Panie Prezydencie! Wybrał Pan najgorsze możliwe wyjście, które nie zadowoli nikogo, bo niczego nie rozwiązuje

Legalizacja aborcji w wyniku nieuleczalnych i prowadzących do śmierci – przed urodzeniem lub wkrótce po nim – chorób lub wad rozwojowych jest niezdarnym ustępstwem wobec rozjuszonych aborcjonistów.

Takie rozwiązanie niczego nie załatwia. Skoro dziecko ma wadę lub chorobę letalną, i tak umrze – po co dokładać do tego zabójstwo? Czemu ma służyć taka propozycja?

Jest oczywiste, że domaganie się aborcji na życzenie to nic innego, jak żądanie dowolnego usuwania z życia przeszkody, jaką jest niechciane dziecko lub dziecko, które z powodu swej niepełnosprawności stanie się kulą u nogi opiekunów.

Płód z wadą letalną będzie problemem bardzo krótko. Natomiast dziecko zdolne do życia, ale wymagające opieki jest problemem na wiele lat. Brutalne? Taka jest prawda. I tego problemu nie chcą mieć ci, którzy chcieliby takie dzieci bezkarnie zabijać.

To samo zresztą dotyczy eutanazji. Opieka nad człowiekiem starym, chorym, a przez to uciążliwym, kosztuje. Nie tylko pieniądze, ale czas, wysiłek, powoduje ograniczenia w życiu opiekuna (jeśli nie robi tego zawodowo), a do tego te jej nieestetyczne aspekty… Nic dziwnego, że za pobyt w domu starców tyle się płaci. Wyjściem jest zabić, bo po co ma się męczyć – i chory, i opiekun? Aborcja rozwiązuje ten sam problem. Nikt się nie męczy – ani dziecko, ani matka.

Chrześcijaństwo sytuację cierpienia nazywa krzyżem. A człowiek nie chce cierpieć. I nie ma się czemu dziwić. Cierpienie boli. Także wtedy, kiedy rozumie się jego potrzebę i sens. A co dopiero, kiedy tego sensu się nie widzi.

Ludzie, którzy domagają się prawa do zabijania, nie widzą sensu cierpienia. Pomijam dzieci i młodzież, które są po prostu i w sposób naturalny jeszcze życiowo głupie i łatwo je nakłonić do wszystkiego, co stadne, choć w tym wypadku jest to niegodziwe. Ale dorośli? Albo są absolutnie niedojrzali, albo cyniczni, albo nie otrzymali od nikogo żadnej wizji sensownego, odpowiedzialnego życia.

Jednak ze świadomą postawą przeciw życiu innych w celu zachowania komfortu życia własnego wiąże się sprawa najważniejsza: ateizm. Jeśli nie ma się perspektywy wieczności, to sens życia sprowadza się do przeżycia swojego „tu i teraz” w jak największym komforcie. A ten komfort zakłóca, wręcz uniemożliwia niepełnosprawne dziecko. Ci, którzy po trupach chcą dążyć do własnego raju na ziemi, też pragną raju, tak jak wierzący. Tylko że ich jedyna nadzieja sprowadza się do doczesności i usiłują ją zrealizować za wszelką cenę.

Na pewno rozwiązaniem tego problemu nie jest propozycja Pana Prezydenta, bo ona tylko rozwścieczy tych, którym chodzi zupełnie o coś innego.

Mnie jako chrześcijankę rozczarowała postawa Pana Prezydenta, który deklaruje się jako chrześcijanin. Taka propozycja zmian w ustawie jest niczym innym jak przyzwoleniem na eutanazję i otwiera furtkę do kolejnych przyzwoleń.

Nie zamierzam twierdzić, że opieka nad osobą niepełnosprawną jest lekka, łatwa i przyjemna. Sama opiekuję się w domu starszą, leżącą osobą. Problem w tym, czy się akceptuje to, że życie to nie bajka. Każdy ma swoje cierpienie, krzyż, czy jakkolwiek to nazwiemy. Uciekanie przed tym za pomocą przemocy – zabijania – nie pomoże.  Pomocą jest wiara, a wiara jest łaską. Ona nadaje sens wszystkiemu; temu, co kojarzy się automatycznie ze szczęściem, i temu, co po ludzku trudne i czasem niemożliwe do udźwignięcia. Szczęście to nie jest życie bez problemów.

Nie wierzę, że można być chrześcijaninem i akceptować aborcję z jakichkolwiek przyczyn. Wierzę, że ateista może szukać innej drogi rozwiązania problemu niechcianej ciąży, opieki nad niepełnosprawnym itd. niż zadawanie śmierci. Mam nadzieję, że skoro Polska rozwija się teraz podobno tak dynamicznie, nawet pomimo koronakryzysu, można zorganizować system opieki nad niepełnosprawnymi tak, aby nikt nie musiał domagać się zabijania. To na pewno jest ważniejsze niż wiele innych spraw, na które przeznacza się państwowe pieniądze.

Wszystko wskazuje na to, że hydrze cywilizacji śmierci będą wówczas odrastać nowe głowy. Ale tak czy tak, tych już istniejących i najbardziej żarłocznych nie należy rozdrażniać nowelizacją, która niczego nie załatwia.

Magdalena Słoniowska

Tekst podlega licencji CC 3.0 (CC-BY-SA).

Byłem najemnikiem, brałem pieniądze za zabijanie. Płaci się później, czasem znacznie później. W najróżniejszy sposób

Przychodziła mi wciąż do głowy natrętna myśl, że mogę tutaj skończyć… Tak, tu i teraz. Byłem młody, wydawało mi się, że jestem niezniszczalny, nigdy nie myślałem do tej pory, że to może być koniec.

Johny B.

W ledwo widocznym brzasku świtu, czekałem spokojnie za plecami naszych. Miałem ze sobą swoją snajperkę, kilka magazynków i trochę żarcia (głównie owczego sera), tak na wszelki wypadek. Przyznaję, nie byłem spokojny. Wcześniej prawie nic nie piłem, żebym w razie czego się nie zlał. Tak to jest. Nad emocjami i strachem na wojnie jest ciężko zapanować.

Zaczęło się. Najpierw waliły serbskie haubice 122-ki, potem chwila przerwy i poleciały rakiety z też serbskich plamenji. Na koniec postrzelały trochę nasze moździerze. Kiedy skończyła artyleria, ruszył nasz otriad. Szybko przebiegli ziemię niczyją, ja za nimi. Potem nastąpiła chaotyczna strzelanina, ale Muslimani dostali nieźle w kość i dosyć szybko zaczęli odstępować. Jak opuścili swoje okopy – właściwie tylko płytkie doły – zacząłem się rozglądać. Szukałem dobrego miejsca. Grzbiet z prawej strony wyglądał dobrze, był porządnie zarośnięty, a poza tym Muslimani wiali ukosem w dół. Szybko pobiegłem pod górę w jego kierunku, mijając ostatnich naszych po lewej ręce. Najwyższy czas, tamci już zaczęli walić z moździerzy. Za chwilę pozbierają się, podciągną rezerwy i ruszy kontrnatarcie. Nasi też już zalegli, nie posuwali się dalej, tylko leżeli i ostrzeliwali.

Odbiłem jeszcze w prawo. Biegłem, zgięty wpół. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do grzbietu, mniej więcej pod szczytem wzgórza. Wreszcie dobiegłem do gęstej kępy krzaków, którą sobie upatrzyłem. Szybko znalazłem w miarę dogodne miejsce, wpełzłem pod spory krzak, odwróciłem się i zacząłem patrzeć w dół zbocza przez lunetę. Nasi już powoli się wycofywali. Za nimi szybko pojawili się dość liczni Muslimani. Podbiegali przygarbieni, luźną tyralierą. Czasem któryś padał na ziemię. Nieraz już się nie podnosił. Strzelali krótkimi seriami. Poleciały ze dwa, trzy granaty.

Ja nie strzelałem. Cały czas nerwowo szukałem przez lunetę ich dowódcy. Tu jesteś! Właśnie jego mieliśmy zwabić w pułapkę, a ja miałem go odstrzelić. Ależ miałem ochotę od razu go zdjąć!

Mieliśmy z nim osobiste porachunki. Serbowie stacjonujący obok nas też. Nawet nie wiem, jak się nazywał ani kim był. Wiem tylko, że jak jego ludzie złapali któregoś z naszych, to z reguły zabijał go osobiście. Czasem rozwalał mu głowę siekierą i zostawiał, żeby się wykrwawił. Tak zginął Kostas z naszego otriadu. Najemnik z Grecji, turysta taki jak ja. Czasem kazał przywiązać jeńca do drzewa i wsadzał mu granat w spodnie albo za bluzę na brzuch. Tak znaleźliśmy któregoś dnia na patrolu Branka, jednego z Serbów z sąsiedniej roty. Jeszcze oddychał, ale wyglądał paskudnie. Męczył się strasznie. Nie miał żadnych szans. Zoran, nasz Serb, pogadał z nim chwilę, ale chłopak chyba nie bardzo już kojarzył. I strzelił mu w głowę, żeby skrócić jego cierpienie. Tego dnia nikt się nie odzywał. Dopiero wieczorem przy rakii ktoś, nie pamiętam kto, powiedział: – Trzeba ubić swołocz. Nikt nic nie musiał mówić więcej. (…)

Jak zaczarowany obserwowałem walkę poniżej. W końcu coś mnie tknęło; aż mnie zmroziło. Przecież siedziałem w krzakach pod szczytem tego przeklętego wzgórza, a podczas natarcia to idealna pozycja dla ich snajpera. Pewnie już tam był. Ja bym tak właśnie zrobił. Psia mać! Wyczołgałem się tyłem. Ostrożnie odwróciłem się w drugą stronę i znów zacząłem się czołgać, ciągle zerkając w lewo i szukając jakiegoś prześwitu w krzakach. Za mną słyszałem kakofonię wystrzałów. Jest! Jest spory prześwit w kierunku szczytu. Ostrożnie wysunąłem przed siebie snajperkę i spojrzałem przez lunetę. Przeglądałem powoli teren, raz za razem. Nikogo. Niemożliwe, czyżby byli tak pewni siebie, że się nie ubezpieczali?

Dobra, jeżeli nie mogę zauważyć snajpera, to go nie zauważę! Trudno, raz kozie śmierć. Wyczołgałem się z krzaków, ostrożnie podniosłem się i zgięty wpół zacząłem przemykać w kierunku grzbietu.

Pociłem się z nerwów jak świnia. Czekałem na suchy trzask i mocne kopnięcie, jakie się czuje, kiedy się oberwie. Wtedy jeszcze nie znałem tego odczucia. Poznałem je nieco później. I… nic. Nic się nie stało.

Przetruchtałem przez grzbiet i ostrożnie zacząłem zbiegać w dół coraz bardziej stromego zbocza. Dotarłem nad brzeg strumienia, przemykając między krzakami od drzewa do drzewa, położyłem się na ziemi za sporej wielkości pniakiem, wyciągnąłem przed siebie karabin i jeszcze raz zacząłem przeczesywać przez lunetę okolice szczytu. Jest! Siedział między dwoma drzewami, praktycznie na samym szczycie i patrzył przez lunetę, jak przebiega walka. Jakim cudem mnie nie zauważył? Nie wiem tego do dzisiaj; musiał być rzeczywiście zajęty obserwacją pola walki, pewnie strzelał do naszych. Zdaje się, że miałem niesłychane szczęście. Poczułem ulgę pomieszaną ze strachem. Byłem tak blisko śmierci! Przeszedł mnie mroźny dreszcz, wzdrygnąłem się. Ktoś kiedyś określił to uczucie, że „obwąchała mnie śmierć”. Tak właśnie było.

Patrząc na niego przez lunetę, zastanawiałem się, czy go nie sprzątnąć. Wiedziałem jednak, że to mógł być również wyrok śmierci na mnie. Jeśli go zdejmę i zorientują się, to już po mnie. Za plecami strumień, za strumieniem pole minowe, uciekając w dół pod ogniem będę bez szans, jak na patelni. Rozejrzałem się po wąwozie. Postanowiłem przemknąć jeszcze kilkadziesiąt metrów w dół wąwozu, przeskoczyć na drugą stronę strumienia i poszukać jakiegoś miejsca do przeczekania, tak blisko brzegu, jak tylko się da, żeby nie wleźć na minę. Tak też zrobiłem. Przebiegłem, częściowo przeszedłem przygięty do ziemi jakieś 200, może 300 metrów. Po drugiej stronie zobaczyłem prawie nad samym brzegiem dość gęste krzaki. Musiałem zaryzykować. Ostrożnie podszedłem do nich, wczołgałem się pod nie i… tutaj moje pomysły skończyły się. Omiotłem jeszcze przez lunetę przeciwległy grzbiet wzgórza, na którym jeszcze niedawno byłem.

Pojawiło się na nim kilku Muslimanów, ale wydawali się niezainteresowani terenem w dół zbocza. Założyli pewnie, że tutaj nikt rozsądny się nie zadekuje. No tak, ja rozsądny z pewnością nie byłem, no bo co ja właściwie tu robiłem?

Strzelanina za wzgórzem wyraźnie oddalała się w kierunku naszych pozycji, na które wycofały się obydwa nasze plutony. Stopniowo słabła, aż wreszcie ucichła. Cisza mogła oznaczać, że Muslimani zdobyli nasze pozycje, a nasi cofnęli się na kolejne wzgórze, ostatnie między okopami, z których rozpoczęliśmy akcję, a wioską, w której stacjonowaliśmy. Wówczas sprawa przedostania się do mojej roty będzie niezwykle trudna. Strumień niedaleko skręcał w lewo, nasze pozycje dochodziły na jakieś 40–50 metrów od niego, potem była ziemia niczyja i dopiero dalej dwa nasze ziemne schrony na grzbiecie następnego wzgórza. Jeżeli Muslimani siedzą już w naszych okopach, to przemknięcie się między nimi a strumieniem będzie graniczyć z cudem. (…)

Przychodziła mi też wciąż do głowy natrętna myśl, że mogę tutaj skończyć… Tak, tu i teraz. Byłem młody, wydawało mi się, że jestem niezniszczalny, nigdy nie myślałem do tej pory, że to może być koniec. Wtedy pomyślałem o tym po raz pierwszy. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy pomyślałem o śmierci. Nie będę ukrywał, nie była to przyjemna myśl. Z jednej strony wzbudziła we mnie niepokój; nie strach, ale taki tępy niepokój, który nie pozwala się skoncentrować. Z drugiej strony zacząłem jakoś automatycznie się zbierać w sobie, żeby nie dopuścić do paniki. Myśl, myśl, myśl logicznie! I gdzieś w głowie tkwiło to przekonanie, nie wiadomo z czego wynikające, że pewnie wszystko jednak będzie dobrze…

Całe opowiadanie Johny’ego B. pt. „Polowanie” znajduje się na s. 17 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Opowiadanie Johny’ego B. pt. „Polowanie” na s. 1T październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Totalitaryzm nie zawsze przychodzi w mundurze gestapowca i ubowca. Dziś skrywa się za fałszywie pojętą wolnością

Rozum podpowiada, że toleruje się tylko to, co jest złe. Nikt przecież nie toleruje tego, co dobre, bo dobro jest akceptowalne i samo się broni. Zło zaś tolerujemy, bo nie potrafimy się go pozbyć.

Herbert Kopiec

Nie da się utrzymać twierdzenia, iż wielkie totalitaryzmy odeszły do lamusa historii wraz z końcem XX wieku. Jest poza dyskusją, że cywilizacja zachodnia przełomu tysiącleci przeżywa głęboki kryzys. Obraz rzeczywistości ukazuje nieustanną walkę dobra ze złem, kultury łacińskiej (zachodniej), opartej na Ewangelii, ukształtowanej w starożytności i średniowieczu na bazie chrześcijaństwa i filozofii greckiej, z kulturą liberalną, mającą swoje korzenie w oświeceniowym racjonalizmie.

Głosiciele „wolności i tolerancji” jako wartości najwyższych coś ważnego przeoczyli. Natarczywie mówią o absolutnej wolności jako jądrze i podwalinach demokracji, ale nie zauważają, że demokracja chwieje się z braku zasad.

(…) Wielu Polaków bez pomocy nie jest w stanie dostrzec, że za frazesami o wolności, tolerancji i demokracji skrywa się inna rzeczywistość. Aby to sobie uświadomić, trzeba nieco oderwać się od stereotypowego przekonania, że totalitaryzm zawsze musi przychodzić w mundurze gestapowca i ubowca. Tak bardzo uwierzyliśmy w to, że źli mogą być jedynie faszyści i komuniści, że nie jesteśmy w stanie dostrzec zła przychodzącego pod postacią walki z nietolerancją, ksenofobią i fanatyzmem religijnym. Jesteśmy do tego stopnia przytłoczeni wypowiedziami o wydumanej dyskryminacji rozmaitych egzotycznych grup w rodzaju gejów, że przestaliśmy zwracać uwagę na faktyczną dyskryminację ludzi myślących inaczej, choćby w kwestii gejowskiej. Antykatolickie środowiska to usprawiedliwiają i hodują groźny dla Europy kryzys kultury, od dawna widoczny gołym okiem. Póki co indyferentyzm moralny, zalecany przez skrajny liberalizm, nieuchronnie spycha jego wyznawców do rynsztoka wulgarności i prostactwa. Pozostając tam, prościej jest trwać w zepsuciu, niż czynić wysiłki ku nawróceniu. Innymi słowy: łatwiej jest być ideologicznie leniwym, niż walczyć. (…)

Przecież wszystko jest konwencją, grą i nie można od nikogo wymagać odpowiedzialności za swoje przekonania. Szare jest piękne! Nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym, nawet za to, co powie czy zrobi. Wszystko stało się możliwe i względne zarazem.

(…) Trzeba, aby ogół Polaków miał większą świadomość, że ludzka wolność jest uwarunkowana także przez możność wybrania zła. I to się w Polsce stało. Brak dekomunizacji był wyborem zła. Wyjątkowo zasmucające jest to, że Polska wychodziła z komunizmu bogata w wiedzę i przemyślenia, czym jest stalinizm, terror, kłamstwo ideologicznej indoktrynacji. A mimo to po 1989 roku całe to doświadczenie uległo stopniowej banalizacji i stępieniu. Udało się zaatakować podstawy patriotyzmu polskiego, zakwestionować i zbagatelizować męczeństwo Polaków w XX wieku oraz zohydzić rolę katolicyzmu w polskiej historii. (…)

Większość Polaków udało się nabrać na brak dekomunizacji. Część bezbronnej polskiej młodzieży, wyrastająca w rzeczywistości nieokreślonej, nieukształtowanej ostatecznie, gdzie widma PRL i mentalność postkomunistyczna ciągle są żywe, chętnie sięga do efektownych wzorców światłej Europy. Bawi się w parady feministyczne czy gejowskie, jak kulę u nogi traktując historię, tradycję, moralne rozterki. A gdzie sprawdzone wzorce? Czego się trzymać? Gdzie dobro, a gdzie zło? Wszystko staje się splątane, płynne, brakuje oparcia. Nieprzypadkowo więc tym oparciem uczyniono… wolność i tolerancję! Mało. Wprowadzono terror, dyktaturę wolności i tolerancji. Dzisiaj bycie nietolerancyjnym oznacza bycie NIEBEZPIECZNYM. Mocno propagowane w walce z prawdą hasło tolerancji (fascynacja tolerancją!) ma przecież w rzeczywistości oznaczać oswajanie się z brakiem sprzeciwu wobec zła.

(…) Katolik nie może stawać jednocześnie po stronie prawdy i kłamstwa, dla własnej wygody stawiać między nimi znaku równania. Nie może TOLEROWAĆ milczenia, kiedy trzeba głośno mówić. Mamy niewątpliwie do czynienia z lewacką (póki co bezkrwawą/aksamitną) rewolucją dążącą do przebudowania społeczeństwa według barbarzyńskiego wzoru. W tej przebudowie poczesne miejsce zajmuje promowanie zdegenerowanej wolności i tolerancji. Notabene warto może odnotować, że to już było.

Do naszych czasów doskonale odnosi się charakterystyka społeczeństwa angielskiego i indyjskiego z czasów Gandhiego, słynnego hinduskiego moralisty, który wymienił siedem grzechów głównych owych społeczeństw. Są to: bogactwo bez pracy, przyjemność bez sumienia, wiedza bez charakteru, biznes bez moralności, nauka bez człowieczeństwa, religia bez gotowości do ofiary, polityka bez zasad.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Zdegenerowana wolność i tolerancja” znajduje się na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Zdegenerowana wolność i tolerancja” na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chorzy na rdzeniowy zanik mięśni otrzymali oczekiwany i refundowany lek, który napisał dla nich nowy scenariusz na życie

Teraz, kiedy wiem, że moje życie nie ma tak krótkiego okresu ważności, planuję rozwój zawodowy. Chcę też wrócić do skoków spadochronowych, z których zrezygnowałem ze względu na słabnące mięśnie.

Agata Misiurewicz-Gabi

To mały fragment historii walki o życie chorego na rdzeniowy zanik mięśni Łukasza Kufty z Mysłowic. Dziś to dorosły mężczyzna po trzydziestce. Od dziecka wzruszał i budził szacunek swoją godnością w cierpieniu i uporem, z jakim o tę godność walczył. Szczęśliwie został zauważony. Wywalczył szansę na życie nie sam i nie tylko dla siebie. (SM)

W grudniu 2016 r. w USA, a w czerwcu 2017 r. w Unii Europejskiej zarejestrowano nusinersen – pierwszy lek na SMA. W Polsce lek objęty jest refundacją od ponad roku. (…) Chorzy już po kilku dawkach nusinersenu czują się zdecydowanie lepiej.

Na spotkaniu u Pierwszej Damy, Agaty Kornhauser-Dudy | Fot. z archiwum prywatnego Łukasza Kufty

33-letni Łukasz Kufta był jedną z osób, które mocno zabiegały o dostępność leku w Polsce. Gotów poruszyć niebo i ziemię, żeby się udało. Był u Agaty Kornhauser-Dudy. Obiecała pomóc. Był u ministra Szumowskiego i u wielu innych polityków. Pisał listy do ówczesnej premier Beaty Szydło, aby opowiedzieć o losie chorych na SMA. Organizował zbiórki pieniędzy na badania leków w początkowej fazie. Walka o leczenie zajęła w sumie 7 lat. Zorganizował „Podniebną drużynę SMA”, aby dotrzeć z kampanią informacyjną dotyczącą nowych możliwości terapeutycznych do jak największej liczby osób. Była to grupa skoczków spadochronowych chorych na rdzeniowy zanik mięśni, którzy starali się udowodnić opinii publicznej, że mimo przeciwności losu są zdolni do wielkich wyczynów. Piękna akcja i zauważona przez media. Dzięki niemu i innym, którzy się nie poddawali, dostęp do leczenia w Polsce stał się faktem. Dziesiątki, a może setki dzieci zostały uratowane, wiele osób dorosłych częściowo odzyskało sprawność. (…)

Lekarze rozpoznali u niego SMA – typ 1. Diagnozę postawiono, kiedy miał 2 lata. Przedtem nikt w jego rodzinie nie chorował. Zawsze poruszał się wyłącznie na wózku. Ponieważ chorował od dziecka, zdawał sobie sprawę, że z czasem będzie coraz trudniej. Mówi, że uchroniło go to przed szokiem albo stanem, w którym nie miałby ochoty dalej żyć. (…)

Kochał rysować, startował na ASP, chciał być artystą, jednak jego ręce coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa. Stanął przed decyzją: ASP i niepewna przyszłość czy informatyka i pewność pracy, zwłaszcza że z powodu choroby posługiwanie się kredkami czy farbami stawało się coraz trudniejsze. Dziś jest inżynierem informatykiem ze specjalizacją sieci komputerowych i baz danych.

Zajmuje się projektowaniem stron internetowych i grafik. Od lat jest na swoim. Prowadzi własną działalność gospodarczą i ceni sobie niezależność – zawodową i finansową. Przedtem różnie bywało z jego zatrudnieniem. Wielokrotnie napotykał bariery.

– Kiedyś szukałem pracy jak każdy normalny człowiek, ale kiedy przyznawałem się, że jestem osobą z niepełnosprawnością, słyszałem odpowiedź odmowną. Kiedy ukrywałem mój stan, otwierało się przede mną dużo więcej drzwi. Udało mi się zatrudnić w software house, gdzie przepracowałem 4 lata i zdobyłem dużą wiedzę zawodową i biznesową. To pozwoliło mi założyć własną firmę. (…)

O postępach w terapii mówi z zaangażowaniem: – Z początku byłbym szczęśliwy, gdyby lek chociaż zahamował chorobę. Moje życie już by się zmieniło, nie myślałbym, że będzie ze mną coraz gorzej i że czeka mnie tylko śmierć. Tymczasem nusinersen bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Potrafię już samodzielnie siedzieć, a umiejętność tę utraciłem ok. 12 lat temu. Dostrzegam bardzo widoczny postęp. Podczas badań funkcjonalnych w szpitalu, przeprowadzanych przez rehabilitantów, wyskoczyłem z wyniku 20 punktów na 36, przy czym każdy punkt przyznawany jest za jedną sprawność. Dla przykładu – podniesienie ręki to jeden punkt, przełożenie jej z boku na bok drugi.

Potrafię wykonać dużo więcej ćwiczeń, z którymi wcześniej miałem trudności. Wzmocniły mi się plecy, lepiej mówię. Nawet praca przy komputerze mniej mnie męczy. Przed leczeniem podniesienie szklanki z herbatą nie było dla mnie możliwe. Musiałem kogoś prosić, żeby mi tę szklankę podniósł, przytrzymał, żebym mógł się napić. Teraz radzę sobie sam. To jest cud. Przyznam się, że nie spodziewałem się aż takiego sukcesu.

Jest pierwszą osobą w Polsce, której podano lek podpotylicznie. Zwykle wykonuje się to w odcinku lędźwiowym, ale u niego po trzeciej dawce pojawiły się w tym miejscu zrosty i opuchlizna. Gdyby wówczas nie udało się znaleźć miejsca w potylicy, przez które można przeprowadzić punkcję, mógłby zostać wykluczony z programu lekowego. Na szczęście nie było takiej konieczności.

– Teraz, kiedy wiem, że moje życie nie ma tak krótkiego okresu ważności, planuję rozwój zawodowy. Chcę także powrócić do skoków spadochronowych, z których musiałem zrezygnować ze względu na słabnące mięśnie szyi i tułowia. Dzięki terapii nusinersenem moje mięśnie powoli odzyskują utraconą sprawność, a plany i marzenia nabrały nowego wymiaru. Dlatego głęboko wierzę, że będzie jeszcze lepiej i że mi się uda – mówi.

Tekst został pierwotnie opublikowany w „Kurierze Medycznym” nr 4/2020. Skróty pochodzą od redakcji KW.

Pełna wersja artykułu Agaty Misiurewicz-Gabi pt. „W pogoni za życiem” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Agaty Misiurewicz-Gabi pt. „W pogoni za życiem”, z wprowadzeniem Stefanii Mąsiorskiej, której bohater artykułu był uczniem, na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W ciągu kilku dni chińscy lekarze uzyskali cztery serca dla 24-letniej Sun Lingling, która oczekiwała na przeszczep

Podczas śledztwa pod przykrywką lekarz wojskowy przyznał, że pozyskiwał wysokiej jakości narządy od młodych żyjących osób i nawet zaoferował śledczym obejrzenie źródła organów, jeśli tylko by chcieli.

Eva Fu

24-latka zachorowała w Japonii na rzadką chorobę autoimmunologiczną, która doprowadziła do nieodwracalnego uszkodzenia serca. W połowie czerwca opiekujący się nią zespół medyczny przewiózł ją lotem czarterowym do chińskiego szpitala Wuhan Union. W ciągu 10 dni znaleziono dla niej cztery pasujące serca. Po wyczerpującej siedmiogodzinnej operacji jej stan poprawił się do tego stopnia, że mogła samodzielnie jeść. (…)

Pierwsze pasujące serce dla Sun przybyło 16 czerwca z Wuhan, ale lekarze, oceniając tętnicę wieńcową, stwierdzili, że stan tego serca nie jest odpowiedni i zrezygnowali z niego. Trzy dni później, gdy znaleziono drugie serce w pobliskiej prowincji Hunan, Sun dostała wysokiej gorączki, która ponownie opóźniła operację. 25 czerwca otrzymała kolejne dwie oferty: jedną od kobiety z Wuhan, a drugą od mężczyzny z południa, z miasta Guangzhou (Kantonu – przyp. redakcji). Wybrano to drugie, ponieważ miało „lepsze funkcje” – podały chińskie media.

„Pytanie brzmi: jakie jest źródło tych czterech serc?” – powiedział dr Torsten Trey, dyrektor wykonawczy grupy Lekarze przeciwko Grabieży Organów, zajmującej się etyką medyczną. W Stanach Zjednoczonych pacjenci na ogół czekają ok. 6,9 miesiąca na otrzymanie serca, zgodnie z najnowszymi danymi rządowymi z 2018 roku. Trey zauważył, że przy tym tempie znalezienie czterech pasujących serc dla tej samej osoby – czyli że cztery osoby miałyby oddać swoje organy po śmierci na OIOM-ie lub na skutek śmiertelnego wypadku – mogłoby zająć około dwóch lat.

W 2020 roku ponad 156 mln dorosłych Amerykanów – czyli mniej więcej połowa populacji Stanów Zjednoczonych – wyraziło zgodę na dawstwo organów. Chiny, choć są najbardziej ludnym krajem na świecie, mają tylko ułamek populacji, która to zrobiła, ponieważ panują tam głęboko zakorzenione przekonania kulturowe o zachowaniu ciała po śmierci w stanie nienaruszonym. (…)

Gdy wirus pustoszył Chiny w pierwszej połowie tego roku, chiński przemysł przeszczepiania narządów działał normalnie, bez „wyraźnych opóźnień w oczekiwaniu na narządy”, jak wynika ze śledztwa przeprowadzonego przez amerykańską organizację non profit WOIPFG – Światową Organizację ds. Badania Prześladowań Falun Gong. Jedna z pielęgniarek w regionie Guangxi powiedziała śledczym, że pomimo obaw przed infekcją „wykonają operację, gdy tylko nadarzy się okazja”, tylko tyle, że „nie będą szaleć, jak w czasach przedpandemicznych”. Od końca lutego Chiny wykonały co najmniej sześć przeszczepów obu płuc u pacjentów z COVID-19, z których co najmniej dwa miały miejsce w Wuhan, gdzie po raz pierwszy pojawiła się trwająca pandemia wirusa i które jest istotnym miejscem dla chińskiego przemysłu transplantacyjnego. (…)

Podczas śledztwa niedawno przeprowadzonego pod przykrywką przez WOIPFG, lekarz wojskowy przyznał, że pozyskiwał „wysokiej jakości” narządy od młodych żyjących osób i nawet zaoferował śledczym możliwość obejrzenia źródła organów, jeśli tylko by chcieli. „O ile tylko masz odwagę” – powiedział Li Guowei, chirurg transplantacyjny z IV Wojskowego Uniwersytetu Medycznego w prowincji Shaanxi, podczas rozmowy telefonicznej prowadzonej [przez śledczych] pod przykrywką w styczniu.

„Mogę cię tam zaprowadzić, abyś mógł rzucić okiem […] zobaczysz, że ta osoba ma dwadzieścia kilka lat”. Następnie śledczy z WOIPFG zapytał w oddzielnym wywiadzie: „Wykorzystujesz organy od [praktykujących] Falun Gong, ale nie możesz tego otwarcie powiedzieć, a czy możesz tylko powiedzieć, czy są one dobrej jakości i wolne od chorób?”. „Tak, tak należy to ująć” – odpowiedział Li.

Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 11.08 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Cały artykuł Evy Fu pt. „4 serca w 10 dni” znajduje się na s. 4 i 5 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Evy Fu pt. „4 serca w 10 dni” na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 23.10.2020 – Teresa Buczkowska, Witold Gadowski, Agnieszka Białek, Ewa Adams, Bogdan Feręc,Kuba Grabiasz

W piątkowy poranek przenosimy się do jesiennej i sztormowej dziś Republiki Irlandii. W Studiu Dublin jak zawsze informacje, komentarze, analizy i korespondencje. Odwiedzimy Belfast, Galway i Donegal.

W gronie gości:

  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com,
  • Teresa Buczkowska – przedstawicielka Immigrant Council of Ireland,
  • Agnieszka Białek – pedagog, trener, przedsiębiorca z Belfastu,
  • Ewa Adams – coach & business consultant, jedna z inicjatorek projektu Lemon Project Ireland,
  • Jakub Grabiasz – redakcja sportowa Studia 37 Dublin,
  • Witold Gadowski – niezależny dziennikarz śledczy, który stworzył Wyspę Prawdziwej Wolności

 

 

Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Redaktor wydania: Tomasz Wybranowski

Współpraca: Katarzyna Sudak i Bogdan Feręc

Wydawca techniczny: Andrzej Karaś

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)

Zawsze, gdy wybija godzina 8:10 pod niebem Galway i stołecznego Dublina, w głównym wydaniu Studia Dublin musi pojawić się on – Bogdan Feręc, szef najpoczytniejszego portalu dla Polaków na Szmaragdowej Wyspie – Polska-IE.com.

Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE. Fot.: arch. Bogdana Feręca.

Od wczoraj – 22 października 2020 roku –  dni mamy nowe otwarcie w rozmowach między Zjednoczonym Królestwem a Unią Europejską. Od chwili kiedy poinformowano o zakończeniu impasu negocjacyjnego, rozpoczęły się intensywne rozmowy pomiędzy Londynem a Brukselą, które mają przynieść rozwiązanie zadowalające wszystkich.

Strona brytyjska uznała, iż może ponownie zasiąść do stołu rokowań z unijnymi przedstawicielami, albowiem zniknęły przeszkody, które stawiały Wielką Brytanię w trudnej pozycji negocjacyjnej i w ocenie Londynu, były szkodliwe dla Królestwa. Tuż po oświadczeniu obu stron, rozpoczęły się rozmowy, a te prowadzone są zarówno w formie telekonferencji, jak i spotkań osobistych.

A jak to wygląda ze strony irlandzkiej i rządu premiera Martina?

Dużo po wyniku rozmów obiecuje sobie Republika Irlandii. Minister spraw zagranicznych Simon Coveney powiedział nawet, że „umowa handlowa dotycząca brexitu, jest wykonalna, ale trudna”. Według jego słów, zostało już bardzo mało czasu na osiągnięcie porozumienia, bo do końca roku mamy zaledwie 70 dni, więc w tym czasie należy omówić wszelkie kwestie sporne, wypracować wspólne stanowisko, a i obie strony, powinny je oficjalnie ratyfikować. – mówi Bogdan Feręc, redaktor naczelny Polska-IE.com.

Z Bogdanem Feręcem zastanawialiśmy się także nad tym, czy irlandzki rząd zmusi banki na Szmaragdowej Wyspie do udzielania kolejnych wakacji kredytowych i pomoże w spłacie pożyczek Irlandczykom i rezydentom.

W finale korespondencji z Galway refleksje na temat słów irlandzkiego premiera Micheála Martina, który rozwiał (przynajmniej na razie) nadzieje wielu osób, które miały przeświadczenie, że za sprawą kłopotliwego Brexitu, zainicjowane, a i szybko prowadzone będą prace nad zjednoczeniem wyspy.

Z słów premiera wynika jednak, że przez najbliższe pięć lat, nie można na to liczyć, ponieważ rząd, nie ma planów wprowadzenia takich działań do swojego harmonogramu. Z całą pewnością przez najbliższe pięć lat, nie będzie mowy o referendum w sprawie zjednoczenia Republiki i Irlandii Północnej, ponieważ w programie „Wspólna Wyspa”, nie ma takich założeń, a sam dokument, raczej nie doczeka się nowelizacji.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Bogdanem Feręcem:

 

Pandemia koronowirusa przede wszystkim zatruwa ducha ludzi. Doświadczamy tego także na Wyspach. Ostatnio niepokoi nas wzrost komentarzy krytycznych wobec migrantów w Irlandii. I to – zdaniem redkacji Studia 37 Dublin – może być powodem do niepokoju.

Oto irlandzkie Centrum Nadzoru i Ochrony Zdrowia (HPSC), opublikowało dane o zachorowalności na Covid-19 wśród migrantów zamieszkujących Irlandię. Wspólnotą z podwyższoną ilością zakażeń są obecnie Brazylijczycy, a następnymi są Nigeryjczycy i Brytyjczycy mieszkający w Irlandii.

Z danych HPSC wynika, że od marca do końca września, wirus SARS-CoV-2 obecny był w 397 próbkach pobranych od osób urodzonych w Brazylii, 300 osób urodzonych w Nigerii, 241 osób narodowości brytyjskiej i u 233 Mołdawian.

Tak szczegółowe dane to nowość, dodają pracownicy Centrum Nadzoru i Ochrony Zdrowia, bo najczęściej nie tworzy się podziału na grupy etniczne, ale ze względu na zakaźność wirusa, wprowadzono też podział ze względu na narodowość. Wśród mieszkańców Irlandii, którzy otrzymali pozytywny wynik w kierunku koronawirusa, znalazło się też 229 Polaków, 220 Hindusów, 218 Rumunów, 162 Litwinów, 134 Filipińczyków i 66 osób pochodzących z Republiki Konga. Wirusem SARS-CoV-2 zakażonych było również 66 Pakistańczyków, 60 Łotyszy oraz 51 osób urodzonych w Republice Południowej Afryki i 5 osób z Syrii.

Gościem Studia Dublin była pani Teresa Buczkowska, przedstawicielka Immigrant Council of Ireland. Teresa Buczkowska wyjaśniała dlaczego i skąd takie zjawisko zaczaiło się w irlandzkim społeczeństwie.

Teresa Buczkowska skrytykowała reakcję niektórych kół na koronawirusowy kryzys, mówiąc, że błędem jest stwierdzenie, iż pandemia miałaby znacznie mniejszy wpływ na życie Irlandczyków, gdyby nie migranci, którzy ją przyspieszyli.

To migranci produkują żywność dla wyspiarzy i dostarczają ją pod nasze drzwi. Opiekują się osobami starszymi, utrzymują nasze szpitale w czystości i zapewniają podstawową opiekę medyczną. Migranci są również bardziej skłonni do życia w warunkach przeludnienia, w których nie mogą praktykować dystansu społecznego ani samoizolacji.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Teresą Buczkowską z Immigrant Council of Ireland:

 

Dublin i rzeka Liffey przy ujściu do Morza Irlandzkiego i w tle dubliński port. Fot, Studio 37 Dublin.

 

Ewa Adams – połówka siły sprawczej i kreacji Lemon Projest Ireland

 

W programie „Studio Dublin” ponownie gościłem panią Ewę Adams, którą wyspiarze tytułują jako Coach & Business Consultant. Ewa Adams (Your Everest Coaching) opowiadała o tym, jak przedstawia się finał Lemon Project.

Przypomnę, że podczas pandemii koronawirusa Ewa Adams i Magda Lupicka postanowiły stworzyć Lemon Project. Został on stworzony by pomagał firmom w czasie lockdownu, pozwalając im wykorzystać zasoby, których w tym czasie nie używały.

Od 5 października dołączyły do projektu firmy polskie. Dlatego dzisiaj podsumowujemy projekt i akcję obu przebojowych Polek.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Ewą Adams w dwóch odsłonach:

 

 

Agnieszka Białek, głos Radia WNET z Belfastu. Fot. arch. własne.

 

W Studiu Dublin, o godzinie 9:00 czasu irlandzkiego, gorące informacje wieści i przegląd prasy z Belfastu i Londynu.

Nasza korespondentka Agnieszka Białek przytacza najnowsze dane i statystyki związane z koronawirusem w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.

Jakie nadzieje wiążą mieszkańcy Irlandii Północnej po wznowieniu rozmów ostatniej szansy między gabinetem premiera Borisa Johnsona i jego ministrami a Unią Europejską w kwestii handlu i granicy pomiędzy Republiką Irlandii a Ulsterem po Brexicie.

Główny negocjator Unii Europejskiej do spraw Brexitu Michel Barnier stwierdził, że niezależnie od wyniku tej rundy negocjacji, a chciałby szybkiego porozumienia, rozmowy toczyć będą się również w roku przyszłym.

Barnier dodał, że wtedy, będzie to już w Londynie, aby pokazać, że Unii Europejskiej, zależy na porozumieniu z Wielką Brytanią. – dodaje Agnieszka Białek.

Statystyki covidowe w Wielkiej Brytanii bardziej niż zatrważają. 44 347 to liczba zgonów w całym Zjednoczonym Królestwie z powodu koronawirusa. W czwartek odnotowano 21 242 kolejnych zakażeń i 189 zgonów.

Dziennik „The Independent” informuje, że na wyspach odnotowano więcej zgonów na Covid-19 niż we Włoszech. W skali globalnej Zjednoczone Królestwo plasuje się tuż za USA.

W cieniu informacji pandemicznych brexitowych negocjacji ciąg dalszy. UE jest gotowa do kompromisu by osiągnąć upragnione porozumienia z UK.

W „Standard” tymczasem czytamy o możliwościach deportacji obywateli Unii Europejskiej po 1  stycznia 2021 roku, którzy będą na bakier z angielskim prawem. Tymczasem „Belfast Telegraph” donosi o pomocy finansowej dla właścicieli zamkniętych z powodu lockdownu barów i pubów.

Dzisiejszy przegląd wydarzeń z Ulsteru kończy wypowiedź pierwszej minister Irlandii Północnej, Arlene Foster:

Musimy na uczyć się żyć z koronawirusem i przystosować się do niego.

Tutaj do wysłuchania korespondencja Agnieszki Białek z Belfastu:

 

Jakub Grabiasz, redaktor sportowy Studia Dublin. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37.

W sportowym okienku Studia Dublin o irlandzkim sporcie przez pryzmat drugiego zamknięcia Republiki Irlandii (lockdown’u) i o implikacjach z tym związanych. Z Jakubem Grabiaszem przyglądamy się niedawnym meczom reprezentacji Republiki Irlandii i spotkaniu drużyny Dundalk w Lidze Europy.

Wreszcie dobre wieści dla wyznawców rugdy: wszystko wskazuje na to, że dokończony (wreszcie!) zostanie Puchar Sześciu Narodów. A muzycznie Jakub Grabiasz opowie nieco o Michaelu English i przepięknym neo – folkowym utworze „Take me Home” ze zbioru „Tuam Beat”.

Tutaj do wysłuchania sportowe wieści z Irlandii Jakuba Grabiasza:

 

Witold Gadowski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

W finale rozmowa z redaktorem Witoldem Gadowskim, który skomentował ostatnie wydarzenia w Polsce i na świecie.

Witold Gadowski przypomniał, że wielu dziennikarzy kwestionowało jego opinię na temat pandemii koronawirusa, a obecnie głoszą takie same poglądy:

Tak to jest, że są dziennikarze i podróbki dziennikarzy.

Publicysta  opowiedział 0 różnych aspektach trwającej zarazy. Ocenia, że teza o ingerencji ludzkiej w koronwirusa jest naukowo potwierdzona:

Ci, którzy mówili o targu w Wuhan i nietoperzu na pewno nie byli blisko prawdy.

Witold Gadowski ocenił, że ludzie zamiast wiary, nadziei i miłości, obecnie wypełnieni są niewiarą, beznadzieją i egozimem

Coraz więcej ludzi ma depresję, nadejdzie epidemia samobójstw.

Witold Gadowski obwieścił koniec „epoki demokracji” i początek epoki reglamentacji.

Poruszony został również temat szczepionek. Gość „Studia Dublin” opowiedział o sprawie tajemniczej choroby wśród osób testujących szczepionkę przygotowywaną przez firmę Johnson & Johnson. Zamówienie szczepionki przez całą UE zapowiedziała Ursula von der Leyen. Akcję masowych szczepień poparł szef polskiego rządu Mateusz Morawiecki:

Panie premierze – proszę dać przykład i zaszczepić się na początku – wezwał Witold Gadowski. Szkoda, że dziennikarze mainstreamowi są tchórzami i nie powiedzą premierowi, że przygotowanie dobrej szczepionki trwa 7 lat.

Witold Gadowski odniósł się również do kwestii noszenia maseczek. Stwierdził, że mają one niewielki wpływ na ograniczenie transmisji wirusa.

Trwa proces Witolda Gadowskiego, wytoczony przez koncern Axel Springer, Ogłoszenie wyroku zostało opóźnione przez chorobę sędziego.

Jestem wdzięczny za wsparcie czytelników i fanów. Niestety w środowisku dziennikarskim pomogło mi jedynie Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Na przełomie lutego i marca w Irlandii odbędą się projekcje filmu Witolda Gadowskiego „Święci z doliny Niniwy”. Publicysta wytyka organizatorom festiwalu „Niepokorni Wyklęci Niezłomni” i telewizji publicznej brak wsparcia w promocji produkcji.

Reakcja publiczności pokazała, że ten film broni się sam.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Witoldem Gadowskim:

Partner Radia WNET

 

            Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © październik 2020

Studio Dublin na antenie Radia WNET od października 2010 roku (najpierw jako Irlandzka Polska Tygodniówka). Zawsze w piątki tuż po Poranku WNET zaczynamy około godziny 9:10. Zapraszają: Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, oraz Katarzyna Sudak, Agnieszka Białek, Ewa Witek, Alex Sławiński oraz Jakub Grabiasz i często Tomasz Szustek.

 

 

Park Pamięci Narodowej w Toruniu: Ojciec Dyrektor Tadeusz Rydzyk daje przykład, jak prowadzić politykę historyczną

To, czego potrzebuje każdy naród do normalnego życia i rozwoju, to wartości wysokie. O tych wartościach pielgrzymom odwiedzającym Toruń przypomina Kaplica Pamięci, usytuowana w obrębie świątyni,

Henryk Krzyżanowski

Ład, schludność i harmonia są wartościami cywilizacyjnymi o znacznej mocy duchowej. Do dziś zaświadczają o tym klasztorne ogrody oraz te nieliczne pałacowe parki, których nie zdewastowała reforma rolna. I odwrotnie, nieporządek, niechlujność i chaos są antywartościami ściągającymi nas w dół cywilizacyjnie i psującymi nam duchowość.

Można więc powiedzieć, że sanktuarium w Licheniu oraz rozbudowywane ciągle przez o. Tadeusza Rydzyka sanktuarium toruńskie swym wyglądem cywilizują zarówno pielgrzymów, jak i zwykłych turystów.

Jako miłośnik turystyki samochodowej dodam, że w warstwie czysto materialnej to samo czynią stacje benzynowe dużych sieci, które w ostatniej dekadzie pojawiły się licznie w naszym kraju. Ktoś, kto podróżował samochodem po Polsce krótko po roku 1989, z pewnością zgodzi się, że w ciągu ostatnich trzech dekad uczyniliśmy na tym polu ogromny skok cywilizacyjny.

Wracając jednak do o. Rydzyka – nie trzeba przypominać, że porządek i schludność same w sobie nie wystarczają; w więzieniu czy obozie pracy też panuje Ordnung, czyli porządek, przynajmniej w teorii. To, czego potrzebuje każdy naród do normalnego życia i rozwoju, to wartości stojące wyżej w duchowej hierarchii. O tych wartościach pielgrzymom odwiedzającym Toruń przypomina Kaplica Pamięci, usytuowana w obrębie samej świątyni. Koniecznie powinni ją zobaczyć zwłaszcza ci wszyscy, którzy toruńskie dzieło i jego głównego twórcę traktują z nieufnością, niechęcią czy wręcz wrogością.

Zasadniczym elementem Kaplicy są wyryte na umieszczonych w niej tablicach nazwiska osób, które poniosły śmierć, pomagając Żydom. Ich nagromadzenie w jednym miejscu robi przejmujące wrażenie, a o ich losie można przeczytać na stronie internetowej kaplica-pamieci.pl.

Zbieranie relacji ludzi, których krewni bądź znajomi pomagali Żydom w czasie niemieckiej okupacji, rozpoczęło się w 1998 roku, po ogłoszeniu tej akcji w Radiu Maryja. Liczba relacji, sprawdzanych potem przez historyków, okazała się tak duża, że przekroczyła pojemność Kaplicy. Następnym zatem krokiem, realizowanym obecnie, jest Park Pamięci Narodowej, powstający po drugiej stronie drogi prowadzącej do kampusu. Składają się nań rzędy białych kamiennych kolumn, na których wyryte są nazwiska tych, którzy nieśli pomoc swoim żydowskim braciom. Tych kolumn przybywa, bo dzieło nie jest jeszcze zakończone. Czyż to nie przykład, jak należy prowadzić politykę historyczną?

Nazwiska, nazwiska, nazwiska… I znów ich nagromadzenie robi niezwykłe wrażenie. Za każdym jest przecież żywy kiedyś człowiek, który mówi przechodniowi – „Wiesz, bałem się śmierci jak każdy, ale są mocniejsze uczucia niż strach…”.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ojciec Dyrektor i pamięć zbiorowa” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ojciec Dyrektor i pamięć zbiorowa”” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

18 października br. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej, lek. med. Władysław Kostrzewski

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia.

18 października 2020 r. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej – lek. med. Władysław Kostrzewski. Bezpośrednią przyczyną śmierci był COVID-19, który dodał się do innych niedomagań zdrowotnych. W. Kostrzewski urodził się 15 września 1948 w Gliwicach. W roku 1974 ukończył studia na Wydziale Lekarskim Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, a trzy lata później uzyskał specjalizację z anestezjologii.

Wśród wielu działań, podejmowanych przez doktora Kostrzewskiego i opisanych w Encyklopedii Solidarności, na uwagę zasługują dwie akcje o szczególnym znaczeniu.

Już w roku 1980 przewodził grupie działaczy, którzy doprowadzili do przekształcenia budowanego właśnie w Gliwicach gmachu PZPR w szpital położniczy, a domu szkoleń ZSMP – w przedszkole.

Natomiast do historii całej polskiej Solidarności przeszła przeprowadzona indywidualnie przez doktora Kostrzewskiego akcja w nocy z 12 na 13 grudnia 1981. Dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia, co pozwoliło o świcie 13 grudnia utworzyć konspiracyjną strukturę o nazwie „Drugi Garnitur Gliwickiej Delegatury NSZZ Solidarność”. Już 13 grudnia przystąpiono do druku ulotek, a w następnych dniach, miesiącach i latach tak powołany Drugi Garnitur przewodził konspiracji w Gliwicach, obejmując swym oddziaływaniem kilka sąsiednich miast.

Władysław Kostrzewski został internowany 5 marca 1982. Zwolniono go w lipcu po 29-dniowej głodówce. Po powrocie uczestniczył w półjawnych działaniach grupy udzielającej pomocy rodzinom internowanych i aresztowanych działaczy. Od roku 1983 związał się z Solidarnością Walczącą, kontynuując współpracę z nurtem związkowym Solidarności. W roku 1989 znów organizował struktury „S” w gliwickiej służbie zdrowia.

W roku 2013 przeszedł na emeryturę, nie przestając kierować medyczną działalnością związkową. W roku 2000 został odznaczony Złotym Medalem Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej, a w 2007 – krzyżem Semper Fidelis.

W Zmarłym tracimy niezłomnego patriotę i związkowca. Tracimy dzielnego kolegę i odważnego organizatora, od którego zaczęła się antykomunistyczna konspiracja stanu wojennego w Gliwicach.

Pogrzeb odbędzie się w sobotę 24 października 2020 r. Rozpocznie się o godz. 12.00 mszą świętą w kościele św. Antoniego w Gliwicach-Wójtowej Wsi.

Człowiek, który nie do końca wie, kim jest, łatwo daje posłuch tym, którzy mu wbijają do głowy nową tożsamość

To nie jest teoria spiskowa ani kasandryczne czarnowidztwo. Wystarczy śledzić poziom tego, co jeszcze niektórzy nazywają kulturą – forpocztę dekadencji. Zawsze zapowiada to, co niechybnie nastąpi.

ks. Zygmunt Zieliński

Parlament Europejski, opanowany w większości przez dziś coraz bardziej nihilistyczną lewicę, uznaje za niepraworządne wszystko, co opiera się tej nowej przebudowie świata, która w społeczeństwach zachodnich charakteryzuje się odrzuceniem korzeni, co zawsze skutkuje uwiądem, rezygnacją z własnej tożsamości i oddawaniem w tempie szybszym lub wolniejszym pałeczki nowym właścicielom świata postchrześcijańskiego.

Ten świat z odziedziczonej kultury zachował jeszcze tylko wyrafinowany konsumpcjonizm. Wielowiekowe parcie islamu na Europę Zachodnią kończy się jej kapitulacją, wymuszoną bynajmniej nie orężem półksiężyca, ale uwiądem i degeneracją jego ongiś potężnego przeciwnika. (…)

To nie jest ani teoria spiskowa, ani kasandryczne czarnowidztwo. Wystarczy tylko śledzić poziom tego, co jeszcze niektórzy nazywają kulturą. To jest forpoczta dekadencji. Zawsze zapowiada to, co niechybnie nastąpi.

W europarlamencie, jaki dzisiaj mamy, wszystko, co sprzeciwia się nihilistycznej wizji świata i człowieka, nosi cechy niepraworządności. Tak samo niepraworządni, choć inaczej nazywani, byli przeciwnicy Hitlera, komunizmu i w ogóle wszyscy mający odwagę posługiwać się własnym rozumem, a nie narzucanymi schematami. Jeśli mniejszość homoseksualna obraża większość o orientacji normalnej i wprost terroryzuje swą obecnością szeroki ogół, to wszystko w porządku. Jeśli policja stara się nie dopuścić do ekscesów wzniecanych przez lobby LGBT, jest to uznawane za niepraworządność. Podobnie kiedy policjanci bronią swej nietykalności, do czego są zobowiązani.

Przynamniej lewica – niech się ona nazywa jak chce, ale przecież jest w istocie komunistyczna – powinna tu zdobyć się na odrobinę rozsądku, jeśli komukolwiek w pamięci pozostały manifestacje hitlerowskie. Bojówki hitlerowskie mogły rozbijać manifestacje SPD i KPD, ale jeśli tamci się bronili, to już nazywało się naruszeniem prawa. I policja weimarska w tym duchu postępowała. Dziś to są kalki tamtych wydarzeń. (…)

Polska jest nieszczęsnym krajem, bo zawsze, kiedy mogło ją spotkać coś dobrego, znaleźli się tacy, którzy gdzieś się odwołali, by to zniszczyć. W XVIII wieku grupa warchołów do Katarzyny, w 1944 r. „Związek Patriotów Polskich” do Stalina, w PRL do bratniego narodu radzieckiego; w sumie przez cały czas do Moskwy. Teraz zaś do Brukseli.

Dlatego warto zapamiętać tych, którzy tak jak tamci wtedy, dziś także skarżą Polskę – tyle że nie w Moskwie, a w Strasburgu – z powodu rzekomej niepraworządności. Czy popierający ich tam europosłowie wiedzą, o jaką niepraworządność chodzi? Przecież nie o co innego, jak tylko o zmianę rządów w Polsce, by było tak jak było, by miast dla dzieci i rodzin, nadwyżki wpadały do kieszeni także rodzin, ale ich własnych. O to chodzi, by nie ścigać gangsterów i mafiosów, bo przecież są takie czy inne powiązania, a ludzie interesu też żyć muszą. Bo to jest właśnie praworządność według receptury unijnej: kruk krukowi oka nie wykole.

Zatem należy zapamiętać, kto za czym głosował, kto za Polską, a kto przeciw niej. O podobnych rzeczach nie pamiętano w 1989 roku i dlatego mamy chore sądownictwo, dlatego mamy dobrze ustawionych i bliskich władzy dawnych luminarzy MSW.

Bo Mazowiecki zrobił grubą kreskę. Pod nią znalazła się Polska i dlatego jest taka chwiejna, że przeciętny obywatel o nią zatroskany czuje się jak na statku pośród nawałnicy na morzu. Dlatego pamiętajmy chociaż dziś, kto nas chce uczęstować swoją praworządnością odwołującą się do najlepszych wzorców z czasów PRL i III RP – obie staruszki stale jeszcze u nas żywotne. A w UE hołubione.

Cały artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Do Moskwy czy do Brukseli, byle przeciw Polsce” znajduje się na s. 14 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Do Moskwy czy do Brukseli, byle przeciw Polsce” na s. 14 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Norma personalistyczna Karola Wojtyły. Utylitarystyczne uznanie przyjemności za podstawowe dobro jest zasadniczym błędem

Oto cel ludzkiego życia, czyli szczęście, człowiek może osiągać w kształtowaniu siebie i otoczenia przez swoje czyny. Popularnie wyraża się to frazą: „przez dobre uczynki do zbawienia”.

Teresa Grabińska

Nikt nie zaprzeczy, że czyn ludzki powinien być pożyteczny, albo inaczej – użyteczny (łac. utilitis). Rzecz jednak w tym, co owa użyteczność oznacza: użyteczny ze względu na co, dla kogo? Skoro użyteczny, to urzeczywistniający jakieś dobro. A skoro idzie o dobro, to ostatecznie problem znajduje rozwiązanie w teorii bytu (w tym – człowieczego) i w pochodnej jej etyce (gdy ma się na uwadze system filozofii).

Najbardziej współcześnie rozpowszechnionym w świecie euroatlantyckim rozumieniem użyteczności czynu jest to, które pochodzi z trzechsetletniej tradycji rozwijania filozofii utylitarnej – na początku także we Francji, ale równolegle i konsekwentnie po dziś dzień – w kręgu brytyjskim. Na temat zalet i wad utylitaryzmu teoretycznego i praktycznego napisano setki, a pewnie i tysiące tomów. (…)

Jeśli zacząć od spełniania się człowieka w życiu doczesnym, to wypada przywołać różne koncepcje po grecku rozumianego szczęścia. Ten starożytny spór po mistrzowsku odsłonił Władysław Tatarkiewicz w traktacie O szczęściu.

Przeważyło w Grecji i potem było szeroko rozpowszechnione Arystotelesowskie pojmowanie szczęścia, które współcześnie zdaje się być zapominane. Arystoteles utożsamił szczęście z eudajmonią, czyli z posiadaniem najcenniejszych dóbr i odróżnił ją od błogości.

Uważał bowiem – jak podsumował Tatarkiewicz – „że gdy na człowieka sprzysięgną się złe losy i odbiorą mu dobra zewnętrzne, jeśli np. będzie chory i samotny, to choć będzie mieć dobra najwyższe, nie będzie doznawał błogości, będzie (…) ‘eudaimon’, ale nie ‘makarios’”.

[related id=124184]W tym rozróżnieniu eudajmonii i błogości można dostrzec dwa momenty. Po pierwsze – tzw. pełnia szczęścia wymaga przeżywania obu stanów, wszak Arystotelesowski człowiek jest jednią psychofizyczną. Po drugie – najwyższe dobra mają charakter obiektywny, a ich osiąganie jest procesem i wynikiem doskonalenia w dzielnościach (sprawnościach) etycznych; stan błogości jest zaś przeżyciem subiektywnym i zależnym (nie dla każdego w jednakowy sposób) od zewnętrznych warunków życia i kondycji własnej cielesności. Np. męstwo, jak było to przybliżane we wrześniowym „Kurierze WNET”, jest koniecznym warunkiem w osiąganiu eudajmonii, nie zaś błogości; w czynach mężnych odsuwa się przeżywanie stanów błogości. (…)

Nie odnosząc się tu do długiej historii znaczenia pojęcia ‘przyjemność’ i jego relacji do ‘szczęścia’, trzeba przede wszystkim przypomnieć osiemnastowiecznego angielskiego filozofa Jeremy’ego Benthama, który we Wprowadzeniu do zasad moralności i prawodawstwa nadał szczęściu jako przyjemności bardziej zobiektywizowaną i ocenianą rozumem postać. Zgodnie z nowym zwyczajem XVII/XVIII w. matematyzowania wiedzy, wprowadził tzw. rachunek przyjemności (szczęścia) – calculus of pleasure (felicific calculus).

Wartość przyjemności (subiektywnie odczuwanego szczęścia) mierzy się – według Benthama – siedmioma ilościowymi i jakościowymi wskaźnikami charakteryzującymi stan odczuwania przyjemności: intensywnością jej przeżywania, czasem trwania, pewnością jej osiągnięcia, bliskością (dostępnością), płodnością w generowaniu dalszych przyjemności, czystością (brakiem współwystępowania cierpienia), zasięgiem.

Zasięg jako kryterium w rachunku szczęścia oznacza odczuwanie przyjemności równocześnie przez inne osoby. Im większa jest ich liczba, tym wyższa jest wartość przyjemności i powszechniejszy stan szczęśliwości. To głównie ten czynnik jest punktem wyjścia do sformułowania tzw. zasady użyteczności (łac. principium utilitatis) działania w skali społecznej. Jest ona równocześnie kryterium moralnej kwalifikacji czynu.

Tym większym dobrem czyn skutkuje, im „jego tendencja do pomnożenia szczęścia społeczeństwa jest większa od ewentualnej tendencji do zmniejszenia go”. Przy czym dobro (przekładające się na szczęście) jest tu rozumiane jak użyteczność wszelkiego ludzkiego wytworu (materialnego lub niematerialnego), czyli „właściwość jakiegoś przedmiotu, dzięki której sprzyja on wytwarzaniu korzyści, zysku, przyjemności, dobra lub szczęścia (wszystko to w obecnym przypadku sprowadza się̨̨ do tego samego) lub (co znowu sprowadza się̨̨ do tego samego) zapobiega powstawaniu szkody, przykrości, zła lub nieszczęścia zainteresowanej strony”. (…)

Karol Wojtyła, jeszcze przed opracowaniem swojej teorii sprawczości ludzkiego czynu w dziele Osoba i czyn, podjął w studium etycznym Miłość i odpowiedzialność krytykę teorii i praktyki utylitaryzmu z pozycji analizowania miłości oblubieńczej. Wynikiem tej krytycznej analizy było sformułowanie normy personalistycznej, która ma zasięg uniwersalny.

K. Wojtyła pisał: „Dla utylitarysty człowiek jest podmiotem obdarzonym zdolnością myślenia oraz wrażliwością. Wrażliwość czyni go żądnym przyjemności, a każe mu odsuwać przykrość. Zdolność myślenia zaś, czyli rozum, jest człowiekowi dany po to, ażeby kierował swym działaniem w sposób, który zapewni mu maximum przyjemności przy minimum przykrości”.

Podstawowym błędem etyki utylitarnej jest – według Karola Wojtyły i jak to zostało też przedstawione powyżej – uznanie przyjemności za podstawowe dobro, podczas gdy „[p]rzyjemność z istoty swojej jest czymś ubocznym, przypadłościowym, co może pojawić się przy sposobności działania”.

Przede wszystkim jednak K. Wojtyła wskazywał na podstawową sprzeczność między specyficznie chrześcijańskim (choć zapowiadanym już w Starym Testamencie) przykazaniem miłości a zasadą użyteczności. (…)

W utylitaryzmie, aby połączyć dobro indywidualne ze społecznym, zgodnie z zasadą użyteczności trzeba wprowadzić „harmonizację egoizmów”, co jest w praktyce możliwe tylko za pomocą miękkiego lub twardego przymusu. (…)

Zasada użyteczności zasadniczo jest zatem zniekształceniem rozumienia miłości, będącym – jak pisał Karol Wojtyła – „z samej istoty takiego ujęcia (…) pozorem, który należy pieczołowicie pielęgnować, ażeby się nie odsłoniło to, co się pod nim naprawdę kryje: egoizm”. I nie należy tego odnosić wyłącznie do miłości oblubieńczej. (…)

Zasada użyteczności nie może stać się podstawową normą moralną, może natomiast w uszczegółowionej postaci służyć jako dyrektywa skutecznego działania. Szeroką moralną perspektywę otwiera zaś, wcale w istocie nienowa, Wojtyłowa norma personalistyczna – w jej przesłaniu negatywnym (przypominającym imperatyw praktyczny Kanta) i pozytywnym (artykułującym przykazanie miłości bliźniego). W oryginale ma ona postać: „osoba jest takim dobrem, z którym nie godzi się używanie – które nie może być traktowane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. (…) osoba jest takim dobrem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi tylko miłość”.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Szczęście a użyteczność. Norma personalistyczna Karola Wojtyły” znajduje się na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Szczęście a użyteczność. Norma personalistyczna Karola Wojtyły” na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego