Gościem „Muzycznej Polskiej Tygodniówki” Tomasza Wybranowskiego jest Bartosz Marmol alias Dildo Baggins. Muzyk mówi o premierze swojej najnowszej płyty, która ukazała się 18 czerwca.
Na album składa się 13 utworów. Każdy z nich niesie ze sobą zupełnie inną, muzyczną opowieść, która tworzy jednak spójną i nostalgiczną całość.
Tutaj do wysłuchania program z udziałem Bartosza Marmola aka Dildo Bagginsa:
Jak zaznacza artysta – Bartosz Marmol – znany z kreacji Administratorra, Administratorra Electro i albumów z liderem Komet Lesławem, album Dildo Bagginsa powstał w życzliwym płomieniu i przyjacielskim wsparciu redakcji muzycznej Radia WNET:
Radio WNET jest rzeczywiście ojcem i matką chrzestną całego projektu. (…) Dildo Baggins zaczął publikować swoją muzykę już w grudniu. Wtedy wyszedł „Bezglutenowy”. Od tamtego momentu można rzec, że za każdym małym krokiem Dilda Bagginsa podążało Radio WNET – komentuje Bartosz Marmol.
Bartosz Marmol opowiada o pandemicznych początkach pracy nad nowym projektem, jakim stała się dla niego muzyka Dildo Bagginsa.
Jak podkreśla muzyk, wszystko powatawało bardzo spontanicznie i bez konkretnej perspektywy:
W grudniu nie myślałem, że skończy się to płytą (…) Powiedzieć, że nie planowałem tego to za mało. Był okres pandemiczny i powstało kilka piosenek. Ze względów pandemicznych ograniczeń materiał ten powstał w domu – mówi Bartosz Marmol.
Tutaj linki do albumu „Dla wszystkich dziewczyn nie dla wszystkich chłopców” w serwisach streamingowych: Dildo Baggins
W rozmowie z Tomaszem Wybranowskim artysta zdradza kulisy pracy nad pierwszymi utworami i teledyskiem swojej nowej muzycznej kreacji.
Bartosz Marmol wspomina, że wszystkie piosenki miały być zupełną świeżością i nie korespondować klimatem z jego poprzednimi projektami Adminstratorra czy Administratorra Electro:
Podobały mi się te utwory. Pomyślałem, że zrobimy jakiś teledysk – coś całkowicie z innej beczki, nowy projekt, żeby to nie było kojarzone. Nawet nie chciałem pokazywać twarzy – stwierdza Bartosz Marmol.
Bartosz Marmol, gość Tomasza Wybranowskiego w „Muzycznej Polskiej Tygodniówki” przybliżył także słuchaczom wątpliwości, które towarzyszyły mu przy wypuszczaniu na świat pierwszego singla Dilda Bagginsa „Bezglutenowy”:
To nie było planowane jako singiel. Zawsze są jakieś potrzeby singlowe, który utwór powinien spełniać. Ta piosenka nie klasyfikowała się w kategorii, że to się może komuś spodobać – a spodobała się. Ta piosenka jest też bardzo długa jak na dzisiejsze realia medialne – komentuje Bartosz Marmol.
Dildo Baggins to postać związana przede wszystkim z muzyką, ale nie tylko. Istotnym elementem postaci są maski stworzone przez Luizę Kwiatkowską, znaną ze współpracy z poetą Juliuszem Erazmem Bolkiem nad poetyckimi kalendarzami.
Za oprawę graficzną albumu odpowiada Grzegorz Szyma, znanym szerzej jako dj Hiro Szyma i jeden z muzyków zespołu Das Moon.
Utworom promującym album towarzyszą muzyczne filmy nakręcone we współpracy z zespołem Bardzo Spoko Produkcja. I jeszcze jedno, produkcja i relizacja muzyki Dildo Bagginsa – studio Serakos, czyli Magda i Robert Srzedniccy.
To płyta warta słuchania! – dodaje Tomasz Wybranowski, nasz szef muzyczny.
20 i 21 czerwca 1940 r. miała miejsce egzekucja w podwarszawskich Palmirach, w której zginęło 358 polskich więźniów. O nazistowskiej zbrodni przypomniał m.in. premier Mateusz Morawiecki i IPN.
[related id=93223 side=right] W poniedziałkowy wieczór Mateusz Morawiecki opublikował na Facebooku wpis przypominający o niemieckiej zbrodni w Palmirach, którą określił mianem „świadectwa prawdy o bestialskich zbrodniach niemieckich w czasie II wojny światowej”. Premier zaznaczył, że zginęło wówczas 358 więźniów Pawiaka, a sama zbrodnia była największą jaka odbyła się w tych okolicach. Jak czytamy we wpisie premiera:
Zginęli, bo byli Polakami, elitą narodu polskiego, a więc elementami niebezpiecznymi dla Niemców, którzy w ten sposób realizowali swoje cele budowy „nowej Europy”. W niej nie było miejsca dla narodu polskiego. Polska elita miała być brutalnie eksterminowana, by nie móc podjąć roli przywódców w walce o byt narodowy – komentuje w mediach społecznościowych szef rządu.
🟥 81 lat temu, w ramach akcji AB, w Palmirach pod Warszawą Niemcy rozstrzelali wybitnych przedstawicieli polskiego życia politycznego, społecznego, kulturalnego i sportowego.
Od września 1939 r. do lipca 1941 r. Palmiry stały się miejscem mordu ponad 1700 osób. pic.twitter.com/B2sZJsode4
— Instytut Pamięci Narodowej (@ipngovpl) June 21, 2021
Jak wspomina premier, wśród zamordowanych w Palmirach znaleźli się przedstawiciele polskiej elity intelektualnej. Zginęli wówczas m.in. marszałek Sejmu RP i działacz ludowy, Maciej Rataj, poseł i działacz Polskiej Partii Socjalistycznej, Mieczysław Niedziałkowski oraz złoty medalista olimpijski z Los Angeles w biegu na 10 000 metrów, Janusz Kusociński.
W Palmirach po wojnie ekshumowano 1720 osób. Każdy z Nich miał swoją rodzinę, swoją piękną historię, swoje marzenia. I to wszystko, te historie i marzenia, zostały rozstrzelane przez Niemców w Palmirach – podsumowuje we wpisie Mateusz Morawiecki.
Premier Mateusz Morawiecki nie był jednak jedynym, który w ostatnich dniach oddał symboliczny hołd ofiarom zbrodni w Palmirach. Jak czytamy we wpisie IPN na Twitterze, 21 czerwca wiceprezes instytutu dr Mateusz Szpytma złożył kwiaty na palmirskim Cmentarzu Wojennym. Ponadto, z inicjatywy wicemarszałka Sejmu Piotra Zgorzelskiego w Parlamencie otwarto specjalną pamiątkową wystawę „O zbrodni w Palmirach na nowo”.
— Instytut Pamięci Narodowej (@ipngovpl) June 21, 2021
🇵🇱 Z inicjatywy wicemarszałka #Sejm@PZgorzelskiP w Parlamencie otwarto wystawę „O zbrodni w #Palmiry na nowo”. Ekspozycja jest hołdem złożonym 2115 ofiarom, zamordowanym przez niemieckiego okupanta w tajnych egzekucjach, w tym marszałkowi Sejmu II RP Maciejowi Ratajowi.#Pamięćpic.twitter.com/yrNPwOXplU
Krystyna Pawłowicz wypowiedziała się w sprawie nadchodzącego meczu Polska – Szwecja. Nawołuje Szwedów by przed rozgrywką zwrócili Polsce „zrabowany (…) ogrom naszego narodowego dziedzictwa”.
Dawna posłanka i obecna sędzia Trybunału Konstytucyjnego zabrała głos w sprawie zbliżającego meczu Polska-Szwecja na EURO 2020. W swoim wpisie w mediach społecznościowych Krystyna Pawłowicz apeluje o reparacje za spór polsko-szwedzki z XVII w.:
Szwedzi! Przed meczem ZWRÓĆCIE Polsce ZRABOWANY i wywożony flotyllami w czasie Potopu ogrom naszego narodowego dziedzictwa, pamiątki i skarby, które przetrzymujecie – pisze Krystyna Pawłowicz na Twitterze.
Szwedzi ‼️ Przed meczem ZWRÓĆCIE Polsce ZRABOWANY i wywożony flotyllami w czasie Potopu ogrom naszego narodowego dziedzictwa,pamiątki i skarby,które przetrzymujecie. Zob.szerzej:M.Jankowski i H.Kowalski „Uratowane z Potopu” https://t.co/HB5EQorFiFhttps://t.co/NbHWXSm86t
— Krystyna Pawłowicz (@KrystPawlowicz) June 20, 2021
Odezwa Krystyny Pawłowicz spotkała się z szeroką reakcją medialną, nie tylko w Polsce. Mimo, że sędzia przekazała później, że wpis był jedynie żartem przed meczem, wypowiedź odnotowała już szwedzka prasa. Słowa byłej posłanki PiS zacytował szwedzki dziennik „Aftonbladet”. Przy okazji artykułu gazeta przytoczyła jeszcze inną wypowiedź Krystyny Pawłowicz na temat wydarzeń tzw. „Potopu szwedzkiego”. Jak cytuje Krystynę Pawłowicz „Aftonbladet”:
Rabowali Polskę jak dzika barbaria, jak Rosjanie i Niemcy – czytamy wypowiedz sędzi w szwedzkim dzienniku.
Zdaniem autorów tekstu, Krystyna Pawłowicz w związku z piłkarskim meczem domaga się zemsty:
Krystyna Pawłowicz, ultrakonserwatywna parlamentarzystka i sędzia Trybunału Konstytucyjnego, podniosła ton w rzadko spotykany sposób. Na Twitterze stwierdziła, że to coś więcej niż mecz piłki nożnej i domagała się zemsty – czytamy „Aftonbladet”.
Sędzia Trybunału Konstytucyjnego opublikowała na Twitterze kolejną wypowiedź, w której uściśliła, że poprzedni wpis dotyczący reparacji był jedynie żartem.
Niedbającym o polskie interesy,dziedzictwo narodowe,szydzącym nawet z żartobliwego przedmeczowego wpisu o zwrocie przez Szwecję zagrabionych dóbr RP,nienawidzącym Polski,tym razem zdjęcie symboliczne,ale i jednoznaczne… pic.twitter.com/2AllfxV0SK
— Krystyna Pawłowicz (@KrystPawlowicz) June 20, 2021
Od kilku tygodni trwa dyskusja na temat ewentualnego powrotu Donalda Tuska do krajowej polityki. 46,3 proc. ankietowanych sądzi, że zwiększyłoby to szansę na zwycięstwo opozycji.
W trwającej od jakiegoś czasu dyskusji na temat możliwego powrotu Donalda Tuska na polską arenę polityczną pojawiają się różne głosy. Zdaniem „Gazety Wyborczej” Tusk prawdopodobnie zastąpi w sprawowaniu funkcji szefa Platformy Obywatelskiej, Borysa Budkę. Według innej prognozy, Tusk miałby wystartować w wyborach uzupełniających do Senatu po tym, jak wybrana z Warszawy senator zrzekłaby się mandatu.
W związku z dużym zainteresowaniem tematem, portal Onet.pl zlecił Instytutowi Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS specjalne badanie. W ankiecie wzięło udział 1100 osób. Badanie odbywało się w całej Polsce w dniach 19-20.06 metodą CATI. Oto wyniki!
Według 46,3 proc. respondentów powrót byłego premiera podniósłby szansę na wygraną opozycji. Z kolei zdaniem 36,4 proc. badanych powrót Donalda Tuska zmniejszyłby szanse opozycji na zwycięstwo. 17,3 proc. nie ma zdania bądź nie wie.
Jak podaje Onet, pozytywne rezultaty Donalda Tuska prognozują częściej mężczyźni. Jest to 50 ankietowanych panów i 42 proc. pań. Powodzenia Tuskowi nie wróży za to 36 proc. kobiet i 37 proc. mężczyzn, którzy twierdzą, że zmniejszy on szansę opozycji.
Skuteczność Tuska najsłabiej oceniana jest przez respondentów, którzy w ostatnich wyborach do Sejmu oddali swój głos na PiS. Jak czytamy w sondażu IBRiS: „Jedynie 22 proc. z nich twierdzi, że Tusk pomoże opozycji. 63 proc. twierdzi, że przeszkodzi, a 14 proc. nie ma zdania”.
Z kolei pośród wyborców Koalicji Obywatelskiej 81 proc. badanych uważa, że były premier podnosi szanse opozycji, 11 proc. twierdzi, że zmniejsza, a 8 proc. nie wie.
Najsilniejszą wiarą w powodzenie opozycji za sprawą powrotu Tuska wierzą ankietowani w wieku od 18 do 29 lat. Przeciwnie twierdzą badane osoby w przedziale od 60 do 69 lat.
Wiceszef PO Tomasz Siemoniak komentuje patową sytuację w związku z brakiem nowego Rzecznika Praw Obywatelskich: „Ten pat trwa i jego sprawcą jest obóz rządzący, który wysuwa kandydatury polityczne”.
Tomasz Siemoniak mówi o atakach hakerskich na skrzynki mailowe polskich polityków. Deputowany nie potrafi zrozumieć, jak rządowi politycy mogli wykorzystywać do celów służbowych skrzynki prywatne. Jak komentuje wiceszef Platformy Obywatelskiej, nie powinno się mieszać prywatnej i służbowej sfery życia:
Nigdy nie posługiwałem się w sprawach służbowych prywatnymi mailami (…), po prostu były własne serwery z adresami rządowymi specjalnie zabezpieczone, jeśli jakakolwiek korespondencja się odbywała to właśnie taką drogą – stwierdza Tomasz Siemoniak.
Rozmówca Katarzyny Adamiak zaznacza, że nie jest zaskoczeniem, iż rozmaite polskie instytucje bywają celami ataków hakerskich. Zdaniem Tomasza Siemoniaka podobna cyberprzestępczość jest elementem naszej internetowej codzienności:
Nie jest żadną tajemnicą, że od lat Polska, urzędnicy, banki, różne instytucje są atakiem ataków cybernetycznych: to jest niestety internetowa codzienność, która dzieje się w każdym kraju – mówi Tomasz Siemoniak.
Ponadto, Tomasz Siemoniak odnosi się do sprawy patowej sytuacji związanej z trudnością wyłonienia nowego Rzecznika Praw Obywatelskich. Według deputowanego, winę za zaistniałą sytuację ponosi koalicja rządząca, która promuje upolitycznionych kandydatów:
Ten pat trwa i jego sprawcą jest obóz rządzący, który wysuwa kandydatury polityczne. Nasz kandydat był kandydatem całej opozycji, a nawet części koalicji rządzącej – można powiedzieć, że kandydaci opozycji zyskują coraz większe poparcie – podkreśla Tomasz Siemoniak.
W czasie neomarksistowskiego „marszu przez instytucje” wytworzył się niebezpieczny precedens zaskakującej łatwości „wyłączenia” wszystkich demokratycznych, czyli społecznych mechanizmów kontrolnych.
Dariusz Brożyniak
DYKTA-tura
Ten tytułowy i gorzki dowcip krążący po Krakowie, w klimacie mrożkowego paradoksu, opisuje dość celnie nie tylko rodzimą atmosferę, lecz staje się z miesiąca na miesiąc uniwersalną konstatacją wobec szczególnie ponurej pandemicznej rzeczywistości współczesnego świata. Z jednej strony jesteśmy dotknięci czymś, co nas przeraża swymi skutkami bezpośrednimi, szczególnie statystykami śmierci. Chciałoby się wierzyć w wyjątkowo zjadliwą sezonową grypę, która nie „odpuszcza”, lecz nieznana dotąd i wręcz niewyobrażalna zapaść służb zdrowia niweczy takie nadzieje
Znaleźliśmy się w niewątpliwym globalnym kryzysie, na skalę niespotykaną dotąd poza światowymi wojnami. Zgodnie z procedurą postępowania w okolicznościach nadzwyczajnych, zostaliśmy natychmiast poddani bezwzględnej dyktaturze rozporządzeń, dekretów, zakazów, ograniczeń, z godziną policyjną włącznie.
Najczęściej jednak pozaprawnie, bez ogłaszania stanu wyjątkowego. Świat przecież pozostał jaki był, nic nie obraca się na naszych oczach w ruinę, jest prąd i woda, pełne sklepy, jeżdżą samochody i publiczna komunikacja. Tylko szkoły i kościoły puste. Te przecież „przygarniały” nawet pod bombami. Przez pięć lat ostatniej wojny młodzież zdawała matury, kończyła studia i to bez żadnej taryfy ulgowej (było nawet ostrzej), by być tym bardziej jak najlepiej przygotowanym do wydźwignięcia się po straconych latach.
Zewnętrzny dyktat sięgnął jednak głęboko po nasze dusze, serca i wszelkie uczucia, tak fundamentalnego instynktu, jak i wyższego rzędu przynależnego homo sapiens. Nie wolno było pod żadnym pozorem nawet spojrzeć w umierające oczy najdroższej nam osoby, o serdecznym i wspierającym trzymaniu ukochanej ręki przy przejściu na „drugą stronę” już nie wspominając. Obrazy całkowicie przedmiotowego traktowania istoty ludzkiej, wożenia dziesiątkami kilometrów, niewpuszczania do szpitali, pozostawiania sam na sam ze śmiercią na trotuarach czy w kabinach samochodów pozostaną długo w pamięci, podobnie jak drastyczne zdjęcia dokumentujące skutki rzeczywistości koncentracyjnych obozów. Znacznie gorsza jednak będzie pozostała psychologiczna „blizna”, efekt odczłowieczającego znieczulenia na czyjś dramat i cierpienie, egoistyczna ulga własnego „wywinięcia” się z opresji.
W czasie neomarksistowskiego „marszu przez instytucje” wytworzył się niebezpieczny precedens zaskakującej łatwości „wyłączenia” wszystkich demokratycznych, czyli społecznych mechanizmów kontrolnych. Dobrze nie było już długo przed pandemią, lecz teraz pokusa budowy państw z „dykty”, a więc tworzenia wyłącznie fasady i dekoracji, za którą można ukryć wszelkie rzeczywiste procesy, stała się jak nigdy dotąd realna i łatwa. Kruszenie fundamentów ugruntowanej demokracji jest o wiele wolniejsze, trudniejsze i wymaga zdecydowanie więcej nakładów finansowych, środków i w końcu brutalności policji.
Społeczeństwom sytym dobrobytem, a więc od dziesięcioleci odwykłym od protestów i buntów, w pierwszym rzędzie zakwestionowano ufundowany na fundamencie religijnym system wartości, pogrążając je w moralnym chaosie relatywizmu i spychając w konsumpcyjny egoizm.
Kusząc mirażem łatwości życia za pomocą wyrafinowanych technicznych gadżetów, niszczy się wyjątkowo skutecznie więzi międzyludzkiej solidarności, gotowość do wyrzeczeń czy poświęcenie dla kogoś lub czegoś.
Ma być po huxleyowsku wyłącznie wygodnie i przyjemnie, z eutanazją ludzi uciążliwych, a więc starych i chorych, szczególnie na północy, w kulturach celtyckich. Rezultatem jest postępujący brak rodziny i trwałych związków, brak dzieci zastępowany wręcz plagą hodowli domowych zwierząt/ulubieńców czy narastający odsetek dewiacji seksualnych, daleko odbiegający od naturalnego marginesu.
Powstaje od dziesięcioleci skrajnie niebezpieczne zjawisko niechęci do fizycznie ciężkiej, wymagającej lub niewdzięcznej pracy. Stały, sprawiający wrażenie celowego proces obniżania poziomu wykształcenia i kwalifikacji klasy średniej czy najniższej prowadzi do wyręczania się możliwie jak najmniej płatną pracą najsłabszych (także prawnie), a więc głównie obcych.
Wiedeńscy restauratorzy zagrozili właśnie (po półtorarocznej przerwie!) dalszym zamknięciem lokali, jeśli otrzymają zezwolenie jedynie na ogródki na wolnym powietrzu. Pracy nie będą mieli najwyżej głównie muzułmańscy najemnicy. Właściciele siedzą jeszcze ciągle mocno na swych uciułanych zasobach i już zapowiadają windowanie cen po przywróceniu działalności. To doprowadziło do niespotykanej od wielu stuleci inwazji islamu, niezwykle witalnego swym jeszcze anachronicznym systemem wartości i religijnym fundamentalizmem, szczególnie w konfrontacji ze sztucznie „zmodernizowanym” człowiekiem Północy czy Zachodu.
Zjawiskiem społecznie za to całkowicie nowym i dotąd nieznanym w Europie jest ekspansja mrówczo pracowitej i cierpliwej „Azji”, co wieszczyło już wiele poprzednich pokoleń, przepowiadając, że „żółta rasa” zaleje świat.
W krajach o ugruntowanej demokracji, gdzie w czasach jeszcze „normalnych” powstawały samokontrolujące się nad wyraz efektywnie społeczeństwa obywatelskie, działają jeszcze hamulce cywilizacyjne. Jednak – by posłużyć się „atomistycznym” porównaniem – następuje coraz gwałtowniejsze „rozszczepianie” się społeczeństw i może wystąpić w nieodległej przyszłości łańcuchowa reakcja prowadząca do niekontrolowanego wybuchu. Sytuacja pandemii stała się swoistym „sprawdzam” opatrzności. Zasłony opadły, ukazując cały fałsz coraz bardziej fasadowej demokracji, rozmiar zaniedbań i niewiarygodny zasięg niemożności i niekompetencji. Nie pozostawało już nic innego, jak co chwilę przepraszać, co w ustach na ogół zadufanych w sobie polityków nieczęsto się zdarza.
W państwach z „dykty”, silnych jeszcze głównie wobec słabych, bandyci zastrzelili właśnie, brutalnie i otwarcie, policjantów (w Polsce i Francji); Marsylia od kilku dekad rządzi się, tak jak i coraz więcej dzielnic Paryża, prawem szariatu. Czechy i Polskę zalewa azjatycka mafia, kontrolując zarówno oficjalny handel, jak i przestępczy półświatek.
W Wiedniu, przy cichej przychylności pewnych środowisk miejscowych, dojrzewa koncepcja „odczarowania” i turystycznego skomercjalizowania, właśnie przez Azjatów (którzy opanowali już kilka znanych austriackich centrów turystycznych, jak znajdujące się na liście UNESCO Hallstatt), „altany Hitlera” – balkonu zamkniętego od końca wojny na cztery spusty, z którego to Adolf Hitler ogłosił w 1938 roku Anschluss Austrii.
W Niemczech i Austrii narasta ksenofobia i nienawiść do obcych. Meksykańska doktorantka uniwersytetu w Linzu została wyrzucona z biura urzędu na korytarz brutalnym „rauss!”, kiedy przysiadła w pokoju urzędnika na krześle przy stoliku, by wypełnić formularz wymagany do przedłużenia zezwolenia na naukowy pobyt. Wyłącznie emocjami rasizmu będą się kierowały wyrostki z marginesu, które, korzystając z pandemicznych regulacji, pozostają już drugi rok szkolny poza wszelkim systemem edukacyjnym.
Brak jakichkolwiek kwalifikacji spowoduje ich naturalne wyłączenie z rynku pracy, przy wygórowanych potrzebach na telefony, używki i męskie atrakcje, najchętniej na egzotycznych wyspach, z partnerkami nastawionymi także wyłącznie konsumpcyjnie (bez mała 400 samolotów wiozło Niemców w wielkanocny weekend, w szczycie III fali pandemii (!), na Teneryfę).
Tego rodzaju element w wyniku kryzysu lat 30. zasilił już raz wyborców tegoż Adolfa Hitlera, by w następstwie stać się później siłą główną najbardziej zbrodniczych i zwyrodniałych jednostek SA i SS.
W świecie germańskim grozi to nawrotem zmutowanego narodowego socjalizmu, a na wschodzie – równie totalitarnego komunistycznego nacjonalizmu.
W tym wszystkim świat islamu coraz odważniej głosi hasła obowiązku zniszczenia moralnie zgniłego świata niewiernych, a postępujący nieprzerwanie instytucjonalny neomarksizm kulturowy (na formularzu wymaganym przy szczepieniu na covid-19 austriackie ministerstwo zdrowia wyszczególniło aż pięć płci!) niemal codziennie dostarcza na to kolejnych argumentów.
Podczas gdy fasada z „dykty” państw rozwiniętych posadowiona została jednak na solidnym finansowym fundamencie i tradycji nieskażonej dziesięcioleciami, przynajmniej sowieckiego, komunizmu, to polska „dykta-tura” urosła na „kupie kamieni”, że posłużę się terminem ukutym przez „nuworyszy” współczesnych elit. Tenże fakt z chwilą wybuchu pandemii odsłonił całą dramatyczną prawdę z tragicznymi konsekwencjami śmierci blisko stu tysięcy Polaków, i to w większości nie na covid-19. Lejąca się z telewizora propaganda potraktowała rzecz całą jedynie ze statystycznym ubolewaniem, a więc znów po sowiecku. Jednocześnie złodzieje wszelkiej maści (na tzw. Zachodzie zresztą też!) zarobili na covidowych dostawach krocie, robiąc interes życia.
Przykro jest patrzeć na te wszystkie szmatki oblekające polskie twarze, gdzie maksymalnym wymogiem jest maseczka chirurgiczna, przez którą wirus przechodzi jak pchła przez metalową siatkę ogrodzeniową.
Jedynie VIP-y, i to najwyższego szczebla, są wyposażani na zagraniczne występy w maski FFP2, od miesięcy obowiązkowe na zachód od Odry. O sieciach punktów (w aptekach, domach kultury i gdzie tylko) szybkich i darmowych testów antygenowych, wykonywanych przez wojsko i sanitarny wolontariat, nie przyśniło się żadnemu polskiemu ministrowi zdrowia, nie zmieściło się w horyzoncie wyobraźni. Za to zmieściło się jak najbardziej utrzymywanie przez półtora roku masek na wolnym powietrzu.
Setki godzin propagandowego „młotkowania” nie wykształcą odpowiedzialnego społeczeństwa obywatelskiego, demoralizowanego na dodatek absurdalnymi decyzjami. Wykształcą wyborcę „za pieniądze”, który tłumnie pojedzie na Mazury przy powszechnie zamkniętych toaletach, czy do Zakopanego, aby za wszelką cenę użyć. Tę cenę zapłacili swym życiem najsłabsi, a państwo z „dykty” nie zrobiło nic, by temu zapobiec.
Rozrywkowe „podziemie” dyskotek dla setek osób z wejściówką przysyłaną esemesem czy hasłem „strajku przedsiębiorców” etc., jak i turystycznych kwater, jest tajemnicą poliszynela. Wyuzdany, wulgarny i publicznie przestępczy wobec pandemicznych obostrzeń tzw. strajk kobiet, posługujący się co najmniej zastanawiającą symboliką, traktowany jest z dziwną wyrozumiałością, jeśli nie nawet z atencją.
Obniżony do granic śmieszności poziom tegorocznej matury, z wyjątkiem opcji zagranicznej (sic!), to nadal pomysł rodzimej „dykta-tury” na Polaka-„białego Murzyna” dla obcych.
Nieprzerwany proces wyludniania się Polski jakoś od 30. już lat nie spędza nikomu snu z powiek (podobnie zresztą jak i we wszystkich krajach postkomunistycznych). Ostatnimi, którzy się tego obawiali, byli komuniści, a ostatnim, który wyrzucił z Polski ponad milion młodych, zdolnych ludzi – komunistyczny kacyk Jaruzelski. Najnowszy polityczny sojusz z sowieckimi jeszcze, a na pewno postsowieckimi komunistami, mówi wiele o „patriotycznej” opcji. Walka o Polskę, jak widać, nie zna ceny. Pytanie tylko, o jaką Polskę i dla kogo?
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Dykta-tura” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Na autostradzie A6 w Szczecinie, w kierunku Kołbaskowa miał miejsce wypadek z udziałem konwoju wojskowego. Doszło do pożaru przewożonych na lawecie czołgów. Na miejscu wyznaczono objazdy.
Zgodnie z informacją mł. asp. Ewelina Gryszpan ze szczecińskiej policji wypadek wydarzył się przed godziną 12 na autostradzie A6 w kierunku Kołbaskowa, nieopodal zjazdu na Podjuchy. Jak komentuje policjantka:
Najprawdopodobniej doszło do samozapłonu dwóch czołgów, które były przewożone na lawecie w wojskowym konwoju – mówi mł. asp. Ewelina Gryszpan.
Pożar czołgów ugaszono o godz. 12:20. Do akcji gaśniczej przystąpiło pięć zastępów PSP praz jedna jednostka ochotnicza. Obu kierowców ciężarówek przewieziono do szpitala na badania kontrolne. Na miejscu zostały już wyznaczone objazdy.
Prawdopodobnie zderzenie dwóch lawet przewożących czołgi było przyczyną pojawienia się gęstego dymu nad autostradą A6. Do kolizji doszło w okolicy zjazdu na Podjuchy, na nitce w stronę Kołbaskowa. Zobaczcie zdjęcia z miejsca zdarzenia #Szczecin#wypadekpic.twitter.com/LGpE64gmMa
Kpt. Tomasz Kubiak, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Szczecinie tłumaczy, że na miejscu nie ma żadnych poszkodowanych. Obyło się również bez wybuchów amunicji, zaś dźwięki, które było słychać powstały w efekcie pękających opon samochodów ciężarowych:
Nie było żadnych wybuchów amunicji i nie ma osób poszkodowanych – mówi Kpt. Tomasz Kubiak.
Portal Gazeta.pl ma w swojej redakcji utworzyć nową funkcję „koordynatorki treści dotyczących różnorodności i inkluzywności”. Będzie ją sprawować związana z portalem dziennikarka, Wiktoria Beczek.
O decyzji zależącego do Agory portalu Gazeta.pl jako pierwsze poinformowały Wirtualne Media. Jak tłumaczy portal, instytucja „koordynatorki treści dotyczących różnorodności i inkluzywności” ma wpływać na powstające w serwisie treści „zapewniając dziennikarzom i wydawcom doradztwo oraz wsparcie”.
Głównym zadaniem koordynatorki będzie tworzenie tekstów o tematyce równościowej oraz komentowanie bieżących wydarzeń społecznych. Ponadto, koordynatorka ma prowadzić specjalne szkolenia i opracowywać poradniki dla pracowników spółki.
— Wiktoria Beczek 🏳️🌈 (@wiktoriabeczek) June 18, 2021
Nową funkcję w strukturach portalu obejmie związana z Gazetą.pl dziennikarka i aktywistka na rzecz praw osób LGBT+, Wiktoria Beczek. Jak komentuje redaktorka:
Media powinny być nośnikiem zmiany. Mam jednak wrażenie, że polskie redakcje nie zawsze chcą nadążyć za zmianą, która następuje obecnie na świecie – stwierdza Wiktoria Beczek.
Dziennikarka mówi też o potrzebie zmiany w sposobie dziennikarskiej narracji. Zdaniem Wiktorii Beczek czasem jest ona dla niektórych grup dyskryminująca:
W publikacjach wciąż stosowane są bowiem określenia archaiczne, obraźliwe wobec osób z grup doświadczających wykluczenia. W artykułach przekazujemy nie tylko informację, ale też narrację, w tym język – a to, jak opowiadamy o osobach i zjawiskach, wpływa na ich postrzeganie – komentuje Wiktoria Beczek.
Wiktoria Beczek komentuje też stanowisko Gazety.pl, która poprzez utworzenie nowej funkcji w redakcji planuje dbać o prawa bohaterów swoich publikacji oraz „wzmacniać głosy dotąd niedostrzegalne”. Jak podkreśla dziennikarka:
W Gazeta.pl chcemy pokazywać, że można pisać inaczej – tak, by nie sprawiać bólu tym, o których piszemy i aby wzmacniać głosy dotąd niedostrzegane, wypychane poza dyskurs. Inkluzywny język to widzialność. Kiedy mówimy i piszemy o osobach z niepełnosprawnościami, osobach LGBT+, osobach niebiałych, uchodźcach, kobietach i osobach mogących zajść w ciążę, pokazujemy, że ich doświadczenia są ważne. Ich, ale i nasze, bo sami też należymy przecież do wielu z tych grup.
W najnowszym „Programie Wschodnim” Michaiło Honczar ocenia powody, dla których od 13 lat kwestia przyjęcia Ukrainy do NATO nadal stoi w miejscu. Ekspert wskazuje na opór ze strony Francji i Niemiec.
Prowadzący: Paweł Bobołowicz
Realizacja: Michał Mioduszewski, Eldar Pedorenko, Wiktor Timochin, Karolina Jermak
Tłumaczenie: Tetiana Czuża
Goście audycji:
dr Jakub Olchowski – ekspert Instytutu Europy Środkowej i Wydziału Politologii i Dziennikarstwa UMCS
Michajło Honczar – ekspert ds. energetycznych i bezpieczeństwa międzynarodowego, prezes Centrum Globalistyki Strategia 21 i redaktor naczelny „Czarnomorskiego Bezpieczeństwa”.
Anna Stożko – kierownik projektów Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej
Pierwszy gość audycji, dr Jakub Olchowski mówi m.in. o wielkich politycznych wydarzeniach bieżącego tygodnia, czyli o spotkaniu Biden-Putin oraz szczytach: NATO i Stany Zjednoczone-Unia Europejska. Jak komentuje ekspert, trudno stwierdzić czy minione wydarzenia można nazwać przełomem w polityce dotyczącej naszego regionu:
Te wszystkie wydarzenia są symbolem powrotu Stanów Zjednoczonych do wspólnoty euroatlantyckiej – i to jest dobry symbol. Natomiast, jeżeli chodzi o nasz region myślę, że jest to nauczka – zaznacza dr Jakub Olchowski.
Zdaniem rozmówcy Pawła Bobołowicza należy pamiętać, że USA będzie zawsze w pierwszej kolejności realizować swoje własne interesy:
Abstrahując od spotkania Bidena z Putinem, powinniśmy sobie zdać sprawę, że ktokolwiek rządzi w Stanach Zjednoczonych, będą one realizować własne interesy – stwierdza dr Jakub Olchowski.
Ponadto, ekspert odnosi się również do relacji polsko-amerykańskich, w których według dr Jakuba Olchowskiego – jako strona polska – pokładamy zbyt duże nadzieje:
Jako Polska nie jesteśmy jakimś specjalnie ważnym sojusznikiem, jako pojedynczy podmiot. Nie mówiąc już o Ukrainie. Jesteśmy istotni jako całość, czyli region – podkreśla dr Jakub Olchowski.
Michajło Honczar, dotyka tematu relacji Ukrainy z NATO. Paweł Bobołowicz wskazuje, że tegoroczne deklaracje władz Sojuszu Północnoatlantyckiego pokrywały się z tymi ze szczytu w Bukareszcie, sprzed 13 lat. Michajło Honczar stwierdza, że w część członków NATO nie pała optymizmem na myśl o przyjęciu Ukrainy do sojuszu:
Wiemy, że w NATO są państwa, które nie chciałyby widzieć Ukrainy jako członka sojuszu – komentuje Michajło Honczar
Jak podkreśla dziennikarz, wspomniane negatywne stanowisko niektórych państw NATO do przyjęcia Ukrainy do sojuszu nie zmieniło się od szczytu w Bukareszcie. Mimo to, zaznacza, że to nie koniec dążeń Ukrainy do zrealizowania swojego politycznego celu:
Możemy sobie przypomnieć stanowisko Francji i Niemiec, które zostało zaprezentowane na szczycie w Bukareszcie w 2008 r. i zapewne nie zmieniło się ono do teraz. Niemniej, Ukraina będzie dążyła do członkostwa w NATO dlatego, że jest to zawarte w ukraińskiej Konstytucji i jest to interes i chęć ukraińskiego społeczeństwa.
Ekspert pogłębia swoją analizę stosunku Francji i Niemiec względem Ukrainy. Michajło Honczar podkreśla, że Berlinowi zależy teraz silnie na doprowadzeniu do ukończenia prac nad gazociągiem Nord Stream 2, co nie odbija się bez echa w relacjach niemiecko-ukraińskich:
Problem dotyczy przede wszystkim Niemiec – zachowania tego kraju, dążenia do Nord Stream 2. To naprawdę pokazuje jaki ma stosunek do Ukrainy i po czyjej stronie opowiada się w konflikcie ukraińsko-rosyjskim – mówi Honczar.
Anna Stożko, przybliża słuchaczom działania powstałej w 1992 r. Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. W opinii kierowniczki projektów izby, inicjatywa ma przede wszystkim charakter integrujący i wspierający:
Izba istnieje po to by wspierać polski biznes na Ukrainie i na odwrót. (…) Za rok będziemy obchodzić 30-lecie istnienia izby – komentuje Anna Stożko.
Rozmówczyni Pawła Bobołowicza wyjaśnia ze szczegółami czym dokładnie zajmuje się Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza:
Pełnimy usługi dla polskich przedsiębiorców na Ukrainie, by nie bali się działać na tutejszym rynku. Pomagamy m.in. w raportach i kwestiach analityki, zrozumieniu konkurencji na rynku ukraińskim, a także ukraińskiego prawa. Wróciły też misje gospodarcze. W styczniu do Kijowa przyjechało 15 polskich firm.
Na koniec, Anna Stożko relacjonuje ostatni trudny dla instytucji, pandemiczny rok. Jak podkreśla kierowniczka projektów izby, pomimo trudności związanych z epidemią, izba nie przerwała swojej działalności:
Ostatni rok był dla nas ciężki. Zarówno dla Polski, Ukrainy jak i świata. Mimo to, cieszę się, że ciągle działaliśmy. (…)
Lidia Staroń nie otrzymała wymaganej większości w Senacie, w związku z czym Izba Wyższa nie wyraziła zgody na objęcie przez nią urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich.
Głosowanie nad nowym RPO w Senacie poprzedziła ożywiona dyskusja. Gdy Lidia Staroń pojawiła się na mównicy jej wypowiedzi były wielokrotnie przerywane. Kandydatce zarzucano m.in, że nie odnosi się do pytań senatorów.
Ostatecznie, kandydatka Sejmu otrzymała 45 głosów „za”, zaś przeciwko niej opowiedziało się aż 51 senatorów. Troje senatorów, w tym dwóch z PiS (Dorota Czudowska i Andrzej Pająk) wstrzymało się od głosu.
Po ogłoszeniu ostatecznej ilości głosów Staroń stwierdziła, że decyzja na wynikiem musiała zapaść już wcześniej. Wskazywała również, że zaistniałą sytuację i jej przegraną spowodowały partyjne rozgrywki:
W Polsce jest tak, że albo się jest z tej partii, albo z drugiej, natomiast, jak się walczy o ludzi, tak właśnie jest. Decyzje zapadły już wcześniej. Ja zawsze jestem po stronie obywateli – mówiła Lidia Staroń.
Lidia Staroń zaznaczyła też, iż nie żałuje, że nie została nowym Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Jak podkreślała senator, jej kandydatura była jedynie wyrazem społecznego oddania:
Ja kandydowałam dlatego, że jestem po stronie ludzi. Cały czas jestem senatorem i będę dalej pracować dla ludzi – komentowała Lidia Staroń.
Kandydatka PiS została powołana na stanowisko RPO 15 czerwca przez Sejm. Za Lidią Staroń opowiedziało się wówczas 231 posłów. Kontrkandydatem opozycji był prof. Marcin Wiącek, który uzyskał poparcie 222 posłów, a większość bezwzględna wynosiła 228 głosów. Na Lidię Staroń głosowali wszyscy posłowie PiS. Z kolei 10 posłów Porozumienia, w tym szef ugrupowania Jarosław Gowin opowiedziało się za kandydaturą prof. Wiącka.