Kariera nosi w zanadrzu jakiś podstęp w wyprzedzaniu innych, element nieczystej gry, bezwzględność wobec rywali, a nade wszystko wymaga skupienia na własnym, egoistycznie pojętym interesie, na JA.
Teresa Grabińska
Słowo ‘kariera’ pochodzi od francuskiego ‘carrière’ i oznacza galop, szybki bieg, wyścig. Włoskie słowo ‘carriera’ ma podobne znaczenie, tak jak i angielskie ‘career’. Zatem kariera w sektorze zawodowym lub publicznym to wyścig w osiąganiu kolejnych celów. Jeśli wyścig, to rozłożony na kolejne etapy. Jeśli wyścig, to z kimś: z innymi, chcącymi osiągnąć w podobny sposób podobne awanse lub dobra finansowe. Kariera umożliwia zdobycie prestiżu w społeczeństwie i prawa do wynikających z niego przywilejów.
W tradycyjnej kulturze polskiej robienie kariery ma wydźwięk pejoratywny. Dążenie do osiągnięć zawodowych, majątku, awansu w pozycji społecznej, gdy zdobywane uczciwą pracą, dzięki wykorzystaniu własnego talentu i przy wsparciu innych ludzi, nie jest wszak robieniem kariery. To spełnienie losu każdego człowieka, który jest świadom swej podmiotowości, swego posłannictwa i potrzeby doskonalenia się w różnych sprawnościach etycznych i działaniu praktycznym.
Tymczasem ustawienie ludzi w roli psów gończych lub ścigających się szczurów zdaje się być elementem odczłowieczającym. Kariera nosi w zanadrzu jakiś podstęp w wyprzedzaniu innych, jakiś element nieczystej gry, bezwzględność w stosunku do rywali, a nade wszystko wymaga skupienia na własnym, egoistycznie pojętym interesie, na JA. Nic dziwnego, że pozycja karierowicza jest chwiejna; zawsze bowiem przez innego karierowicza może być w podobnie brutalny sposób zepchnięty z kolejnego zdobytego szczebla kariery, przegoniony na kolejnym etapie.
Pod znakiem zapytania stoi szczęście człowieka (o którym więcej w eseju w październikowym „Kuriera WNET”) osiągającego sukces w karierze. W nieocenionej Ziemi obiecanej Władysława S. Reymonta Karol Borowiecki, gdy już wspiął się na szczyt własnej kariery, w takich oto gorzkich słowach ów upragniony stan określił: „– Tak jestem egoistą, tak poświęciłem wszystko dla kariery… (…) Poświęcił wszystko i cóż ma teraz? Garść pieniędzy bezużytecznych i ani przyjaciół, ani spokoju, ani zadowolenia, ani chęci do życia – nic… nic…”. I przestrzegał potencjalnych karierowiczów w taki oto sposób: „– Człowiek nie może żyć tylko dla siebie – nie wolno mu tego pod grozą własnego nieszczęścia”. (…)
Wartością, która rzeczywiście w pewnym stopniu towarzyszy robieniu kariery, jest doskonalenie umiejętności i kompetencji zawodowych, dochodzenie w nich do mistrzostwa. Jednak i tu zjawia się pewna wątpliwość w konfrontacji z oceną wartości mistrzostwa przez Arystotelesa. I tu bowiem istotna jest intencja i konieczne zachowanie podmiotowości. Ponad 2300 lat temu Stagiryta krytykował w Polityce popisujących się zawodowo mistrzów muzyki, ponieważ „doświadczenie pokazuje, że stają się rzemieślnikami, gdyż cel, jaki sobie wytknęli, jest marny. Pospolity bowiem słuchacz zwykle ujemnie oddziałuje na muzykę przez to, że artystów, którzy się w grze względem na niego kierują, wedle siebie urabia duchowo i niszczy fizycznie przez pobudzenie do nadmiernych wysiłków”.
Gdyby jednak spojrzeć na robienie kariery przychylnym okiem i np. wskazać na wzrost sprawczości człowieka znajdującego się na wyższym poziomie decyzyjnym w strukturze zawodowej lub publicznej, a w związku z tym mogącego skuteczniej urzeczywistniać wybrane dobro, to karierowicz musi się niejako „nawrócić”, tzn. zawrócić z drogi kariery.
Po pierwsze, musi sobie zdać sprawę z marności własnego człowieczeństwa, mimo sukcesu zawodowego lub finansowego. Po drugie, musi zadośćuczynić złu, które wyrządził podczas eliminowania konkurentów i bezwzględnej walki „o swoje”. A tak się czasem dzieje z tymi, którzy zrobili karierę: stają się filantropami, służą potrzebującym swoim majątkiem i koneksjami, rezygnują z „życia na świeczniku”.
Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Uczestnictwo według Karola Wojtyły. Kariera czy służenie sobą?” znajduje się na s. 7 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Uczestnictwo według Karola Wojtyły. Kariera czy służenie sobą?” na s. 7 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021
Większość krytycznych wobec rządu tekstów prasowych to pokorne petycje. Rząd odpowiada, że wie, co robi, radzi, by w Święta nie ściskać się z babcią i z obywatelską troską donosić na sąsiadów.
Andrzej Świdlicki
Konformiści, higieniści i gangsterzy
Korespondencja z Londynu
Jak oswoić koronowirusową nienormalność? Można udawać, że wirus nie taki straszny, póki sieć Waitrose sprzedaje łososia zarówno w hodowlanej odmianie szkockiej, jak i dzikiej, norweskiej. Do tego melon z Kenii lub Hiszpanii, kalifornijskie bądź australijskie wino.
Maseczki pojawiły się w sprzedaży jako akcesoria mody – kobiety mogą je dopasowywać do torebki, mężczyźni do krawata.
Ograniczenia liczbowe klientów pod gastronomicznym dachem wygenerowały popyt na przenośne butle z propanem – można wystawić je na zewnątrz dla zagospodarowania ogródka lub chodnika, w zgodzie z wymogami zachowania dystansu. Klasa średnia musiała wprawdzie zrezygnować w tym roku ze śródziemnomorskich wakacji, ale dostała w zamian możliwość pracy zdalnej. Zareagowali na to projektanci wnętrz, umieszczając w nich jednoosobowe biura, a także sprzedawcy nieruchomości na prowincji, bo po co mieszkać w zakorkowanych miastach, gdy zoom daje możliwość pracy z ogródka na wsi?
Wolne zawody przeliczyły kwarantannę na ulgi podatkowe, a zajęte samorealizacją w samoizolacji mogły nie zauważyć, że są tacy, co stracili źródła utrzymania, i że ich przybywa. Bez pracy są nie tylko kelnerzy i pokojówki, ale piloci linii lotniczych, spece od marketingu, artyści, muzycy. Tym ostatnim mój lokalny kościół organizuje występy raz w tygodniu. Niektórzy zgłaszają się do rozwożenia pizzy, konkurując z kolorowymi imigrantami.
Zaprzyjaźniony Włoch, zmuszony do zamknięcia lokalu wiosną, zdecydował się na ucieczkę do przodu, zagospodarowując piwnicę z myślą o organizowaniu występów muzyków, a gdy jesienią wydawało mu się, że wychodzi na prostą, rząd przyblokował go ponownie, zezwalając tylko na sprzedaż kanapek na wynos.
Nie tracę nadziei, że się odbije, bo lubię jego miejsce. Większe obawy mam o przyszłość Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego, sfinansowanego ze zbiórek emigracji politycznej. POSK stracił przychód z restauracji i imprez. Nie ma z czego utrzymać biblioteki zamkniętej od marca.
Londyńskie metro straszy pustkami nawet w godzinach szczytu, zamykają się sklepy w dzielnicach handlowych, o ile zawczasu nie przestawiły się na sprzedaż przez internet, co jest tak, jakby wymuszać powrót od filmu mówionego do niemego. Rynek nieruchomości komercyjnych pikuje w dół jak zestrzelony spitfire, przybywa klientów psychoterapeutom, a w londyńskim City atmosfera jak w raporcie z oblężonego miasta Zbigniewa Herberta:
wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta
wzdłuż granic naszej niepewnej wolności
patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła
słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków
doprawdy niepojęte, że Miasto jeszcze się broni.
Życie polityczne i społeczne przejęli nadgorliwi higieniści przeszkoleni na wieczorowych kursach oceny ryzyka, instruujący ludzi, jak mijać się na ulicach, gdzie, jak i kiedy myć ręce, jak oddychać. Nie znając się ani na wirusach, ani epidemiach, chcą uchodzić za ekspertów od zdrowia publicznego, bezdusznie forsując lekarstwo gorsze od choroby.
Umieralność na złowróżbnego covida, liczona w proporcji do zakażeń, z wyłączeniem chorób współtowarzyszących, wynosi 0,26 procent, a milionom młodych i zdrowych uniemożliwia się życie po swojemu. Czy jest ucieczka przed sanitarnym terrorem niszczącym gospodarkę i stosunki międzyludzkie?
Jak w pościgu z filmu Butch Cassidy and Sundance Kid, za każdym razem, gdy Robert Redford i Paul Newman łudzą się, że zmylili pościg, zdeterminowani stróże prawa wyłaniają się nie wiadomo skąd. Co to za ludzie? – pytają sami siebie uciekinierzy. Gdy nie mają dokąd uciekać, w ostatniej chwili ratują się skokiem do rwącej rzeki z urwistej skały. Na taki wyczyn zdobyli się gangsterzy uciekający przed stryczkiem, z czego jeden nieumiejący pływać, ale czy stać na niego zwykłych ludzi? Bo jeśli chcą ocalić wolność, pamięć, wiarę i tożsamość, a na taki skok się nie zdobędą, to przegrają. Nad banditos gringos mają tę przewagę, że wiedzą, kto ich ściga, a to już coś, bo obrona tylko wtedy jest skuteczna, jeśli wroga rozpracowało się na samym początku.
A zatem „kim są ścigający”? To ludzie twierdzący, że mają po swej stronie naukę i interes zdrowia publicznego, uzasadniając nimi drobiazgową kontrolę ludzkiego zachowania. Po części medycy, częściej z tytułami profesorskimi niż bez, menedżerowie publicznej służby zdrowia, eksperci od prognoz i statystycznych modeli, spece od bhp i zarządzania ryzykiem, miliarderzy-filantropi z globalistyczną agendą. Na ogół pośrednio lub bezpośrednio żyją z pieniędzy farmaceutycznych koncernów lub rządowych grantów. Są wśród nich oportuniści, karierowicze, szaleni bądź niedouczeni naukowcy, dla których życie tylko wówczas jest realne, kiedy potwierdza ich teorie. Niektórzy to hipokryci, często sami nie stosujący się do nakazów narzucanych innym.
Samozwańczy higieniści chcą przebudować innym nie tylko zachowanie, ale świadomość i język.
Ostatnio rzadziej słyszy się w Anglii o maseczkach. Przypuszczalnie w reakcji na wątpliwości, czy za ich noszeniem stoi jakakolwiek nauka, mówi się teraz: „nakrycia twarzy”. Maseczka nie przestała być maseczką, ale stała się nakryciem twarzy, tak jak czapka lub kapelusz są nakryciem głowy.
Nie jest to jedyną innowacją językową wprowadzoną pod płaszczykiem rzekomej pandemii. Zamiast „skutki uboczne” w odniesieniu do szczepionek mówi się „odpowiedź organizmu”, co sugeruje, że mamy do czynienia z czymś niewymiernym i subiektywnym, niemożliwym do wkalkulowania w ryzyko, a zatem zwalniającym koncerny farmaceutyczne od odpowiedzialności za niepożądane skutki.
Podmiana języka prowadzi do podmiany rzeczywistości. W nowej normalności ludzie będą pracować albo dla państwa, albo dla międzynarodowych korporacji. Czy za miskę ryżu od premiera Morawieckiego, którego wyniesienie potwierdza, że między sektorem finansowym a rządem są drzwi obrotowe. Będzie to rzeczywistość, w której o wiele trudniej będzie o spontaniczne stosunki międzyludzkie, ochrona indywidualnego zdrowia zostanie wyjęta nie tylko ze sfery prywatności, ale zdrowego rozsądku, a nauka będzie sprzyjać lewicowej agendzie politycznej, co zresztą dzieje się od pewnego czasu.
W mojej dzielnicy Putney widzę ludzi ze strachu, bezmyślności lub wrodzonej skłonności do konformizmu przecierających zdezynfekowaną szmatką rączki od metalowego koszyka w supermarketach, mimo że mają na ręku gumowe rękawiczki; przywdziewających maskę w samochodzie, mimo że jadą sami; niepodających ręki starym znajomym; w czynie społecznym strofujących innych.
To wyznawcy kultu świętego spokoju, wierzący, że powrót do normalności prowadzi przez posłuszeństwo nakazom, usprawiedliwiający stadny instynkt zbiorową ochroną zdrowia, niezastanawiający się, dlaczego policjanci klękają przed demonstrantami Black Lives Matter, a pałują przeciwników lockdownu. Lecz przecież widzą, że na ulicy przybywa sklepowych pustostanów i bezdomnych. Czy przychodzi im na myśl, że przełoży się to na trudniejszy start dla ich dzieci?
Bo jeśli to, co widać gołym okiem, nie daje im do myślenia, jeśli sądzą, że da się wrócić do normalności, która normalna nie była, jeśli nie zauważyli, że świat nigdy nie wyszedł z finansowego krachu z roku 2008, to gdzie im się wydaje, że żyją? W pancernej bańce wyimaginowanego komfortu, inercji zasilanej codzienną strawą nagłówków czytanych na smartfonie, świecie rzekomo słusznie i obiektywnie interpretowanym przez BBC? Wielu zajętych trudem zarabiania na życie takich pytań sobie nie zadaje, bo nie zna odpowiedzi, nie wie nawet, gdzie ich szukać i nie chce rozterek. O wielu z nich można powiedzieć, że przyswoili sobie hasło „głosuj na szaleństwo, bo ma sens”, rozpowszechniane przez Monster Raving Looney Party, czyli Wyjątkowo Zwariowaną Partię Pomyleńców.
Partia ta – protest przeciwko skostniałemu, dwupartyjnemu systemowi wyborczemu – nigdy nie miała reprezentacji parlamentarnej, ale jej pomysły, zwariowane w chwili wysunięcia, jak paszporty dla krów, zostały wprowadzone w życie, a nawet przebite w przypadku obniżenia wieku wyborczego z 21 lat do 18, bo w Szkocji rozważa się dalszy upust do 16 roku życia.
Nie ma zresztą powodów, by prawa wyborczego nie rozszerzyć jeszcze bardziej, przyznając je umarłym, tym bardziej, że w ostatnich wyborach prezydenckich w USA licznie zagłosowali oni na demokratów. Na realizację czekają niektóre inne pomysły MRLP, np. zbudowania bieżni, po której biegaliby entuzjaści fitnessu, napędzając przy okazji generatory energii, albo umieszczenia parlamentu na kółkach, by objeżdżał kraj jak wędrowny cyrk i był przez to bliżej wyborców. Nie jest to śmieszne, jeśli wziąć pod uwagę, że są ludzie już teraz mówiący o polityce torysów Borysa Johnsona, że jest looney.
Looney – przymiotnik od lunacy – oznacza wariacki lub szaleńczy w szerszym znaczeniu niż medyczne. To drugie jest coraz wyraźniejsze, jeśli sądzić po rządowych pomysłach spędzania Świąt. Nadzieją są ludzie myślący niezależnie, a Anglia ma długą tradycję intelektualnych ekscentryków. Ostatnio sędzia sądu najwyższego Lord Sumption skrytykował „jakobinów z rządowej grupy doradczej ds. stanów wyjątkowych (SAGE) i maniakalnych zwolenników kontroli wszystkich i wszystkiego z resortu zdrowia”. Uznał, że takiego podejścia „nie da się obronić na gruncie moralności i konstytucji w kraju, który nie jest totalitarny”. Wcześniej zauważył, że „społeczeństwa tracą wolność nie dlatego, że tyrani mu ją odbierają, lecz zwykle dlatego, że ludzie dobrowolnie rezygnują z niej dla ochrony przed rzeczywistym, ale wyolbrzymionym zagrożeniem z zewnątrz”. Wypowiedzi Lorda Sumptiona to nie to samo, co narzekania mało komu znanego blogera, cenzurowanego przez Wikipedię i YouTube za demaskowanie spiskowych praktyk. To sygnał, że prawniczy establishment daje rządowi do zrozumienia, że przeszarżował.
Oznaką nadziei są niezależnie myślący lekarze oddziałujący swym autorytetem na środowisko, a także to, że rząd zaczyna mieć gorszą prasę.
Choć krytyczne głosy Petera Hitchensa, Allison Pearson i Fredericka Forsytha są spychane na margines, a ich wpływ na opinię publiczną nie wydaje się duży, może się okazać, że to oznaka wzbierającej fali, która osiągnie masę krytyczną. „Obostrzenia narzucane w wielu częściach kraju byłyby trudne do zniesienia, gdyby można było oczekiwać po nich pożytku. Kłopot w tym, że nie ma nawet źdźbła dowodu, że pomogą w czymkolwiek” – napisał „Mail on Sunday”.
Jednak większość krytycznych pod adresem rządu tekstów prasowych utrzymana jest w duchu pokornych petycji kierowanych do cara Wszechrusi: rząd powinien wzruszyć się losem ludzi ponoszących koszty jego decyzji, przemyśleć celowość swoich działań, niekoniecznie słuchać doradców lub poszerzyć ich krąg, dopomóc, mieć na uwadze, działać proporcjonalnie do skali zagrożenia, konsultować się itd. itd. Rząd odpowiada, że wie, co robi, nad wszystkim panuje, radzi, by w Święta nie ściskać się z babcią i w poczuciu obywatelskiej troski donosić na sąsiadów.
Nieuchronnie zbliża się moment, gdy trzeba będzie wybierać między skokiem do rwącej rzeki z urwistej skały, co daje jakąś szansę przeżycia, a czekaniem, aż rząd nas z niej zepchnie bez nadziei na odratowanie.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Konformiści, higieniści i gangsterzy” znajduje się na s. 2 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Kpt. Białecki był torturowany przez NKWD. Otarł się nawet o Starobielsk. Nie podzielił jednak losu zamordowanych w Katyniu. Za to przypadł mu w udziale szlak żołnierski wiodący na Bliski Wschód.
Zdzisław Janeczek
6 VIII 1914 roku w chłodny i mglisty ranek z podkrakowskich Oleandrów w stronę granicy zaboru rosyjskiego wyruszyło 166 ochotników 1. Kompanii Kadrowej. Maszerowali na Słomniki, Miechów, Kielce – do Warszawy. Rozpoczęła się wojna o wolną Polskę. 24 VIII 1914 r. do I Brygady Legionów wstąpił młody Ślązak Szymon Michał Białecki. Wówczas niewielu Polaków wierzyło w spełnienie marzeń Józefa Piłsudskiego. Jednym z nich był syn Marianny Ździebło i Karola Białeckiego, śląskiego rolnika z Połomi koło Rybnika. (…)
Atmosfera domu i niezwykła osobowość ojca wpłynęła na postawę Szymona i jego czterech braci: Jana, Franciszka, Karola i Teodora, którzy zaangażowali się w polski ruch niepodległościowy. Z kolei siostra Marta poślubiła Franciszka Musioła, uczestnika akcji plebiscytowej i trzech powstań śląskich na ziemi wodzisławskiej.
Uczucia patriotyczne młodego Białeckiego spotkały się z przychylną atmosferą Krakowa, gdzie obchodzono jubileusz Marii Konopnickiej, a następnie 500-lecie bitwy pod Grunwaldem. Tutaj wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim Wincenty Lutosławski, nauczający, iż spoiwem narodu jest jego dusza. Białecki, pobierając nauki w podwawelskim grodzie, wstąpił do organizacji strzeleckiej. W „Promieniu” włączył się w akcję samokształceniową i pracę narodową. Nie spełnił oczekiwań ojca, który liczył, iż syn ukończy studia teologiczne i wstąpi do stanu duchownego. Na przeszkodzie stanęła piękna krakowianka, która nawiązała korespondencję z młodym klerykiem. Rzucony przez okno bilecik przechwycił przełożony i Szymon został relegowany z seminarium. I tak, zamiast posługi kapłańskiej, podjął się twardej powinności żołnierskiej w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
O wartości tego oficera i dowódcy decydowały takie czynniki, jak: system szkolenia, wspólnota ideowa Legionów Polskich, wyznawany kodeks moralny, patriotyzm, zdolności osobiste i zalety charakteru. Jedną z charakterystycznych cech Legionów Polskich, w których Białecki podjął służbę, było gorliwe i systematyczne prowadzenie ćwiczeń oraz „kształcenie umysłów”. Dowódcy mieli ambicje, by ich formacja pod względem bojowym dorównywała armii niemieckiej. Szkolili podkomendnych forsownie nawet w czasie marszu, tak iż legioniści, zrobiwszy duże postępy, mogli popisywać się sprawnością „w ataku, odwrocie i celnym strzelaniu”. Białecki zdobyte w Legionach doświadczenie konsekwentnie wykorzystał w powstaniach śląskich. (…)
Odradzało się państwo polskie i jego Siły Zbrojne. W grudniu 1918 r. Białecki został oddelegowany do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Niebawem otrzymał nominację na kapitana Wojska Polskiego, w którym służył od 11 XI 1918 r. Zdążył także wziąć udział w pierwszym i drugim powstaniu śląskim.
Po drugim powstaniu w 1920 r. organizował Policję Plebiscytową, czynnie uczestniczył w akcji plebiscytowej, propagując ideę polskości. Był jednym z nielicznych w tamtym czasie wybitnych fachowców wojskowych.
Znalazł się w swoim żywiole, mógł wreszcie wpływać na losy swego ukochanego Górnego Śląska. Prowadził Sekcję Polityki Górnego Śląska przy Wydziale Polityki Wewnętrznej Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu, a z ramienia Dowództwa Obrony Plebiscytu kierował referatem bezpieczeństwa. Na szczególną uwagę jednak zasługuje jego zaangażowanie w działania związane z trzecim powstaniem śląskim. Początkowo pełnił obowiązki szefa Wydziału I Organizacyjnego Grupy „Wschód”, a po jej podziale na grupy „Wschód” i „Środek”, 8 VI 1920 r. objął po Janie Ludydze-Laskowskim dowództwo tej pierwszej. Jeszcze raz okazał się człowiekiem „po żołniersku twardym i po żołniersku wyrozumiałym” oraz kompetentnym dowódcą. Rola Białeckiego w trzecim powstaniu potwierdziła jego zdolności, doświadczenie i umiejętności. W trzecim powstaniu wzięło udział również czterech jego braci, z których najmłodszy, liczący zaledwie 19 lat Teodor, zginął 23 V 1921 r. w Olzie. (…)
Kpt. Szymon Białecki dostał się do niewoli i został poddany okrutnym torturom przez śledczych funkcjonariuszy NKWD. Otarł się nawet o Starobielsk. Nie podzielił jednak losu oficerów zgrupowanych w Ostaszkowie, Starobielsku lub Kozielsku i zamordowanych w Katyniu. Za to przypadł mu w udziale szlak żołnierski wiodący na Bliski i Środkowy Wschód przez Iran, Palestynę, Egipt. W tym trudnym okresie założył koło Ślązaków spośród przebywających tam oficerów rezerwy w ośrodku w Tel Awiwie.
Dzieląc trudy i znoje żołnierzy Armii gen. Władysława Andersa, nie przeczuwał, jakie nieszczęścia spadną na rodzinę pozostawioną w kraju pod niemiecką okupacją. Starszy syn Rafał (…) poległ 19 VIII 1944 r. w ruinach getta, w okolicach pałacu Krasińskich.
Ciężko rannego w szyję próbowała ratować starsza siostra Aldona, pełniąca obowiązki sanitariuszki batalionu „Parasol”. Niestety stan rannego był beznadziejny. Zmarłego brata zawinęła w dywan przyniesiony z pałacu Krasińskich i pochowała przy ul. Długiej razem z poległymi kolegami: st. strz. Stanisławem Banaszkiewiczem – „Piką”, kpr. pchor. Zbigniewem Olędzkim – „Zbyszkiem” i kpr. pchor. Jerzym Galewskim – „Jurem”.
Nie tylko Rafał Białecki konspirował pod niemiecką okupacją, ale także obie jego siostry. Aldona Józefa, ps. Ada, związała się z Szarymi Szeregami (była druhną 62 Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej), następnie z Kedywem Komendy Głównej Armii Krajowej. Przydzielona najpierw do kompani „Pegaz”, od lata 1944 r. pełniła służbę w 3 kompanii batalionu „Parasol”. Jako studentce medycyny przydzielono „Adzie” funkcję sanitariuszki. W powstaniu warszawskim jej batalion wszedł w skład zgrupowania „Radosław”. Dzieliła więc los swoich przyjaciół walczących na linii Wola–Stare Miasto–kanały–Śródmieście–Górny Czerniaków. Za odwagę i ofiarność została odznaczona Krzyżem Walecznych.
Jej siostra Jolanta ps. Jola jako łączniczka 2 kompani batalionu „Parasol” (zgrupowanie „Radosław”) w powstaniu warszawskim również odbyła szlak bojowy: Wola–Stare Miasto–kanały–Śródmieście–Górny Czerniaków. Obie siostry ostatni raz były widziane po upadku Czerniakowa, 23 IX 1944 r. w Al. Szucha. Ocalałych cywilów oraz AK-owców, którzy zdołali zamaskować się w tłumie, popędzono do siedziby Sipo.
Wówczas gestapowcy ponownie dokonali „selekcji” więźniów, wybierając młode kobiety i mężczyzn, których podejrzewali o udział w powstaniu. Tam prawdopodobnie zostały zamordowane siostry Rafała Białeckiego. Miejsce ich pochówku nie jest znane.
Według relacji kuzyna, dr. Józefa Musioła, Niemcy zatrzymali jedną z sióstr, przyodzianą w wojskową panterkę, a druga do niej dołączyła, nie godząc się na rozdzielenie. Obie zostały spalone żywcem miotaczami ognia w bramie pobliskiej kamienicy.
Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląski Hiob – bohater nadziei. Kpt. Szymon Michał Białecki” znajduje się na s. 10–11 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląski Hiob – bohater nadziei. Kpt. Szymon Michał Białecki” na s. 10–11 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021
Przerażające jest to, że wolności kobiet i prawie do aborcji wrzeszczały nastolatki – reprezentantki pokolenia dopiero wkraczającego w dorosłe życie – wychowane na Youtubie, Netfliksie, Facebooku itd.
Małgorzata Szewczyk
To, co wydawało się niemożliwe w Polsce – kraju katolickim, w którym kościoły, może już dziś niepełne, ale i nie puste, gdzie krzyże wciąż stawia się w miejscu, gdzie wydarzył się jakiś wypadek, gdzie w szkołach nadal jednym z przedmiotów jest religia, i gdzie wciąż pamięta się o św. Janie Pawle II – po prostu się stało.
Kiedy piszę te słowa, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej wciąż trwają barbarzyńskie ataki na świątynie, pomniki papieża Polaka i symbole pamięci i kultury, wulgaryzmy, wyzwiska i znieważanie księży, policjantów i obrońców obiektów sakralnych. W Poznaniu niestety też. A już „szczytem” poznańskiej wrażliwości i solidarności był listopadowy przejazd kolumny samochodów, oznajmiających swoją obecność za pomocą klaksonów, świateł i z obowiązkowym emblematem błyskawicy – symbolu niezadowolonych – z parkingu przed galerią na Franowie przy… szpitalu przy ul. Szwajcarskiej, wypełnionym pacjentami chorymi na covid-19. (Nie wiem, czy wśród walczących o życie chorych choć jeden był zainteresowany tym, co myśli o aborcji i władzy „oświecona” część mieszkańców stolicy Wielkopolski).
Aby móc się porozumieć lub osiągnąć jakiś kompromis, potrzebna jest rozmowa poparta argumentami. Obserwując ulice, zwłaszcza większych polskich miast, trudno niestety dostrzec wolę rozmowy. Protestującym, z reguły młodym ludziom, nie chodzi o dialog, ale o zaistnienie, wykrzyczenie swojego niezadowolenia i pragnienie zmiany władzy. Przerażające jest to, że o wolności kobiet i prawie do aborcji wrzeszczały 17–20-letnie dziewczyny. To reprezentantki pokolenia, które dopiero wkracza w dorosłe życie, wychowane na Youtubie, Netfliksie, Facebooku i Instagramie. Wystarczy wejść raz na jeden z portali społecznościowych, by się przekonać, że nie ma tam żadnego tabu. Wszystkie sprawy są na sprzedaż, skoro można na nich zarobić. To pokolenie, dla którego autorytetem są celebrytki, aktorki bez dyplomu szkół aktorskich, artystki i artyści znani z jednej piosenki czy występu.
To pokolenie przywykłe do otrzymywania wszystkiego, co chce, i to natychmiast. Dlaczego więc miałoby mieć jakiekolwiek ograniczenia? „Kobieta ma mieć wybór”, i tyle.
W jakimkolwiek dyskursie ze zwolennikami aborcji trudno znaleźć wspólną płaszczyznę, ponieważ różnice wynikają już z samej nomenklatury. Dla tej grupy osób dziecko w łonie matki to „płód, zlepek komórek”, a więc coś bezkształtnego, z czym można zrobić, co się chce. Kościół uczy, że człowiek jest człowiekiem od samego poczęcia.
Niespójność w głoszeniu proaborcyjnych „prawd” można zauważyć zwłaszcza wśród celebrytek, utożsamiających się hasłami związanymi z prawami kobiet. Wiele z nich dzieliło się w mediach przykrym doświadczeniem poronienia. Z tych rozlicznych wspomnień wybrzmiewał nieudawany ból po stracie dziecka. Kiedy jednak któraś z nich przyznawała się do dokonania aborcji, sięgała po argumentację wolnego wyboru kobiety, która z płodem może zrobić, co chce.
Niezależnie od tego, jak bardzo zwolennicy aborcji będą przekonywać, że to dobre rozwiązanie, aborcja pozostanie morderstwem. I decyzji o jej dokonaniu nie można sprowadzić do wolnej woli człowieka, bo jest to po prostu przestępstwo.
I na koniec jeszcze jeden obraz. Znany performer internetowy i dziennikarz Mikołaj „Jaok” Janusz opublikował na Twitterze film, na którym kobiety, niektóre z dziećmi w wózkach, chętnie podpisują fikcyjną petycję w sprawie ochrony skrzeku żab, a odmawiają – w sprawie ochrony życia od chwili poczęcia.
Wobec takiego stanu rzeczy trudno będzie zakończyć uliczne spory. Chyba że zmieni się władza… Na tę „właściwą”.
Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Skrzek żab kontra dziecko” znajduje się na s. 2 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Jeden sobie zażyczy kurczaka, drugi kaczkę, trzeci królika, czwarty kawałek wieprzowiny, a lewica zażyczy sobie… No właśnie. Czego sobie niedługo zażyczy? Skoro to nie człowiek, więc też można.
Sławomir Matusz
Prekanibalizm albo Polska dla Jasia, Polska dla wszystkich
Jeżeli, jak twierdzi lewica, płód ludzki to nie człowiek, to stąd niedaleko do kanibalizmu.
Skoro to nie człowiek, to można uznać, że rodzaj produktu mięsnego, jak wątróbka i inne podroby zwierzęce i może stać się w niektórych kręgach przysmakiem. Bo to przecież nie ludzie – a kury, kaczki, świnie i baraninę jemy.
Sama już myśl napawa obrzydzeniem, ale radykalne działaczki chcą aborcji na życzenie, bez względu na okres ciąży. Jeden sobie zażyczy kurczaka, drugi kaczkę, trzeci królika, czwarty kawałek wieprzowiny, a lewica zażyczy sobie… No właśnie. Czego sobie niedługo zażyczy? Skoro to nie człowiek, więc też można. Czym w takim razie jest ludzki płód, skoro nie człowiekiem? Rzeczą czy towarem?
Jako że część lewicy wzywa do obrony praw zwierząt i całkowitego wyrzeczenia się mięsa, przytoczę słowa Ambrozjusza Teodozjusza Makrobiusza, piszącego po łacinie na przełomie IV i V wieku filozofa i pisarza, który takim cytatem skomentował rzeź niewiniątek na okrutny rozkaz Heroda, prekursora Marksa, Lenina, Stalina i Hitlera:
„Dowiedziawszy się, że pośród małych dzieci, które kazał w Syrii zamordować Herod, znalazł się też synek Heroda, robiąc aluzję do żydowskiego zwyczaju powstrzymywania się od wieprzowiny, powiedział August: Lepiej być wieprzem Heroda niż jego synem”.
Parafrazując: lepiej być wieprzem niż ludzkim płodem. Jeżeli się na takie postulaty zgodzimy, niedługo trzeba będzie z Polski z dziećmi uciekać.
Antykoncepcja ma być ogólnie dostępna, tak jak aborcja. Czyli aborcja ma być formą antykoncepcji. Dla najbardziej radykalnych działaczek nieważne, czy to ósmy, dwunasty tydzień ciąży, czy miesiąc przed porodem. One chcą prawa do aborcji w każdym czasie. Lewicy wolność pomyliła się z wolnością seksualną i z prawem do zabijania słabszych i bezbronnych. Znaczenia słów się zmieniają, możemy je rozszerzać, nadać nowe. W ten sposób można uznać, że poród to też aborcja, tyle że naturalna, a więc zabić można miesiąc przed terminem porodu albo tuż po porodzie – bo to przecież jeszcze nie człowiek. Nie chodzi, nie mówi i nie myśli tak, jak my.
A skoro o antykoncepcji mowa, to znam kobietę, która się od niej uzależniła i uzależniła się od seksu. Kiedy była nastolatką, matka zaczęła jej podawać profilaktycznie tabletki antykoncepcyjne. Dziewczyna przeczytała ulotkę i dowiedziała się, po co są te tabletki, że nie musi martwić się ciążą. Może iść z kim chce i kiedy chce. Wolność pomyliła z wolnością seksualną. Skutek był taki, że już jako dorosła kobieta nie potrafiła się związać z nikim na dłużej. Po dwóch, trzech miesiącach partner jej się nudził i szukała zmiany. Ale w końcu zakochała się, wyszła za mąż, a nawet zaszła w ciążę. Jednak małżeństwo po pół roku się rozpadło. Mąż pojechał za granicę na dwa tygodnie do pracy. A po powrocie znalazł w aparacie jej zdjęcia z nieletnim kochankiem. Natychmiast się spakował i wyjechał. Nigdy się więcej nie widzieli. Przysłał jej tylko pozew rozwodowy. Kobieta korzystała w pełni z wolności seksualnej, jaką daje tabletka antykoncepcyjna, a miłość pomyliła z miłością własną, a właściwie okropnym egoizmem, sprowadzonym do ulegania zachciankom, przez co została na resztę życia sama. Nie wiem, czy jeszcze żyje.
Bo miłość to czułość, troska, tęsknota. Miłość oswaja nas z ciałem drugiego człowieka, uczy szacunku.
Miłość po owocach poznacie, a nie po tym, jaki jest seks. A zatem owocujcie, drogie panie.
‘Miłość’ to słowo obce, nieznane w zdeprawowanych polskich sądach, w których na wielką skalę niszczy się rodziny i małżeństwa. ‘Prawda’ to również słowo nieznane, a wyroki ustala się nie w sądzie, a przy grillu. O wyrokach decydują sympatie polityczne podsądnych, a nie dowody, które i tak można pod czujnym okiem sądu sfałszować. Jak ktoś ma niesłuszne poglądy, to walczy z kastą. Jeżeli mowa jest o aborcji, to nikt nie pyta o to mężczyzn, ojców poczętych dzieci. Ojciec jest przegrany w sądzie z reguły. Mężczyźni przegrywają 97% spraw w sądach o opiekę nad dziećmi. Mimo konstytucyjnej ochrony rodziny i małżeństwa są one (rodziny i małżeństwa) dręczone i męczone w taki sposób, by je ostatecznie zniszczyć. W sądach nie ma prawdy, bo przeciw prawdzie tworzy się fałszywe dowody przy pomocy specjalistów sądowych od tworzenia fałszywych dowodów, na zlecenie sądów. Na przykład Okręgowy Zespół Specjalistów Sądowych (inaczej Okręgowy Zespół SS) w Sosnowcu w wydanej opinii stwierdził w jednej ze spraw przemoc domową, mimo że wszyscy świadkowie w sprawie stwierdzili, że nie widzieli nigdy śladów przemocy ani nie słyszeli o kłótniach w rodzinie. Podsądny części testów nie zrobił, bo spóźnił się na badania i nie był w stanie ich wykonać, a wszystkie wykonane testy sfotografował (czego robić nie wolno!), a biegłe napisały, że podsądnego uważnie obserwowały w czasie badań. Oznacza to, że biegłe nie wiedziały, co robi badany i skłamały w wydanej opinii. Sprawą tą zajmuje się już minister sprawiedliwości i Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego.
Jeżeli w tak ważnych dla obywateli sprawach, a tak drobnych dla Państwa, państwowe instytucje oszukują, to jak wierzyć im w sprawach tak ważnych, jak katastrofa w Smoleńsku?
Dla sądu wykonywanie obowiązków małżeńskich, opisanych w Kodeksie rodzinnym, jest nękaniem.
Dowody normalnego życia rodziny, jak zdjęcia i rodzinne filmy, nie są żadnymi dowodami. Na siłę szuka się patologii tam, gdzie jej nie ma, i fałszuje dokumenty i dowody. Bo małżeństwo i rodzina w sądach w Polsce (dalej niepolskich sądach) są z założenia źródłem wszelkiego zła, są penalizowane przez takich sędziów jak: SSA Roman Sugier, SSA Joanna Naczyńska, SSO Jacek Włodarczyk, SSO Jolanta Sasiak z Sądu Okręgowego i Apelacyjnego w Katowicach, czy SSR Beata Chmielnicka z SR w Sosnowcu. To też rodzaj prekanibalizmu, bo w sądach brutalnie niszczy rodziny, małżeństwa i godność ludzką. Podsądny dla sędziów jest tylko mięsem, a Konstytucja, obowiązujące prawo, wyroki wydawane w imieniu Rzeczypospolitej – tylko opakowaniem dla tego mięsa.
Dlaczego Polska dla Jasia? Jasiu w listopadzie skończył 22 lata. Urodził się z porażeniem mózgowym czterokończynowym i wymaga całodobowej opieki. Matka urodziła i nie oddała dziecka, podejmując się nad nim opieki. Jasiu chciał przyjść na świat i matka go przyjęła z miłością i troską. Jasiu jest nie tylko wspaniałym dzieckiem, pełnym radości i uśmiechu, ale też wspaniałym kompanem w wędrówkach. Jest tym Jasiem z wiersza. Bo Jasiu jest przyjazny dla każdego i Polska powinna być przyjazna dla niego i podobnych jemu dzieci. Wolna od eutanazji i kanibali wszelkiej maści. Wolna od Heroda! Pełna miłości i jej owoców. A zatem pchajmy dalej wózek razem. Jasiu, prowadź, Królu Mój! Matko, Królowo…
Opłatek
łamiemy się opłatkiem
tu jest serce Pana Jezusa
Iwonki
Jasia i moje mówi mi
jakiś wewnętrzny głos
zdejmuję okruszek
z kącików ust Iwonki
by nie upadł na ziemię
Jasiu w moim sercu
żegluje
prawdziwy Jonasz
z niego
a Jonasz
to po hebrajsku
gołąb
kiedy sztorm ucichnie
delikatnie położę go na łonie
Iwonie
Wiersz dla Jasia
(i dla Iwony)
liczymy z Jasiem
jeden spacer to około
pięciu kilometrów
przez sześć lat byliśmy
na tysiącu spacerach
tysiąc cudownych dni
w słońcu deszczu śniegu
mrozie pchałem wózek
z Jasiem tam gdzie on
pokazywał (porażenie
mózgowe astma śliczny
uśmiech uwielbia czytać atlasy)
liczymy w sumie to pięć
tysięcy kilometrów kawał
drogi przebyliśmy Jasiu|
zastanawia się gdzie doszliśmy
pokazuje palcem na mapie
Karaczi w Pakistanie a potem
Amritsar w Zachodnich Indiach
u bram miasta witają nas przyjaźni
Sikhowie kierujemy się
do Złotej Świątyni pokłonić się
Bogu idziemy obmyć stopy
w Jeziorze Nieśmiertelności
Matko
dla Natalii Przybysz
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
dlaczego zabiłaś naszego brata
przecież miejsca w domu
wystarczyłoby dla pięciorga
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
dlaczego zabiłaś naszego brata
mogłaś nas zabić mnie zabić by
zrobić miejsce dla nienarodzonego
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
dlaczego zabiłaś naszego brata
przecież Chrystus umarł już za niego
a teraz wcielił się i umarł z woli Piłata
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
przecież wszyscy poszlibyśmy
na śmierć dla niej dlaczego
rzuciłaś ciało naszej siostry brata
do chlewa do korytka na pożarcie
świniom idź teraz prosić na klęczkach
świnie by je oddały gdybym była trzecia
moje ciało też byś im rzuciła
matko dlaczego rzuciłaś kości naszej
siostry brata psom na pożarcie idź
teraz na klęczkach prosić psy by oddały
kości jeszcze nieogryzione nienarodzone
matko dlaczego nie płaczą teraz
z nami nasz brat nasza siostra a płaczą
i wyją psy i świnie którym rzuciłaś
ich ciało i kości matko dlaczego
ty nie płaczesz – rzuciłaś
ciałem naszej siostry brata o ścianę
a potem nastąpiła cisza taki spokój
dlaczego ściany płaczą a ty nie płaczesz
śpiewasz matko
masz usta we krwi
spuchnięty czarny od krwi
mikrofon zamiast języka
Cały Artykuł Sławomira Matusza pt. „Prekanibalizm albo Polska dla Jasia, Polska dla wszystkich” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Prekanibalizm albo Polska dla Jasia, Polska dla wszystkich” na s. 1 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021
Bez wątpienia przydatne w analizowaniu postaw dwóch wielkich ludzi Kościoła, kardynałów Mindszenty`ego i Wyszyńskiego, jest spotkanie się narodów Starego Kontynentu z totalitaryzmami.
Piotr Sutowicz
Porównywanie dwóch postaci, dwóch różnych osobowości funkcjonujących w nieco odmiennych okolicznościach politycznych i historycznych, jest zabiegiem dość ryzykownym, aczkolwiek stosowanym przez historiografię od czasów Plutarcha i jego Żywotów równoległych.
Misją obu tytułowych postaci było przede wszystkim głoszenie Ewangelii, lecz to właśnie zderzenie z określonymi zjawiskami historycznymi determinowało tę posługę. Trzeba jednak zaznaczyć, że nawet biorąc pod uwagę ten wskazany czynnik, przy porównaniu działalności osób wchodzimy na teren niebezpieczny.
Narażamy się na ryzyko niesprawiedliwych ocen. Wydaje się, że te ostatnie głębiej dotykają naszego węgierskiego bohatera niż prymasa Wyszyńskiego, którego nie tylko historia oceniła pozytywnie, ale już za życia jego działalność i opór wobec komunizmu spotkały się z masowym uznaniem i akceptacją. Czy to oznacza, że prymas Mindszenty jest postacią kontrowersyjną? Otóż nie.
Tak twierdzą jedynie ci, którzy próbują jego opór wobec komunizmu z różnych powodów deprecjonować.
Józef Mindszenty, a właściwie Józef Pehm (tę kwestię wyjaśnię poniżej), przyszedł na świat w roku 1892, a więc niemal dziesięć lat przed Stefanem Wyszyńskim. Kiedy wybuchła I wojna światowa, był już pod koniec drogi seminaryjnej, na kapłana został wyświęcony w roku 1915. Pierwsze zetknięcie z komunizmem w węgierskim wydaniu przeżył w roku 1919, kiedy to został uwięziony i mimo kilkakrotnie podejmowanych prób ucieczki ostatecznie został uwolniony wraz z upadkiem Węgierskiej Republiki Rad w początkach sierpnia 1919 r. Warto w tym miejscu przypomnieć kilka faktów z historii Węgier tamtego czasu, która wpłynęła na historię narodu węgierskiego co najmniej do dzisiaj. Nic też nie wskazuje, by skutki tamtych wydarzeń dały się odwrócić w najbliższym czasie.
O ile dla nas, Polaków, przy naszym narodowym wysiłku i wykorzystaniu splotu okoliczności, I wojna światowa zaskutkowała niepodległością, o tyle dla Węgrów jej koniec oznaczał coś przeciwnego. Klęska państw centralnych, odwrotnie jak w przypadku Polski, była klęską Węgier. Symbolem tejże do dziś dnia jest słowo „Trianon”, normalnie nazwa pałacu w Wersalu, gdzie 4 czerwca 1920 r. podpisano traktat pokojowy między Węgrami a ententą. Jego data i miejsce stało się punktem odniesienia dla narodu i jego elit politycznych, chcących odwrócić katastrofalny powojenny ład. W momencie podpisywania traktatu wiele już zdążyło się wydarzyć na terytorium Korony św. Stefana.
Węgrzy przeżyli przepoczwarzenie się w republikę, a ta szybko przedzierzgnęła się w krótkotrwałe państwo komunistyczne, którego ofiarą padł młody ksiądz Pehm-Mindszenty.
Po upadku Węgierskiej Republiki Rad krajowi przywrócono formę quasi-monarchiczną z akceptowalnym przez ententę przywódcą, którym został admirał Miklós Horthy. Wynikiem klęski wojennej, rewolucji, okupacji rumuńskiej i ekspansji Czechosłowackiej były Węgry okrojone do 1/3 dotychczasowego terytorium. Dla patriotów był to niewątpliwie bolesny cios, a dla wszystkich członków narodu – trauma trwająca, jak już wspomniałem, do dziś dnia. Ksiądz Mindszenty musiał mocno przeżyć ten okres. Szczególne musiało być dla niego krótkotrwałe doświadczenie reżimu komunistycznego, które niestety miało powrócić ze znacznie zwiększona siłą. Odrodzonej Polski również nie ominęło doświadczenie zmagań z komunizmem.
W czasie, kiedy młody Stefan Wyszyński uczył się i przygotowywał do kapłaństwa, krajowi udało się odepchnąć najazd bolszewicki. Węgrzy, którzy w tym czasie stabilizowali swe nowe państwo, byli jedynym sąsiednim narodem, który podjął próby pomocy Polakom w tych zmaganiach.
Obaj kapłani w dwudziestoleciu międzywojennym zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkie zagrożenie płynie ze strony totalitaryzmu bolszewickiego, obaj starali się zgłębić zasady doktryny komunistycznej i szukali rozwiązań, by zapobiec zagrożeniu. To na pewno obie postaci łączy. Oczywiście są również różnice. Ksiądz Mindszenty był i jest do dziś identyfikowany raczej jako monarchiczny, czy szerzej: konserwatywny przeciwnik komunizmu. Stefanowi Wyszyńskiemu takich zarzutów raczej się nie stawia. Być może podobna identyfikacja obu postaci nie jest pozbawiona słuszności, jednak musimy pamiętać o owych kalkach narodowych obu naszych bohaterów. Monarchia Węgierska w dwudziestoleciu międzywojennym, która bardziej powinna być rozpoznawana jako konserwatywna dyktatura niż królestwo nieposiadające przecież trwale monarchy, mimo wszystko była czymś innym niż republika w Polsce.
Kościół węgierski pozostawał instytucją silnie identyfikowaną z państwem i jego, mimo wszystko, monarchicznymi odwołaniami pojęciowymi. W Polsce nasze doświadczenia z historią ustawiały Kościół na nieco innej pozycji. Poza tym, społeczeństwo węgierskie nie było i nie jest jednolite religijnie. Co prawda, w interesującym nas tu okresie katolicy stanowili większość Węgrów, ale drugim liczącym się wyznaniem był i pozostaje kalwinizm, który wyznaje około 20 proc. ludności. Traktat z Trianon uprościł strukturę religijną Węgrów, odcinając od kraju większość wyznawców prawosławia. Z II Rzeczpospolitą wyglądało to nieco inaczej, przy czym identyfikacja narodowościowa Polak-katolik była dość mocna, co nie zawsze miało tylko dobre strony.
Dwudziestolecie międzywojenne obu naszym bohaterom upłynęło pod znakiem pracy duszpasterskiej, edukacyjnej i społecznej. W obu wypadkach realne zagrożenie bolszewickie wpływało na kształt i charakter posługi. Losy obu państw potoczyły się odmiennymi drogami i mimo sympatii, jakimi się darzyły, znalazły się w przeciwnych obozach politycznych. Tym bardziej warto pokazać, że zarówno Wyszyński, jak i Mindszenty wobec prądów antyreligijnych zajęli podobną postawę. (…)
Mianowany 4 marca 1944 r. biskupem Veszprém ks. Pehm, mający pochodzenie, które możemy określić mianem niemieckiego, a będący węgierskim monarchistą i patriotą, zmienił nazwisko na Mindszenty. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze wystąpienia i aktywność, możemy powiedzieć, że jest to kwestia zasadniczego wyboru.
Jego objęcie biskupstwa zbiegło się w czasie z początkiem na Węgrzech niemieckiej okupacji i wzrastających wpływów lokalnych zwolenników nazizmu, czyli strzałokrzyżowców. Historycy będą oczywiście racjonalizować wybór zmiany nazwiska Mindszenty’ego tym, że był on znany Gestapo jako człowiek świadczący pomoc polskim uchodźcom. Może to jakaś część prawdy, jednak szybko dał się im poznać również pod nowym nazwiskiem i został aresztowany. Jego uwolnienie nastąpiło na skutek interwencji Miklósa Horthyego; ochrona ze strony tego ostatniego wkrótce jednak miała okazać się niemożliwa. Rządy na Węgrzech przejęli właśnie wspomniani strzałokrzyżowcy, którzy przyłączyli się do niemieckiej polityki ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, przeciw czemu nowy biskup Veszprem protestował i po raz kolejny został aresztowany, tym razem aż do końca działań wojennych na Węgrzech. Z więzienia w Sopron wyszedł uwolniony przez Rosjan, ale ogrom barbarzyństwa, jakie widział w ich wykonaniu, nakazał mu nie mieć z nimi nic wspólnego. Do swej stolicy biskupiej wracał, nie skorzystawszy z ich pomocy, nawet transportowej. Drugie w życiu zetknięcie z komunizmem nie napełniło go optymizmem, a pamiętajmy, że tak naprawdę najgorsze miało dopiero nadejść.
W warunkach Kościoła polskiego rzecz przedstawiała się zgoła inaczej. Nazizm był wrogiem nie tylko ideologicznym, ale i biologicznym. Stefan Wyszyński, który ukrywał się przez całą okupację, nie mógłby liczyć na niczyją pomoc. Jedyny przypadek, jaki się w tym względzie wydarzył, miał miejsce w Zakopanem, gdzie został przypadkiem aresztowany i w trakcie przesłuchania zorientował się, że miejscowy folksdojcz, będący tłumaczem, ewidentnie działa na jego korzyść, by po wszystkim udzielić mu pozaprotokolarnej porady, aby jak najszybciej opuścił miasto.
Sowieci przynieśli do Polski takie samo zło, jak na Węgry, ale istniała jedna, delikatna różnica. Polska w czasie wojny nie była sojusznikiem Niemiec, nasze wojska walczyły na wszystkich antyniemieckich frontach i nie można było przejść nad tym całkiem do porządku dziennego.
Poza tym lokalni komuniści szukali w Kościele sojusznika, który po pierwsze uspokoi nastroje społeczne, po drugie pomoże w przesiedleniu milionowych mas ludności ze wschodu na zachód. To, co było dla wielu milionów Polaków ogromną traumą w pewnych okolicznościach, okazywało się jednak warunkiem spowalniającym postępy komunizmu. Sama postać prymasa Hlonda, który pochodził z – używając języka komunistów – klasy robotniczej i jej problemy nie były mu obce, nie była tu bez znaczenia. Pewnie takich czynników można by przytoczyć więcej. Wszystkie one złożyły się na to, że w pierwszych latach po wojnie represje względem Kościoła w Polsce były znacznie mniejsze niż na Węgrzech. Rzutowało to również na skalę oporu względem komunistów, jaki podejmowano w obu wypadkach.
Józef Mindszenty został prymasem Węgier i arcybiskupem Ostrzyhomia 15 września 1945 r., w lutym roku następnego otrzymał od Piusa XII kapelusz kardynalski. Jeżeli podejść do obu naszych postaci pod kątem żywotów równoległych, to warto zauważyć, że rzeczy działy się blisko siebie. Stefan Wyszyński został mianowany biskupem lubelskim w marcu tegoż roku, a więc w dwa lata po biskupiej sakrze Mindszenty`ego. Na prymasostwo musiał czekać dwa i pół roku, do listopada 1948 r., przy czym ingresy do obu stolic biskupich, czyli Warszawy i Gniezna, odbyły się w roku następnym. Wydarzenia te nie obyły się bez prowokacji ubeckich znanych w literaturze przedmiotu, ale są one niczym, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że prymas Węgier w tamtym czasie już przebywał w więzieniu i właśnie zaczynał się jego proces.
Na Węgrzech w pierwszych latach po wojnie formalnie nie rządzili komuniści, a pierwsze i drugie wybory zostały przez nich przegrane. Nie przeszkadzało im to wcale poszerzać swoich obszarów władzy i, stosując politykę pozaprawnego terroru, zagarniać kolejne aspekty życia społecznego. W 1947 roku ich władza była absolutna, a represje względem Kościoła postępowały coraz szybciej. Można powiedzieć, że te, które działy się w Polsce w początku lata 50., były kopią węgierskich z końca czterdziestych.
Możliwe, że szykowany proces prymasa Wyszyńskiego, który nabierał cech realności po skazaniu biskupa Kaczmarka, miał być tylko odwzorowaniem tego przeprowadzonego przeciw prymasowi Węgier. Metody śledcze stosowane przeciw węgierskiemu kardynałowi w niczym nie odbiegały od tych, które znamy z literatury traktującej o terrorze stalinowskim w naszych więzieniach.
Sam proces urągał wszelkim kryteriom i zasadom, jakimi winno było się kierować państwo cywilizowane. Reżim Mátyása Rákosiego (Mátyás Rosenfeld) był w tym bezwzględny. Cóż z tego, że cywilizowany świat protestował przeciwko bestialskiemu procesowi i skazaniu prymasa na dożywotnie więzienie? Komuniści robili swoje. Kościół na Węgrzech został złamany. Uderzenie było wyjątkowo celne. Historia nie lubi zdań w rodzaju „co by było, gdyby”, ale strach pomyśleć, co by się stało, gdyby komuniści w Polsce tak samo szybko działali w wypadku Wyszyńskiego i naszego Kościoła.
Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Wobec reżimu komunistycznego. Kard. prymas Stefan Wyszyński i kard. prymas József Mindszenty” znajduje się na s. 12 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Wobec reżimu komunistycznego. Kard. prymas Stefan Wyszyński i kard. prymas József Mindszenty” na s. 12 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021
Marksizm, w przeciwieństwie do kapitalizmu, nie wymaga solidnego wykształcenia ani dyscypliny. Zakłada stworzenie człowieka, który bez wiedzy i etosu pracy, będzie w pełni uzależniony od państwa.
Jacek Wanzek
Dziedzictwo terroru i hegemonii w wojnie kulturowej
Będąc nawet mało wnikliwym obserwatorem życia publicznego i wydarzeń zachodzących na globie, nie sposób nie zauważyć, iż jesteśmy świadkami przewalającej się z hukiem przez świat wojny cywilizacyjnej. Znany nam stary porządek świata, oparty na myśli greckiej, prawie rzymskim i religii chrześcijańskiej raz po raz musi dawać odpór coraz to prężniejszym i śmielszym atakom ze strony ideologii, którą dziś eksperci określają mianem marksizmu kulturowego.
W zasadzie cywilizacja chrześcijańska od zawsze musiała zmagać się z siłami dążącymi do jej unicestwienia. Niezależnie od tego, czy były to działania odśrodkowe, czy zewnętrzne. Jednak nawała ta w tak zintensyfikowanej formie rozpoczęła się na dobre podczas tak zwanej rewolucji francuskiej lub – jak kto woli – antyfrancuskiej. Niszcząca Kościół i dotychczasowy ład społeczny, przedstawiana jako dojrzałe dzieło rozumu, na które czekały wieki, rozsławiała ideę człowieka abstrakcyjnego, podczas gdy człowieka konkretnego poddawała niewyobrażalnym cierpieniom, dopuszczając się gilotynowania niepokornych czy zbrodni ludobójstwa w Wandei. Francja, najstarsza córa Kościoła, spłynęła krwią.
Francuskie wzorce a sprawy w Rosji
Mimo sadystycznego wręcz okrucieństwa, rewolucja francuska przez ponad sto lat stanowiła pierwowzór dla wszystkich, którzy występowali przeciw monarszym „rządom absolutnym” oraz różnym dyktaturom.
Tak było w carskiej Rosji. Tam doświadczenia z Francji posłużyły za pewnego rodzaju schemat. Walka o konstytucję, zniesienie przywilejów, uznanie praw człowieka i obywatela – a później już z górki. Najpierw terror kolektywny, a następnie dyktatura jednostki. Rzecz jasna, wszystko to pod płaszczykiem walki o „równość, wolność i braterstwo”. Nietrudno bowiem doszukać się w rewolucji bolszewickiej licznych analogii do przewrotu z Francji. Polaryzacja stanowisk, wskazywanie wroga ludu, wdrożenie pojęcia kontrrewolucji łudząco przypominały rządy Robespierre’a.
Sami bolszewicy określali się przecież mianem proletariackich jakobinów, nawiązując tym samym wprost do Wielkiej Rewolucji. Stosunkowo łatwo było przewidzieć skutki takich inspiracji. Dławienie wszelkich przejawów opozycji, zwalczanie Kościoła i wszechobecna, obezwładniająca tyrania wypełniały codzienność rewolucyjnej Rosji. Wszak „terror bez cnoty jest zgubny, cnota bez terroru jest bezsilna” – tłumaczył autor jakobińskiego terroru Maximilian de Robespierre.
Jednak władza oparta na terrorze nie może utrzymywać się w nieskończoność. Obnażyły to dobitnie doświadczenia obu rewolucji. Okazało się też, że pomimo olbrzymiej propagandy, klasa robotnicza nie wsparła masowo przewrotu dokonanego przez bolszewików. Dramat II wojny światowej i nędza gospodarcza komunizmu wpłynęły na ogromny spadek społecznego zaufania, a co za tym idzie – znacznie ograniczyły popularność marksizmu wśród zachodnich społeczeństw, które były bardziej zafascynowane amerykańskim stylem życia.
Reforma marksizmu i „nowa kontrrewolucja” przez słowa i kulturę
Stało się jasne, że ekspansja marksizmu w jego dotychczasowej formie jest niemożliwa. Potrzebna była zatem głęboka reforma.
Swoistym geniuszem w tej kwestii popisał się włoski komunista Antonio Gramsci, który głosił urbi et orbi, że trwałe przejęcie władzy za pomocą przewrotu i siły militarnej jest nie tylko nieskuteczne, ale i nieekonomiczne.
Uważał on, że głównym powodem, dla którego masy pracujące nie uległy czarowi marksizmu i nie dały wyzwolić się z kapitalistycznego uścisku, było zbyt silne przywiązanie tych mas do idei chrześcijaństwa i panującej kultury. Z tego powodu Gramsci głosił potrzebę zmian nie przez rewolucyjny przewrót, a przez hegemonię w kulturze. Co zatem należało zrobić z dotychczasowym ładem i tradycyjnymi wartościami? Rozmontować je. Zdewaluować. Ośmieszyć. Następnie zastąpić nowymi wartościami i ustanowić własną hegemonię.
Oczywiście marksiści nie zakładali przejęcia władzy od razu, dlatego opracowali długofalowy plan, zorientowany na tak zwany marsz przez instytucje. Na czym on polegał? Ogólnie rzecz ujmując, strategia ta ma doprowadzić do zmian kulturowych poprzez przejęcie instytucji społecznych odpowiedzialnych za kształtowanie ludzkiej świadomości. W praktyce oznacza to obsadzenie przez marksistów szkół, uczelni, ministerstw, banków i szeroko rozumianych instytucji kultury. Jednak to nie wszystko. Celem jest również zmiana postrzegania instytucji rodziny, religii, deprecjacja tradycyjnych wartości czy odrzucenie idei państw narodowych.
Niszczenie ich i tworzenie od podstaw nowych instytucji byłoby czasochłonne i mogłoby się okazać nieefektywne, dlatego postanowiono dokonać przewartościowania starych, wykorzystując przy tym istniejące już społeczne zaufanie do nich.
Dlaczego jednak w okresie tak wysoce rozwiniętego kapitalizmu, rosnącego dobrobytu i rozwoju cywilizacyjnego człowiek miałby tak drastycznie zmieniać obraz społeczeństwa? Według Herberta Marcuse’a, profesora Uniwersytetu Brandeisa oraz głównego ideologa rewolucji studenckiej z 1968 roku, żyjemy jedynie w iluzji wolności, a dotychczasowy dobrobyt jest okupiony zniewoleniem jednostki. Ten przedstawiciel słynnej szkoły frankfurckiej uważał, że człowiek, który „ułożył się” z systemem, nie jest zdolny do jakichkolwiek zmian społecznych. Marcuse marzył, aby to grupy dotychczas marginalizowane przez system dokonały przewrotu społecznego i budowy nowej aksjologii. Uważał bowiem, że jedynie ludzie wykluczeni nie zostali skażeni systemem i wyłącznie oni mogą dokonać zmian. Kim według Marcuse’a miały być te osoby? Namaszczeni do tego zostali różnego rodzaju autsajderzy: homoseksualiści, feministki, hipisi, tułacze, prowokatorzy, bezrobotni, studenci etc. W skrócie – tak zwana Nowa Lewica.
To oni mają za zadanie wywrócić do góry nogami obecną, represywną według nich cywilizację.
Dotychczasowa kultura oparta na sublimacji ma zostać zastąpiona antykulturą. Ma zerwać z dotychczasowym sposobem pojmowania moralności ograniczającej człowieka i tłamszącej jego popędy, których zaspokojenie według marksistów jest podstawą szczęśliwości obywatela.
Aby ową szczęśliwość osiągnąć, należy odrzucić tradycyjne związki i wartości, a patriarchalny model rodziny powinien zostać zniesiony.
Kościół – największy wróg neomarksistów
Największego wroga lewica upatruje zatem w Kościele i moralności chrześcijańskiej. To właśnie rewolucja seksualna ma dokonać rewolucji społecznej, a nie odwrotnie – głosił Erich Fromm. Marksiści doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, że młody człowiek, który w łatwy sposób oddaje się zaspokajaniu swych potrzeb seksualnych, jest odciągany od tego, co ważne w społeczeństwie kapitalistycznym. Nie kanalizuje swojej energii w sposób wartościowy, lecz poprzez permanentne oddawanie się seksualnym przyjemnościom. Postawa taka z kolei stawia go w konflikcie z wymagającymi autorytetami w postaci rodziców czy nauczycieli. Są oni postrzegani przez niego jako przedstawiciele opresyjnego systemu, a to już prosta droga do napięć i buntów przeciwko nim, a w konsekwencji przeciw systemowi. Po co bowiem ulegać opresyjnym i przaśnym nakazom społecznym, skoro można w pełni i bez zobowiązań oddawać się pokusom hedonizmu?
W dobie Netflixa, powszechnej aborcji czy tanich lotów młodzi ludzie coraz mniej zainteresowani są przykrym obowiązkiem rodzicielstwa, tworzeniem rodziny i wynikającą z dorosłości odpowiedzialnością.
Człowiekowi „wyzwolonemu” ciężko jest podporządkować się ascetycznym normom, więc dąży do ich unicestwienia. O to właśnie chodzi marksistom, którzy rewolucje seksualną postrzegają jako sprytne narzędzie do osiągnięcia swoich dawno zamierzonych celów. Marksizm, w przeciwieństwie do kapitalizmu, nie wymaga solidnego wykształcenia ani dyscypliny w celu osiągnięcia względnego dobrobytu. Wręcz przeciwnie, zakłada stworzenie nowego człowieka, który pozbawiony elementarnej wiedzy i etosu pracy, będzie w pełni uzależniony od państwa, które w łatwy sposób sobie go podporządkuje.
Mimo niewytrzymujących krytyki antyutopijnych założeń, teorie neomarksistowskie znajdują duży poklask w społeczeństwach zachodnich. Podobnie dzieje się także w Polsce. Propaganda środowisk lewicowych okazała się niezwykle skuteczna. Stało się bowiem normą, że poglądy jeszcze niedawno określane mianem konserwatywnych, są przedstawiane w lewicowej narracji jako rasistowskie, zabobonne i homofobiczne.
Dziś osoby o przekonaniach nieodpowiadającym nowym normom spychane są na margines dyskursu publicznego i politycznego, i postrzegane jako faszystowscy troglodyci o zacofanym światopoglądzie. Dlaczego tak się dzieje? To kolejny element marksistowskiej ideologii. Wspomniany wcześniej Herbert Marcuse swoim dziele pt. Tolerancja represywna pisał: „Wyzwalająca tolerancja (tolerancja represywna) oznaczałaby zatem nietolerancję wobec prawicy i tolerancję dla ruchów lewicowych. Jeśli chodzi o zakres tej tolerancji i nietolerancji, musiałaby się ona rozciągnąć zarówno na płaszczyznę działania, jak i też dyskusji i propagandy, na słowa i czyny (…)
Brak tolerancji dla ruchów reakcyjnych, zanim jeszcze staną się one aktywne, nietolerancja skierowana również przeciw myśleniu, poglądom i słowom (przede wszystkim nietolerancja wobec konserwatystów i politycznej prawicy)”.
W skrócie: brak tolerancji dla nietolerancji.
Po raz kolejny zatem całe społeczeństwa poddaje się terrorowi typowemu dla ruchów wywrotowych. Dziedzictwo terroru objawia się dziś przede wszystkim w nieopisanej agresji słownej i w szantażu poprawności politycznej, która coraz skuteczniej zamyka usta „niepokornym”. Słaba kondycja Kościoła, brak autorytetów i finansowanie lewicowych organizacji przez różnego rodzaju „filantropów” tylko przyśpieszają rozkład europejskich wartości. „Postęp” zdaje się być nieunikniony. To, co jeszcze niedawno można było jedynie wyczytać w antyutopiach Orwella czy Huxleya, dziś staje się nieodzownym elementem naszej rzeczywistości. Czyżby nadchodził nowy wspaniały świat?
Artykuł Jacka Wanzka pt. „Dziedzictwo terroru i hegemonii w wojnie kulturowej” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Od swojego powstania USA były latarnią, której światłem jest wolność religijna i wolność słowa. Jednak w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat ten kraj był powoli infiltrowany przez komunistyczne widmo.
Zespół Redakcyjny „The Epoch Times”
Międzynarodowy ruch komunistyczny nigdy nie zaprzestał wysiłków, aby osiągnąć swój globalny cel, jakim jest komunistyczna dominacja. W czasie, gdy reżimy komunistyczne kontynuowały swoje dyktatury, polityka partyjna w wolnych społeczeństwach osiągnęła punkt krytyczny. Komunizm w krajach demokratycznych, manipulując głównymi partiami politycznymi, wykorzystał luki w prawie i w systemach politycznych. Ten trwający od dziesięcioleci proces niemal się udał.
Socjalizm zawsze był częścią marksizmu i międzynarodowego ruchu komunistycznego. Jak stwierdził Włodzimierz Lenin: „Celem socjalizmu jest komunizm”. W państwach demokratycznych socjalizm za pomocą ustawodawstwa powoli ogranicza wolność ludzi. Na Zachodzie proces tworzenia systemu socjalistycznego trwa dziesiątki lat lub pokolenia i czyni ludzi coraz bardziej odrętwiałymi, zobojętniałymi i przyzwyczajonych do socjalizmu. Cel zarówno ruchów socjalistycznych wdrażanych stopniowo i za pomocą środków „prawnych”, jak i ich krwawych odpowiedników, jest ten sam. Socjalizm nieuchronnie ewoluuje w komunizm, a ludzie sukcesywnie pozbawiani są swoich praw, aż do momentu, gdy pozostaje już tylko bestialski reżim.
Socjalizm poprzez ustawodawstwo posługuje się ideą zagwarantowania równości rezultatów, ale ten pozornie szlachetny cel jest sprzeczny z naturą.
W normalnych okolicznościach ludzie w naturalny sposób różnią się pod względem przekonań religijnych, standardów moralnych, obycia, znajomości kultury i sztuki, wykształcenia, inteligencji, hartu ducha, pracowitości, poczucia odpowiedzialności, agresywności, innowacyjności, przedsiębiorczości i nie tylko. W rzeczywistości dążenie socjalizmu do równości wypacza moralność i pozbawia ludzi wolności do skłaniania się ku dobru.
Socjalizm atakuje podstawowe rozeznanie moralne, używając „politycznej poprawności”, i sztucznie zmusza wszystkich do tego, aby byli tacy sami. Nastąpiło to wraz z legalizacją i normalizacją wszelkiego rodzaju antyteistycznych i wulgarnych wypowiedzi, perwersji seksualnych, demonicznej sztuki, pornografii, hazardu i zażywania narkotyków. W rezultacie powstała pewnego rodzaju „odwrotna” dyskryminacja tych, którzy wierzą w Boga i dążą do moralnego wzniesienia się, mająca na celu marginalizację i ostateczne ich wyeliminowanie. (…)
Podczas rewolucji kulturalnej w 1966 roku towarzysze z partii komunistycznej wieszają na szyi Chińczyka karton z jego nazwiskiem i informacją, że należy do „czarnej klasy” | Fot. domena publiczna, epochtimes.pl
Na całym świecie ruchy socjalistyczne i komunistyczne wykorzystały niepokoje gospodarcze i tę pandemię, aby zająć pozycje wpływowe, mając na celu obalenie istniejącego porządku społecznego. To samo rozgrywa się w Ameryce. Stany Zjednoczone zaszły już bardzo daleko w ideologii socjalistycznej. Media głównego nurtu są orędownikami idei równości i postępują na wzór Komunistycznej Partii Chin (KPCh) atakującej Amerykę. Nasze młodsze pokolenia przychylnie patrzą na socjalizm i bardzo gorliwie biorą udział w protestach i zamieszkach, których celem jest zniszczenie naszego dziedzictwa kulturowego. W międzyczasie całe społeczeństwo poparło ideę, że rząd powinien zapewniać opiekę zdrowotną, edukację i być może pełne koszty utrzymania.
Świadomie i nieświadomie, stopniowo wymieniamy nasze wolności na system, który kontroluje ludzi. Socjalizm i komunizm z założenia są włodarzami nie tylko całego majątku, ale i samych ludzi. Socjalizm żąda od ludzi porzucenia wiary w Boga i w zamian uznania państwa jako Boga.
Stany Zjednoczone, założone w oparciu o fundamentalną wiarę w wolność, stały się krajem, w którym wolność zostaje zdradzona. Teraz w trakcie wyborów stało się to wyraźnie widoczne, zwłaszcza w świetle wiarygodnych zarzutów o oszustwa wyborcze. (…)
Gdy KPCh przejęła władzę, zajęło jej 25 lat wychowanie pokolenia „młodych wilków”. Jest to chińskie określenie tych, którzy dorastali w komunizmie i byli indoktrynowani, by nienawidzić i zabijać wrogów narodu. Zachęcani byli, by na oślep walczyli, rozbijali, rabowali i podpalali. KPCh aktywnie rozwija i podsyca mordercze uczucia. Podczas rewolucji kulturowej, w ramach ideologicznej krucjaty Mao, nastolatki z łatwością biły swoich nauczycieli na śmierć.
Na Zachodzie partie komunistyczne z dumą nawiązują do doświadczeń rewolucji francuskiej i Komuny Paryskiej. Każda rewolucja i powstanie zostały rozpoczęte przez motłoch, który nie miał skrupułów, wstydu i miłosierdzia.
Cały artykuł Zespołu Redakcyjnego „The Epoch Times” pt. „Ameryka w punkcie krytycznym” znajduje się na s. 4 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Artykuł Zespołu Redakcyjnego „The Epoch Times” pt. „Ameryka w punkcie krytycznym” na s. 4 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021
Nie chodzi o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia TK, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od korzeni, w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.
s. Katarzyna Purska USJK
„Budujmy Arkę przed potopem”
Na stoliku obok mojego łóżka postawiłam metalową figurkę św. Michała Archanioła. Kilka dni temu, gdy stojąc przy oknie prowadziłam rozmowę telefoniczną, usłyszałam jakby brzęk stłuczonej żarówki. Skonstatowałam jednak, że zarówno żyrandol, jak i lampka są nienaruszone, więc powróciłam do przerwanej na chwilę rozmowy. Jakież było moje zdumienie, gdy po jakimś czasie zobaczyłam leżącą na podłodze, roztrzaskaną na pół figurkę. Opowiedziałam o tym kilku osobom i byłam zdumiona, jak różnie wyjaśniali ten incydent. Dla kogoś przyczyną uszkodzenia był wadliwy stop metalu, z którego była odlana figurka. Ktoś inny tłumaczył, że spowodowały je mikrodrgania budynku, a jeszcze ktoś inny widział w tym znak duchowy.
Podobnie też skala i przebieg protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności tzw. przesłanki eugenicznej z Konstytucją RP zadziwiły wielu. Różnie też próbowano je wyjaśniać. Przytaczam tu kilka możliwych interpretacji po to, aby zrozumieć te wydarzenia i odnaleźć ich duchowy sens.
W kwestii ich oceny jesteśmy mocno podzieleni, dlatego zacytuję słowa kogoś, kto będąc Polakiem, śledzi całą tę sytuację z perspektywy mieszkańca dawnych Kresów Wschodnich: „Z przerażeniem odbieramy informację o tym, co się dzieje w Polsce. Dla nas na Kresach Polska była i jest świętością. A tu takie rzeczy się dzieją. Rozumiem, że mass media rozdmuchują to, co się dzieje w rzeczywistości, i prawda jest gdzieś pośrodku. Jak to wygląda naprawdę? Odbieram to jako próbę rozwalenia i zniszczenia ostatniego w Europie kraju katolickiego. Smutne to. Nic innego nie pozostaje, tylko się modlić o spokój w Macierzy”. Czy to trafna ocena sytuacji? Pozostawiam odpowiedź Czytelnikom. Zacytowałam ów fragment z listu, aby unaocznić, jak to wszystko, czego w ostatnim czasie byliśmy świadkami, rani głęboko i boli osoby mające poczucie przynależności i tym samym przemożnego obowiązku służenia swojej wspólnocie narodowej.
Radek Pyffel – kierownik studiów Biznes chiński na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, na swoim wideoblogu ma zgoła inny niż autorka cytowanego listu ogląd tych pełnych dramatyzmu wydarzeń. Patrzy na nie z pewnym dystansem i ocenia je racjonalnie. Przede wszystkim zwraca uwagę, że w protestach wzięli udział w większości ludzie młodzi. Stwierdza, że należy je odczytywać jako kolejną manifestacją buntu młodzieży, który ogarnął już wcześniej Amerykę i Europę. Ocenia, że ma on znamiona rewolucji kulturowej. Biorą w nim udział młodzi z tzw. pokolenia milenialsów. Podobnie jak niegdyś czynili to ich rówieśnicy z pokolenia 1968 r., młodzież kwestionuje dziś autorytety, zasady społeczne i wartości. Dlatego przekracza kolejne bariery moralne. Przejawem tego są: wulgarny język, brutalne zachowania kobiet oraz ataki na kościoły i pomniki pamięci narodowej.
Zdaniem komentatora, młodzież, która uczestniczy w tzw. Strajku Kobiet, generalnie nie jest agresywna. Jest tylko złakniona wzajemnych kontaktów i publicznej dyskusji, a swój sprzeciw demonstruje we właściwym sobie języku. Faktycznie, jeśli uświadomimy sobie, że w ostatnim czasie podobna fala protestów miała miejsce we Francji, USA, Chile i Hiszpanii, wtedy przyznamy słuszność tak postawionej tezie.
Według Rafała Ziemkiewicza powodem zamieszek wcale nie jest polityka, lecz psychologia i socjologia (Stracone pokolenie?, „Do Rzeczy” 45/398 2020). Zaznacza on, że pokolenie milenialsów to ci, którzy częstokroć są wychowani w rodzinach niepełnych i dysfunkcyjnych. Stąd tyle wśród nich niespełnionych roszczeń wobec świata i dojmującego poczucia samotności. Jego zdaniem współczesną młodzież cechuje hedonizm, konsumpcjonizm i skrajny indywidualizm. W tej charakterystyce młodzieży jest zgodny z prof. Aleksandrem Nalaskowskim, który dodaje do niej powszechnie występujące skłonności do egoizmu i postawę roszczeniową. Prezentowany przez profesora pogląd zdaje się przeczyć natomiast interpretacji ostatnich wydarzeń, której dokonał Radek Pyffel. Ważnym – jak mi się wydaje – kontrargumentem przeciwko zaprezentowanej przez niego na wideoblogu tezie są przytoczone przez profesora Nalaskowskiego wyniki badań naukowych. Jak z nich wynika, obecne pokolenie milenialsów jest bierne. Nie lubi przebywać w grupach i nie identyfikuje się z jakąkolwiek zbiorowością (A. Nalaskowski, Wielkie zatrzymanie, Biały Kruk, Kraków 2020, s. 39–40). Należałoby więc oczekiwać – tak jak to dotąd bywało – znikomego sprzeciwu lewicującej młodzieży wobec próby prawnej ochrony życia poczętego. Co w takim razie sprawiło, że wyszli na ulice miast?
Według red. Ziemkiewicza, bezpośrednim impulsem do zaangażowania się milenialsów w agresywne manifestacje była reakcja zniecierpliwienia i gniewu wobec przedłużającego się stanu obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych z powodu pandemii oraz związane z tym kryzysy różnej natury. Z drugiej jednak strony pokolenie to żyje raczej w rzeczywistości wirtualnej niż realnej, więc izolacja kwarantannowa nie jest dla niego szczególnie dolegliwa (A. Nalaskowski, jw.). Nic więc dziwnego, że skala ich zaangażowania w tzw. Strajk Kobiet budzi zdumienie polityków i pedagogów.
Zaprezentowane tu opinie prowokują do stawiania pytań: Czy naprawdę masowe protesty przeciwko orzeczeniu TK są wyrazem spontanicznej rewolucji młodych? Czy rewolucja jest ich przyczyną, czy też skutkiem?
Paweł Lisicki we wstępnym artykule zamieszczonym w czasopiśmie „Do Rzeczy” (nr45/398 2020) cytuje wypowiedzi ludzi, których przyjęliśmy nazywać elitą kulturalną. Wśród tych wypowiedzi szczególnie mocne wrażenie zrobiły na mnie słowa naszej noblistki Olgi Tokarczuk: „Nie oszukujmy się – ten system cynicznie będzie wykorzystywał każdy moment kryzysu, wojny, epidemii, żeby cofnąć kobiety do kuchni, kościoła i kołyski (…) Od dziś jesteśmy wojowniczkami”. „Ten cyniczny system” to katolicyzm – wyjaśnia redaktor Lisicki.
Ewa Wanat, była redaktor naczelna TOK FM, z kolei tak pisze: „Padło tabu. Pomazane sprayem kościoły. „J…ać” kler! (…) Padło tabu, okazuje się, że można to wszystko zrobić i żaden grom z jasnego nieba nie spada”. Nie chodzi zatem o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od ich fundamentów, od korzeni. Dokonuje się tego w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.
Gdy przed laty Fryderyk Nietzsche ogłaszał: „Bóg nie żyje. To my Go zabiliśmy”, wskazywał na rodzący się na Zachodzie ateizm. Przyznam się, że z pewnym niedowierzaniem patrzyłam na wzrastający wśród licealistów podziw dla jego filozofii. Dziś dopiero rozumiem, jakie to miało znaczenie. Nietzsche przeciwstawił „słabości chrześcijan podporządkowanych Bogu” siłę i wolę jednostki, której obcy był ideał osoby cierpiącej, ofiarnej i troszczącej się o dobro wspólne. Brutalne i agresywne zachowania uczestników Strajku Kobiet można poniekąd postrzegać jako efekt uwiedzenia młodego pokolenia przez tę filozofię. Owocem tego uwiedzenia są obecne we współczesnej kulturze próby zastąpienia chrześcijańskiego humanizmu przez antyhumanizm. Temida Stankiewicz-Podhorecka w artykule pt. Odczłowieczenie teatru trwa („Wpis” nr 7–8 /117-118, s. 39–41 dokonuje analizy współczesnego repertuaru teatralnego: „Tak więc jesteśmy świadkami kulturowej wojny cywilizacyjnej. (…) Seks ma być współczesnym bożkiem nowego świata. Aby w pełni to zrealizować, trzeba najpierw wrogo nastawić ludzi (w teatrze publiczność, w szkole dzieci i młodzież) do Boga, naszej wiary i Kościoła katolickiego, a następnie całkowicie wyrugować Boga z przestrzeni publicznej i uzależnić człowieka od seksu tak, jak uzależnia się go od narkotyków. (…) już na samym wstępie zabija się w tych młodych ludziach wrażliwość na piękno, prawdę i dobro. (…) Człowiek jako postać w sztuce teatralnej jest nierzadko mniej ważny niż rekwizyt”.
Kultura istnieje w określonej rzeczywistości i ma za zadanie budować wspólnotę. Jednakże obecnie jest to kultura dekonstrukcji i emancypacji, bo domaga się wyzwolenia od wszelkich tożsamości, w tym – wyzwolenia od tożsamości chrześcijańskiej i narodowej. Dlatego uprawnione jest nazywanie jej mianem antykultury.
Współczesne młode pokolenie jest kształtowane w świecie, w którym panuje antykultura i dokonuje się dekonstrukcja. Karmione jest ono fałszywym obrazem świata za pomocą filmu, kolorowych czasopism, a nade wszystko poprzez internet, który coraz mocniej wdziera się w naszą prywatność.
Niewątpliwie na poglądy i postawy współczesnej młodzieży w dużym stopniu wpłynęło także szkolnictwo. W ostatnim okresie zrezygnowało ono z wychowania, stawiając na pierwszym miejscu edukację. Edukacja zaś – jak twierdzi prof. Nalaskowski – nie ma celu, lecz w dużej mierze jest podporządkowana ideologii i celom utylitarnym (zamiast celów wychowawczych i dydaktycznych nauczyciele mają wyznaczać sobie tzw. cele operacyjne). „Nie pytaj o znaczenie, pytaj o użycie” – ta zasada, wyjęta z Traktatu logiczno-filozoficznego Ludwika Wittgensteina, znalazła odzwierciedlenie m.in. w szkolnictwie.
Myślenie młodych jest według prof. Nalaskowskiego irracjonalne, bo nastąpiło wygenerowane przez system edukacyjno-wychowawczy, dobrowolne zrzeczenie się rozumienia.
Sądzę, że ilustracją dla tego zjawiska może być pytanie często zadawane nauczycielom przez uczniów: „Po co mam się tego uczyć?” „Do czego to mi się przyda?”. Wygląda to tak, jakby nie interesował ich sam problem ani jego rozumienie, lecz umiejętność zastosowania w praktyce zdobytych informacji. „Prawdziwe jest, bo działa!”.
W obecnym systemie edukacji dużą rolę odgrywa też postmodernizm, który postuluje radykalny pluralizm oraz odrzucenie wszelkich struktur i schematów życia społecznego. Właśnie z filozofii postmodernistycznej wywodzi się powszechnie panująca dziś na Zachodzie ideologia gender. Oparciem dla niej jest środowisko LGBT. Wywodzący się z tego środowiska autorzy eseju/manifestu, który ukazał się w USA w 1987 r. pod tytułem The Overhauling of Straight America piszą: „Bez dostępu do radia, telewizji, mainstreamowej prasy, nie będzie kampanii. (…) Podczas gdy opinia publiczna jest jedynym podstawowym źródłem mainstreamowych wartości, drugim jest autorytet religijny. (…) Potężnemu wpływowi religijnemu musimy przeciwstawić alians nauki i opinii publicznej”. Jak widać, program, wyrażony w owym manifeście, jest aktualnie realizowany. Krzykliwie obecny w życiu publicznym ruch LGBT podważa prawo naturalne, a nawet ludzką naturę. Mimo to zdaje się być coraz bardziej atrakcyjny dla młodego pokolenia Polaków. Naczelnym postulatem ideologii gender jest absolutna wolność człowieka, wobec Boga i Kościoła katolickiego nauczającego o naturze męskości i kobiecości dopełniających się w relacji pomiędzy mężem a żoną. Wolność ta jest rozumiana jako uświadomiona konieczność. Stąd postulat oderwania się od norm społecznych i wypływających z prawa naturalnego zasad.
Można zatem opisać trwające w Polsce manifestacje jako bunt autonomicznej jednostki przeciw Kościołowi, jego nauce o niepodważalnej godności osoby ludzkiej, o małżeństwie i rodzicielstwie. Można również widzieć w nich bunt człowieka wobec Stwórcy i Jego stwórczego planu, a także wobec fundamentalnych wartości, takich jak prawda, dobro i piękno, na których jest zbudowana cywilizacja chrześcijańskiego Zachodu.
Akty agresji wobec kapłanów i profanacje kościołów zdają się jawić jako metodycznie przygotowane. Poprzedziły je szeroko omawiane i nagłaśniane w mediach skandale pedofilskie dotyczące ludzi Kościoła, w tym medialne ataki na kolejnych biskupów. Niemałą rolę w promowaniu antykościelnych i antykatolickich postawa odegrały również filmy braci Siekielskich. Punktem kulminacyjnym zaś stał się atak na Jana Pawła II jako na – być może już ostatni – powszechnie uznawany w świecie autorytet moralny. Pojawił się nawet postulat jego „dekanonizacji” jako kolejny etap dekonstrukcji Kościoła.
Niewątpliwie opisywane protesty i strajki mają swój wymiar polityczny. Ruch Kobiet, który wyznaczył prezydentowi RP tydzień na wypełnienie skrajnie lewicowych roszczeń, łącznie z postulatem odsunięcia PiS od władzy, wyznaczył sobie cele polityczne. Jednakże, jak komentuje na swoim wideoblogu Radek Pyffel, klęska PiS wcale nie będzie oznaczała zwycięstwa opozycji, gdyż rozgrywająca się właśnie rewolucja zmiecie także i opozycję. Tak więc aplauz ze strony opozycji dla tych postulatów jest całkiem nieuzasadniony. Przegrywają bowiem ci wszyscy, którzy są wierni wartościom i zasadom i którzy chcą zachowania instytucji i struktur. A zatem nie o projekt polityczny tu chodzi, lecz o wojnę cywilizacyjną. Homoseksualiści walczą o prawa do zawierania małżeństw i do adopcji dzieci. Transwestyci – o prawa do zmiany płci na życzenie.
Ale to, o co walczą, nie może być prawem, gdyż prawo ma prowadzić do dobra, a nie do zła. Coś, co stoi w sprzeczności z naturą, nie może być nazwane dobrem. Aby coś nazwać dobrem lub złem, musi być odniesione do prawdy. Ta zaś musi być zgodna z rzeczywistością.
Tymczasem w płynnej, postmodernistycznej rzeczywistości prawda obiektywna nie istnieje, a słowa zmieniają swoje znaczenie. Czy tak samo jak kiedyś rozumiemy dziś słowa: ‘miłość‘, ‘tolerancja’? Tolerancja jako wartość absolutna? Równość jako wartość priorytetowa? Zmienione znaczeniowo słowa zmieniły ludzkie myślenie i czynią niemożliwym wzajemne porozumienie. Jeśli się tym pogodzimy, to jak możemy ocalić demokrację? Alexis de Tocqueville w dziele pt. O demokracji w Ameryce wyraził pogląd, że choć demokracja jest przyszłością Europy, to jednak dążenie do równości może jej zagrozić, ponieważ normy w niej są dostosowane do woli większości. Był on przekonany, że demokracja nie przetrwa utraty wiary chrześcijańskiej, gdyż samostanowienie wymaga jednakowego, wspólnego spojrzenia na prawdy moralne. Podobnie też myślał papież Jan Paweł II, który w encyklice społecznej Centesimus annus napisał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przeradza się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.
Spróbujmy w tym świetle spojrzeć na to, co z obserwowanych ostatnio postaw wynika dla Polski i dla całej Zachodniej cywilizacji zbudowanej przecież na wartościach chrześcijańskich. Wolność absolutna, zdegradowany i uprzedmiotowiony człowiek. Czym będzie ów nowy porządek świata? Karta praw zwierząt obok Karty Praw Człowieka? Czyżby to wszystko dokonywało się samoistnie i spontanicznie? Niezależnie od odpowiedzi, trzeba nazwać to, co się teraz dzieje, wojną cywilizacyjną. Wbrew narzucającym się obrazom, nie można jej sprowadzać do brutalnych starć ulicznych i protestów. To wszystko jest tylko unaocznionymi jej skutkami, które wskazują na istotę problemu. Obsceniczne słownictwo, akty przemocy i barbaryzacja demonstrantów świadczą albo o ich skrajnej demoralizacji albo o całkowitej niezdolności do panowania nad swymi emocjami. Obie diagnozy mogą budzić poważne zaniepokojenie. Uznanie, że mamy do czynienia z wojną cywilizacji, stawia każdego wobec konieczności opowiedzenia się po stronie cywilizacji życia lub cywilizacji śmierci. Nikt nie może pozostać biernym obserwatorem tej wojny. Wszyscy zmuszeni jesteśmy wziąć w niej udział. Tylko jak?
Wygląda na to, że przegraliśmy bitwę o język. A Kościół katolicki, zwłaszcza w swoich strukturach hierarchicznych, zdaje się być coraz mniej widoczny. Czy wobec tego wierzący katolicy i konserwatyści są na pozycji przegranej?
Prawdziwą przyczyną tych „rzeczy nowych” – twierdzi Rod Dreher w książce pt. Opcja Benedykta – jest pustka duchowa wytworzona przez ateizm, który pozostawił młode pokolenia bez drogowskazów.
We wstępie do swojej książki przytoczył fragment wypowiedzi Josepha Ratzingera: „Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy (…) Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. (…) To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych… W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Uświadomią sobie, że ich egzystencja oznacza „nieopisaną samotność”, a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy. Wtedy i dopiero wtedy – w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali”. Wypowiedź ta pochodzi z roku 1969 i dziś nazywana jest proroctwem Benedykta XVI. Może być odczytywana w kluczu obecnego czasu. Pokazuje, że uczciwi konserwatyści i katolicy muszą zaangażować się w swoją wiarę i obronę fundamentalnych wartości w świecie, który staje się dla nich coraz bardziej wrogi.
Przy tym poziomie agresji jest już za późno na dialog społeczny, ale zawsze jest czas na jasne przedstawienie nauki Kościoła i osobistych przekonań bez względu na konsekwencje. Oczywiście wymaga to dużej odwagi cywilnej i wiary nie tylko deklarowanej.
Rod Dreher proponuje „wypracowanie nowatorskich, wspólnotowych rozwiązań”, które pomogą wytrwać w wierze i wartościach. Domaga się też dokonania osobistego wyboru, czy „jesteśmy gotowi zrobić decydujący zwrot ku prawdziwie kontrkulturowemu przeżywaniu chrześcijaństwa, czy też skażemy nasze dzieci i wnuki na asymilację”. Obrona własnej wiary i rzeczy świętych jest również po to, aby za jej sprawą rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, przemieniała się w taki sposób, jak przed wiekami dokonało się to za sprawa reguły św. Benedykta i mnichów, którzy według niej żyli.
„Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i „podmiotowości” społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności. – napisał Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (CA 46).
Budujcie Arkę przed potopem
Niech was nie mami głupców chór!
Budujcie Arkę przed potopem
Słychać już grzmot burzowych chmur!
Zostawcie kłótnie swe na potem
Wiarę przeczuciom dajcie raz!
Budujcie Arkę przed potopem
Zanim w końcu pochłonie was!
– brzmią słowa ballady Jacka Kaczmarskiego.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „»Budujmy Arkę przed potopem«” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Cicha wielomilionowa większość nie akceptuje moralnie nagannych teorii i próby wywrócenia społecznych reguł funkcjonowania rodzin, społeczeństwa i państwa. Ale nie widać jej i nie słychać.
Marian Smoczkiewicz
Refleksja na Święta i koniec roku
Kończący się rok 2020 nie nastraja zbyt optymistycznie. Każdy człowiek ma swoje radości i smutki, które go dotykają w życiu, niezależnie od zamożności, pozycji zawodowej, zdrowia, relacji rodzinnych itp. Są też problemy dotyczące pewnych grup społecznych, narodów, a nawet cywilizacji. To nie są sprawy obojętne dla jednostki ludzkiej i silnie wpływają na jej dobrostan i tak ważne poczucie bezpieczeństwa.
Ten rok był i jeszcze jest bardzo obfity w różne wydarzenia o charakterze globalnym. Z początkiem roku 2020 pojawiła się infekcja wirusowa COVID-19, u nas znana bardziej pod nazwą koronawirusa. Decyzją Światowej Organizacji Zdrowia dostała status pandemii, czyli infekcji o ogólnoświatowym zasięgu. To spowodowało decyzje większości rządów o nałożeniu na większość dziedzin życia restrykcji o niespotykanej dotychczas skali. Objęły możliwości przemieszczania się, spotykania się, nawet handlu. Zamknięto restauracje, bary, większość hoteli, muzea, kina, teatry oraz kościoły. Zabroniono organizowania spotkań towarzyskich i rodzinnych typu śluby czy pogrzeby. Zamknięto stadiony sportowe, ośrodki rekreacji, sanatoria. Szkolnictwo podstawowe i wyższe, jak i wiele zakładów pracy czy urzędów przestawiono na tryb zdalny, czyli tzw. online. Trudno wszystkie zmiany roku 2020 wymienić, ale to, co się stało, w sposób zasadniczy odbija się na naszym indywidualnym życiu i samopoczuciu.
Nie wiemy jeszcze, jaki te restrykcje przyniosą skutek i czy koszt tego przedsięwzięcia nie przerośnie uzyskanych wyników. Na razie znosimy ograniczenia, a inni, mniej szczęśliwi, doświadczają zakażenia i związanych z tym cierpień.
Epidemie różnego typu trapiły ludzkość na przestrzeni wieków i są ściśle związane z naszym bytem. Śmiertelne żniwo dawnych epidemii jest nieporównywalne z obecną sytuacją. Niegdyś wymierały całe miasta, tylko nieliczni przeżywali. Obecnie mamy większą wiedzę o naturze zarazka i możemy się przygotować na jego zwalczanie, choćby przez szczepionki. Epidemia jest plagą, której, jak widać, nie zawsze możemy zapobiec, podobnie jak innym zjawiskom natury w postaci huraganów, powodzi czy pożarów. Są one niezależne od nas, trzeba się z nimi zmagać i na podstawie posiadanej wiedzy, doświadczenia i możliwości łagodzić ich negatywne skutki.
Jednak są inne globalne nieszczęścia, które sami sobie fundujemy. Zaliczyć do nich trzeba takie zaskakujące w sumie wydarzenia, jakim stał się pod koniec roku „strajk kobiet” w odpowiedzi na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie nielegalności aborcji w przypadku podejrzenia wady rozwojowej nienarodzonego jeszcze dziecka. Decyzja Trybunału jest tylko przecież potwierdzeniem artykułu 38 Konstytucji o zapewnieniu każdemu człowiekowi prawnej ochrony życia.
Strajki odbyły się w dużych miastach, ale również w licznych pomniejszych gminach. Ich liczebność, zacietrzewienie, agresja i wulgarność uczestników zaskoczyły wielu ludzi, w tym polityków. Ucieszyły zapewne inspiratorów całej akcji. Strajki te szybko bowiem przerodziły się z proaborcyjnych w polityczne i ujawniły główny cel, jakim stale pozostaje obalenie rządu za wszelką cenę i walka z Kościołem katolickim.
Wśród licznych aspektów tych wydarzeń zwraca uwagę gremialny udział młodzieży, a to już budzi duży niepokój. Media chętnie pokazują osoby stojące na czele protestów. Ze względu choćby na mentalność tych pań trudno oczekiwać, by odniosły sukces polityczny na dłuższą metę, bez względu na siły i pieniądze, jakie za nimi stoją. Pozostaje jednak problem młodzieży. Trudno znaleźć odpowiedzi na pytania: co ją wyciągnęło na ulicę? Co wywołało taką agresję i chęć niszczenia? Na pewno bunt przeciwko starszemu pokoleniu, co jest typowe dla młodych. Może też brak szkoły i kontaktu z rówieśnikami podczas obostrzeń epidemicznych. Wreszcie słabe więzi rodzinne. To wszystko jakoś tłumaczy obecność na strajkach młodych ludzi, ale tylko w drobnym stopniu.
Oczywiście istnieje cicha milionowa większość, która nie akceptuje moralnie nagannych teorii i próby wywrócenia społecznych reguł funkcjonowania rodzin, społeczeństwa i państwa. Ale nie widać jej i nie słychać. Chciałoby się zawołać, właśnie pod koniec roku, kiedy analizuje się miniony czas: gdzie jest pokolenie św. Jana Pawła II i jego dzieci? Nietrudno zauważyć, że ilość młodzieży uczestnicząca we Mszach św. gwałtownie spada i proces ten nasila się od dziesiątków lat. Podobnie wygląda sprawa religii w szkole. Dzieci po I Komunii św. i ewentualnym bierzmowaniu w znacznym procencie przestają uczestniczyć w lekcjach religii, uważając, że posiedli wystarczającą wiedzę w tej dziedzinie. W większości przypadków odbywa się to za aprobatą rodziców. Nieliczni, którzy chodzą na lekcje religii, są pod dużą presją niechodzących. Ci z kolei prezentują się jako osoby o szerokiej optyce, światłe, postępowe i wolne od religijnych przesądów. Taka postawa z kolei w opinii lewackich i niestety modnych mediów jest dobrze odbierana.
A młodzież odpływa od wartości uniwersalnych, chrześcijańskich, wymagających wysiłku i pracy nad sobą – w stronę przyjemności, totalnej wolności bez odpowiedzialności, seksu bez ograniczeń, uzależnień i na końcu zatracenia w nihilizmie.
Młody człowiek wchodzący w życie szuka przede wszystkim atrakcyjnej dla siebie drogi. Ta łatwa i szeroka często jest mało warta. Wartościowe wybory wymagają z reguły wysiłku i tu jest potrzebna pomoc rodziców, nauczycieli, którzy będą umieli wskazać korzyści, jakie płyną z własnego zaangażowania i włożonego trudu. Najlepszym przykładem jest sport, gdzie tylko mozolny trening przynosi wyniki. Młodzież należy wychowywać i jest to obowiązek rodziców, opiekunów, nauczycieli, trenerów, katechetów. Wychowanie polega na dyscyplinie, stanowczości, wymaganiu, a wszystko to musi być przeniknięte miłością. Dawniej mówiło się o powołaniu do pracy z młodzieżą, gdyż nauczyciel, a w słowie tym mieściło się również znaczenie ‘wychowawca’, był zawodem zaufania społecznego. I to właśnie ta grupa zawodowa powinna zadbać, by poprawność polityczna nie miała wpływu na sposób kształcenia i wychowania.
A to, co obserwowaliśmy na ulicach, jest efektem tzw. bezstresowego wychowania, które chyba funkcjonuje do dziś.
Zapomniano, że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba o to walczyć, pokonywać trudności. Z fizjologii wiadomo, że życie bez stresu nie istnieje. Stres jest nieodłącznym warunkiem istnienia. Rodzice powinni wiedzieć, co ich dorastające dzieci robią poza domem, w jakim towarzystwie się obracają, jak korzystają z internetu, czym się interesują. Dziecko to nie roślinka, którą wystarczy podlewać i niech sobie rośnie, ale organizm, który należy chronić przed złymi czynnikami, przesadzać w korzystniejsze warunki, oczyszczać z chwastów, przycinać, aby z czasem wyrosło na wspaniałe drzewo ku radości wszystkich.
Na wychowanie młodego człowieka ogromny wpływ, prócz rodziców, ma w naszym kraju Kościół katolicki. I tu coś pękło. Jak widać po ostatnich wydarzeniach, część młodzieży zgubiła moralne podstawy, które powinna wynieść z domu, a pogłębić w Kościele. Do tego obecne media są w znakomitej większości opanowane przez liberalno-lewicową ideologię. Przekaz jest kierowany głównie do średniego pokolenia i ich dzieci. Proponuje się życie bez ograniczeń: co lubię, to robię, życie jest jedno, a jak coś przeszkadza, trzeba to zwalczyć i zniszczyć. Głosy nawołujące do opamiętania, że nie tędy droga, określa się jako zacofanie, kołtuństwo i średniowiecze. Taką postawę jeszcze można by zrozumieć, bo każdy szuka na swój sposób pojętego szczęścia. Jednak obok tego promuje się różne dewiacje, takie jak kwestionowanie biologicznej płci, promowanie wynaturzeń seksualnych i w konsekwencji redefinicję rodziny. Pod płaszczykiem wolności osobistej przemyca się ideologię zniszczenia społeczeństwa i jego wartości. Nowe społeczeństwo ma być otwarte na wszystkie nowinki, choćby głupie i szkodliwe; ma być szczęśliwe i nieskrępowane jakimiś przestarzałymi dogmatami.
Rok 2020 jak na dłoni pokazał, że wszyscy mogą się łączyć ze wszystkimi, a później rozchodzić, by znów się połączyć, ale tym razem już w innych konfiguracjach. A najważniejsze, aby być sprawnym i zdrowym. Chciałoby się powiedzieć: na Titanicu też wszyscy byli zdrowi, i co z tego?
Kto się upomni o ludzi chorych, inwalidów, niepełnosprawnych intelektualnie? Okazuje się – co głośno oraz ordynarnie wybrzmiało w listopadzie 2020 roku na ulicach polskich miast, w ustach manifestujących Polaków, że takie osoby trzeba eliminować, i to już w życiu płodowym. Zakwestionowano pewną oczywistość, że matka i ojciec, mając niepełnosprawne dziecko, w znakomitej większości zajmują się nim, bo chcą, a przede wszystkim, bo je kochają. Te manifestacje powodują, że można by tę samą miarę przyłożyć do osób starszych, niesamodzielnych, terminalnie chorych. Idąc dalej tym tokiem myślenia: wymagający stałej opieki sami powinni zrozumieć, że czas już odejść z tego świata i przestać pobierać emeryturę, generować wysokie koszty opieki, na które wszyscy się składają, po prostu zrobić miejsce młodszym. Na tym polega eutanazja.
Aborcja i eutanazja to jest to samo. A decyzję o wykonaniu takiego wyroku podejmują ci, którzy nie tylko szczęśliwie się urodzili, ale jeszcze są młodzi i zdrowi.
Jednak jest to zabijanie. Zabijanie dla cudzej wygody i komfortu. Ten tragiczny wyrok maskuje się piękną otoczką gładkich słów. Prawo do zabijania innego człowieka nie ma nic wspólnego człowieczeństwem. Nie wychodzi naprzeciw czyjemuś cierpieniu, a już z pewnością nie jest spełnianiem jego pragnienia. Śmierć przez np. zastrzyk ma być świadomą decyzją, wyborem chorego czy osoby starej. Są do tego propagandowe materiały pokazujące np. starców w otoczeniu „kochającej” rodziny, oświadczających, że dosyć się nażyli i czas już uszczęśliwić najbliższych spadkiem i swoim zniknięciem. Przerysowane? Nie. Takie filmy są do obejrzenia w mediach. Bardzo podkreśla się aspekt samodzielnej decyzji, pozostawiając szeroko otwartą furtkę. Kandydat do eutanazji, który nie prosi o zakończenie życia, nie rozumie perswazji rodziny, lekarza, możne być komisyjnie uznany za niepoczytalnego, nie mającego pełnego rozeznania rzeczywistości. W takiej sytuacji decyzję podejmie komisja z pominięciem zainteresowanego.
Czy młodzi ludzie, demonstrujący w listopadzie, dadzą sobie wmówić, że to jest postęp i lepsza przyszłość?
Choć koniec roku optymizmem nie napawa, to jednak każdy człowiek ma w sobie system, który pomaga odróżniać dobro od zła i nie zależy od wykształcenia ani światopoglądu. Jest wrodzony. To się nazywa etyką naturalną, a na niej są zbudowane albo odnoszą się do niej etyka chrześcijańska, materialistyczna itp. Kościół katolicki, ucząc religii, uczy także etyki. W ostatnich latach KK został zapędzony – w dużym stopniu z własnej winy – do narożnika z powodu przestępstw pedofilskich. Ta ohydna zbrodnia dotyka wiele środowisk, ale w Kościele ma szczególnie negatywny odbiór społeczny. Powinna być wyjaśniona i surowo ukarana. Ciemny margines, który ciąży na Kościele, nie może jednak hamować jego nauki, szczególnie w tak trudnych czasach, kiedy pojawiają się ideologie przeczące prawom natury, niszczące relacje rodzinne, społeczne, nawołujące do wolności bez ograniczeń, wyuzdania i schlebiania najniższym instynktom.
Mijający rok to stan oczekiwania na silny głos Kościoła katolickiego. Głos, który jasno wskaże, co jest dobre, a co nie do przyjęcia.
Jeśli jesteśmy chorzy, to zgłaszamy się do lekarza po pomoc, chociaż mamy świadomość, że on też od czasu do czasu choruje, ale to nie znaczy, że nam nie może skutecznie pomóc. Cała siła wpływowych mediów idzie w kierunku podkopania i osłabienia pozycji Kościoła w głoszeniu wartości moralnych, jakie powinny być przestrzegane w życiu społecznym, rodzinnym i być fundamentem wychowania przyszłych pokoleń. Są biskupi i kapłani, którzy mają odwagę mówić prawdę wprost, a ta wywołuje falę nienawiści.
Koniec roku to też zupełnie nieoczekiwane wydarzenie: atak na św. Jana Pawła II w związku z przestępstwami seksualnymi w Kościele. Jest to paskudne kłamstwo, manipulacja dokumentami, świadome obrzucanie błotem nieżyjącego Papieża, bo na pewno coś się przyklei. Jeszcze nie tak dawno taki atak byłby niemożliwy. Wywołałby silne społeczne oburzenie. W 2020 roku już można.
Ludzie w większości zgodzili się, by zabrać im wszystko, co jest coś warte. Zabrać autorytety, piękne wzorce, które im wskazywały drogę, wszystko zszargać. Na pustyni bez drogowskazów, kompasu, zdani na wskazówki podrzucane przez manipulatorów i innych hochsztaplerów, całkowicie bezwolni, łatwo pójdą na zatracenie.
Teraz łatwiej zrozumieć tak liczny odzew, szczególnie młodzieży, na apel zupełnie nieznanych manipulatorów z tak zwanego strajku kobiet.
Koniec roku, grudzień, za chwilę święta Bożego Narodzenia, a mimo to jest szaro i smutno. Gdzie jest jakieś światło w tym zalewie kłamstwa, dziwactwa i rozprzężenia? Święty Jan Paweł II przed laty na placu Zwycięstwa poprosił Ducha Świętego, aby zstąpił na tę ziemię, i dużo się od tego czasu zmieniło. Niestety nie wszystko na dobre, bo jako wspólnota od pewnego czasu nie bardzo z Duchem Świętym współpracujemy. Potrzeba nam większej aktywności i modlitwy, i zawierzenia Matce Najświętszej, Królowej Polski.
Niech Światełko Betlejemskie, które przychodzi, będzie tym jasnym promieniem, który rozjaśni wszystko, wskaże nam drogę do pomyślności Ojczyzny.
Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Refleksja na Święta i koniec roku” znajduje się na s. 8 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.