W Sądzie Okręgowym w Warszawie wadliwie powołane kierownictwo tej jednostki, sprawujące jednak de facto władzę, powołało specjalną sekcję w pionie karnym, do której skierowano wszystkich tzw. neosędziów, orzekających wcześniej w sprawach w I instancji. Kierownikiem sekcji, niewątpliwie na zasadzie prowokacji, został sędzia Piotr Gąciarek, radykalny, o ile nie najradykalniejszy zwolennik rozliczenia „nowych” sędziów za ich rzekomy grzech wzięcia udziału w konkursie przed Krajową Radą Sądownictwa. Sprawa powołania sekcji była już opisywana w mediach, w tym na portalu wnet.fm.
Wg naszych informacji sekcja wystartowała 7 lutego 2025 r. Z 10 rzekomych „neosędziów”, których wzięli na warsztat bodnarowcy, tylko jeden zdecydował się odmówić rozpoznawania spraw pod troskliwym okiem sędziego Gąciarka, oceniając całą operację jako całkowite bezprawie. 5 sędziów (w tym sędzia o naturze wojownika) zdecydowało się skierować pozwy przeciwko Sądowi Okręgowemu w Warszawie. Wcześniej 7. skierowało sprzeciw do Krajowej Rady Sądownictwa. 3 sędziów od razu poddało się woli bodnarowców bez jakiegokolwiek sprzeciwu.

W niniejszym tekście chcemy poszerzyć wiedzę opinii publicznej, jeżeli chodzi o argumentację „obrońców praworządności” w tej sprawie. W tym celu zagłębimy się w pismo neoprezes Sądu Okręgowego w Warszawie Beaty Najjar do neoprezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie Doroty Markiewicz, w którym uzasadnia ona potrzebę utworzenia wspomnianej sekcji neosędziów, zwanej przez część prawników „gettem sędziowskim”.
Nie będziemy zajmować się tutaj obroną konstytucyjności KRS, ani wykazywaniem, że neowładze sądu nie mają racji, kwestionując status sędziów. Zbadamy natomiast argumentację bodnarowców pod kątem sprzeczności i koherentności.
Ostre wystąpienie sędziów z SO w Warszawie przeciwko bodnaryzmowi
Do czego wezwał ETPCz?
Potrzebę odsunięcia „neosędziów” od orzekania w ważnych sprawach sędzia Najjar wywodzi z orzecznictwa TSUE i ETPCz, przy czym za szczególnie istotny uważa wyrok tego ostatniego w sprawie Wałęsa przeciwko Polsce. Dowodzi tego uwupuklenie tego postępowania, jako jedynego tak obszernie omawianego i nazwanego przez sędzię Najjar „wyrokiem pilotażowym”.
W tle tej sprawy jest skarga nadzwyczajna Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobro, dotycząca sporu byłego prezydenta z Krzysztofem Wyszkowskim o „Bolka”. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych uwzględniła skargę, natomiast Europejski Trybunał Praw Człowieka w ogóle nie zajmując się sprawą co do meritum uznał, że nie stanowiła ona niezawisłego sądu.
W pilotażowym wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Wałęsa przeciwko Polsce z 23 listopada 2023r., numer 50849/21, Polska została zobowiązana do podjęcia działań legislacyjnych, które pozwolą przywrócić niezależny i niezawisły sąd ustanowiony ustawą
– pisała do Sądu Apelacyjnego w Warszawie sędzia Beata Najjar, uzasadniając potrzebę powołania sekcji.
W tym aspekcie miała rację, bo właśnie do podjęcia działań legislacyjnych ETPCz zobowiązał nasz kraj. Nijak jednak z orzeczenia ETPCz w sprawie Wałęsa vs Polska nie wynika prawo do kwestionowania statusu sędziów ad hoc, wg „widzimisię” czy to prezesa sądu, czy ministra.
Jazda po bandzie sędzi Najjar
Tymczasem to właśnie robi, choć implicite, sędzia Beata Najjar twierdząc, że w oczekiwaniu na ustawowe rozstrzygnięcie ws. „neosędziów” należało „co najmniej na razie w odniesieniu do najbardziej dotkniętego destrukcyjnymi skutkami aktualnego stanu rzeczy obszaru pionu karnego pierwszoinstancyjnego powierzonego mi Sądu, wypracować koncepcję organizacyjną
bieżącego orzekania przez sędziów powołanych w wadliwej procedurze z udziałem w/w Rady [tj. KRS]”.
Okazuje się zatem, że w sądzie zarządzanym przez Beatę Najjar sam fakt wzięcia udziału w procedurze przed KRS był wystarczającym argumentem, by zostać napiętnowanym i odsuniętym od orzekania w poważnych sprawach. Choć ETPCz zobowiązał do zmian prawa rząd i parlament, a nie sądy, to sędzia z nieznanych prawu powodów uznała się władna za rozpoczęcie rozwiązywania „problemu” tzw. neosędziów samemu.
Zakłamanie jest tu widoczne już na pierwszy rzut oka. Zgodnie z regulaminem funkcjonowania sądów powszechnych, sekcje mogą być tworzone, jeżeli uzasadnia to liczba spraw określonego rodzaju. Jest to więc kwestia techniczna, w tym przypadku zaś mamy do czynienia z kwestią ustrojową, czyli skutkami podważania statusu sędziów w warszawskich sądach. Jeżeli faktycznie dochodzi w nich do pewnego rodzaju zatorów, to wyłącznie z powodu działalności swojego rodzaju syndykatu, który sam generuje ten problem poprzez kwestionowanie statusu sędziów, całkowicie wbrew obowiązującym ustawom. Tym ustawom, które dopiero miałyby być zmienione, gdyby uznać linię rozumowania ETPCz.
Mówi Komisja Wenecka
O tym, że wyrok EPTCz nie może stanowić uzasadnienia dla przerzucania sędziów jak worki ziemniaków mówi również opinia Komisji Weneckiej, która jest organem doradczym Rady Europy, a więc ciała ściśle powiązanego z ETPCz.
W opinii, zamówionej zresztą przez Adama Bodnara, Komisja Wenecka stwierdziła, że „ani istniejące orzeczenia ETPC i TSUE, ani decyzje polskiego Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego nie doprowadziły do unieważnienia ex tunc decyzji o nominacjach podjętych przez KRS„.
Komisja Wenecka i DGI [Dyrekcja Generalna Praw Człowieka i Rządów Prawa] uważają ponadto, że hurtowe unieważnienie ex tunc wszystkich uchwał polskiej KRS nie wpisuje się w koncepcję praworządności, ponieważ między innymi nie spełniałoby testu proporcjonalności
– dodała Komisja Wenecka.
Rozliczenie „neosędziów”, do którego Komisja Wenecka nawołuje, powinno się wg niej odbyć na podstawie ustalonych wcześniej kryteriów, w tym elementów rzetelnego procesu. Nie trzeba dodawać, że w działaniu władz SO w Warszawe żadnych takich wcześniej ustalonych kryteriów nie było.
Reasumując, pod pozorem standardowego działania zarządczego w sądzie, jego władze dokonały arbitralnej selekcji sędziów z uwagi na ich status, naruszając tym samym ich prawa pracownicze i dyskryminując ich.
Formalizm vs interes „Kowalskiego”
Jednak to nie powyższe trudności są najbardziej szokującym elementem działania neoprezes Beaty Najjar. To, co w tej sprawie powinno szczególnie jeżyć włosy na głowie, to uznanie, że rozpoznawanie zażaleń na decyzje prokuratora w postępowaniu przygotowawczym – tym mają się bowiem m.in. zajmować „neosędziowie” w sekcji Piotra Gąciarka – to rodzaj mniejszego zła.
Nie ulega wątpliwości, że z abstrakcyjnego, formalnego punktu widzenia wyrok kończący postępowanie sądowe w „platońskiej drabinie judykatów” jest czymś większego kalibru, niż postanowienie sędziego w ramach kontroli sądowej działania prokuratora. Jednak to nie perspektywa formalna powinna tu przeważać. Kluczowa jest tu perspektywa „Kowalskiego”. A „Kowalskiemu” postanowienie sędziego aprobujące decyzję prokuratora o odmowie wszczęcia lub umorzeniu dochodzenia lub śledztwa definitywnie zamyka drogę do ewentualnego subsydiarnego aktu oskarżenia.
Skoro mowa tu przecież o bodnarowcach, warto podać adekwatny przykład. W głośnej sprawie „dwóch wież” Roman Giertych, pełnomocnik Geralda Birgfellenera nie dochodził racji swojego klienta w sądzie, bo… nie mógł. Sędzia, która podtrzymała decyzję Prokuratury Okręgowej w Warszawie o odmowie wszczęcia śledztwa, zamknęła definitywnie temat.
Należałoby więc zadać pytanie sędzi Beacie Najjar, jak to możliwe, że uważa skierowanie „trefnych” sędziów na odcinek kontroli prokuratury za działanie służące wymiarowi sprawiedliwości? Przecież, przyjmując jej perspektywę widzenia, ewentualne utrzymanie decyzji prokuratora o odmowie wszczęcia śledztwa przez nie-sędziego powinno w oczywisty sposób być uznane za odebranie obywatelowi prawa do sądu. Czyli naruszenie art. 45 Konstytucji RP. Z uwagi na brak możliwości zaskarżenia takiej decyzji, jest to sytuacja daleko gorsza, niż ewentualny niechciany wyrok, gdzie stronom przysługuje apelacja i kasacja. Podkreślmy przy tym, że to zatrzaśnięcie drzwi wymiaru sprawiedliwości przed nosem obywatela dotyczyłoby pokrzywdzonego!
Wyroki łączne
Peron odjechał sędzi Najjar również w sprawie wyroków łącznych, które mają rozpoznawać w „getcie” sędziowskim „neosędziowie”. We wspomnianym na początku tekstu uzasadnieniu skierowanym do Sądu Apelacyjnego w Warszawie neoprezes Sądu Okręgowego w Warszawie pisze, że sprawy o wydanie wyroku łącznego „nie dotyczą orzekania w kwestii odpowiedzialności karnej za przestępstwo, którą przecież ma za przedmiot ochrona konwencyjna przewidziana w art. 6 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności odniesiona do rozstrzygania o zasadności każdego oskarżenia w wytoczonej przeciwko komukolwiek sprawie karnej”. Jej zdaniem okoliczność ta sprawia, że orzekanie wyroków łącznych przez „neosędziów” będzie akceptowalnym złem, czy złem mniejszym.
Ten kierunek myślenia zdumiewa, kiedy zdamy sobie sprawę, że orzekając o wyroku łącznym sędzia decyduje, na ile ktoś pójdzie siedzieć za kratkami! Tego rodzaju postępowania nie są prostą arytmetyką, w której sumuje się wszystkie zapadłe wobec oskarżonego kary.
Według sędzi Najjar praworządność będzie więc niezagrożona, gdy nie-sędzia będzie decydował, na ile ktoś pójdzie siedzieć. Co warto podkreślić, tutaj nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nie będzie się pojawiał problem apelacji od tych wyroków z uwagi na osobę „neosędziego”. Które przecież, kierując się logiką bodnarowców, powinny być w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie uwzględnione!
Dom wariatów
Powiedzieć, że logika neowładz Sądu Okręgowego w Warszawie nie trzyma się kupy, to nic nie powiedzieć. Działania sędzi Beaty Najjar, które znalazło przecież pełną akceptację Sądu Apelacyjnego w Warszawie i samego Adama Bodnara to istne kuriozum. Jest ono nie do obrony na gruncie samej filozofii bodnaryzmu, narusza bowiem – nawet przy tym założeniu – elementarne prawa konstytucyjne obywateli.
Fakt, że takie rzeczy dzieją się w najważniejszym sądzie w kraju, w którym toczy się najwięcej najpoważniejszych spraw karnych w kraju, dowodzi, że staliśmy się republiką bananową. W dużym stopniu zawdzięczamy to opozycji, która w charakterystyczny dla siebie sposób przeżywa wzmożenia, kiedy w Sądzie Okręgowym w Warszawie czy w którymś z sądów rejonowych rozpoznawane są sprawy pisowskich posłów, nie potrafi jednak systemowo i konsekwentnie zająć się sprawą gwałtu na prawie. Tak jakby nie rozumiała związków przyczynowo-skutkowych.
Z ręką w nocniku
Na antenie Radia Wnet były minister rozwoju Piotr Nowak przyznał niedawno, że rząd PiS spartolił kwestię dialogu z KE i TSUE, oddając pole tuskowcom i iustitiowcom. Niestety, nic się na tym polu nie zmieniło, jeżeli chodzi o polityków, w tym prezydenta.
29 kwietnia Rzecznik Generalny TSUE wypowie się w sprawie statusu polskich sędziów. Nowe stanowisko polskiego rządu, przedstawione w tej sprawie zakłada, że Trybunał powinien wypowiedzieć się na temat kryteriów badania niezależności sędziów oraz możliwości pomijania przez krajowe sądy przepisów, które ograniczają skuteczność prawa UE.
Polski rząd – jak wskazywała Grabowska-Moroz [pełnomocniczka rządu D. Tuska] – uważa, że sądy krajowe powinny pomijać przepisy i orzeczenia krajowe, które ograniczają skuteczność prawa UE, w tym przepisy przyznające Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych kompetencje, mimo że izba ta nie spełnia wymogów niezależnego sądu ustanowionego ustawą
– można przeczytać w komunikacie rządowym, dotyczącym tej sprawy.
Obyśmy nie obudzili się jak zwykle z ręką w nocniku. Och, Karol…
Jakub Pilarek
