlaczego to nie Polska trąbiła o niebezpieczeństwie, że zbieranie informacji i chińska współpraca w ich wymianie z Rosją stanowi śmiertelne zagrożenie dla Polski? Dlaczego to konserwatywny prezydent Stanów Zjednoczonych (warto pamiętać, że i Obama, i Hillary Clinton byli uczniami i wyznawcami Saula Alinsky’ego, znanego amerykańskiego komunisty żydowskiego pochodzenia) zwraca uwagę Polakom na zagrożenie z Chin i chce wzmocnić sojusz, uniezależnić Polskę od wpływów reżimu?

Dlaczego polski rząd podpisał umowę o współpracy szkoły Policji w Szczytnie ze słynnymi ze swojej „prawości i humanitaryzmu” służbami ChRL, których ostatnie akcje mogliśmy oglądać na prodemokratycznych studentach w Hongkongu? Dlaczego nie mówi się, że Chiny to reżim? Dlaczego ani razu publicznie polski rząd nie zaapelował o zaprzestanie chociaż prześladowań katolików, chrześcijan, jeśli już nie chce się wypowiadać o prześladowaniach kultur tradycyjnych dla Chin? Dlaczego wyrocznią stały się źródła chińskie? Co znaczy wielowektorowość – to, że raz się ma wartości, a raz nie, że raz jesteśmy ramieniem reżimu, a innym razem – państwem demokratycznym? Dlaczego nadal ludzie wierzą bardziej chińskiej propagandzie, że Falun Gong to coś podejrzanego, a nie używają rozumu, uwzględniając fakt, że praktykujący Falun Gong na świecie to przekrój całego społeczeństwa, że Jan Paweł II nawoływał do zaprzestania prześladowań Falun Gong? Jak można zdelegalizować zasady moralne: prawdy, miłosierdzia i cierpliwości, jak również te „4 stare”, niszczone za czasów Mao? Czego można oczekiwać od reżimu, który zdelegalizował i usunął takie wartości?

Faustowskie umowy, dające chwilowe zyski, nie są dobrem dla Polski. Eliminując wartości z polityki, umów, ekonomii, stajemy się gorsi niż ci inwestujący w Hitlera, bo my doznaliśmy tej krzywdy, znamy tę historię i mamy wiedzę.

Jak można kontynuować współpracę z reżimem, gdy demokratyczni sojusznicy oferują nam swoją technologię wojskową, zapisaną na 19. stronie Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych, technologię 5G, która całkowicie zapewnia prywatność danych użytkownika w stopniu wręcz dla nas niepojętym? Dlaczego wprowadzony przez Plus system 5G jest kompatybilny tylko z urządzeniami producentów chińskich, którzy są wykluczeni lub uznani za instytucje służb nieprzyjaznego kraju? Firma oferująca te urządzenia raczej nie dba o bezpieczeństwo danych swoich klientów. Dlaczego Chiny są uważane za sojusznika Polski, pomimo że sojusznikami ChRL są Rosja, Korea Północna i Iran? Dlaczego, wbrew powszechnie publikowanym na Zachodzie powyższym informacjom, w Polsce ufa się bardziej propagandzie chińskiej? Dlaczego, wbrew temu, że koronawirus pochodzi z ChRL i już ponad 100 krajów domaga się pociągnięcia KPCh do odpowiedzialności za szkody śmiertelne i ekonomiczne, Polska się do nich nie przyłącza? Dlaczego, wbrew znanym danym, że wirus ten utrzymuje się na powierzchniach, zwłaszcza plastikowych, nawet powyżej 3 dni, zamawiamy dostarczany samolotem sprzęt ochronny z Chin, i to z Wuhan? Dlaczego, wbrew informacjom z innych krajów o felerności chińskich produktów ochronnych i testów, nadal zamawiamy je z Chin? Czy to nie jest marnowanie polskich funduszy i narażanie naszego personelu medycznego?

Dlaczego nie wzmacnia się czynem hasła „Kupuję u polskich producentów”? Cały amerykański łańcuch dostaw bezpieczeństwa narodowego i, jak się okazało, medyczny też, zależy od Chin… Polski również.

Dlaczego obecny prezydent USA nakazał przeprowadzenie fabryk z powrotem do Stanów i kupuje rodzime towary? Polska też nie jest w stanie produkować sama leków, bo większość składników pochodzi z Chin, nie mówiąc już o tych szkodliwych. Który przemysł w Polsce lub w krajach demokratycznych jest w pełni zdolny do niezależnego funkcjonowania?

Jakie wartości przyświecają decydentom? Czy one naprawdę służą interesom Polaków? Czy naprawdę chcemy przejść do historii jako naród, który nie poddał się najeżdżającym nas reżimom, natomiast się im sprzedał? Może w tej tragicznej chwili pandemii powinniśmy znaleźć czas na szczerą modlitwę, pokutę, wyznanie win i wyrzeczenie się żądz pychy i władzy, natychmiastowego zbicia majątku. Czas modlić się o to, by Bóg dał nam szansę pójść prawą drogą, dał mądrość rozróżniania dobra od zła, odwagę, by potępić zło i wspierać dobro, by zaprzestać siać waśnie. Bóg jest miłosierny. Zostaniemy osądzeni przez historię za to, po której stronie stanęliśmy. Słuchajmy naszych sumień i zbierajmy informacje z różnych źródeł. Wiele instytucji medialnych i naukowych zostało zinfiltrowanych, przekupionych, ale niezależne informacje jeszcze są dostępne w internecie.

Uważam, że stosowne jest w 100 rocznicę urodzin Świętego Jana Pawła II przytoczyć znane na całym świecie słowa, wypowiedziane za czasów PRL:

„Nie lękajcie się. Miejcie odwagę, odwagę wiary!”.

Artykuł Marii Salzman pt. „Rachunek sumienia narodu” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Marii Salzman pt. „Rachunek sumienia narodu” na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy mamy szanse obronić naszą prywatność i niezależność myślenia?/ Celina Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 72/2020

Urządzenia Google Home rejestrują wszystko, co dzieje się w twoim domu – mowę i dźwięki takie, jak mycie zębów i gotowanie wody. Nawet, gdy są nieaktywne, wysyłają wszystkie informacje do Google’a.

Celina Martini

Manipulatorskie praktyki Google’a

Doktor Joseph Mercola to amerykański lekarz, zwolennik medycyny alternatywnej i biznesmen internetowy sprzedający suplementy medyczne i promujący zdrowy tryb życia. Poniższe opracowanie powstało na podstawie artykułu z cotygodniowej serii, w której dr Mercola przeprowadza i komentuje wywiady z różnymi ekspertami. Jego rozmówcą jest tym razem Robert Epstein, doktor psychologii z Harvardu, były redaktor naczelny „Parapsychology Today”, obecnie psycholog badawczy w American Institute ofr Behavioral Research and Technology, gdzie od 10 lat analizuje praktyki manipulacyjne Google’a.

Epstein ujawnił, jak Google manipuluje opinią publiczną, wpływając na wyniki wyborów i kształtowanie innych ważnych obszarów życia społecznego. Stosuje zupełnie nowe w historii ludzkości techniki manipulacji, a ich szczególnie niebezpieczną cechą jest efemeryczność – to, że nie ma żadnego materialnego śladu ich stosowania.

Według obliczeń R. Epsteina, Google może przesunąć 15 milionów głosów w zbliżających się wyborach prezydenckich w USA. Psycholog wyjaśnia, dlaczego zainteresował się monopolistycznymi praktykami Google’a w wyszukiwaniu internetowym:

„W 2012 r. otrzymałem od Google’a kilka e-maili mówiących, że moja strona zawiera złośliwe oprogramowanie, które w jakiś sposób blokuje dostęp do niej. To znaczyło, że dostałem się na czarną listę Google’a. Moja strona faktycznie zawierała trochę złośliwego oprogramowania. Całkiem łatwo było się go pozbyć, ale za to znacznie trudniej wydostać z czarnej listy – był to duży problem. Zacząłem patrzeć na Google’a inaczej: zastanawiałem się, czemu powiadamiali mnie o tym oni, a nie jakaś agencja rządowa lub organizacja non-profit? Dlaczego powiadomiła mnie prywatna firma? Słowem, kto uczynił z Google’a szeryfa internetu? Po drugie, dowiedziałem się, że nie mają działu obsługi klienta, więc jeśli masz problem z nimi, to masz rzeczywiście problem, bo nie ma go jak rozwiązać.

Dowiedziałem się również, że choć możesz dostać się na czarną listę w ułamku sekundy, to wyjście niej może trwać tygodnie. Były firmy, które znalazły się tam i podczas usiłowań rozwiązania problemu zniknęły z rynku. To, co naprawdę zwróciło moją uwagę jako programisty, to fakt, że nie mogłem się zorientować, jak blokują dostęp do mojej strony internetowej nie tylko przez własne produkty, takie jak wyszukiwarka Google.com czy przeglądarka Chrome, ale także poprzez Safari (produkt Apple) czy Firefox (Mozilla). Jak blokują dostęp za pomocą tak wielu środków?

Zacząłem interesować się literaturą z dziedziny marketingu, dotyczącą oddziaływania siły rankingów wyszukiwania na sprzedaż. Było to zdumiewające, jak umieszczenie odrobinę wyżej w wynikach wyszukiwania może wpłynąć na „być czy nie być” firmy. Okazało się, że ludzie ufają wynikom wyszukiwania. Zadałem więc pytanie, czy w ten sam sposób można wpływać na opinie ludzi, a tym samym na ich głosy”.

Potęga Google’a – zagrożenie dla społeczeństwa

Imperium Google’a – według Epsteina – stwarza trzy konkretne zagrożenia:

  1. Stało się agencją z szerokimi, choć ukrytymi możliwościami inwigilacji: „Google Pay, Google Doc, Google Drive, YouTube są to platformy inwigilujące. Z perspektywy Google’a ich wartością jest możliwość zdobywania informacji o użytkownikach i nadzór nad nimi”. Podczas gdy inwigilacja jest główną działalnością Google’a, jego przychody przekraczają 130 miliardów USD rocznie i pochodzą głównie z reklamy. Wszystkie dane osobowe podane przez użytkowników różnych ich produktów są sprzedawane reklamodawcom poszukującym konkretnej grupy docelowej.
  2. Jest agencją cenzurującą z możliwością zablokowania lub ograniczenia dostępu do internetu. Ma nawet możliwość blokowania dostępu do całych krajów i internetu jako całości. Najbardziej bulwersującym problemem z tego rodzaju cenzurą jest to, że nie wiesz, czego nie wiesz. Jeśli jakiś rodzaj informacji zostanie usunięty z wyszukiwania, a nie wiesz, że powinien istnieć, nie będziesz go szukać. Np. Google inwestuje w repozytoria DNA, dodając informacje do profili użytkowników. Zdaniem Epsteina Google przejął krajowe repozytorium DNA, ale zlikwidował wszelkie informacje na ten temat.
  3. Mają możliwość manipulowania opinią publiczną za pomocą rankingów wyszukiwania i innych środków.

„Dla mnie to najstraszniejsze – mówi Epstein – ponieważ Google kształtuje opinie, myślenie, przekonania, postawy, zakupy i głosy miliardów ludzi na całym świecie, nie mówiąc o tym nikomu i nie pozostawiając materialnej ścieżki do prześledzenia.

Używają nowych technik manipulacji, które dotąd nie istniały w historii ludzkości, w większości podprogowych. Wywołują one bardzo szybko ogromne zmiany w myśleniu. Stwierdziłem, że efekty niektórych z technik manipulacji, jakie stosuje Google, należą do największych spośród odkrytych w naukach behawioralnych.

Google może zmieniać Twoje postrzeganie bez Twojej świadomości

Eksperymenty Epsteina ujawniły szereg sposobów wpływania na opinię publiczną. Pierwszy z nich nazywa się SEME (Search Engine Manipulation Effect), co oznacza efekt manipulacji w wyszukiwarkach. Wyniki wyszukiwania były celowo ustawione stronniczo w stosunku do danego kandydata politycznego. Celem eksperymentów było sprawdzenie, czy będą one w stanie zmienić opinię polityczną i skłonności użytkowników.

„Przewidziałem, że otrzymamy przesunięcie w opiniach, ponieważ ludzie ufają wyższym rangą wynikom wyszukiwania, a my, oczywiście, ustawialiśmy je stronniczo. Jeśli więc ktoś kliknie na wysokiej rangi wynik wyszukiwania, ten połączy go ze stroną, na której jeden kandydat będzie wyraźnie lepiej przedstawiony od drugiego. Założyłem, że możemy uzyskać przesunięcie preferencji w głosowaniu o 2–3%. Uzyskaliśmy… przesunięcie o 48%. Muszę podkreślić, że w prawie wszystkich naszych eksperymentach wykorzystywaliśmy niezdecydowanych wyborców. To jest klucz. Nie można łatwo zmienić preferencji wyborczych ludzi, którzy są mocno zaangażowani politycznie, ale ludzie niezdecydowani to ludzie bardzo podatni”.

Prosty trik maskujący stronniczość wyszukiwania

Epstein zauważył w eksperymentach, że bardzo niewiele osób zdawało sobie sprawę ze stronniczości wyszukiwania. W drugim eksperymencie uzyskano 63% przesunięć w głosowaniu, a przez maskowanie stronniczości, np. wstawiając tu i ówdzie wynik pro-opozycyjny, udało się ukryć tendencyjność przed niemal wszystkimi: „Mogliśmy uzyskać ogromne zmiany w opiniach i preferencjach wyborczych, a nikt nie był w stanie wykryć tendencyjności w wynikach wyszukiwania, które im podawaliśmy” – mówi. Kolejne eksperymenty wykazały, że w manipulacjach wykorzystuje się model klikania powstały z przyzwyczajenia.

Ludzie przeważnie poszukują prostych zagadnień, takich jak pogoda czy stolica kraju. Najlepsze i najprawdziwsze odpowiedzi są zawsze na samym szczycie. To wytwarza nieuzasadnione ogólne założenie, że najprawdziwsza i najlepsza odpowiedź jest na górze rankingu.

Google mógł przesunąć miliony głosów w wyborach

Konsekwencje efektu manipulacji w wyszukiwarce mogą być ogromne, tak więc kolejnym celem Epsteina było ustalenie, czy Google wykorzystywał swoją siłę oddziaływania.

„Na początku 2016 r. stworzyłem pierwszy w historii system monitoringu, który pozwolił mi »zajrzeć przez ramię« ludziom, którzy w miesiącach poprzedzających wybory prezydenckie w 2016 r. szukali związanych z wyborami informacji w Google’u, Bing i Yahoo. Miałem 95 agentów terenowych w 24 stanach, ich tożsamość była tajna. Zainspirowałem się modelem Nielsena dotyczącym oglądania telewizji. Wyposażyliśmy naszych agentów bez ich wiedzy w niestandardowe, pasywne oprogramowanie, które pozwoliło podglądać ich poszukiwania związanie z wyborami. Udało nam się skompletować 13 207 wyszukiwań i prawie 100 000 stron internetowych, do których odnosiły się wyniki wyszukiwania.

Po wyborach ocenialiśmy strony pod kątem tendencyjności, zarówno pro-Clinton, jak i pro-Trump, a następnie analizowaliśmy, czy w wynikach wyszukiwania, które ludzie widzieli, nie było żadnej stronniczości. Znaleźliśmy pro-Clintonowe tendencje we wszystkich 10 pozycjach wyszukiwania na pierwszej stronie wyników wyszukiwania Google’a, ale nie na Bing czy Yahoo. To bardzo ważne: na Google’u był znaczący pro-Clintonowy przechył. Dzięki eksperymentom, które przeprowadzałem od 2013 r., byłem w stanie obliczyć, ile głosów mogło zostać przesuniętych przy takim poziomie nieobiektywności. Licząc minimum – około 2,6 miliona niezdecydowanych głosów przesunęłoby się na Hillary Clinton”.

Można jednak także założyć, że tendencyjne wyniki wyszukiwania uprawdopodobniły przesunięcie aż 10,4 miliona niezdecydowanych wyborców w kierunku Clinton, co jest nie lada wyczynem, tym bardziej, że nikt nie zdawał sobie sprawy, że był manipulowany, żadne zaś ślady tej manipulacji nie pozostały.

Według wyliczeń Epsteina, w najbliższych wyborach 2020 r. firmy technologiczne, z Google’em na czele, mogą przesunąć 15 milionów głosów, co oznacza, że mają potencjał, by wybrać następnego prezydenta USA. „Innymi słowy, niektórzy menedżerowie wysokiego szczebla w Google’u mogą zdecydować, kto wygra wybory w RPA, GB czy gdziekolwiek indziej” – twierdzi Epstein.

Dyktator

Inną przerażającą możliwością jest fakt, że Google mógłby ustawić swój stronniczy algorytm tak, aby faworyzował najgorszego kandydata.

Nie istnieją żadne przepisy ani prawa, które mogą ograniczać sposób, w jaki Google pozycjonuje swoje wyniki. Sądy doszły do wniosku, że Google po prostu korzysta ze swojego prawa do wolności słowa, nawet jeśli oznacza to niszczenie przedsiębiorstw, które zostały umieszczone na czarnych listach.

Jedynym sposobem, by chronić się przed tego rodzaju ukrytym wpływem, byłoby stworzenie programów monitorujących, chroniących nas przed wpływem technologii internetowych. Epstein naciska na rząd, aby uczynił z indeksu wyszukiwania Google’a własność publiczną, co pozwoliłoby innym firmom tworzyć konkurencyjne platformy wyszukiwania za pomocą bazy Google’a, a rozbiłoby jego monopol.

Wpływ antycypującej sugestii poszukiwania

W 2016 r. Epstein odkrył również niezwykły wpływ antycypującej sugestii wyszukiwania, która wyświetla się na bieżąco po rozpoczęciu wpisywania hasła. Efekt ten jest obecnie znany jako SEE (Search Suggestion Effect). Epstein wyjaśnia: „Funkcja została zaprezentowana jako sposób na oszczędność czasu, jednak zmieniła się w kolejne narzędzie manipulacji. W czerwcu 2016 r. mała organizacja informacyjna odkryła, że jest praktycznie niemożliwe, aby uzyskać negatywne propozycje wyszukiwania na temat Hillary Clinton, podczas gdy dla innych ludzi, w tym Donalda Trumpa, było bardzo łatwo. Spróbowałem więc sam.

Wpisałem »Hillary Clinton jest…« na Bing i Yahoo i dostałem długie listy odpowiedzi typu: »jest diabłem«, »jest chora«; wszystkie negatywne rzeczy, których ludzie naprawdę szukali. To były najpopularniejsze wyszukiwane terminy. Więc wypróbowaliśmy to w Google’u i otrzymaliśmy: »Hillary Clinton wygrywa«, »Hillary Clinton jest wspaniała«…

Zacząłem więc robić kolejne eksperymenty, które pokazały, że manipulując propozycjami poszukiwań, mogłem zamienić podział 50/50 niezdecydowanych wyborców na 9/10 – i nikt nie miał najmniejszego pojęcia, że został zmanipulowany”.

Nowy algorytm na YouTube

YouTube, własność Google’a, ma również ogromny wpływ na opinię publiczną. Wg Epsteina, 70% filmów, które ludzie oglądają na serwisie YouTube, jest sugerowane przez algorytm Google Up Next, który proponuje oglądającym kolejne filmy. Jest to skuteczne narzędzie do nieuchwytnej manipulacji. Nie ma konkretnego wykazu filmów – algorytm, podsuwając jeden film po drugim, wciąga widza w pułapkę.

„Istnieją udokumentowane przypadki, w których ludzie przeszli na radykalny islam lub białą supremację, dlatego że »wpadli w króliczą dziurę« poprzez sekwencje filmów na YouTube – mówi Epstein. – Pomyślcie o tej potędze. Nie jest groźna dla ludzi o ugruntowanych poglądach, lecz dla chwiejnych, niezaangażowanych i niezdecydowanych. A to mnóstwo ludzi”.

Google namierza Cię nawet poza siecią

„Większość ludzi jest tym zszokowana, ponieważ są bezustannie bombardowani wycelowanymi w nich reklamami.

Coraz więcej ludzi mówi mi, że po prostu rozmawiają kimś, więc nie robią nic online, ale mają przy sobie telefon – rozmawiają w domu i mają w komputerze Amazon Alexa lub Google Home, a następną rzeczą jest otrzymywanie reklam związanych z tym, o czym mówili. To jest problem inwigilacji.

Jesteśmy obecnie badani 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, bez naszej świadomości tego faktu. To wykracza nawet poza multimedia, ponieważ kilka lat temu Google kupił firmę Nest, która produkuje inteligentne termostaty. Najnowsze wersje inteligentnych termostatów posiadają mikrofony i kamery. W ostatnich latach Google uzyskał patenty, które dają mu prawa własności do sposobów analizowania dźwięków odbieranych przez mikrofony w domach ludzi. Śledzenie lokalizacji również całkowicie wymknęło się spod kontroli. W ostatnich miesiącach dowiedzieliśmy się, że nawet jeśli wyłączysz śledzenie lokalizacji w telefonie komórkowym, nadal będziesz śledzony”.

Wiele można dowiedzieć się o danej osobie, śledząc jej przemieszczanie się. Jak wyjaśnia Epstein, technologia śledzenia stała się niezwykle wyrafinowana i agresywna. Na przykład telefony komórkowe z systemem Android należącym do Google’a mogą cię śledzić nawet wtedy, gdy nie jesteś podłączony do internetu, niezależnie od tego, czy masz włączoną lokalizację, czy nie.

„Powiedzmy, że wyciągniesz swoją kartę SIM, powiedzmy, że rozłączysz się ze swoim operatorem sieci komórkowej, więc jesteś całkowicie odizolowany. Nie jesteś podłączony do internetu. Jednak twój telefon nadal śledzi wszystko, co na nim robisz i śledzi też twoją lokalizację”. Gdy tylko połączysz się ponownie z internetem, natychmiast wszystkie informacje przechowywane w telefonie zostaną wysłane do Google’a. Tak więc, gdy wydaje ci się, że spędziłeś dzień incognito, w momencie ponownego połączenia każdy twój krok zostaje przekazany (pod warunkiem, że miałeś przy sobie telefon).

Ważne jest także, aby zdać sobie sprawę, że Google śledzi twoje ruchy online, nawet jeśli nie korzystasz z ich produktów, ponieważ większość stron korzysta z Google Analytics, który śledzi wszystko, co robisz na danej stronie. Ty zaś nie wiesz, czy strona korzysta z Google Analytics, czy nie.

Jak chronić swoją prywatność online

Epstein rekomenduje następujące sposoby chronienia swojej prywatności:

  • Używaj którejś z prywatnych sieci, np. Nord (VPN). Są one niedrogie, a według Epsteina to warunek konieczny i podstawowy dla ochrony prywatności. „Po zainstalowaniu VPN przeprowadza twoje pakiety informacji w sposób bezpieczny »tunelami«, zapewniając im anonimowość. Setki firm oferuje te usługi, także w Polsce. Oprogramowanie jest łatwe w użyciu i niezbyt drogie. VPN sprawia, że twój komputer wygląda, jakby nie był twoim komputerem, tworząc rodzaj fałszywej tożsamości”. Również w telefonie komórkowym VPN maskuje tożsamość podczas korzystania z aplikacji takich, jak Google Maps.
  • Nie używaj G-maila, ponieważ każdy e-mail jest tam przechowywany na stałe. Staje się on częścią profilu użytkownika i służy do budowania cyfrowych modeli pozwalających przewidywać jego linię myślenia. Epstein poleca pocztę Proton Mail, której serwery są w Szwajcarii, gdzie obowiązują surowe wymagania dotyczące prywatności. Poczta w swej podstawowej wersji jest darmowa, za opłatą można uzyskać szersze możliwości. Istnieją w Europie również alternatywy, jak Counter Mail i Kolab Now.
  • Nie używaj przeglądarki Google Chrome, ponieważ wszystko, co tam robisz, jest badane, łącznie z naciśnięciem klawisza i każdą odwiedzaną stroną internetową. Alternatywą jest przeglądarka Brave, która jest szybsza od Chrome i tłumi reklamy. Jest oparta na tej samej strukturze, co Chrome, dzięki czemu możesz łatwo przenosić swoje Rozszerzenia, Ulubione i Zakładki.
  • Nie używaj Google’a jako swojej wyszukiwarki ani żadnego rozszerzenia Google’a, jak Bing czy Yahoo, które pobierają wyniki wyszukiwania z Google’a. Alternatywne wyszukiwarki proponowane przez Epsteina to SwissCows lub Qwant. Należy unikać Start Page, która została zakupiona przez agresywną firmę marketingową online opartą na inwigilacji.
  • Nie używaj telefonu komórkowego z systemem Android czy iPhone’a. Firma Epstein używa Blackberry. Najnowszy model Blackberry – Key3 – będzie jednym z najbezpieczniejszych telefonów komórkowych na świecie.
  • Nie używaj urządzeń Google Home, które rejestrują wszystko, co dzieje się w twoim domu – zarówno mowę, jak i dźwięki takie jak mycie zębów i gotowanie wody. Nawet, gdy wydają się być nieaktywne, wysyłają wszystkie informacje do Google’a. Telefony z Androidem również zawsze podsłuchują i zapisują, podobnie jak termostat domowy Nest i asystenci wirtualni Siri Apple i Alexa Amazon.
  • Czyść swoje cache i cookies. Firmy i hakerzy wszelkiego rodzaju stale instalują inwazyjny kod komputerowy na komputerach i urządzeniach mobilnych, głównie po to, aby mieć cię pod kontrolą, ale czasem w innych nikczemnych celach. Na komórce można usunąć większość tych śmieci, przechodząc do menu ustawień przeglądarki, wybierając opcję „Prywatność i bezpieczeństwo”, a następnie klikając na ikonę, która usuwa pamięć podręczną i pliki cookie. W większości laptopów i stacjonarnych komputerów wciśnięcie jednocześnie klawiszy CTRL, SHIFT i DEL przenosi bezpośrednio do odpowiedniego menu. Można również skonfigurować przeglądarki Brave i Firefox, aby automatycznie usuwały pamięć podręczną i pliki cookie za każdym razem, gdy zamykasz przeglądarkę.
  • Nie używaj aplikacji Fitbit, ponieważ została niedawno zakupiona przez Google’a i dostarcza mu wszystkich informacji z zakresu fizjologii i poziomów aktywności użytkownika, niezależnie od wszelkich innych informacji posiadanych o nim przez Google’a.

Artykuł Celiny Martini pt. „Manipulatorskie praktyki Google’a” znajduje się na s. 1 i 5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Celiny Martini pt. „Manipulatorskie praktyki Google’a” na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skandal związany z wycofaniem się władz Poznania z budowy Pomnika Wypędzonych Wielkopolan, którego projekt zatwierdzono

Czytelnikom przedstawiamy, jak obecne władze Poznania traktują poważne inicjatywy społeczne, nawet ponadpartyjne, zaległe od dziesięcioleci i o bezsprzecznych walorach zgodności z polską racją stanu.

Henryk Walendowski

Śp. Henryk Walendowski

W połowie maja zmarł Henryk Walendowski, poznański społecznik i wielki patriota, Prezes Stowarzyszenia Budowy Pomnika Wypędzonych w Poznaniu. Za tymi kilkoma słowami kryją się i jego dramatyczne osobiste losy dziecka – więźnia niemieckiego obozu przesiedleńczego Lager Poznań-Główna i profesjonalna znajomość kamieniarstwa, bo był wybitnym specjalistą w tej dziedzinie, oraz wielkie oddanie sprawom Polski i Poznania. W ostatnich latach Henryk Walendowski angażował się z pasją w sprawy ważne dla pamięci historycznej Poznania i Wielkopolski, takie jak odbudowa Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego Pomnikiem Wdzięczności, czy dzieło jego życia – budowa Pomnika Wypędzonych Wielkopolan, inicjatywa, którą podjął już w 2006 r. Niestety nie udało się tych przedsięwzięć doprowadzić do szczęśliwego finału, o czym pisaliśmy nieraz na łamach „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Henryk Walendowski był naszym czytelnikiem, z uśmiechem i życzliwością zachęcającym do tworzenia „Kuriera”, i stale przekazywał pozdrowienia wszystkim jego Autorom. Dziś zamieszczamy artykuł Henryka Walendowskiego napisany w 2018 r. specjalnie dla „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, w którym opisuje on skandal związany z wycofaniem się władz miasta z budowy Pomnika Wypędzonych Wielkopolan.

Ten artykuł jest jak jego testament przekazany nam, byśmy kontynuowali jego dzieło, bo minęły lata, a Pomnika Wypędzonych Wielkopolan w Poznaniu nadal nie ma. (…)

Czytelnikom przedstawiamy poniżej, jak obecne władze Poznania traktują poważne inicjatywy społeczne, nawet te ponadpartyjne, zaległe od dziesięcioleci i mające niezaprzeczalne walory zgodności z polską racją stanu. Są to niezwykle ważne dla mieszkańców Wielkopolski (i Polski!) pomniki historyczne Najświętszego Serca Jezusowego, czyli Pomnika Wdzięczności, oraz pomnika Wypędzonych Wielkopolan.

12 lat temu, w roku 2006 powstała trzyosobowa grupa inicjatywna budowy Pomnika Wypędzonych w składzie: Aleksandra Bendkowska, Stanisław Jankowiak i Henryk Walendowski. Wszyscy jako kilkuletnie dzieci byli ofiarami wypędzeń przez Niemców i więźniami obozu przesiedleńczego na Głównej. Nasze rodziny przeżyły wojnę w Małopolsce lub regionie świętokrzyskim, na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Przez wiele lat obserwowaliśmy dziwną niemoc władz samorządowych w kwestii godnego upamiętnienia systemowych czystek etnicznych w Wielkopolsce, która została włączona w granice III Rzeszy Niemieckiej już w roku 1939

Chodzi o znak pamięci dla ok. 600 000 uwięzionych, ograbionych i deportowanych Wielkopolan oraz ofiar rugów, tj. wyrzucania rodzin z dochodowych gospodarstw rolnych w warunkach represyjnego niemieckiego terroru.

Inicjatorzy traktują budowę pomnika Wypędzonych Wielkopolan jako przeciwwagę nieustannej niemieckiej kłamliwej narracji historycznej reprezentowanej przez m.in. Erikę Steinbach i jej następcę Bernda Fabritiusa z niemieckiego Związku Wypędzonych (kłamliwa nazwa Bund der Vertriebenen!).

Wychodząc z założenia, że pomnik jest spóźniony, istotne jest zatem wzniesienie go bez zwłoki, dopóki jeszcze żyją świadkowie wypędzeń. Grupa inicjatywna, przekształcona w stowarzyszenie zarejestrowane w KRS (Społeczny Komitet Budowy Pomnika Wypędzonych) rozpoczęła prace z własnych niewielkich środków, pochodzących z emerytur i rent członków.

Tablica informacyjna w miejscu przyszłego pomnika. Fot ze zbiorów Autora

W styczniu 2014 roku Społeczny Komitet uzyskał lokalizację w zaproponowanym przez nas prestiżowym miejscu (ul. Towarowa róg ul. Powstańców Wielkopolskich). 17.03.2014 r. Prezydent Poznania Ryszard Grobelny objął patronat honorowy nad budową pomnika Wypędzonych Wielkopolan. W kwietniu 2014 r. z 30 projektów i wizualizacji Zarząd Społecznego Komitetu wybrał najbardziej przekonujący swym lapidarnym przesłaniem wstępny projekt artysty rzeźbiarza Jarosława Mączki z Bielska-Białej. W lipcu 2014 r. Zarząd Dróg Miejskich i Zarząd Zieleni Miejskiej wyraziły zgodę na dysponowanie nieruchomościami pod pomnik. Społeczny Komitet oznaczył miejsce sjenitową tablicą informacyjną.

Ideowym przesłaniem pomnika J. Mączki jest memento z rozwinięciem: krzywdy wyrządzone dzieciom przez wypędzenia to barbarzyństwo, zbrodnia przeciwko ludzkości. (…) Gdyby w Poznaniu wzniesiono Pomnik Wypędzonych wcześniej niż Pomnik Wypędzonych w Gdyni (październik 2014 r.), z pewnością jego centralnym symbolem byłaby kilkuosobowa rodzina. Realizacja w Gdyni stworzyła dla Poznania m.in. obawę o plagiat. (…)

22.03.2016 r. na Posiedzeniu Zespołu do Spraw Wznoszenia Pomników pozytywnie zaopiniowano w głosowaniu przedstawioną przez wnioskodawców formę pomnika Wypędzonych Wielkopolan (8 głosów za, 1 głos wstrzymujący się).

Od momentu zatwierdzenia projektu Społeczny Komitet zintensyfikował prace przygotowawcze i skompletował dokumentację niezbędną do wystąpienia o pozwolenie na budowę. Rozwinęliśmy projekt we wszystkich branżach: architektura, konstrukcja, geodezja, drogi, zieleń, oświetlenie, odwodnienie, kiosk informacyjny, wstępne rozmowy z właścicielami kamieniołomów granitu na Dolnym Śląsku. Wydawało się, że wkrótce rozpoczniemy pracę na parceli pod pomnik, zgodnie z przepisami zapraszając na początek archeologów.

W dniu 4.10.2016 r. na posiedzeniu Zespołu stała się rzecz niesłychana: dwie panie ze stowarzyszenia Wspólnota Polaków Wypędzonych i Poszkodowanych przez III Rzeszę skrytykowały już zatwierdzony projekt. Inicjatorów poproszono o opuszczenie sali. Później dowiedzieliśmy się, że Zespół nagle zmienił zdanie i wbrew poprzednim ustaleniom przegłosował we własnym gronie rozpisanie konkursu na pomnik.

Okazało się, że 6 członków Zespołu w tej samej kwestii głosowało za i przeciw: wcześniej przeciw konkursowi, później za konkursem. Byli to: Joanna Bielawska-Pałczyńska, Łukasz Mikuła, Rafał Ratajczak, Jacek Maleszka, Jędrzej Oksza-Płaczkowski i Piotr Marciniak. Należy dodać, że porządek obrad nie przewidywał głosowania, lecz po wysłuchaniu opinii odrębnej miał przejść do następnej sprawy. Tak się nie stało. Powstała całkiem nowa dla Społecznego Komitetu sytuacja – odrzucenie naszej dziesięcioletniej pracy, chaos proceduralny. Zespół złamał zasadę pacta sunt servanda, podstawową zasadę obowiązującą decydentów. Nie było żadnych racjonalnych powodów, by zarządzać jakiekolwiek głosowanie. Oprócz absurdu mamy tu do czynienia po prostu z cynizmem i bezczelnością.

Głosowanie Zespołu do Spraw Wznoszenia Pomników z dnia 4.10.2016 r. unicestwia całą wieloletnią pracę Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Wypędzonych. My, starsi seniorzy, którzy przeżyli wypędzenia lat 1939–1945, zostaliśmy niespodziewanie zaatakowani w strefę naszej wolności i godności, oszukani. Zespół nie uchwalił ani podziękowania za dziesięcioletnią pracę Społecznego Komitetu, ani nie zaproponował zwrotu kosztów poniesionych przez Społeczny Komitet, wiedząc, że wykonaliśmy ze specjalistami wiele bardzo zaawansowanych prac koncepcyjnych, dokumentacyjnych i projektowych. W oczach Zarządu naszego Stowarzyszenia Zespół się skompromitował, stał się niewiarygodny. Działa niedemokratycznie, arogancko, nie oddając praktycznie żadnego obszaru inicjatywom społecznym.

Pisma odwoławcze i protestacyjny list otwarty do władz Miasta Poznania pozostały bez merytorycznych odpowiedzi. Tymczasem umarli kolejni członkowie Społecznego Komitetu (Stanisław Jankowiak z Grupy Inicjatywnej, Jerzy Tomkowiak, Stanisław Łakomy i Stanisław Juszczak), inni poważnie chorowali.

Z żalem stwierdzam, że gdyby Zespół ds. Wznoszenia Pomników nie wtrącił się 22.09.2015 r. do toku procedowania, a 4.10.2016 r. nie podjął głosowania nad sprawą już przegłosowaną – pomnik już byłby gotowy lub przynajmniej w budowie. Cieszylibyśmy się nie tylko razem z jeszcze żyjącymi świadkami wypędzeń, lecz także ze wszystkimi, którzy doceniają obecność znaków pamięci narodowej. Sprawa pilnego upamiętnienia deportacji w Poznaniu jest zadaniem zaległym od lat, naszą sprawą narodową i częścią mądrze rozumianej polskiej polityki historycznej.

Zaistniałą przykrą sytuacją należy obarczyć Prezydenta Jacka Jaśkowiaka, blokującego trzy ważne dla mieszkańców Wielkopolski pomniki: Wdzięczności, czyli Najświętszego Serca Jezusowego, Wypędzonych Wielkopolan i króla Przemysła II.

Cały artykuł Henryka Walendowskiego pt. „Pomnikowy paraliż” znajduje się na s. 1,4 i 5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Henryka Walendowskiego pt. „Pomnikowy paraliż” na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego