Dziś rano dowiedziałem się, że Stany Zjednoczone nawiedził cyklon, a dopiero co Ameryka zmagała się z huraganami. Pod tym względem w Polsce żyje się o wiele lepiej. My mieliśmy w tym roku tylko powódź na niewielkim obszarze. Jeden kataklizm, niby nie dużo, chyba że doliczyć jeszcze katastrofalną kondycję piłkarskiej reprezentacji, która przegrała ze Szkocją jeden do dwóch w meczu Ligi Narodów i pierwszy raz w historii utraciła pozycję w najwyższej dywizji.
„Reprezentacja Polski nie ma rąk ani nóg” – powiedział w wywiadze dla PAP piłkarz Marek Rzepka.
A jak ma się sytuacja w przypadku narodowej reprezentacji politycznej? Tu ręce są zdrowe i wciąż wyciągnięte po państwową kasę.
W artykule Interii czytamy:
Desant PSL na Agencję Mienia Wojskowego.
Kolejne rządy obiecują zerwanie z politycznym kluczem nominacji – a praktyka się nie zmienia – pisze dziś Interia.
Wracając do wspomnianej piłkarskiej metafory…
Nogi posłów wszystkich ugrupowań też są w porządku, bo zamiast siedzieć na sali plenarnej i chociaż udawać, że debatują nad przyszłością państwa, to biegają z jednej komisji na drugą.
Teoretycznie móżna to rozdzielić i najpierw zrobić posiedzenia komisji, a potem posiedzenie na sali plenarnej, ale wtedy posłowie musieliby spędzić w Warszawie dzień albo o zgrozo dwa dni dłużej!
Podczas wczorajszych obrad sejmu równolegle zorganizowano posiedzenia 24 sejmowych komisji.
Na sali plenarnej było zaledwie kilku posłów, ale i tak się pokłócili. W dodatku o sprawę zaledwie symboliczną – upamiętnienie 106 rocznicy utworzenia tymczasowego rządu Ignacego Daszyńskiego. Sprawa absolutnie marginalna. Lewica uparła się, aby rząd, który przetrwał 4 dni nazwać, tu cytat, „historycznym krokiem w stronę odbudowy niepodległej polskiej państwowości”.
Ta sama Lewica jeszcze roku temu drwiła z rządu Mateusza Morawieckiego, który przetrwał trzy razy dłużej, bo dwa tygodnie — taką skądinąd słuszną uwagę wygłosił poseł Konfederacji Bronisław Foltyn, który zaapelował, aby nie zaśmiecać pracy sejmu 106 rocznicą czegoś tam i jeśli już coś upamiętniać, to niech to będzie przynajmnie okrągła rocznica. To znów słuszna uwaga, ale czy aż tak słuszna, aby deklarować brak poparcia nieznaczącej uchwały, dla której sejm i tak zmarnował już sporo czasu? A potem Lewica w odwecie nie poprze uchwały dotyczącej, dajmy na to, Dmowskiego, i tak bez końca…
A w tle są sprawy naprawdę ważne. Idzie zima, a powodzianie, których domy zostały zniszczone w połowie września, wciąż nie dostali obiecanego rządowego wsparcia.
Rząd powołał nawet specjalnego pełnomicnika do spraw odbudowy. Maciej Kierwiński dla tej brudnej roboty musiał po kilku miesiącach rzucić ciepłą posadę w europarlamencie. Został wezwany, bo podobno ma talent do tego, aby robić, a nie tylko mówić. No i skończyło się na słowach.
Nawet poseł Koalicji Obywatelskiej, Artur Łącki, wytknął rządowi błąd. Obiecano dla powodzian po 100 i 200 tysięcy złotych na odbudowę domu, a w praktyce kwota jest mniejsza, w zależności od skali zniszczeń.
Poseł Łącki zaapelował w Sejmie, aby wypłacić tyle, ile zapowiedzano. Łaskawy Pan! muszą państwo przyznać. Obiecać, a potem zrobić, co się obiecało.
Podsumowując, dwa miesiące od powodzi nie ma pewności kto, kiedy i ile dostanie.
Pełnomocnik rządu Marcin Kierwiński odpowiedzialny za tę kwestię nawet nie pojawił się na obradach, aby wysłuchać uwag kolegów z własnej partii.
Politycy pokłócili się też o CPK i o to, czy warto budować kolej we wschodniej Polsce.
Może mamy w Polsce mniej katastrof naturalnych niż w Stanach Zjednoczonych, ale w przypadku tych politycznych każdy tydzień przynosi nam trzęsienie ziemi, huragan albo powódź .
