Lewica, liberałowie i Amnesty International – niebezpieczny sojusz czy gniazdo hipokryzji?

Amnesty International przeszła od obrony więźniów sumienia do gry politycznej u boku lewicy i liberałów, niszcząc suwerenność narodową i podwójnie stosując standardy. Felieton Tomasza Wybranowskiego.

Współczesna lewica, liberałowie i międzynarodowe NGO-sy, takie jak Amnesty International, coraz częściej tworzą ideologiczny sojusz, którego głównym celem wydaje się być rozmontowywanie narodowych tożsamości, osłabienie konserwatywnych rządów i wdrażanie postępowych dogmatów pod pretekstem „praw człowieka”.

To już nie jest tylko organizacja „od więźniów sumienia”. Dziś Amnesty International to globalny gracz polityczny, który gra na (i dla) jednej ideologicznej stronie.

Teraz Amnesty International grzmi: “Polska musi ukrócić samozwańcze patrole na granicy z Niemcami!”

W opublikowanym na stronach Wirtualnej Polski 9 lipca 2025 roku raporcie autorstwa Jarosława Kocemby organizacja alarmuje, że działalność tzw. patroli obywatelskich przy polsko-niemieckiej granicy stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa oraz praw cudzoziemców.  Amnesty wzywa polskie władze do natychmiastowej reakcji i przypomina, że żadne przepisy nie uprawniają tych grup do ingerowania w granice kompetencji państwowych służb, a ich samowolne działania mogą prowadzić do eskalacji napięć i wzrostu ksenofobii.

Organizacja zwraca również uwagę na „szkodliwą narrację antyimigrancką szerzoną przez niektórych polityków, która podsyca lęki społeczne i dzieli społeczeństwo.”

Amnesty podkreśla, że 

ochrona granic jest konieczna, ale musi odbywać się w zgodzie z prawem, poszanowaniem praw człowieka oraz zasadami Unii Europejskiej.

Ta ostrożność i troska o prawa jednostki jednak kontrastują z innymi działaniami Amnesty International, organizacji – dodam – coraz bardziej kontrowersyjnej, która zamiast bronić tradycyjnych wartości i suwerenności państw, angażuje się w liberalno-lewicowe kampanie o wątpliwej spójności i skuteczności.

Współczesne siły lewicowe i liberalne, które z zasady podważają znaczenie suwerennych państw narodowych (szczególnie tych o konserwatywnych korzeniach) znajdują ideologiczne oparcie w organizacjach takich jak Amnesty International.

Niegdyś znana głównie z walki o prawa więźniów politycznych w reżimach totalitarnych, dziś coraz częściej utożsamiana jest z politycznym aktywizmem, który budzi liczne kontrowersje i pytania o prawdziwe cele oraz metody.

Kontrowersje i liczne wpadki Amnesty International

Najpierw o finansowaniu i powiązaniach z ideologicznymi graczami. Amnesty International formalnie „niezależna”, ale realnie zależna od pieniędzy organizacji o bardzo sprecyzowanej agendzie. Open Society Foundations George’a Sorosa, Fundacja Forda to sponsorzy kampanii na rzecz aborcji, redefinicji rodziny, promowania „płynnej tożsamości” i zniesienia granic.

Amnesty w 2012 przyjęła 1,3 mln dolarów od OSF – mimo że statutowo nie powinna przyjmować funduszy rządowych ani politycznie powiązanych.

Czy to jeszcze obrona praw człowieka, czy przemycanie ideologii za wielkie pieniądze? – zapytam nieśmiało…

Kampanie aborcyjne, ale czemu tylko dla białych?

Irlandia (2018) – Amnesty była twarzą kampanii za uchyleniem ósmej poprawki Konstytucji chroniącej życie nienarodzonych. Polska (2020) – aktywna w osłabianiu decyzji TK o niekonstytucyjności aborcji eugenicznej.

Malta, Argentyna, Hiszpania, czyli wszędzie tam, gdzie chrześcijańska kultura stawia opór – Amnesty już jest, z plakatami, spotami, „manifestacjami oburzenia”. Ale jakoś cicho o Arabii Saudyjskiej, gdzie kobieta może być zamknięta za nieposłuszeństwo wobec ojca. Nie słyszałam o kampaniach w krajach afrykańskich, gdzie obrzezanie kobiet i przymusowe małżeństwa są na porządku dziennym.

Wniosek jest tylko jeden! Amnesty bije tylko w Zachód. Czyżby prawa kobiet były ważne tylko wtedy, gdy służą rozmontowywaniu chrześcijańskich społeczeństw?

Źródłó: RitaE / Pixabay.com

Otwarte granice i demonizacja państw narodowych

Amnesty International od lat atakowała Polskę, Węgry, Czechy, czyli kraje, które broniły swoich granic w obliczu niekontrolowanej migracji.

Polska regularnie oskarżona o „nieludzkie” traktowanie migrantów na granicy z Białorusią, mimo że wielu z nich stanowiło narzędzie wojny hybrydowej Łukaszenki. Podobnie Węgry po wielokroć krytykowane za politykę „zero migracji” i ochronę chrześcijańskiego dziedzictwa.

Jednocześnie Amnesty International totalnie ignoruje ofiary gwałtów i napaści dokonywanych przez migrantów w Niemczech, Szwecji czy Francji. A zamachy terrorystyczne to (sam spekuluję w myśl agendy tej organizacji) najprawdopodobniej „cena postępu”.

Podwójne standardy i wewnętrzne patologie

Organizacja, która uczy o empatii i równości, sama pogrąża się w hipokryzji. Oto specjalny raport z 2019 roku, gdzie napotkamy mobbing, depresje, presja psychiczna, samobójstwo pracownika.

Wewnętrzne śledztwa ujawniły skrajnie toksyczne zarządy oddziałów, niezdolność do reagowania na kryzysy i permanentny brak odpowiedzialności. Jak Amnesty International może nauczać innych o prawach pracowniczych, skoro we własnym domu nie umie ich przestrzegać? Powracam raz jeszcze do owego raportu z 2019 roku, który okazał się prawdziwym trzęsieniem ziemi!

Niezależne dochodzenie przeprowadzone przez specjalną komisję po samobójczej śmierci Gaetana Mootoo, wieloletniego pracownika Amnesty International, znanego działacza z Afryki Zachodniej, ujawniło zatrważający obraz tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami tej „etycznej” organizacji.

Mobbbing. Upokorzenia. Psychiczna presja. Depresje ignorowane przez kierownictwo.

Mootoo wielokrotnie prosił przełożonych o pomoc. Skarżył się, że nie dostaje wsparcia, że jego głos jest ignorowany, że atmosfera pracy stała się nie do zniesienia. W 2018 roku popełnił samobójstwo. Gdzie? W biurze Amnesty, z kluczami w ręku i wyłączonym telefonem.

Wezwano wtedy zewnętrznych audytorów. Efekt? Raport komisji określił klimat w organizacji jako „toksyczny”, z brakiem przejrzystości, zastraszaniem, brakiem empatii, a nawet przypadkami otwartego lekceważenia sygnałów ostrzegawczych od pracowników.

Ludzie opowiadali o nocnych atakach paniki, o przepracowaniu, o poczuciu „bycia jednorazowym narzędziem”. Niektórzy opisywali Amnesty jako miejsce, gdzie „logarytm zawodowego aktywizmu zabił … człowieczeństwo”.

A co zrobiło kierownictwo? Złożyło wymuszone rezygnacje dwóch liderów (Sekretarza Generalnego i szefowej HR), opublikowano przeprosiny. ale nikt nie poniósł realnej odpowiedzialności. Pracownicy mówią: „to było PR-owe pudrowanie trupa”. Problemy miały charakter systemowy, a „kultura przemocy psychicznej” była tolerowana przez lata.

grafika ilustracyjna/fot. pixabay

Jak więc Amnesty ma prawo nauczać innych o prawach pracowniczych, skoro we własnych strukturach łamało je na skalę, która skończyła się ludzką tragedią? 

To nie była wpadka. To był strukturalny upadek moralny.

Organizacja, która publicznie piętnuje korporacje za wyzysk, we własnym środowisku nie potrafiła ochronić swoich ludzi. Czy to nie jest ostateczna hipokryzja?

Teraz historia z Nigerii, gdzie w tle Amnesty International nadużycia, szantaż i zwolnienia „za brak lojalności”. Była pracownica Amnesty Nigeria opowiadała o poważnym zastraszaniu przez dyrekcję, która miała wywierać presję na pokorę i wyróżniać „lojalnych” pracowników.

Nie brakło gróźb utraty pracy bez wyjaśnienia i zablokowaniu możliwości odwołania się, nawet mimo dobrych ocen .Nagminne były przymuszania pracowników do fałszowania dokumentów finansowych. Pracownicy byli instruowani, by na przykład „cofali” daty czeków, pod groźbą utraty pracy .

Węgry – dyskryminacja ze względu na płeć i macierzyństwo

W lokalnym biurze Amnesty Hungary pięć byłych pracownic opowiedziało o presji, aby porzucić karmienie piersią. Nagminne były jednoroczne kontrakty, które kończono z kobietami w ciąży, mimo że Amnesty w publicznych raportach krytykowało takie praktyki . W cytowanym raporcie z 2019 odnotowano na całym świecie masowe przypadki mobbingu. KonTerra Group przepytała 475 pracowników sekretariatu w Londynie i podała, że aż 39 % doświadczyło problemów psychicznych lub fizycznych z powodu pracy w Amnesty

Cytaty z raportu:

Managers belittling staff in meetings… “You’re shit!” or “If you stay… your life will be misery.” „Menadżerowie poniżający pracowników na spotkaniach… 'Jesteś do niczego!’ albo 'Jeśli zostaniesz… twoje życie będzie koszmarem.’”

Toxic”, „adversarial”, „lack of trust”, „bullying”„Toksyczny”, „wrogi”, „brak zaufania”, „mobbing” – te słowa padały wielokrotnie.

Po tych doniesieniach aż pięć z siedmiu członków kierownictwa łaskawie złożyli rezygnacje. Część odeszła, często przy „hojnych odprawach”.

W głównych siedzibach Amnesty International panoszył się rasizm! Tak odnotowano w wewnętrznym raporcie za lata 2020–21. Krótki przykład:

Senior staff using the N-word and P-word… minority ethnic staff feeling sidelined.” – „Starsza kadra używała słowa na N(igger – moje dopowiedzenie; wulgarny, historycznie rasistowski i obraźliwy termin odnoszący się do czarnoskórych osób; w języku polskim „czarnuch”) oraz słowa na P(aki – mój dopisek; obraźliwe określenia „Paki” — używanego pejoratywnie wobec osób z Pakistanu lub południowoazjatyckiego pochodzenia) pracownicy należący do mniejszości etnicznych czuli się odsunięci na bok.”

Raport Howlett Brown potwierdził, że Amnesty zewnętrznie błyszczy moralnością, wewnętrznie jest pełna uprzywilejowania białych i gruboskórnego konformizmu .

W 2022 r. Global HPO przeprowadziła śledztwo, które zaowocowało 106-stronnicowym raportem z AIUK (Amnesty International United Kingdom, czyli brytyjski oddział Amnesty International).

AIUK odgrywa szczególnie istotną rolę w kształtowaniu wizerunku organizacji, zwłaszcza w krajach anglosaskich i często koordynuje kampanie medialne oraz lobbingowe w Parlamencie Brytyjskim. To właśnie ten oddział został w 2022 roku oskarżony w wewnętrznym raporcie o rasizm systemowy, strukturalną dyskryminację i poważne uchybienia etyczne wobec pracowników pochodzenia afro-karaibskiego i południowoazjatyckiego.

Jeśli Amnesty nie potrafi chronić swoich pracowników – od Australii po Afrykę, od Ameryki Północnej po Europę – czy naprawdę ma moralne prawo pouczać korporacje, rządy i społeczeństwa o przestrzeganiu praw i wartości? Wygląda raczej, że to organizacja, która w swej własnej strukturze jest etycznie niespójna, pełna hipokryzji i pozbawiona empatii.

Inne przykłady ideologicznej gry? Do wyboru i… koloru

Ukraina i rok 2022. Oto Amnesty International wywołała burzę, gdy opublikowała raport krytykujący… ukraińskie siły zbrojne za „narażanie cywilów”… podczas czasie rosyjskiej agresji. Tym samym wpisali się w opowieść Kremla.

Izrael vs Hamas – Amnesty otwarcie oskarżyła Izrael o „apartheid”, co jest prawdą, ale pominięto całkowicie fakt używania cywilów jako żywe tarcze przez Hamas.

I na koniec Stany Zjednoczone. Amnesty International przeprowadziła liczne kampanie przeciwko „systemowemu rasizmowi”, ale z całkowitym brakiem potępienia przemocy ze strony Black Lives Matter czy bojówkarzy z Antify.

W czyim imieniu przemawia Amnesty???

Amnesty International to dziś ideologiczna organizacja z polityczną misją. Zamiast chronić uniwersalne prawa człowieka, chroni interesy globalnych elit i forsuje lewicowo-liberalną wizję świata. Cechuje jej działania cynizm oparty na czterech filarach: wybiórczości, ideologizacji, braku symetrii oraz obiektywizmu w ocenie wydarzeń i wreszcie milczenia wobec realnych zagrożeń a głośnego krzyku oburzenia tam, gdzie chodzi o przemeblowanie społeczeństw Zachodu.

Moje pytania brzmią:

  • Czy Amnesty International to jeszcze strażnik sumienia ergo „obrońcy uciśnionych”, czy jednak już zdecydowanie armia ideologów z uśmiechem NGO-sów z wetkniętą w żółtą kamizelkę zbierających datki podobizną pana George’a?
  • Czy teraz Amnesty International broni ofiar, czy kreuje „ofiary”, aby niszczyć suwerenność i tradycję?
  • Bowiem jeśli to drugie, to czas powiedzieć zdecydowanie „STOP!!!”. I bronić się nie tylko przed reżimami, ale i przed pozornymi „obrońcami praw człowieka”, którzy wybiórczo je definiują.

Tomasz Wybranowski

Polska książka o Leonie XIV dotarła aż na Korsykę. Trafiła tam w ręce kardynała Bustillo. Korespondencja specjalna

Kardynał Bustillo bardzo się ucieszył, że książka przyjechała do niego z Polski. Od razu – jak to zwykle bywa – skojarzył Polskę z Janem Pawłem II, a Kraków – z Papieżem Polakiem.

Polska książka o Leonie XIV zrobiła wrażenie na kard. Bustillo, który w rozmowie z Radiem Wnet opowiedział o konklawe, nowym papieżu i tym, jak Kościół łączy różnorodność z jednością.

Nieczęsto autor książki ma okazję wręczyć swój tom kardynałowi – i to gdzie: na Korsyce! A jeszcze rzadziej dzieje się to w scenerii tak symbolicznej, jak wnętrza i okolice katedry w Lucciana. A jednak –Leon XIV. Biografia ilustrowana” (wyd. Biały Kruk) dotarła właśnie tam, gdzie Morze Tyrreńskie spotyka się z cyprysami i kamiennymi kościołami wyspy.

Kardynał François Bustillo to biskup Ajaccio na Korsyce, od 2023 roku kardynał mianowany przez papieża Franciszka. Pochodzi z Hiszpanii, jest franciszkaninem konwentualnym, znanym z otwartości duszpasterskiej i wyczulenia na problemy ubogich. Od lat działa we Francji, gdzie zyskał opinię człowieka dialogu żyjącego blisko ludzi, potrafiącego łączyć franciszkańską prostotę z nowoczesnym myśleniem o misji Kościoła.

Biskup Ajaccio przyjął książkę z serdecznością i szczerym zdziwieniem.

„Ale jak to, tak szybko powstała?” – dopytywał. Kard. François Bustillo nie zna polskiego, jednak wertując strony, zwrócił uwagę na wielkość tomu, jakość jego wydania i zamieszczonych w nim ilustracji. – „To wygląda bardzo profesjonalnie” – mówił, pokazując, jak bardzo możemy być dumni z rzeczy powstających w Polsce.

Przy okazji nie mogłem nie zapytać kardynała o samo konklawe i wybór Leona XIV. Odpowiedział z prostotą i przejęciem: wybór był szybki, bo – jak to ujął – zadziałał Duch Święty. Nie chodziło o taktyczne układanki, ale o wzajemne zaufanie i otwartość na Jego działanie.

Kardynał Bustillo opisał nowego Ojca Świętego jako człowieka „łagodnego i zdecydowanego”, nośnika dobra dla Kościoła i całego świata. – „To coś wspaniałego, mieć nowego papieża, który wniesie do Kościoła świeżość i nowość” – podkreślał z wyraźnym entuzjazmem.

Jaki to będzie pontyfikat? Kardynał z Korsyki przewiduje pewną kontynuację kursu Franciszka – zwłaszcza co do wrażliwości na ubogich – ale też odejście od prostego kopiowania, bo to przecież inny człowiek. „Leon XIV ma własne doświadczenia: wyniesione z USA, z Peru i z Rzymu – i to właśnie one ukształtowały jego unikalne spojrzenie i pomysły, które wniesie do Kościoła”.

Zapytany o sam moment konklawe, kard. François Bustillo zamyślił się na chwilę. Wspomniał niesamowitą atmosferę kaplicy Sykstyńskiej, podkreślając, że to nie tylko miejsce głosowania, ale też skarb dziedzictwa artystycznego i duchowego Kościoła.

„Ogromne wrażenie wywołuje tam – mówił – patrzeć na freski Michała Anioła i czuć ciężar historii, a jednocześnie widzieć wśród głosujących kardynałów ludzi z Nowej Zelandii, Australii, Afryki, Azji… To ogromne wrażenie zobaczyć na własne oczy powszechność Kościoła, tę jedność w różnorodności, a także dostrzec, jak bardzo – mimo różnic – potrafiliśmy porozumieć się w sprawach najważniejszych”.

Ta właśnie uniwersalność, katolickość Kościoła – stanowiła motyw przewodni wielu moich rozmów w Rzymie i jeden z tematów, które starałem się pokazać w mojej książce. „Leon XIV. Biografia ilustrowana” to przecież nie tylko opowieść o pierwszych tygodniach pontyfikatu czy szczegółowy życiorys papieża Prevosta, ale także próba uchwycenia obrazu Kościoła, który naprawdę jest powszechny – i przez to żywy.

Na koniec – kard. Bustillo bardzo się ucieszył, że książka przyjechała do niego z Polski. Od razu – jak to zwykle bywa – skojarzył Polskę z Janem Pawłem II, a Kraków – z Papieżem Polakiem. To było dla mnie miłe potwierdzenie, że dobre skojarzenia wciąż działają.

Nie chcę robić z tego przesadnej sensacji, ale powiem szczerze: taka książka jest ewenementem nie tylko na polskim rynku. Na świecie rzadko ukazuje się tak obszerna i bogato ilustrowana biografia papieża niemal natychmiast po jego wyborze. Jeśli udało się ją zawieźć aż na Korsykę i zainteresować nią tamtejszego kardynała – to znaczy, że było warto.

Adam Sosnowski

 

Biograf papieża Leona XIV: Leon XIV nie będzie kontynuował drogi synodalnej Franciszka – mówi dr Adam Sosnowski

Dr Adam Sosnowski przekonuje w rozmowie z Tomaszem Wybranowskim z Radia Wnet, że choć Leon XIV podąży drogą synodalną, nie będzie kopią Franciszka.

Dr Adam Sosnowski to autor, tłumacz i redaktor od lat związany z tematyką watykańską i Kościołem katolickim. Autor pierwszej w Polsce i najobszerniejszej na świecie biografii papieża Leona XIV, którą przygotował na podstawie ponad stu rozmów, niepublikowanych wcześniej dokumentów i wielotygodniowych badań w Rzymie. Jego relacje z conclave pojawiały się na antenie Radia Wnet i Radia DEON Chicago. Oto krótka rozmowa o najnowszych decyzjach papieża Leona XIV

7 lipca Watykan opublikował kolejne wytyczne dotyczące tzw. procesu synodalnego, w tej sprawie wypowiedziała się także s. Nathalie Becquart, podsekretarz Synodu Biskupów, podkreślając, że „droga synodalna będzie kontynuowana”. Czy to oznacza cios w katolików tradycyjnych?

Adam Sosnowski, autor biografii Leona XIV pt. „Leon XIV. Biografia ilustrowana” (wyd. Biały Kruk): Nie sądzę. Kontynuacja procesu synodalnego, jak to nazwała Stolica Apostolska, jest hasłem, które można wypełnić wieloraką treścią i nie wiemy, w jakim kierunku będzie chciał pójść papież Leon XIV. Samo hasło synodalności wielu kojarzy się źle, bo za czasów pontyfikatu papieża Franciszka stało się pewnym pojęciem-wytrychem, pod płaszczykiem, którego próbowano – nieraz także wbrew Franciszkowi – wprowadzić progresywną agendę.

Do tego Leon XIV nie dopuści. Nowy papież jest człowiekiem bardzo wyważonym i systematycznym, wyraża się z dużą precyzją. Nie spodziewam się, aby w trakcie tego pontyfikatu również dochodziło do takich dwuznaczności jak podczas poprzedniego pontyfikatu.

To znaczy?

Sam synod nie jest niczym złym, ani też niczym niezwykłym w historii Kościoła. To po prostu spotkania biskupów, księży czy też nawet świeckich, zwoływane, żeby wspólnie ustalić ważne sprawy wiary lub duszpasterstwa – od lokalnych synodów diecezjalnych po wielkie sobory powszechne, jak Sobór Nicejski czy Watykański II. Już w Dziejach Apostolskich mamy opisany pierwszy „synod”, czyli sobór jerozolimski, kiedy Apostołowie i liderzy pierwszego Kościoła dyskutowali, czy nawróceni poganie muszą zachować wierność prawom żydowskim. To pokazuje, że rozmowa, dialog i dyskusja w Kościele są rzeczą nie tylko normalną, ale pożądaną. I taka praktyka z pewnością jest też zgodna z charakterem Leona XIV, który lubi poznać punkt widzenia innych, zanim sam podejmie decyzje. Zbierając materiał do jego biografii, którą napisałem już po jego wyborze, jeden z amerykańskich biskupów powiedział mi, że na ostatnich spotkaniach synodalnych w Rzymie siedział przy okrągłym stole pewnej grupy roboczej z kard. Robertem Prevostem. Z wszystkich siedzących przy stole jako kardynał był najwyższy rangą, ale nie odzywał się prawie wcale, tylko słuchał innych. Leon po prostu taki ma charakter, więc zupełnie mnie nie dziwi, że pod tym kątem kontynuuje tzw. drogę synodalną.

Ale sugeruje Pan, że jest jeszcze inna perspektywa na ten proces?

Tak, bo za Franciszka można było odnieść wrażenie, że droga synodalna oznacza odejście od centralnej władzy papieskiej w stronę autonomicznych decyzji poszczególnych episkopatów lokalnych. Można dyskutować o tym, czy taki rzeczywiście był zamysł papieża Franciszka, ale z pewnością taką interpretację wybierały środowiska skupione, chociażby wokół biskupów niemieckich. Z punktu widzenia katolickiego oczywiście nie może być na to zgody. Chrystus ustanowił Kościół, pierwszego papieża Piotra i na tym prymacie opiera się cała sukcesja apostolska aż do Leona XIV.

Silna władza papieża ma decydujące uzasadnienie ewangeliczne, a ponadto jest punktem odniesienia dla wiernych na całym świecie i to już na przestrzeni dwóch tysięcy lat.

 

To tak naprawdę, jakie stanowisko zajmuje Leon XIV w tej kwestii?

Pamiętajmy o tym, że ten pontyfikat trwa dopiero dwa miesiące, a Kościół działa powoli, choć skutecznie. Większość decyzji personalnych czy instytucjonalnych pierwszych 62 dni Leona XIV są wynikiem długotrwałych procesów wewnątrz kurialnych zapoczątkowanych jeszcze za Franciszka. Niemniej Leon XIV dał nam już jasne sygnały nadziei, że będzie dążył do konsolidacji i wzmocnienia centralnej władzy papieskiej. W homiliach zwracał uwagę na fakt, że wiele należy wymagać od biskupów, ale najwięcej od biskupa Rzymu – papieża – bo to on jest Wikariuszem Chrystusa i podejmuje ostateczne decyzje w imieniu Kościoła. Notabene, sam ten tytuł – Wikariusz Chrystusa – został przez Leona XIV przywrócony, bo Franciszek go de facto usunął. A przywrócenie tego tytułu też wiele mówi.

29 czerwca papież Leon osobiście nałożył paliusze nowym arcybiskupom metropolitom, co wcześniej zostało zarzucone przez Franciszka. Leon wrócił do tego zwyczaju, aby pokazać, że centrum Kościoła jest w Rzymie, a nie w lokalnych episkopatach. A dzisiaj papież wysłał list napisany po łacinie do kard. Burke’a, dziękując mu za szczerą posługę wobec Kościoła. Dodajmy, że. Kard Burke został przez papieża Franciszka zupełnie zmarginalizowany, bo uchodził za symbol Kościoła tradycyjnego i konserwatywnego. Te gesty Leona XIV są ważne i wskazują dobry kierunek.

Czy jego biografia przed 8 maja 2025 r. pozwala nam wysnuć jakieś wnioski?

To bardzo zasadne pytanie. O. Robert Prevost rozprawę doktorską pisał o roli przeora w strukturach zakonu augustiańskiego. Inaczej mówiąc: od najmłodszych lat zastanawiał się nad tym, co oznacza bycie liderem w Kościele. Najpierw zajmował się tym w teorii, ale szybko również w praktyce, krok po kroku zajmując coraz to bardziej odpowiedzialne stanowiska. Od prowincjała augustianów po generała, ordynariusza diecezji w Peru, aż do prefekta dykasterii i wreszcie papieża. Wygląda to tak, jakby Opatrzność przygotowywała go do roli Następcy św. Piotra. Dotarłem do niepublikowanych wcześniej przemówień o. Roberta Prevosta z ostatnich 25 lat – m.in. z Peru, Włoch czy licznych podróż, które odbywał jako generał augustianów – i opublikowałem je w mojej biografii Leona XIV; one bowiem doskonale ilustrują poglądy papieża na wiele ważnych spraw Kościoła, w tym na rolę papieża i drogi synodalnej. Leon jest w tych poglądach konsekwentnym uczniem św. Augustyna. Wymiar wspólnotowy jest dla niego bardzo ważny, ale nade wszystkim stoi ewangeliczna jasność przekazu i nauka Chrystusa w centrum całego Kościoła. Dlatego uważam, że Leon XIV będzie kontynuował drogę synodalną, ale nie będzie to droga synodalna Franciszka, lecz droga Leona XIV, a więc bardziej ortodoksyjna i oparta na społecznej nauce Kościoła.

Adam Sosnowski, ks. Janusz Królikowski: „Leon XIV. Biografia ilustrowana”, wyd. Biały Kruk, 416 stron, format 165 x 235 mm. Więcej na https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/leon-xiv-biografia-ilustrowana

Punkt kontrolny przekroczony: Czy (ergo: w jaki sposób???) polska władza wycofuje się z odpowiedzialności?

Maciej Grzegorzewski / Fot. gov.pl

Śmierć Macieja Grzegorzewskiego to symbol systemu, który zamiast chronić prawdę, chroni interesy silnych graczy. Protokoły, dokumenty i dowody istnieją, ale wydają się być ignorowane.

Podtytuł brzmi jeszcze smutno i bardziej dobitnie:

45 zarzutów, 223 mln PLN strat, śmierć dyrektora NCBR Macieja Grzegorzewskiego i Hanna S. na wolności od sześciu miesięcy

22 kwietnia 2022 roku Maciej Grzegorzewski, dyrektor działu kontroli projektów w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju (NCBR), podpisał kluczowy dokument o sygnaturze PW_3.7.2-1/F8. Ten dokument nie był zwykłą formalnością w nurcie biurokracyjnych pism i okólników.

Stanowił jasną i zdecydowaną instrukcję działania, której celem było zatrzymanie narastającego procederu nadużyć w programie Szybka ścieżka – Innowacje cyfrowe (1/1.1.1/2022).

Dyrektor Maciej Grzegorzewski jasno i dobitnie wskaz, że „kontrola musi być rzetelna i nie może ulegać naciskom politycznym ani korporacyjnym”. Podkreślał konieczność zapewnienia pełnego wsparcia i autonomii osobom prowadzącym nadzór, aby docierały do prawdy, nawet jeśli oznacza to sprzeciw potężnych interesów.

W dokumencie zwrócono uwagę na podejrzane działania, które mogły świadczyć o nadużyciach przy rozdziale ponad 700 milionów złotych z funduszy unijnych i publicznych. Ostrzegano przed ryzykiem „zamknięcia oczu” na powiązania polityczne i biznesowe, które mogą zniekształcać prawidłową ocenę i kontrolę projektów. Niestety, pomimo tak klarownych ostrzeżeń, dokument Grzegorzewskiego pozostał bez echa, a system nadużyć rozrastał się dalej.

Najwyższa Izba Kontroli już w listopadzie 2022 roku wskazała na poważne nieprawidłowości w ramach konkursu Szybka ścieżka – Innowacje cyfrowe, gdzie budżet sięgał ponad 700 milionów złotych.

Kontrolerzy NIK wzięli pod lupę ustanowienie i realizację przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju sześciu programów sektorowych oraz wykonanie 15 projektów w ramach tych programów przez 10 beneficjentów. Kontrola objęła lata 2014-2021 (w NCBR do 5 marca 2021 r., a u beneficjentów do 15 września 2021 r.).

Tutaj link do raportu: https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/niewykorzystany-potencjal-programow-sektorowych.html

Równocześnie, w lutym 2023 roku Centralne Biuro Antykorupcyjne wraz z prokuraturą wszczęły śledztwo dotyczące programu „BRIDGE ALFA (POIR 2014–2020), gdzie część dotacji miała trafiać do tzw. firm-krzaków — spółek zakładanych jedynie po to, by otrzymać fundusze i następnie zniknąć bez śladu.

Straty wynikające z tego procederu szacowane są na 223 miliony złotych, z czego ponad 60 milionów już zabezpieczono.

Mechanizm wyłudzeń miał opierać się na wykorzystywaniu takich właśnie firm-krzaków

W tle afery pojawiają się także polityczne powiązania, zwłaszcza z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Ministerstwem Funduszy i Polityki Regionalnej. Choć formalnie instytucje te miały nadzorować rozdział środków, dochodziło do zamrożeń” konkursów i ich przebudowy na korzyść wybranych podmiotów, co ułatwiało przejmowanie funduszy przez grupy powiązane z polityką.

Wśród osób, które były tymczasowo aresztowane jest Hanna S., była zastępczyni dyrektora NCBR (2022–2023). Wcześniej Hanna S. była dyrektorką działu operacyjnego w dziale funduszy kapitałowych NCBR oraz dyrektorką biura zaawansowanych programów badawczych i inwestycyjnych.

Usłyszała zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, przyjmowania korzyści osobistych i majątkowych oraz prania pieniędzy.

Zwłaszcza podejrzenia o pranie pieniędzy i systematyczne przekraczanie uprawnień przyznają jej istotną rolę w strukturze tej grupy. 20 grudnia 2024 roku została zwolniona z aresztu, a obecnie wobec niej stosowane są środki zapobiegawcze wolnościowe, także finansowe. Jej zwolnienie wywołało liczne pytania o skuteczność wymiaru sprawiedliwości i zakres wpływów osób z kręgów władzy.

Maciej Grzegorzewski – świadek, który nie żyje

Maciej Grzegorzewski miał status – w mojej opinii – świadka kluczowego dla śledztwa. Jego wiedza osoby kontrolującej mogła obejmować (obejmowała???) powiązania owych firm-krzaków, mechanizmy prania brudnych pieniędzy i – jak spekuluję – rozliczne polityczne naciski wpływające na konkursy.

22 czerwca 2025 roku wyszedł z domu w Józefowie, po czym zaginął na cztery dni. Jego ciało znaleziono 25 czerwca w Wiśle. Oficjalnie uznano, że nie było udziału osób trzecich, jednak okoliczności jego śmierci budzą poważne wątpliwości — zwłaszcza że śmierć świadka o takiej wiedzy natychmiast rodzi pytania o bezpieczeństwo i wolność tych, którzy próbują mówić prawdę.

Samo hasło i jego powielanie w mediach na początku śledztwa i badania sprawy „nie było udziału osób trzecich” od zawsze budzi we mnie odruch wymiotny i sprzeciw!

Okoliczności śmierci – hipotezy i wątpliwości

Mówimy o sytuacji, gdzie zaginął w nietypowej porze – o 4:50 nad ranem, w niedzielę. To wskazuje raczej na nieplanowane wyjście z domu, co samo w sobie budzi podejrzenia. Ciało zostało odnalezione w wodzie, co jest klasycznym i często stosowanym sposobem na ukrycie śladów zbrodni. Ciało spoczywało tam od śmierci, czy może – spekuluję – zostało podrzucone, kiedy Maciej Grzegorzewski był już martwy? 

Woda skutecznie zaciera ślady walki, urazów, podania środków odurzających. Na ten moment nie mamy żadnych oficjalnych informacji o przeprowadzeniu szczegółowej sekcji zwłok. To jest kolejny powód do zastanowienia.

Jeśli założymy, że ktoś chciał zatrzymać Macieja Grzegorzewskiego przed dalszym składaniem zeznań, istnieje bardzo realistyczna możliwość, że jego śmierć została zaaranżowana. Nie są to już żadne elementy science fiction, lecz niestety smutna rzeczywistość, gdzie metody cichego uciszania” świadków stosowane są w praktyce.

Jako dyrektor działu kontroli Maciej Grzegorzewski mógł dostrzegać nie tylko nepotyzm i korupcję wśród współpracowników (przykład wspomnianej już Hanny S., która była zastępcą Macieja Grzegorzewskiego), ale także mechanizmy prania pieniędzy oraz ukrywania powiązań sięgających wysoko w strukturach państwa i biznesu.

Wiedza, którą posiadał, stanowiła realne zagrożenie dla osób zamieszanych w proceder i tych, którzy działali „w cieniu”. W tym kontekście rodzi się pytanie: czy pan Grzegorzewski był poddawany naciskom lub groźbom? Czy ktoś ingerował w jego działania? Odpowiedzi na te pytania są kluczowe dla zrozumienia całej sprawy.

Zaginął w nietypowej godzinie, około 4:50 nad ranem, co samo w sobie wzbudza podejrzenia. Kto w niedzielę (poza fanami łowienia) o świcie udaje się na rekonesans nad rzekę?

Ciało znaleziono w wodzie, co jest klasycznym sposobem zaciemnienia prawdy – woda skutecznie zaciera ślady walki, urazów, czy podania środków odurzających.

Do dziś brak jest oficjalnych informacji o pełnej, szczegółowej sekcji zwłok z badaniami toksykologicznymi i analizy śladów, co rodzi dalsze pytania o wiarygodność śledztwa.

Hipotezy i kontekst – analiza i kolejne pytania

Ś.P. Maciej Grzegorzewski mógł dostrzegać nie tylko zjawiska nepotyzmu i korupcji wśród współpracowników, ale także na innych szczeblach instytucji i władzy. Być może widział, jak projekty finansowane z funduszy publicznych były wykorzystywane jako mechanizmy prania brudnych pieniędzy, jak dochodziło do legalizacji środków pochodzących z nielegalnych źródeł.

W mojej opinii jest to bardzo prawdopodobne, jednak podkreślam: to jest hipoteza. Pytam więc: czy tak właśnie mogło być?

Taka osoba, posiadająca rozległą wiedzę, stanowi ogromny skarb dla prowadzących śledztwo, dla funkcjonariuszy policji, prokuratorów i wszystkich osób zaangażowanych w wyjaśnienie sprawy.

Pan Maciej Grzegorzewski, jako dyrektor działu kontroli w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju (NCBR), miał dostęp do szczegółowych informacji dotyczących beneficjentów funduszy, mechanizmów rozdzielania środków, powiązań między urzędnikami a firmami, które otrzymywały dotacje. Mógł widzieć również firmy powoływane wyłącznie po to, by przyjąć pieniądze i potem zniknąć bez śladu.

Wiedza ta stanowiła potencjalne zagrożenie nie tylko dla kilkudziesięciu osób, którym postawiono zarzuty, ale również dla tych, którzy pozostają w cieniu, ukryci za kolejną warstwą powiązań.

Przypomnijmy sobie, że organizatorzy wyłudzeń i prania brudnych pieniędzy dbają o to, by nie pozostawić bezpośrednich powiązań i śladów. To właśnie dlatego wiedza pana Grzegorzewskiego mogła być bardzo niebezpieczna dla wysoko postawionych urzędników, polityków, biznesmenów, a może nawet dla części śledczych.

Pytania, które nasuwają się tutaj, są bardzo mocne: czy pan Grzegorzewski podlegał naciskom, groźbom? Jaka była jego rola w wykrywaniu nadużyć? Czy ktoś próbował ingerować w jego działania?

Odpowiedzi na te pytania są kluczowe i o tej sprawie musi być w mediach jak najgłośniej!

grafika ilustracyjna/fot. pixbay

Hipotezy dotyczące śmierci dyrektora Ś. P. Macieja Grzegorzewskiego trzeba opisać w trzech głównych scenariuszach

1. Zaangażowanie w ujawnianie nadużyć:

jako świadek mógł posiadać informacje, które zagrażały mocnym postaciom i miały doprowadzić do poważnych aresztowań.

2. Naciski i zainscenizowane samobójstwo:

mógł być poddawany groźbom, a jego śmierć została zaplanowana, by wyglądała na samobójstwo i ukryła prawdziwe tło zdarzenia.

3. Zdrada wewnątrz samej instytucji:

być może (spekuluję) ktoś z bliskiego otoczenia, świadomy wagi jego wiedzy, zdecydował się na uderzenie wyprzedzające”, by zapobiec ujawnieniu informacji.

Ważne jest, by śledztwo przeprowadzić z pełną transparentnością, bez żadnych uprzedzeń i bez pominięcia najdrobniejszej poszlaki czy możliwego scenariusza! W tego typu sprawach, opieram na na wzorcach policji i służb amerykańskich oraz wyspiarskich, zaleca się

szczegółowe badania sekcji zwłok, analiza materiałów dowodowych, monitoring i korespondencja oraz – co istotne – wyłączenie zespołu śledczego w przypadku podejrzeń o konflikty interesów.

Tylko w ten sposób można zapobiec dalszym manipulacjom i zabezpieczyć innych świadków, którzy mogą posiadać kluczowe informacje.

System ciszy i wycofywanie się z odpowiedzialności

Śmierć Macieja Grzegorzewskiego to symbol systemu, który zamiast chronić prawdę, chroni interesy silnych graczy. Protokoły, dokumenty i dowody istnieją, ale wydają się być ignorowane. To nie jest historia pojedynczych osób! To system, który chroni siebie i nie dopuszcza do pełnej odpowiedzialności.

Najlepszymi świadkami w tej sprawie są ci, którzy milczą lub JUŻ nie żyją. To smutny i alarmujący sygnał, że po raz kolejny władza i właściwe polskie służby wycofują się z odpowiedzialności, a mechanizmy korupcji i wyłudzeń wciąż działają w najlepsze, często pod osłoną milczenia i zastraszenia. I piszę to jako obywatel, już nie zatroskany, ale wkurzony!

Raz jeszcze zbiorę hipotezy dotyczące śmierci Grzegorzewskiego

Analizując tę tragedię, trzeba wyróżnić trzy główne hipotezy:

  • Zaangażowanie w ujawnianie przestępstw;
  • Ś. P. Maciej Grzegorzewski mógł być świadkiem, którego zeznania mogły doprowadzić do aresztowań wysoko postawionych osób i rozbicia całej sieci wyłudzeń;
  • *Naciski i zainscenizowane samobójstwo; mógł być poddany groźbom lub szantażowi, a jego śmierć została zaaranżowana tak, aby wyglądała na samobójstwo i ukrywała prawdziwe tło sprawy.

Niewykluczone, że czuł się zmuszony do odebrania sobie życia pod presją osób trzecich.

  • Zdrada i uderzenie wewnątrz instytucji; być może osoby z najbliższego otoczenia, mające świadomość jego wiedzy, zdecydowały się na „uderzenie wyprzedzające„, aby uniemożliwić ujawnienie kompromitujących informacji.

Zagrożenia i naciski – niewygodna prawda

Ś. P. Maciej Grzegorzewski jako osoba posiadająca tak ważną wiedzę musiał zmagać się z różnego rodzaju naciskami i zagrożeniami. Nie chodziło o drobne naciski czy groźby. Stańmy w prawdzie! Jego informacje mogły doprowadzić do rozbicia całych grup przestępczych i wyeliminowania wpływowych osób z biznesu i polityki.

To naturalne, że środowisko, które czerpało korzyści z korupcji i fałszerstw, chciało go uciszyć. W tym kontekście ważne jest pytanie, czy organy śledcze i władze w pełni doceniły wagę zagrożenia, jakie niesie ze sobą jego wiedza.

Czy zapewniono mu odpowiednią ochronę? A może jego śmierć to efekt zaniedbań lub wręcz celowego działania?

Teraz pytanie bardziej niż ważne: czy śledczy podejmą odpowiednie kroki (???)

Co należałoby zrobić zgodnie z podręcznikami dla oficerów śledczych? Mnie, jako laikowi i zdrowo myślącemu, nasuwają się od razu 4 podstawowe kroki:

1. Przeprowadzić pełną, szczegółową sekcję zwłok Ś.P. Macieja Grzegorzewskiego, w tym badania toksykologiczne i analizę urazów oraz wszelkich śladów biologicznych.

2. Dokładnie zbadać miejsce zdarzenia, w tym monitoring miejski, bilingi telefoniczne oraz korespondencję mailową i kontakty zawodowe świadka.

3. Przeanalizować dokumenty i raporty, które kontrolował, zwracając uwagę na wszelkie niepokojące sygnały lub przygotowywane przez niego materiały.

4. Wyłączyć dotychczasowy zespół śledczy, jeśli pojawiają się jakiekolwiek podejrzenia dotyczące nacisków lub konfliktu interesów.

I piąte – najważniejsze: zapewnić ochronę innym świadkom, którzy mogą posiadać kluczowe informacje i którzy mogą obawiać się o swoje bezpieczeństwo.

Ogromne pieniądze, wielka odpowiedzialność – NCBR pod lupą

Narodowe Centrum Badań i Rozwoju zarządzało w ciągu ostatnich 17 lat kwotą około 80 miliardów złotych na różnorodne projekty badawcze i innowacyjne. W ostatnim czasie pojawiły się poważne zarzuty dotyczące systematycznych wyłudzeń środków publicznych. Zorganizowane grupy, korzystając z luk w systemie, fałszowały projekty i dokumentację, dzięki czemu wyprowadzały ogromne sumy pieniędzy.

W aferę zaangażowanych jest wiele osób, a jej rozmiar sugeruje, że to mogą być nie tylko sprawy pojedynczych oszustów i drobnych cwaniaczków – kombinatorów, ale całej sieci powiązań i układów. Tymczasem działania służb, choć aktywne, nie przyniosły do tej pory pełnego rozliczenia i ujawnienia wszystkich powiązań.

Groźby i presja – co czują świadkowie i śledczy?

Z informacji dostępnych w środowisku śledczym i prokuratorskim wynika, oraz z przecieków medialnych (tych niezależnych) wynika, że osoby zaangażowane w prowadzenie sprawy oraz świadkowie odczuwają presję i niepokój o własne bezpieczeństwo. Groźby, podsłuchy, nieoficjalne sygnały ostrzegawcze, to ma się dziać.

Śmierć dyrektora Macieja Grzegorzewskiego może być więc sygnałem, że komuś zależy na wyciszeniu tematu. Jest to metoda znana z innych głośnych spraw, gdzie w grę wchodziły wysokie stawki i potężne pieniądze.

Wbrew temu, że ta sprawa jest bardzo istotna w kontekście czy Polska to istotnie państwo prawa i silne mocą swoich służb, to media głównego nurtu niemal nie poruszają tematu śmierci dyrektora oraz powiązanych z tym nieprawidłowości.

Brak krytycznego spojrzenia na oficjalne wersje, powielanie komunikatów służb bez analizy. To musi budzić nasze poważne wątpliwości.

Czy jest to efekt autocenzury, braku dostępu do wiarygodnych informacji, czy może świadomego działania na rzecz ochrony interesów wpływowych grup? To pytanie pozostaje otwarte i wymaga natychmiastowego zainteresowania opinii publicznej.

Polska a śmierć świadków – historia się powtarza?

Wiele głośnych spraw w Polsce zakończyło się tragicznie dla kluczowych świadków lub osób zbliżonych do tematu. Przypadki pp. Leppera, Kosteckiego, generała Petelickiego pokazują, że temat jest wyjątkowo wrażliwy i niejednokrotnie owiany mgłą tajemnicy. Często wyciszany i zakopany w medialnych lochach. 

Czy tym razem doczekamy się pełnej, transparentnej i rzetelnej ekspertyzy, która rozwieje wszelkie wątpliwości? Czy wymiar sprawiedliwości jest gotowy na wyzwanie, czy też historia powtórzy się po raz kolejny?

Prawda nie może pozostać ukryta

Sprawa śmierci Macieja Grzegorzewskiego oraz afery związanej z miliardowymi dotacjami z NCBR to sprawa najwyższej wagi. To test dla państwa, mediów i społeczeństwa obywatelskiego, które musi domagać się prawdy i rzetelności. Nie możemy pozwolić, jako społeczeństwo, aby kolejne śmierci i zatajanie informacji zdominowały obraz rzeczywistości.

Prawda jest naszym prawem i obowiązkiem. Tylko ona może zapewnić bezpieczeństwo i uczciwość w funkcjonowaniu instytucji państwowych. Trzeba o to pytać nieustannie władze, posłów i senatorów

Sprawa Ś. P. Macieja Grzegorzewskiego to przykład, jak złożony i niebezpieczny może być świat polityki i biznesu, gdy dochodzi do korupcji i nadużyć na wielką skalę. Śmierć świadka i szybkie zwolnienie osoby, której postawiono poważne zarzuty, które według śledztwa odgrywały kluczowe role, pokazują, że system wciąż broni nie tych, których powinien.

Jednak prawda jest jak puzzle albo stara gra tetris. Każdy element, nawet ten najmniejszy, jest ważny. Nie możemy pozwolić, aby ta sprawa została zamieciona pod dywan. Wymaga to odwagi, wytrwałości i niezależności od politycznych wpływów także (a może przede wszystkim) mediów. Dopiero wtedy możliwe będzie przywrócenie zaufania społeczeństwa i skuteczne rozliczenie winnych.

Tomasz Wybranowski

Ojciec Bocheński: miłość, logika i duchowe dziedzictwo Polski – lata rzymskie cz. 3 – w 30. rocznicę Jego śmierci

W czasach, gdy chaos myśli miesza się z pozorną pewnością autorytetów, głos Ojca Józefa Marii Bocheńskiego brzmi jak twardy punkt oparcia. Nie szukał poklasku, ale szukał zawsze prawdy. I uczył, że prawda nie leży pośrodku, lecz tam, gdzie jest. Mówił wprost: „Społeczeństwo jest dla jednostki, a nie na odwrót. A jeśli w imię społeczeństwa żąda się od jednostki ofiar, to dzieje się w imię innych jednostek...” - Tomasz Wybranowski

Paweł Winiewski i Tomasz Wybranowski w audycjach „Muzyczna Polska Tygodniówka” Radia Wnet przywołują wspomnienia ojca Bocheńskiego z czasów rzymskich odsłaniają jego filozoficzne podejście do życia i wiary. Jak podkreśla Paweł Winiewski, dziennikarz i filozof, który jako ostatni przeprowadził wywiad z umierającym myślicielem, ojcem Bocheński był mistrzem logiki i filozofii, łącząc klasyczny platonizm z chrześcijańską wiarą. „Aby dobrze przejść przez życie, trzeba mieć 90% miłości i 10% bezczelności” […]

Paweł Winiewski i Tomasz Wybranowski w audycjach „Muzyczna Polska Tygodniówka” Radia Wnet przywołują wspomnienia ojca Bocheńskiego z czasów rzymskich odsłaniają jego filozoficzne podejście do życia i wiary. Jak podkreśla Paweł Winiewski, dziennikarz i filozof, który jako ostatni przeprowadził wywiad z umierającym myślicielem, ojcem Bocheński był mistrzem logiki i filozofii, łącząc klasyczny platonizm z chrześcijańską wiarą.

Aby dobrze przejść przez życie, trzeba mieć 90% miłości i 10% bezczelności” – cytował Jego motto.

Wizyty ojca Bocheńskiego w Watykanie i starania o błogosławieństwo papieskie to opowieść o determinacji i duchowej drodze, pełnej szacunku dla tradycji i zarazem bezkompromisowej odwagi.

Tutaj do wysłuchania program z udziałem Pawła Winiewskiego o ojcu Bocheńskim (odc. 4):

 

Rzym i Polska – refleksje nad dziedzictwem i rzeczywistością

Ojciec Józef Maria Innocenty Bocheński pozostawił także refleksje o różnicy między wielkością kulturową Rzymu a polską rzeczywistością. Z uznaniem mówił o bogactwie włoskiej historii i architektury, która przy całej wspaniałości przewyższała polskie dziedzictwo. Jednocześnie krytykował mitologizowanie polskich dziejów, nawołując do realizmu i konfrontacji z prawdą.

Jego sceptycyzm wobec hierarchii kościelnej i systemów politycznych – w tym komunizmu – pokazuje, że był intelektualnym partyzantem i niezłomnym krytykiem, który nie bał się mówić prawdy.

W czasach, gdy chaos myśli miesza się z pozorną pewnością autorytetów, głos Ojca Józefa Marii Bocheńskiego brzmi jak twardy punkt oparcia. Nie szukał poklasku, ale szukał zawsze prawdy. I uczył, że prawda nie leży pośrodku, lecz tam, gdzie jest. Mówił wprost:

„Społeczeństwo jest dla jednostki, a nie na odwrót. A jeśli w imię społeczeństwa żąda się od jednostki ofiar, to dzieje się w imię innych jednostek…”

To przypomnienie, że człowiek nie jest narzędziem. Że nie istnieje „większe dobro”, które może usprawiedliwić deptanie sumienia jednostki.

Uczył ostrożności w osądach: „Dopóki go lepiej nie poznasz, uważaj każdego spotkanego człowieka za złośliwego głupca.” Nie z pogardy, ale z pokory. Pokory wobec własnej niewiedzy, uprzedzeń, emocji. Dziś, gdy osąd przychodzi szybciej niż myśl, te słowa są ostrzeżeniem.

Bocheński rozdzielał to, co rozdzielić należy: rozum i wiarę, naukę i sens.

„Filozofia naukowa nie może wyjaśniać zagadnień egzystencjalnych” – przypominał. Bo nie da się zmierzyć cierpienia, policzyć miłości ani udowodnić sensu życia. Techniczne kompetencje nie zastąpią moralnej odpowiedzialności. Musimy o tym pamiętać!

Wreszcie – lojalność! Cecha dzisiaj właściwie nieistniejąca. Ojciec Bocheński pisał o braterstwie broni, które jest wartością tylko wtedy, gdy służy dobru. Wierność bez prawdy to już nie cnota, ale niewola. Mądrość wymaga odwagi myślenia – nawet wbrew własnym.

To wszystko czyni z Bocheńskiego nie tylko filozofa, ale nauczyciela wolności. Wolności trudnej, odpowiedzialnej i wymagającej – bo opartej nie na krzyku, lecz na rozumie. I właśnie dlatego warto do niego wracać – gdy wszystko inne staje się zbyt hałaśliwe, zbyt chwiejne i zbyt głośne.

Tutaj do wysłuchania II część opowieści o ojcu Józefie Bocheńskim:

 

Mini biogram:

Ojciec Józef Maria Innocenty Bocheński (1902–1995): wybitny polski filozof, logik i duchowny katolicki. Profesor Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie i działacz emigracyjny. Autor licznych prac z zakresu filozofii religii, logiki i teologii, znany z krytycznej analizy komunizmu oraz obrony chrześcijańskiej wiary.

Przez wiele lat mieszkał w Rzymie, gdzie łączył życie duchowne z intelektualną aktywnością, pozostawiając trwały ślad w polskiej kulturze i myśli filozoficznej. Polak – patriota, uczestnik wojny 1920 roku, żołnierz i kapelan Kampanii Wrześniowej 1939 roku, świadek zdybycia Monte Cassino i uczestnik krwawej Bitwy Adriatyckiej.

Tomasz Wybranowski

Czas wyborów. Wybran wyszydzony przez oświeconych. Felieton o pogardzie, która mówi więcej o nich niż o mnie samym…

Są takie dni, w których chciałbym wierzyć, że środowisko artystyczne, którego częścią jestem od lat, rozumie znaczenie wolności wyboru, różnicy poglądów i szacunku dla tych, którzy mają odwagę myśleć

Ale im bliżej wyborów 1 czerwca, im więcej emocji się kumuluje i wisi w powietrzu, tym wyraźniej widać, że wielu z nas — artystów, muzyków, dziennikarzy, aktorów — nie wytrzymuje próby demokracji. Bo oto nagle cała masa „światłych”, „postępowych”, „oświeconych” staje się sędziami jedynej słusznej linii – linii Tuska i Trzaskowskiego.

W tym roku szczególnie jaskrawo objawił się ten fenomen. Wybory, emocje, wybór  i natychmiastowy osąd: „Głosujesz na Karola Nawrockiego? Jesteś ciemnogrodem, klerykałem, skansenem, obciachem.” To nie moje słowa. Oto prezentuję cytaty z postów, komentarzy, prywatnych wiadomości do mnie. I wiecie co? To już nie jest spór o poglądy. To jest klasyczna pogarda klasowa w nowym opakowaniu. Ale ja to wytrzymuję i nic sobie z tego nie robię, jako wolny człowiek!

Pogarda – modne paliwo warszawskich elit

 

Niektórym bardzo się podoba poczucie bycia „lepszym”. Nie z powodu talentu, pracy, wspaniałej i kochającej się rodziny czy osiągnięć. Ale z powodu „posiadana słusznych” poglądów. Oto warszawski aktor drugiego planu, który poza obecnością w trzech reklamach i pięciu sezonach bycia trupem w serialu, niczego nie wniósł do kultury – dzisiaj z dumą grozi palcem i szydzi z wyborców Nawrockiego czy Menzena. Oto wokalistka z jedną radiową piosenką sprzed dekady – dziś drży z oburzenia, że ktoś mógłby głosować inaczej niż jej kolektyw bańki.

Prywatne wiadomości – pełne litościwej wyższości:
„Rozczarowałeś mnie.”
„Naprawdę? Taki mądry facet?”
„Nie wierzę, że dałeś się zmanipulować.”

Skórę mam grubą jak słoń. Ale wiecie co mnie najbardziej boli? Wasze zakłamanie i hipokryzja. Co mnie najbardziej boli? To, że powyższe słowa (tych niecenzuralnych nie cytuje, podobnie jak nie publikuję nazwisk osławionych artystów), że mówią to często ludzie, których promuję w radiu, robię z nimi wywiady, podsyłam linki do innych zaprzyjaźnionych redakcji, wspieram ich debiuty, chodzę na koncerty i kupuję płyty.

Ludzie, którzy mówią o tolerancji, różnorodności, szacunku są dla ciebie mili. Tak dzieje się do czasu, dopóki nie powiesz czegoś spoza scenariusza.

Dwa słowa o Karolu Nawrockim

Karol Nawrocki nie jest moim wymarzonym kandydatem. Błędy i meandry młodości nie mogą przekreślać człowieka, który nigdy nie wszedł w kolizję z prawem! Nie musisz się z nim zgadzać i możesz go krytykować. Uczciwie i w świetle faktów! Ale ja również mam prawo, aby go poprzeć (jeśli chcę!).

I nie jestem przez to ani „gorszy”, ani „ciemny”, ani „upadły”. Karol Nawrocki ma swoje racje, swoją wrażliwość, historię, której nie da się zbyć memem o „średniowieczu”. Owszem, to inna wizja niż ta Trzaskowskiego, bo bardziej historyczna, zakorzeniona, odważna w konfrontowaniu się z „modnymi” dogmatami. Ale czy nie na tym polega demokracja, że ścierają się idee, a nie pluje się na ludzi?

Satyrycy, kuglarze i samozwańczy kapłani moralności

 

Aktorstwo to piękna profesja, ale nie daje nikomu prawa do bycia duchowym przewodnikiem narodu. Świecenie odbitym światłem nie czyni z nikogo mędrca. Tymczasem wielu kolegów ze sceny myli popularność z nieomylnością. Ich komentarze są pełne wyższości, zjadliwe, narcystyczne. Tak, jakby za „lajki” na Instagramie należał się immunitet na głupotę i pogardę.

Trudno dziś wejść na Facebooka czy Instagrama, by nie zobaczyć tej groteskowej przemowy: „Nie wybaczę ci, jeśli zagłosujesz na X”. Albo: „Niech mnie przestaną obserwować wszyscy, którzy nie głosują na Y”. Odmiana totalitarnego myślenia spod znaku #selfie.

Pamiętajcie: pogarda to nie jest argument. To lęk przebrany za wyższość. I jak każdy lęk, działa przez chwilę, ale ostatecznie tylko niszczy.

Mój wybór – mój głos

–moje prawo

Ja się nikogo o zgodę nie pytam! Mam bowiem prawo do swoich wyborów. Posiadam też prawo rozmawiać z każdym, niezależnie od jego szyldu partyjnego i Boga, w którego wierzy. To, że jestem dziennikarzem, literatem i poetą nie czyni mnie przynależnym do żadnego politycznego „dworu”. Nie głosuję, żeby się komuś przypodobać. Nie będę zmieniał przekonań, żeby dostać zaproszenie na kolejne rozdanie branżowych nagród.

I nie dam się obrażać. Za to, że czytam inne książki. Że interesuje mnie historia. Że nie kupuję każdej modnej narracji bez pytania. Że mam odwagę powiedzieć:

nie wszyscy musimy tańczyć do jednej melodii.

Wyśmiej mnie, jeśli ci to daje ulgę. Ale nie licz, że przestanę mówić to, co myślę. Nie licz, że się ugnę przed chórem pogardy. Wiem, kim jestem. Wiem, dlaczego wybieram, i jak wybieram. I nie potrzebuję certyfikatu moralności od samozwańczych autorytetów, którzy w wymianie argumentów nie wytrzymują ciśnienia.

Na koniec – trzy wersy o waszej miłości

haiku dla tolerancyjnych inaczej


język ostry jak brzytwa
tolerancja tylko po waszemu
„kocham cię…  jeśli”

Tomasz Wybranowski

Gdy Europa się budzi – Polska usypiana. Wybory o wszystko – stawką brukselski land albo niezależność. Pójdź do wyborów!

Spotkanie wyborcze Karola Nawrockiego l fot. x.com

Nie chodzi już tylko o politykę. To sprawa naszej tożsamości, suwerenności i przyszłości. Jeśli 1 czerwca Rafał Trzaskowski zostanie prezydentem, Polska stanie się kolejnym poligonem Brukseli.

Meloni i Orbán w postawie wyprostowanej – Tusk czeka na rozkazy

Nie możemy już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Europa pęka. Historia dzieje się tu i teraz – na naszych oczach. Giorgia Meloni, premier Włoch, powiedziała głośne i wyraźne „DOŚĆ”. Wstała z kolan, rzuciła wyzwanie brukselskiej elicie i przypomniała, czym jest suwerenność narodowa. Podobnie Viktor Orbán, którego próbowano przez lata zmarginalizować, ośmieszyć, zniszczyć. A dziś? To on pokazuje siłę. To on mówi Brukseli – „nie wasze ideologie, tylko interes moich obywateli!”

I w tym momencie warto zadać jedno, fundamentalne pytanie:

Gdzie w tym wszystkim jest Polska?

Zamiast pójść drogą Włoch i Węgier, Donald Tusk grzecznie (w postawie petenta w Brukseli) czeka na instrukcje od von der Leyen. Podporządkowuje się każdemu unijnemu dyktatowi. W imię czego? Europejskości? Solidarności? To puste hasła, które nie mają nic wspólnego z realnym interesem Polaków – przynajmniej tych, którym nie jest wszystko jedno!.

Meloni i Orbán nie są marionetkami. Oni reprezentują swoich obywateli. A Tusk? On reprezentuje system – ten sam, który chce nam odebrać głos, bezpieczne granice i bezpieczeństwo.

Rumunia ostrzeżeniem dla Polski. Gotowi na eksperyment migracyjny?

 

To już się dzieje. I to nie tysiące kilometrów stąd, ale zaledwie za południową granicą. W Rumunii rozpoczęła się operacja wdrażania nowego unijnego paktu migracyjnego. Oficjalnie – „współpraca w zakresie azylu”. W praktyce – pełne podporządkowanie planowi relokacji migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu.

23 maja unijna Agencja ds. Azylu rozpoczęła wdrażanie procedur w dziesięciu miastach: Bukareszt, Kluż, Braszów, Konstanca… Wszędzie tam rozlokowano urzędników, tłumaczy, ekspertów, ośrodki przetwarzania migrantów. I wszystko to przy pełnej zgodzie nowego prezydenta Rumunii – polityka związanego z lewicą, który temat migracji przemilczał w kampanii.

Brzmi znajomo?

Już dzień po zwycięstwie nowy rumuński prezydent przyjechał do Warszawy – na marsz poparcia Rafała Trzaskowskiego. Przypadek? Symbol? A może brutalna zapowiedź scenariusza, który czeka nas po 1 czerwca?

Bo jeśli Trzaskowski zostanie prezydentem, pakt migracyjny stanie się rzeczywistością także w Polsce. Już nie teoria. Już nie zapowiedź. Tylko realne wdrażanie mechanizmu relokacji – bez pytania obywateli o zgodę.

Nikt też przed wyborami ze strony rządowej nie powiedział, że sprawa pomocy ukraińskim uchodźcom NIE MA TU NIC NA ZNACZENIU!!!

Brukselski szantaż: migrant albo mandat

 

Mechanizm nowego unijnego paktu migracyjnego jest prosty. I bezwzględny. Albo przyjmujecie migrantów – albo płaćcie. 20 000 euro za każdą osobę, której Polska odmówi relokacji. Nie ważne, że przyjęliśmy miliony uchodźców z Ukrainy. Bruksela mówi jasno: to inna kategoria. Tu chodzi o afrykańskie i bliskowschodnie fale migracyjne, które mają zostać przymusowo rozdzielone po państwach członkowskich.

Węgry już powiedziały „NIE”. Austria wzmacnia granice. Włosi zmieniają prawo azylowe. A Polska? Polska czeka… aż Bruksela da pozwolenie na reakcję. Aż Tusk coś usłyszy w słuchawce. Aż Trzaskowski podpisze to, co mu podsuną. Bo przecież referendum nie przeszło… Donald Tusk unieważnił go „uroczyście”…

Bo do domknięcia tego systemu brakuje już tylko jednego elementu – prezydenta, który podpisze wszystko, co wyjdzie z gabinetów Tuska i Komisji Europejskiej. I właśnie dlatego 1 czerwca jest tak kluczowy.

To nie fikcja. To poligon pod przymusową relokację. Jeśli Polska pójdzie drogą Trzaskowskiego, stanie się drugą Rumunią. Bez własnej polityki migracyjnej, bez głosu obywateli, bez prawa do odmowy. Każdy kraj, który się sprzeciwi, ma zapłacić – ponad 20 tysięcy euro za każdą nieprzyjętą osobę.

Wszystko pod pozorem „europejskiej solidarności”. A co z solidarnością z własnym narodem?

Kolonialna historia Europy. Co teraz? Chcą skolonizować w drugą stronę?

 

Nie zapominajmy, z kim mamy do czynienia. Większość państw, które dziś rządzą Brukselą, to byli koloniści. Francja, Hiszpania, Portugalia, Holandia, Niemcy, Belgia – to one przez wieki rabowały Afrykę, Azję, Amerykę Południową. To one budowały imperia kosztem krwi i niewolnictwa. Dziś próbują nas przekonać, że mamy moralny obowiązek przyjmować migrantów z krajów, które sami wcześniej zniszczyli.

Ale to nie my prowadziliśmy kolonializm. To nie Polska wywołała konflikty w Libii, Syrii czy Mali. A jednak to od nas teraz oczekuje się „solidarności”, czyli… przyjęcia ludzi z miejsc, których problemy nigdy nie były naszym dziełem.

Unijna elita buduje system, który zamiast chronić obywateli – chroni przestępców, radykałów i ideologów. A ci, którzy mają odwagę się temu sprzeciwić – są nazywani ekstremistami.

Meloni mówi jasno: „Konwencja Praw Człowieka nie chroni obywateli – chroni przestępców.” Orbán buduje mur, bo wie, że granice są święte. A Polska? Ma czekać, aż urzędnik z Brukseli powie, co wolno, a czego nie.

I jeszcze jedna, bardzo ważna uwaga:

Nie mamy kolonialnych win. Nie zbudowaliśmy naszego dobrobytu na niewolnictwie. Nie rabowaliśmy bogactw obcych ziem. My byliśmy rabowani. Byliśmy pod zaborami, pod butem, w niewoli. Dlaczego więc dziś mamy ponosić odpowiedzialność za błędy innych? Dlaczego mamy płacić cenę za cudze grzechy?

Bruksela chciałaby, abyśmy zapomnieli o naszej historii. Ale my pamiętajmy. I nie pozwólmy, byśmy stali się ofiarą cudzych rachunków sumienia.

Ostatni moment, ostatnia linia oporu. Polska musi trwać

 

Nie chodzi już tylko o politykę. To sprawa naszej tożsamości, suwerenności i przyszłości. Jeśli 1 czerwca Rafał Trzaskowski zostanie prezydentem, Polska stanie się kolejnym poligonem Brukseli – kolejnym krajem podporządkowanym eksperymentowi „wspólnotowej solidarności”, który oznacza rezygnację z kontroli nad własnym terytorium i własnymi decyzjami.

Czy chcemy tego? Czy chcemy, żeby decyzje o granicach Polski zapadały w Berlinie, Paryżu i Brukseli? Czy zgadzamy się na to, żeby kolejne fale migrantów trafiały do naszych miast, bez pytania nas – obywateli – o zgodę? Czy zgadzamy się na dyktat klimatyzmu i powolnego wywłaszczania z własnych domów i ziemi?!

To nie jest wybór partyjny. To wybór cywilizacyjny.

1 czerwca 2025 to taki moment prawdy na osi czasu naszych dziejów. To moment, w którym albo zostaniemy rozpuszczeni i odcięci od korzeni, albo WCIĄŻ BĘDZIEMY WYPROSTOWANI.

To nie są wybory techniczne. To moment ostatecznego rozstrzygnięcia. Czy Polska będzie jeszcze mogła powiedzieć „NIE”? Czy zostanie państwem niepodległym, czy kolonią nowego typu?

Nie jesteśmy skazani na bycie trybikiem w machinie. Możemy iść śladem tych, którzy mają odwagę rzucić wyzwanie elitom. Tak jak Meloni. Tak jak Orbán. Tak jak wiele społeczeństw, które mówią: dość milczenia, dość szantażu, dość dominacji zza biurek.

Musimy przywrócić znaczenie słowom: wolność, suwerenność, bezpieczeństwo. Musimy mieć prawo do mówienia „NIE!” w naszym własnym kraju. Jeśli dziś nie zawalczysz o swoją podmiotowość, jutro obudzisz się w miejscu, które tylko z nazwy będzie Polską.

Powtórzę raz jeszcze! Polska nie ma żadnych kolonialnych win do spłacenia. Nie uczestniczyliśmy w grze imperiów, nie czerpaliśmy zysku z niewolniczej pracy. Byliśmy po stronie tych, których deptano – nie tych, którzy deptali.

Dlatego nikt nie ma prawa mówić nam dziś, że mamy milczeć, płacić, przyjmować – w imię win, których nie popełniliśmy.

My mamy inne dziedzictwo – dziedzictwo Norwida, który przestrzegał:

„Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
ani sól ziemi do przypraw kuchennych…”

I Herberta, który przypominał:

„Bądź wierny. Idź.”

A na koniec słowa Maxa Webera. To dla tych, którzy pytają, jaką politykę dziś wybrać:

„Polityka to silne, powolne przebijanie grubych desek z pasją i rozwagą jednocześnie.”

Tylko człowiek wolny może wybrać taką drogę. I tylko wolny naród może nią iść.

Tomasz Wybranowski

Wielkie spotkanie religijno-patriotyczne w Jasnej Górze! Zaproszenie na 30 maja 2025. Wieści z wydawnictwa Biały Kruk

W piątek 30 maja, u stóp Matki Bożej Częstochowskiej, wydawnictwo Biały Kruk organizuje wielkie spotkanie religijno-patriotyczne wokół premiery swoich najnowszych książek.

 

Ostatnie wydarzenia w Polsce i na świecie wymagają zjednoczenia wszystkich środowisk patriotycznych i gorącej modlitwy za wstawiennictwem Królowej Polski. Przed nami II tura wyborów prezydenckich, od których wyniku w dużej mierze będzie zależeć przyszłość naszej Ojczyzny.

Krakowskie wydawnictwo Biały Kruk ufa, że z Bożą pomocą i zjednoczeniu środowisk prawicowych uda się Polakom dokonać właściwego wyboru oraz pokonać wszelkie trudności i wyzwania jakie stawia przed nami współczesny świat.

Zapraszamy do licznego udziału w wydarzeniu, które odbędzie się już w najbliższy piątek 30 maja w jasnogórskim sanktuarium przy ul. o. Augustyna Kordeckiego 2 w Częstochowie, w Auli o. Augustyna Kordeckiego.

Program spotkania:

 

Godz. 17:00 rozpocznie się wielki kiermasz książek Białego Kruka. Będzie można nabyć nowości wydawnictwa, książki premierowe, publikacje religijne, historyczne, patriotyczne, albumy i wiele innych pozycji w specjalnych, promocyjnych cenach – nawet o 80% niższych. Kiermasz potrwa do godz. 20:30.

Godz. 18:00 – spotkanie religijno-patriotyczne prowadzone przez Annę Popek odbędzie się według następującej kolejności pasjonujących referatów – gawęd: 

Modlitwa na inaugurację spotkania: Abp Wacław Depo

Wystąpienia (ok. 15 minut)

prof. Wojciech Polak – Bolesław Chrobry – korona mu się należała

ks. prof. Janusz Królikowski – Czy można uniknąć kary za grzechy?

Adam Bujak – Kraków – własność narodu

Jolanta Sosnowska – Dlaczego niszczą pamięć o św. Janie Pawle II

ks. prof. Robert Skrzypczak – Co Kościołowi zagraża od wewnątrz?

prof. Andrzej Nowak – Ataki na polskość są atakami na wiarę

 

Przewidziana została również część artystyczna, podczas której pieśni patriotyczne wykonają Jan Kowalczyk (bas-baryton), oraz  Ziemowit Pawlisz (akompaniament).

Wstęp wolny! Po spotkaniu wydawnictwo zaprasza na Apel Jasnogórski w częstochowskim Sanktuarium.

 

8 maja – kapitulacja III Rzeszy, koniec niemieckiej okupacji, ale nie dzień zwycięstwa dla Polski. Tomasz Wybranowski

Podpisanie aktu kapitulacji Niemiec, 8 maja 1945, Berlin. Fot. Bundesarchiv, Bild 183-J0422-0600-002 CC-BY-SA 3.0

Nie było suwerenności. Była za to sowiecka okupacja pod czerwoną gwiazdą, mniej brutalna niż ta ze swastyką, ale zadżumiona bolszewickim zakalcem.

7 maja 1945 roku, w kwaterze głównej Alianckich Sił Ekspedycyjnych generała Eisenhowera w Reims we Francji, przedstawiciele Niemiec podpisali akt wstępnej kapitulacji wobec sił zbrojnych USA, Wielkiej Brytanii i ZSRS. Po stronie aliantów podpisali dokument generał Walter Bedell Smith i generał-major Iwan Susłoparow. Ze strony Niemiec zaś generał Alfred Jodl, major Wilhelm Oxenius i admirał Hans-Georg von Friedeburg. Miało to zakończyć działania wojenne do godziny 23:01 8 maja 1945 roku.

Jednak fakt podpisania dokumentu bez uzgodnienia z Moskwą rozwścieczył Stalina. Sowiecki dyktator zażądał powtórzenia aktu w Berlinie – w „sercu pokonanego wroga” i w obecności marszałka Żukowa. I tak też się stało. 8 maja, o godzinie 22:43 czasu środkowoeuropejskiego, podpisano ponowną kapitulację w szkole saperów w dzielnicy Karlshorst w Berlinie.

Created with GIMP

Uczestniczyli w niej przedstawiciele czterech aliantów: Żukow, Spaatz, Tedder i de Tassigny. Zbrodniczy reżim III Rzeszy reprezentowali feldmarszałek Keitel, admirał von Friedeburg i generał Stumpff.

W Moskwie był już 9 maja, stąd ta data do dziś funkcjonuje w Federacji Rosyjskiej jako „Dzień Zwycięstwa”. Komuniści narzucili ją również Polakom w czasach PRL. Dziś oficjalnie obchodzimy 80. rocznicę zakończenia wojny 8 maja – zgodnie z tradycją zachodnią – ale co to zmienia, skoro nie odzyskaliśmy wówczas niepodległości?

Nie było suwerenności. Była za to sowiecka okupacja pod czerwoną gwiazdą, mniej brutalna niż ta ze swastyką, ale zadżumiona bolszewickim zakalcem. PRL był marionetkowym tworem, pod całkowitą kontrolą Moskwy. Procesy polityczne, sfingowane wybory, zbrodnie na Żołnierzach Niezłomnych, zsyłki i represje. Kłamstwa o Katyniu, cenzura, inwigilacja i propaganda.

Mamy pełne prawo stwierdzić, że wojna dla Polski nie skończyła się ani 8, ani 9 maja 1945 roku. Zmienił się tylko okupant. Ale bez dymów obozów śmierci, łapanek czy masowych egzekucji jak czynili to “dumni” pokoleniowi następcy Jana Sebastiana Bacha, Emanuela Kanta czy wielkiego Goethego.

W tym kontekście trzeba też jasno powiedzieć: z perspektywy Polski nie byliśmy w obozie zwycięzców. Pomogliśmy aliantom wygrać wojnę. Bo polscy lotnicy, żołnierze 1. Dywizji Pancernej, II Korpusu generała Andersa i zastępy Armii Krajowej.

Oddaliśmy życie za wolność innych, a nas samych zdradzono w Jałcie i Poczdamie. Na Marszu Zwycięstwa w Londynie w 1946 roku nie pozwolono Polakom nieść swojej flagi (by nie urazić Stalina). A przecież bez polskich skrzydeł nad Anglią, Londyn mógłby zostać zrównany z ziemią.

I w tym miejscu należy postawić kolejny znak zapytania nad dzisiejszym kształtem pamięci historycznej. Bo czyż nie jest tak, że znów milknie temat niemieckiej odpowiedzialności za zbrodnie wojenne, ludobójstwo i zniszczenie Polski, a cała uwaga mediów i opinii publicznej skupia się na Rosji i wojnie na Ukrainie?

Działania Rosji trzeba je potępiać, ale nie mogą one przesłaniać prawdy o przeszłości. Nie możemy pozwolić, by wojna za naszą wschodnią granicą przysłoniła prawdę o niemieckich zbrodniach, o masowych egzekucjach, obozach zagłady, pacyfikacjach wsi i eksterminacji inteligencji.

Tymczasem dziś, w świecie poprawności politycznej, zbrodnie Niemiec w okupowanej Polsce są relatywizowane, zmiękczane w języku publicznej narracji, albo wręcz pomijane.

A przecież to Niemcy utworzyli Auschwitz, to Niemcy spalili Warszawę, to Niemcy na rozkaz Hitlera prowadzili planową eksterminację naszego narodu. Oto kolejne pokolenia w Niemczech dowiadują się więcej o „złych Rosjanach” niż o własnym dziedzictwie zbrodni. Nazywa się ich już nie „nazistami”, ale „nazistami bez narodowości”.

A przecież nie byli to jacyś abstrakcyjni naziści. To byli niemieccy obywatele, niemieccy żołnierze, niemieccy urzędnicy i lekarze. Wiem, wiem… tylko wykonywali polecenia z iście niemiecką (upsss, przepraszam: nazistowską) dokładnością. Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki, a ta historia coraz częściej jest pisana nie atramentem, ale tuszem politycznego interesu i geopolitycznej wygody.

Dlatego powtarzam za Prymasem Tysiąclecia błogosławionym Stefanem Wyszyńskim: Non possumus.

Nie możemy akceptować tej zakłamanej narracji. Nie możemy świętować 8 ani 9 maja jako dnia naszej wolności. Bo tej wolności nie było. I nie będzie jej w pełni, dopóki nie nazwiemy spraw po imieniu i nie upomnimy się o całą prawdę. Nie tylko tę wygodną i bezpieczną dla Berlina i nowego kanclerza z aprobatą polskiego premiera, że o zadośćuczynienie (nawet nie reparacje) “nie będzie prosił”.

Tomasz Wybranowski

Zwycięstwo zapomniane? 80 lat później – pamięć, która drażni Zderzenie dwóch totalitaryzmów.

W 1939 roku Polska została brutalnie rozdarta między nazistowską III Rzeszę a komunistyczny Związek Sowiecki.

Oba systemy reprezentowały skrajnie represyjny model władzy, w którym jednostka była jedynie trybikiem w machinie ideologii. Wszechmocny aparat bezpieczeństwa. RSHA i gestapo w Niemczech oraz NKWD w ZSRR, wymuszał ślepe posłuszeństwo. Stalin realizował planową eksterminację rzeczywistych i urojonych wrogów, sięgając po terror na skalę niespotykaną nawet w totalitarnych Niemczech, gdzie ludobójstwo miało inny charakter: było celem samym w sobie.

Zarówno nazizm, jak i komunizm, gloryfikowały przemoc, siłę, wojnę i bezwzględność. Historycy, choć nie bez sporów, porównują oba reżimy, zadając pytanie o wyjątkowość Holocaustu, eksterminacji Romów, czy polskiej inteligencji. Komunizm trwał dłużej i pochłonął więcej ofiar – szacuje się, że nawet 20 milionów. Największe natężenie zbrodni przypada na lata 30. i 40. XX wieku.

Polska, wciśnięta pomiędzy te dwa nieludzkie systemy, była miejscem konfrontacji ideologii śmierci.


 

Gra w wojnę. Bezduszne imperia i ich figurki na mapie – Władza jako narkotyk

Kiedy słucha się przemówień takich ludzi jak Adolf Hitler czy Józef Stalin, tych, którzy przesądzali o losach milionów, to na Boga! trudno doszukać się w ich słowach jakiejkolwiek wielkiej idei. Nie ma tam wzniosłych haseł, które naprawdę coś znaczą.  Nie ma autentycznej wiary w wartości, którymi się zasłaniają. Jest za to zimna, bezczelna skuteczność. Twarda mowa technokratów władzy, którzy nauczyli się, że słowa to tylko narzędzia, a ludzie — tylko zasoby.

Ideologie? To tylko dekoracje. Fasady do zdobywania poparcia, budowania kultu i mobilizowania tłumu. Ale w środku tej konstrukcji nie ma nic. Tylko chora żądza kontroli. W wersji soft – power doświadczamy tego także dzisiaj w Unii Europejskiej (sic!)

 

Skan z: II Wojna Światowa: Wojna obronna Polski 1939 r.; Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1979

Komuniści nie wierzyli w komunizm, naziści nie wierzyli w rasową hierarchię, demokraci nie wierzą w demokrację. Wierzą w władzę.

Orwell miał rację: „Nie obchodzi nas dobro ludzkości; obchodzi nas wyłącznie władza.”

To właśnie uderza w tych nagraniach i zapiskach sprzed ponad 80. lat – brak emocji, brak refleksji, brak odpowiedzialności. Zostaje tylko logika działania: skuteczność, podbój, dominacja. Żadnego ducha, tylko narzędzia. Żadnych ludzi, tylko liczby.

To nie nowość I nie odkrywam redaktorsko na nowo Ameryki! Komuniści nie wierzyli w komunizm, demokraci nie wierzą w demokrację, a wielcy wodzowie z przeszłości nie kierowali się żadnym dobrem ogólnym. Jakim dobrem ogółu, wcielając nowe mrzonki w życie chociażby w Unii Europejskiej, kierują się nowi “władcy”?

Georg Orwell wiedział to dawno temu i z chirurgiczną precyzją ujął w ustach O’Briena: Rządy dla samego rządzenia. Systemy, hasła, ideologie — to tylko kartonowe dekoracje na scenie teatru, w którym realna akcja dzieje się w kulisach, w sztabach, przy stołach, na mapach.

Fot. Dreamcatcher25 (CC A-S 4.0, Wikipedia)

Mapa, nie człowiek

Właśnie… Mapa. Dla takich ludzi wojna nie ma twarzy. Nie ma płaczu matek ani śmierci dzieci. Nie śmierdzi krwią i nie brudzi rąk. Ma kolorowe chorągiewki, pionki do przesuwania, raporty w tabelkach i plany w punktach.

Pomogliśmy Włochom, podzieliliśmy lotnictwo. Zajęliśmy fabrykę. Zniszczyliśmy 34 tysiące czołgów.”

To wszystko brzmi jak instrukcja do strategii turowej, jakby relacjonował kampanię w jakiejś grze w sieci, a nie faktyczne wydarzenia, które pozbawiły życia setki tysięcy ludzi. To samo dzieje się także dzisiaj.

Stalin działał tak samo. Patrzył na mapę, planował tysiące oceanicznych okrętów podwodnych i czekał na moment, kiedy zajmie Hiszpanię. Gdy Niemcy padną, wciągnie ich resztki do czerwonego imperium, a Polaków i Litwinów — cóż, ich się „pozbędzie”.

Zimna kalkulacja: 150 milionów Sowietów, 60 milionów Niemców, 30 milionów Polaków. Posępna i nieczuła matematyka śmierci.

W tej logice ludzie to nie ludzie. To przeszkody, przesuwalne liczby, statystyka. Przeszkadza ci naród? Zlikwiduj. Mieszają ci cywile? Zagazuj, spal w obozach. Są niepokorni? Wytłucz, rozstrzelaj, zakop na odludziu.

W tym wszystkim najbardziej przerażająca nie jest sama skala zbrodni. Przeraża obojętność. Beznamiętność. Emocje pojawiają się dopiero wtedy, gdy rzeczywistość nie zgadza się z planem na mapie. Kiedy „opanowane” miasto wszczyna powstanie, kiedy „podbity” naród dalej się broni. Wtedy pojawia się wściekłość. Nie moralna panika, ale logistyczna irytacja. Przecież miało już być zrobione.

A potem decyzje zapadają impulsywnie. Warszawa? „Zabić wszystkich. Niech nie zostanie kamień na kamieniu.” Nie dlatego, że to kara. Bo przeszkadzają. Bo nie wpisują się w układ sił. Bo buntownicy burzą planszę, na której układa się imperium.

Zabił wtedy swoich potencjalnych sojuszników. Ludzi, którzy, broniąc się przed jedną okupacją, byli naturalną przeszkodą dla drugiej. Stalin był zadowolony. I nie ukrywał, że w Polsce po sześciu latach wojny wciąż jest milion młodych zdolnych do walki. To była liczba do skreślenia.

Zbyt łatwo można uwierzyć, że ci ludzie mieli jakąś wielką wizję. Że wierzyli w coś większego. Ale prawda jest prostsza i dużo bardziej gorzka: to byli gracze. Chłodni, cyniczni, oderwani od rzeczywistości. Dla nich wojna to była gra. My — jej planszą. I (NIESTETY) wciąż jesteśmy.

 

Egzekucje w Piaśnicy. Fot. Waldemar Engler, / Wikimedia Commons

Prawda niewygodna dla Europy

Pomimo brutalnych represji – od Katynia, przez deportacje, po stłumienie Powstania Warszawskiego – system komunistyczny długo cieszył się w Europie pewną „legitymizacją moralną” jako ten, który pokonał Hitlera. Z jednej strony zgoda! Przestały dynić kominy obozów koncentracyjnych, ustały łapanki i wywózki na przymusowe roboty, nikt już nie rozstrzeliwał obywateli podbitej Polski w masowych egzekucjach. Kto to robił? Niemcy.

Ale z drugiej strony zbrodnie sowieckie były długo bagatelizowane: Węgry 1956, Praga 1968, Polska 1981 – wszystko to nie zdołało zburzyć pozytywnego wizerunku ZSRR w oczach wielu zachodnich elit. Dopiero plac Tiananmen, Rumunia 1989 czy reżimy na Kubie i w Korei Północnej zaczęły powoli odsłaniać prawdziwą twarz komunizmu.

Tymczasem Polska musiała czekać aż do 1989 roku na pełną suwerenność, a dopiero wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku ostatecznie przekreśliło polityczne konsekwencje konferencji jałtańskiej z lutego 1945 roku.

Statystyka strat poniesionych przez Polaków wciąż wymaga rzetelnych badań – szacuje się, że ponad 5 milionów ludzi zginęło z rąk Niemców, od 500 tysięcy do 1 miliona – z rąk Sowietów i ponad 100 tysięcy (licząc ostrożnie) z rąk Ukraińców. Wymordowano nasze elity, twórców i naukowców, ziemiaństwo, kadrę oficerską i generalicję.

 

Cmentarz Wojenny 1939 r. z II wojny światowej w Tomaszowie Lubelskim. Wojna Obronna Polski 1939 przeciwko Niemcom hitlerowskim/Foto. Taddek/CC BY-SA 4.0

Świętowanie na własnych zasadach

Dzień Zwycięstwa – 9 maja – staje się dziś przedmiotem ataku, szykan i prób relatywizacji. W Europie dominuje „polityczna poprawność”, w której próbuje się zastąpić wojskowe honory i historyczną dumę „neutralnymi gestami pojednania”.

Tymczasem to właśnie ten dzień miał uczcić koniec niewyobrażalnego cierpienia i zwycięstwo nad totalitaryzmem. Zamiast tego obserwujemy marsze neobanderowców w Kijowie i Lwowie, upamiętnienia Waffen-SS w Rydze i Tallinie – wszystko to pod parasolem milczenia Zachodu.

Zarówno USA, NATO, jak i Unia Europejska przymykają oko na heroizację faszystowskich kolaborantów w krajach, które dziś są „strategicznymi partnerami” w rywalizacji z Rosją.

Europa próbuje też wymazać własną winę – od Monachium 1938 po udział w przerażającym ludobójstwie, o którym często nie pisze się w podręcznikach historii „zjednoczonej Europy”. Przypadek?! Zachód nie popiera rosyjskich inicjatyw potępiających nazizm w ONZ. Czy czyni to z niewiedzy czy poszukiwania „żywotnych interesów? Nie! Odpowiedź jest jeszcze smutniejsza, czyni tak ze świadomego politycznego wyrachowania.

Rosja również wykorzystuje Dzień Zwycięstwa dla swoich celów. Święto, które kiedyś jednoczyło, dziś stało się polem bitwy propagandowej. Prezydent Putin oskarża Ukrainę o neonazizm, Zachód zaś Rosję o agresję wobec Ukrainy. Symbol św. Jerzego, połączony z literą „Z”, służy już nie pamięci, lecz legitymizacji wojny.

W maju Ameryka organizuje Memorial Day, z paradami, z techniką wojskową, bez podejrzeń o militaryzację.

Ja zaś jestem oskarżany o to, że czczę pamięć dziadków, którzy przelewali krew w wojnie, której sami nie wywołali. Ojciec mojego Taty – Stefan Wybranowski walczył w dywizji generała Maczka. Ojciec mojej Mamy – Tadeusz Czuchaj zdobywał Berlin z 1 Dywizją Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki. Oddaję im cześć w czasie, kiedy Polska blaknie! Na własne życzenie…

Tomasz Wybranowski