Posłuchaj całej rozmowy:
Polskie firmy transportowe znalazły się w dramatycznej sytuacji. Ponad 1400 ciężarówek stoi po białoruskiej stronie granicy, a kierowcy pilnują pojazdów wartych ponad 100 milionów złotych.
To być albo nie być dla wielu przedsiębiorstw
– mówi Jacek Sokół w Poranku Radia Wnet, wiceprezes Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców.
Kierwiński wprowadził transportowców w błąd
Według Sokoła problem zaczął się w momencie zamknięcia przejścia granicznego w Koroszczynie.
Minister Kierwiński, zamykając granicę, poinformował, że nawet samochody, które wjeżdżały w ostatniej chwili, będą mogły wrócić przez inne przejścia, na przykład przez Litwę. To była nieprawda. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd
– podkreśla.
Przewoźnicy, którzy próbowali wracać innymi drogami, spotkali się z odmową.
Na granicy białorusko-litewskiej zabierano dokumenty od pojazdów i naczep, a samochody z kierowcami pod konwojem odprowadzano z powrotem na granicę z Polską. Teraz stoją na parkingach celnych
– relacjonuje Sokół.
„Firmy będą upadać jedna po drugiej”. Największy kryzys w polskim transporcie od 25 lat
1,5 tys. ciężarówek i niepewna przyszłość
Obecnie na Białorusi utknęło około półtora tysiąca pojazdów.
Dokładnej liczby nie znamy, bo część mogła zostać w serwisach czy warsztatach. To około 1400–1500 ciężarówek
– mówi Sokół.
Samochody nie mogą jechać dalej w głąb Białorusi, Rosji czy Kazachstanu. Dozwolony jest jedynie przewóz towarów zwolnionych z zakazu, np. leków.
Pozostałe mogą być dostarczone tylko do magazynów celnych, gdzie odbywa się przeładunek albo przepinka naczep
– tłumaczy.
Kierowcy stracą majątek?
Na miejscu pozostają kierowcy, którzy czuwają przy samochodach.
To dorobek naszych firm budowany latami. Wartość tych pojazdów i naczep przekracza 100 milionów złotych. Dla wielu przedsiębiorstw to kwestia przetrwania
– zaznacza Sokół.
Największe obawy budzi ryzyko konfiskaty.
Przekraczając granicę, otrzymujemy dokument, który pozwala przebywać na Białorusi określoną liczbę dni. Te dokumenty już wygasły. Białoruś obiecała, że przedłuży je o 10 dni, faktycznie dała 7. I nikt nie wie, co będzie dalej. Może pojawić się służba, która powie: proszę oddać kluczyki
– ostrzega.
Tobiasz Bocheński: Mateusz Morawiecki nie jest dla nas odniesieniem
Ogromne koszty
Do problemów dochodzą gigantyczne opłaty.
Dawniej zezwolenie na wjazd kosztowało 50 zł. Teraz płacimy 170–180 euro. Do tego dochodzi plomba elektroniczna za 160 euro i obowiązkowa dezynfekcja za dwadzieścia kilka euro. Sam parking po stronie białoruskiej również generuje koszty, które mogą być tak wysokie, że odbiór pojazdów przestanie się opłacać
– wylicza Sokół.
Jak podkreśla, polscy przewoźnicy nie łamią prawa.
Nie przewozimy towarów nielegalnych. Obsługujemy tylko ładunki niesankcyjne, dopuszczone jeszcze przed wprowadzeniem sankcji
– zaznacza.
Co się dzieje w Agencji Rozwoju Przemysłu? „Miała wspierać przemysł, planuje budowę kolei do Odessy”
Protest w Warszawie
Brak reakcji rządu sprawił, że przewoźnicy szykują protest w stolicy.
Mamy wiele potwierdzeń od firm, że przyjadą do Warszawy swoimi ciężarówkami. Chcemy pokazać skalę problemu. Ale do tego wszystkiego nie musi dojść. Wystarczy dobra wola rządu i uzgodnienie z Białorusią czasowego rozwiązania, które pozwoliłoby naszym kierowcom i samochodom wrócić do Polski
– mówi Sokół.
Zaznacza też, że obecnie wśród zatrzymanych pojazdów praktycznie nie ma obcych przewoźników.
Może dwóch, trzech Czechów, jakiś Serb. 98 procent to polskie firmy. De facto więc sami zablokowaliśmy granicę dla siebie
– ocenia.
/ad
