Po co nam reaktor badawczy w Otwocku, kiedy jest w Monachium? [FELIETON]

Arkadiusz Jarzecki (fot. Jakub Węgrzyn)

Sprawa reaktora jądrowego Maria pokazuje, że Szymon Hołownia się myli. PiS i PO nie są jak Lidl i Biedronka. PiS jest raczej jak wielkie amerykańskie centra handlowe Walmart, a PO to takie ALDI.

Po co nam reaktor jądrowy w Otwocku, kiedy jest w Monachium? Tak można dziś sparafrazować słynne powiedzenie Rafała Trzaskowskiego dotyczące Centralnego Portu Komunikacyjnego. Kiedyś prezydent Warszawy twierdził, że nie ma sensu budować hubu przesiadkowego pod Warszawą skoro powstaje taki w Berlinie.

Maria STOP

Teraz, jeśli rząd nie poradzi sobie z kryzysem wokół reaktora Maria, to radiofarmaceutyki wykorzystywane w leczeniu nowotworów być może będziemy sprowadzać z niemieckiego reaktora, który położony jest niedaleko stolicy Bawarii.

Nasz Polski reaktor badawczy Maria został wyłączony, chociaż zarabiał około 200 milionów złotych rocznie mówi senator PiS Grzegorz Czelej. Szkoda, że kiedy rządził PiS to nic nie zrobiono z rażąco niskimi płacami dla wysoko wykwalifikowanych pracowników i nie zrobiono nic, aby ustabilizować sytuację finansową Instytutu, który był uzależniony od rządowych grantów. Ale teraz jest o wiele gorzej.

Dyrektor out

W połowie ubiegłego roku Narodowe Centrum Badań Jądrowych złożyło odpowiednie dokumenty, aby przedłużyć licencję na działalność. Problem w tym, że przedłuża się sama weryfikacja wniosku, w którym doszukano się setek błędów, uchybień i niedociągnięć. Dyrektora NCBJ zwolniono, zanim zdołał doprowadzić sprawę do końca.

Maria ma już ponad pięćdziesiąt lat. Jest więc w wieku przedemerytalnym. Mimo utrzymującej się od lat niestabilności finansowej, genialni polscy naukowcy, opracowali nowy, lepszy reaktor czwartej generacji. Senator Grzegorz Czelej powiedział na naszej antenie, że francuzi są zainteresowani jego wdrożeniem. Tyle że nie wiadomo, czy tym tematem zainteresowany jest polski rząd.

Zarobki jak z dyskontu

Senator Czelej mówi, że pracownicy, którzy utrzymywali Marię przy życiu otrzymują oferty pracy z zagranicy. To i tak cud, że do tej pory chcieli pracować za poniżająco niskie pensje.
Naukowcy obsługujący jedno z najbardziej skomplikowanych urządzeń na terenie Rzeczpospolitej zarabiali tyle, co pracownicy osiedlowego supermarketu.

Skoro mowa o dyskontach, to w tej kwestii zabłysnął Szymon Hołownia. Kandydat na prezydenta stwierdził, że PiS i PO są jak Lidl i Biedronka, bo rzekomo niewiele się różnią — za to on jest jak sprzedawca na bazarze, któremu można zaufać! To pomysłowe, ale całkowicie fałszywe porównanie dowodzi desperacji marszałka sejmu, który w sondażach szoruje po dnie. Sili się więc na symetryzm, chociaż jest jego totalnym zaprzeczeniem. Hołownia wyrósł politycznie na tym, że smagał batem Jarosław Kaczyńskiego, a Donalda Tuska szczypał tak, żeby nie bolało.

Hołownia jak poddostawca

To oznacza, że sam Hołownia dostrzega różnice między PiS-em a PO. Myli się twierdząc, że partie są jak Lidl i Biedronka. PiS jest raczej jak gigantyczne amerykańskie hipermarkety Walmart, a PO jest jak małe niemieckie ALDI. A Hołownia to taki poddostawca ALDI. Konkretnie dostarcza Tuskowi wyborców, którzy brzydzą się głosować bezpośrednio na Tuska.

Każde porównanie jest ułomne, ale trzeba powiedzieć, że nie mamy jeszcze niestety dużej sieci całkiem niezależnych, polskich hipermarketów. Pozostaje franczyza, przynajmniej w kwestii bezpieczeństwa.

Niemiecka armia na dorobku

PO twierdzi, że trzeba opierać się na sojusznikach z Europy. PiS stawia na Amerykę bez względu na to, czy rządzą tam republikanie czy demokraci. Różnica jest radykalna.
Wczoraj kanclerz Friedrich Merz ogłosił, że Niemcy zbudują potężną armię. A Amerykanie już teraz mają potężną armię.

A skoro zahaczyliśmy o Stany Zjednoczone, to warto wspomnieć o liście, który do Unii Europejskiej wysłało pięciu członków Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Piszą w nim o zaniepokojeniu represjami, jakich rząd Donalda Tuska dopuszcza się względem PiS-owskiej opozycji, a nawet zwykłych księży. Mowa jest o dętych zarzutach, które nie są właściwie udokumentowane, ale także o ograniczaniu wolności słowa w całej Unii Europejskiej.

Mętna Ursula

Czy Ursula von der Leyen się tym przejmie? Wątpliwe. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdził, że szefowa Komisji Europejskiej nie miała prawa ukrywać treści smsów za pomocą których negocjowała zakup szczepionek przeciwko COVID-19 od koncernu Pfizer. Ale transparetność to nie jest mocna strona europejskiej wspólnoty pod niemiecko-francuskim zarządem.

Think Tank MCC Brussels skierował do rzecznika praw obywatelskich Unii Europejskiej skargę, bo Komisja Europejska nie chce odpowiedzieć na proste pytanie o ustalenia, jakie poczyniła w kwestii rzekomych nadużyć wyborczych w Rumunii. Kiedy do drugiej tury dostał się kandydat spoza establishmentu, krzyczano o manipulacji, nadużywać i oszustwach wyborczych.

W Polsce trwa podobna afera, ale nikt w Unii Europejskiej nie krzyczy. Ktoś finansował spoty za wielkie pieniądze, które oczerniały Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena. Były rozprzestrzeniane na platformie Facebook. Wydano na to ponad 400 tysięcy złotych, czyli więcej niż jakikolwiek kandydat. Nikt nie grzmi, chociaż posłowie PiS i Konfederacji dwoją się i troją, żeby sprawę nagłaśniać. Głośno w Europie zrobi się wtedy, jeśli wyborów nie wygra Rafał Trzaskowski. Wtedy będzie można powiedzieć, że była zewnętrzna ingerencja w wybory i trzeba je anulować.

 

 

Inne felietony:

 

Kto policzy prezydentów po zliczeniu głosów? Co nas czeka po wyborach? Felieton Arkadiusz Jarzecki

Uchodźcy, lekcje religii i mysie ogony. Felieton Arkadiusza Jarzeckiego

Migracja to kryzys, a kryzys to szansa. Szansa na co? O tym w felietonie Arkadiusza Jarzeckiego