Ta historia nie podważa sensu pomocy wojskowej dla Ukrainy, ale każe stawiać pytania o fundamenty polsko—ukraińskich relacji, tych osobistych i tych międzypaństwowych. W każdym społeczeństwie zdarzają się jednostki nieuczciwe, w tym przypadku mamy coś więcej. Z jednej strony bierność, a może też korupcję i złą wolę ukraińskich instytucji. Z drugiej jest coś gorszego. Kompletna ślepota polskiego państwa na los Polki i uległość wobec partnera ze wschodu.
Pierwsza rozmowa telefoniczna z Orysią Capiw. O kultywowaniu polskości na Ukrainie i o tym, kto próbuje odebrać Polkom dom w Borysławiu:
Druga rozmowa z Orysią Capiw w siedzibie Radia Wnet w Warszawie. Na nagraniu także rozmowa z Jadwigą Pik, która zna Orysie Capiw od lat 90. Jadwiga Pik pracowała w „Domu Polonii” w Warszawie. Opowiada o barierach, z jakimi od lat mierzą się Polacy na Ukrainie:
Polki z urodzenia i z wyboru
“Czuję się Polką i zawsze się czułam, z tego powodu, że u nas w domu zawsze mówiono po polsku” — mówi Orysia Capiw [nagrania wywiadów powyżej]. “Babcia uczyła mnie pisać po polsku po listach, które przychodziły z Krosna, z rodzinnego miasta, skąd ona jest. W 1932 roku ona przyjechała do Borysławia. Poznała dziadka, też z rodziny polskiej i wzięła ślub w kościele św. Barbary w Borysławiu”. Tak zaczyna się rodzinna historia sióstr Capiw, których babcia przeżyła ludobójstwo na Wołyniu, a one wciąż czują się prześladowane przez, “banderowców”. Orysia Capiw używa tego słowa, które obecne jest także w rosyjskiej propagandzie. Czy go nadużywa? Niech każdy oceni sam.
Szok, koszmar, paranoja — to też słowa Orysi Capiw. Jej osobista relacja i dokumenty, które pokazała wskazują, że ktoś próbuje pozbawić ją domu. Wiadomo kto, ale o tym później. Zacznijmy od tego, jak na Ukrainie można za zgodą władz i policji zająć czyjeś poddasze, a nawet wystawić na sprzedaż dom razem z jego prawowitymi właścicielkami.

Doszło do tego “na podstawie podejrzanych (fałszerstwo) dokumentów technicznej dokumentacji, odmiennych od oryginałów” — czytamy na ozdobnym papierze Kulturalno—Oświatowego Centrum “Dorotti” wspólnoty polskiej miasta Borysławia. To organizacja założona kilkanaście lat temu przez Orysię Capiw i jej siostrę Annę Capiw. Organizacja jest zarejestrowana pod adresem, pod którym Orysia Capiw mieszka od 1974 roku. Jej zdaniem fakt, że zarejestrowała w prywatnym domu organizację polonijną nie podoba się władzom Borysławia i miejscowym “patriotom” o antypolskich poglądach. Problemy zaczęły się jednak na wiele lat przed rejestracją organizacji i dotyczą nie tylko kwestii własnościowych.
Złe pochodzenie, złe wykształcenie
Anna Capiw studiowała geografię i geologię w Kijowie. W ukraińskich dokumentach widnieje jako Hanna, bo jak mówi jej siostra “Ukraińcy powiedzieli, że Anna brzmi rosyjsko”. Orysia Capiw na studia wyjechała aż do Moskwy. Ma wykształcenie techniczne z uprawnieniami do nauczania matematyki albo pracy w roli inżyniera, ale tych uprawnień na Ukrainie nie uznano. W wolnej Ukrainie Orysia Capiw nigdy nie zdobyła pracy w zawodzie. Co najwyżej dorabiała udzielając korepetycji.
Dyplom Anny Capiw też podważano, bo w Borysławiu wolą absolwentki lwowskich a nie kijowskich uczelni. Początek lat 90. dla sióstr oznaczał życie na zasiłku. W tym samym czasie na poddaszu ich rodzinnego domu mieszkał już, za przyzwoleniem władz, dziki lokator.
Pojawił się znikąd
Jak to się dokładnie zaczęło, nie wiadomo. Kiedy Orysia Capiw wróciła ze studiów w 1987 roku, on już tam był. „Wrócił z Sybiru”, twierdzi Orysia Capiw: “Banderowiec, Ostap Lyniw”. Prawdopodobnie dokwaterowany przez władze. “On nienawidził Polaków. Tu była taka organizacja banderowska i w urzędzie miasta była bardzo mocna. On jak szedł po ulicy, to bardzo brzydko krzyczał do nas przy ludziach“. Po trzech zgłoszeniach na policji dzielnicowy zdołał stłumić agresję nieproszonego gościa. W tym czasie trwały już próby odebrania rodzinie nieruchomości. “Polaków chcieli wycisnąć, a dom zająć” — mówi Orysia Capiw — “Dlatego przez 5 lat nie dawali nam pracy w Borysławiu”.
“Tata był zastraszony. Do 1995 roku chcieli nam odebrać [dom]. Kiedy o 9 wieczór pukali nam do drzwi, to tata podchodził z siekierą i mówił do nas: musicie nauczyć się bronić”. Orysia Capiw robi to do dziś, ale nie chodzi z siekierą tylko z telefonem, którym robi zdjęcia nachodźcom. Niektóre z nich prezentujemy poniżej. Siostry Capiw mają rodzinę w Krośnie. Mimo to chcą zostać tam, gdzie jest ich własny dom i ogródek.
Ojciec Orysi Capiw pracował jako technik-mechanik w przedsiębiorstwie zajmującym się remontami i utrzymaniem dróg. “Przenosiliśmy się z mieszkania na mieszkanie” — wspomina Pani Orysia. Przedsiębiorstwo zwróciło się do miasta o wydzielenie działki. Dom zaprojektował główny architekt Borysławia. Budowa rozpoczęła się w latach 70. i trwała cztery lata. Powstał bliźniak przy Prospekcie Robotniczym 18 o numerach 18/1 oraz 18/2. W tym drugim mieszka od 1974 roku rodzina Capiw. Mówi że z dokumentów, które świadczą o historii domu i prawie własności, mogłaby ułożyć pasjansa. Adres Prospekt Roboticzny 18/2 widnieje też na piśmie z ZUS—u z 2017 roku, które przesłała Pani Orysia. Pismo adresowane jest na Virę N., wnuczkę Sybiraka, który za przyzwoleniem władz zajmował poddasze domu.
Wnuczka z podrobionymi dokumentami
Ostap Lyniw, pierwszy dziki lokator, który sprawiał problemy rodzinie Capiw, zmarł w 2004 roku. Orysia Capiw pisze, że „był wywieziony z rodzicami do Sybiru za współpracę z banderowcami. Po powrocie do Borysławia jego rodzice kupili dom, a jego żona miała część prywatnego domu”, a więc miał gdzie mieszkać. Mimo to w jakiś sposób zajął poddasze ich domu, a cztery lata po jego śmierci zjawiła się tam wspomniana wnuczka razem z matką. Vira miała wtedy 16 lat. Orysia Capiw twierdzi, że w przeciwieństwie do niej i jej siostry, matka Viry otrzymała od miasta dwupokojowe mieszkanie, które sprzedała.
Formalnie to Vira N. próbuje przejąć nieruchomość rodziny Capiw, choć Pani Orysia nie wierzy, że działa w pojedynkę. Siostry Capiw od lat bronią swojej własności przed ukraińskimi sądami i proszą o obecność Polaków podczas rozpraw — do tej pory świadek pojawił się na takiej rozprawie raz i według relacji Pani Orysi sędzia od razu zachowywał się inaczej.
W sądach w Drohobyczu i Borysławiu wszczęte są sprawy karne, w których prawowite właścicielki występują w roli pokrzywdzonych. Dwie z tych spraw dotyczą próby sprzedaży ich domu. Z ogłoszenia wynika, że ktoś próbuje sprzedać go za 15 tysięcy dolarów razem z Polkami, które mieszkają w nim niemal całe życie. Tak jak w innych sprawach, policja w Borysławiu odmawiała wszczęcia postępowania. “Na Ukrainie Polaków nie ma” — usłyszała od jednego z funkcjonariuszy Pani Orysia, kiedy powołała się na swoje pochodzenie.

Rodzina Capiw zamieszkuje ten dom odkąd powstał. Formalnie stał się ich własnością w połowie lat 90. Wtedy pojawiła się możliwość uwłaszczenia. Tu zaczynają się pierwsze nieprawidłowości w dokumentacji. W 1995 roku ojciec sióstr Capiw, Emil, otrzymał wpis do dowodu osobistego, który wskazuje na własność, ale dopiero po dwóch latach starań dostał właściwe potwierdzenie z Biura Technicznej Inwentaryzacji w Drohobyczu. Orysia Capiw mówi, że problem z uzyskaniem tego dokumentu świadczy o tym, że już wtedy próbowano uniemożliwić ojcu sformalizowanie procesu uwłaszczenia.
W czasie, w którym rodzina prywatyzowała mieszkanie, Anna Capiw walczyła o uznanie swojego dyplomu. Już wtedy siostry prosiły o wsparcie z Polski. W końcu udało się potwierdzić uprawnienia do nauczania geografii, ale to nie był koniec problemów. Początkowo Pani Annie przydzielono osiem godzin zajęć, co oznaczało głodową pensję. Siostry Capiw dostały wsparcie ze strony konsula Zbigniewa Misiaka oraz profesora Andrzeja Stelmachowskiego, założyciela Stowarzyszenia “Wspólnota Polska”, które prowadzi Dom Polonii w Warszawie. Dzięki wsparciu z Polski władze szkoły zwiększyły Anne Capiw liczbę godzin pracy.
30 lat podtrzymywania polskości
W 1994 roku inna nauczycielka z Borysławia, Maria Dąbrowska, założyła Polskie Kulturalno—Oświatowe Towarzystwo „ZGODA”. Przy współpracy z Urzędem Miasta Borysławia powstała wtedy sobotnia szkoła języka polskiego. Lekcje odbywały się w budynku szkoły publicznej. Przez trzy lata były finansowane przez władze. Potem coś się zmieniło.
“Jak my się załapały w 1996 roku do pracy w polskiej szkółce, to władze powiedziały, że one nie będą finansować [lekcji]” — opowiada Orysia Capiw. Mimo to Orysia i Anna Capiw pracowały tam przez wiele lat. Siostry mają żal do władz, że nie otrzymały za to wynagrodzenia, ani nie wliczono tego do okresu emerytalnego. Nauczycielka-wolontariusza wspomina polskiego dyplomatę, który interweniował w sprawie finansowania lekcji, ale nic nie wskórał. I jak twierdzi Orysia Capiw władze stwarzały im „nieznośne warunki pracy z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi. Kiedy po ich odejściu do nauki języka polskiego zatrudniono Ukrainkę to przyznano jej wynagrodzenie i dziś sobotnia szkoła jest finansowana przez władze miasta. Wygląda więc na to, że siostry Capiw były poddane jakiejś szczególnej presji.

Praca w roli nauczycielek języka polskiego otworzyła nowy rozdział w życiu sióstr Capiw. Już w maju 1997 roku ich podopieczni wzięli udział w konkursie recytatorskim poezji Marii Konopnickiej we Lwowie. Podopieczna Anna Kropiwnicka zajęła I miejsce. W sierpniu odbył się kolejny konkurs — Światowy Festiwal Poezji Marii Konopnickiej w Przedborzu i Górach Mokrych. I tam nauczycielki odniosły kolejny sukces pedagogiczny. Ich wychowanka zajęła III miejsce.

Orysia Capiw z dumą prezentuje cały stos dyplomów i wyróżnień:
- “Za przygotowanie prac uczniów na konkurs plastyczny Impresje Mickiewiczowskie” (2005);
- “Za przygotowanie dzieci z Polskiej Sobotniej Szkoły przy Ukraińskiej szkole średniej nr 3 w Borysławiu na Festiwal Poezji”;
- “Wyróżnienie w konkursie plastycznym przyznane przez Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu”;
- “Dyplom za udział w Konkursie Recytatorskim Anioł Ognisty Wołynia przyznany przez Towarzystwo Odrodzenia Kultury Polskiej im. J. Słowackeigo”
i wreszcie:
- “Wyróżnienie w konkursie recytatorskim kat. dorosłych dla Orysi Capiw” — rok 1998.
“Ja bym nie wystartowała, gdyby mnie Lwów nie zdenerwował” — wyjaśnia Orysia Capiw opisując, co ją zmotywowało, żeby samemu wystąpić w konkursie recytatorskim. Stało się tak, bo Polonia ze Lwowa chciała decydować, kto z Borysławia bierze udział w konkursach na terenie Polski. “Chciałam udowodnić polskim szkołom ze Lwowa, że ja mam prawo wybrać młodzież i dzieci na te konkursy polonijne” — tłumaczy Pani Orysia. Później zdobyła w Warszawie uprawnienia do prowadzenia zajęć z dziećmi, a następnie pobierała naukę w szkole teatralnej w Polsce. Jeżdżąc na konkursy poezji Marii Konopnickiej zaprzyjaźniła się z potomkami wybitnej poetki.

Na jednym ze zdjęć do aparatu uśmiechają się prawnuczka Marii Konopnickiej — Joanna Modrzejewska oraz dwie praprawnuczki poetki Elżbieta Twardowska i Maria Rajpold, a po środku jest Orysia Capiw.
Miłośniczka Marii Konopnickiej
Przeszkody, jakie stawiali na drodze sióstr Capiw pedagodzy ze Lwowa można nawet zrozumieć. Orysia Capiw miała wykształcenie techniczne, a nie polonistyczne. Hanna Capiw z wykształcenia była geografem. Mimo formalnych braków ich podopieczni odnosili sukcesy. To mogło burzyć samozadowolenie lwowskich pedagogów.
W boju polonijnych konkursów nauczycielki z Borysławia zdobywały potwierdzenie swoich umiejętności. “Jak byłyśmy w Krośnie na konkursie teatralnym Puchar Uśmiechu, to jurory mówiły, że ta nasza grupa z Ukrainy pokazuje poziom wiedzy z języka polskiego wyższy niż Czesi. Czesi byli na nas źli, bo u nas warunki gorsze” — wspomina Orysia Capiw.

“Na szczególny szacunek zasługuje Pani żmudna praca na rzecz nieustającego doskonalenia przez uczniów znajomości swej rodzinnej mowy, co pozwala im w pełni korzystać ze skarbnicy polskich dóbr kultury.
Z podziwem i ogromną życzliwością obserwuję, jak pomimo ciężkich doświadczeń najnowszej historii, kryzysów politycznych i ekonomicznych, trwa Pani przy polskości, odbudowując więzi z Macierzą.
Nauczyciel Polskiej Szkoły Sobotnio—Niedzielnej pracujący na Ukrainie to Człowiek wyjątkowy, lecz borykający się na co dzień z wieloma problemami. W rozwiązaniu większości z nich jesteśmy zawsze gotowi nieść pomoc” — pisał do Pani Orysi Capiw z okazji Dnia Nauczyciela Konsul Generalny Rzeczypospolitej Polskiej we Lwowie Wiesław Osuchowski. Pismo datowane jest na 16 października 2005 roku. Obecne władze Konsulatu są znacznie mniej życzliwe, o czym niedługo się przekonamy.

Granice nieżyczliwości
W czasie, kiedy Orysia Capiw dostawała laurki z Konsulatu we Lwowie, władze w Borysławiu rzucały kłody pod nogi. To doprowadziło do powstania Kulturalno—Oświatowego Centrum “Dorotti” Wspólnoty Polskiej m. Borysławia.
Na granicy ukraińsko—polskiej stały nieraz dwa dni, mówi nam Jadwiga Pik, która w tamtych czasach pracowała w Domu Polonii w Warszawie. Żeby strażnicy graniczni podnieśli szlaban, potrzebna była lista dzieci ze zgodą szkoły na zagraniczny wyjazd. Władze odpowiedzialne za prowadzenie Polskiej Sobotniej Szkoły w Borysławiu odmawiały podpisania dokumentów umożliwiających udział w konkursach na terenie Polski. “To dziecko wiedziało, że to Ukrainiec takie rzeczy wyrabia. Szkoda że takie ziarno zawiści i nienawiści dzieciom się zaszczepia” — mówi z żalem Orysia Capiw.
W jednym takim przypadku pomógł wojewódzki wydział oświaty we Lwowie, innym razem za uczniami z Borysławia wstawiły się władze Krosna. To były jednak tylko działania doraźne. “Pojechałam do Domu Polonii w Warszawie. Miałam rozmowę z wiceprezesem Andrzejem Chodkiewiczem. On doradził założenie własnej organizacji” — wspomina Orysia Capiw.
To był rok 2007. Tymczasem Kulturalno—Oświatowe Centrum “Dorotti” zostało zarejestrowane dopiero cztery lata później. Po drodze były przeszkody formalne, administracyjne, a nawet sprawa ocierająca się o kryminał — podpalenie.
Kto podpalił przedwojenną polską szkołę?
Dzięki poradzie Andrzeja Chodkiewicza siostry Capiw rozpoczęły starania o pełną niezależność od kaprysów władz Borysławia. Pisanie statutu nie było łatwe, wspomina Pani Orysia, ale to błahostka w porównaniu do starań o rejestrację stowarzyszenia. “Władze odpowiadały, że jest już polska szkoła i stowarzyszenie “Zgoda”, nie życzyli sobie kolejnej polskiej organizacji” — mówi Orysia Capiw, która też słowa Andrzeja Chodkiewicza: “W Polsce jak Ukraińcy życzą sobie otworzyć ukraińską organizację, to my nie liczymy, ile ich jest, tylko dajemy zgodę”.
Orysia Capiw starała się też o rejestrację we Lwowie, ale tamtejsze władze także były nieprzychylne tej inicjatywie. “Może oni chcieli jakąś łapówkę” — przypuszcza Orysia Capiw. W skorumpowanym społeczeństwie osoba, która nie korumpuje, może budzić podejrzenia. Po prostu nie pasuje do reszty. Pani Orysia podaje przykłady wykradania wsparcia finansowego, jakie płynęło na Ukrainę, ale prosiła, aby nie publikować szczegółów, bo nie chce nikomu zaszkodzić i chce w spokoju mieszkać w Borysławiu.

Orysia i Anna Capiw najwyraźniej nie pasowały do takiego środowiska. Władze utrudniały rejestrację centrum polonijnego wskazując na brak lokalu, ale nie mogły powiedzieć siostrom “nie”, kiedy jako adres organizacji podały Prospekt Robotniczy 18/2, czyli własny dom. W marcu 2011 roku powstało Kulturalno—Oświatowe Centrum “Dorotti” wspólnoty polskiej miasta Borysławia. Siostry miały jeszcze nadzieję, że uda im się przenieść działalność do znacznie bardziej okazałego gmachu. W Borysławiu była nieużywany od kilku lat budynek przedwojennej polskiej szkoły. W okresie II RP były tam także ukraińskie klasy.
Podobno byli chętni, aby wspierać finansowo remont. Orysia Capiw starała się, aby wniosek o przekazanie obiektu na rzecz Centrum „Dorotti” poparły władze w Warszawie. Zanim na dobre ruszył młyn procedur administracyjnych, szkoła spłonęła. Akcje gaśniczą widziała z bliska Anna Capiw.
“Siostra podeszła do jednego z facetów. Ona uczyła go geografii i pyta, dlaczego ty tak powoli to gasisz, a oni powiedzieli, że dostali taki rozkaz, żeby gasić tak, żeby spłonęło do gruntu” — relacjonuje Orysia Capiw. Według niej terenem zainteresowany był lokalny przedsiębiorca. Polka przesyła nam zdjęcie byłej szkoły. Zadbany budynek, zanim stał się pustostanem, mieścił wojskowe biuro rekrutacyjne. Orysia Capiw załącza wycinek z lokalnej gazety. Zdjęcie jest bardzo niewyraźne — ten kształt w niczym nie przypomina dwukondygnacyjnej budowli, nie ma żadnych ścian.
Tekst artykułu: “To wszystko, co zostało z budynku byłego komisariatu wojskowego. Wersja oficjalna — podpalenie. […] Ze słów mera miasta wynika, że budynek został przekazany polskiej organizacji na szkołę. […] Kiedy i komu przekazali? […] Nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy o żadnych uchwałach, urzędowych zezwoleniach, nie mówiąc już o umowie wynajęcia” — czytamy w artykule. Orysia Capiw mówi, że zainteresowany tym terenem przedsiębiorca musiał obejść się smakiem. Teren trafił w inne, niepolskie ręce.

Poezja, teatr, radio i antypolonizm
Taki budynek bardzo by się przydał. Siostry Capiw nie tylko uczyły języka polskiego, ale także zorganizowały teatr. Kolejny nadesłany artykuł z lokalnej prasy, tym razem polskiej. Na zdjęciu Grupa teatralna Fantazja Polskiej Sobotniej Szkoły przy szkole średniej nr 3 w Borysławiu w czasie wizyty w Krośnie. Fragment artykułu:
“Siedmioro dzieci w wieku od 10 do 14 lat z opiekunami Orysią i Hanną Capiw przyjechało do Krosna na XXIV Festiwal Teatrów Dziecięcych Puchar Uśmiechu […]. Fantazja, w zmieniającym się składzie, uczestniczy w tym festiwalu po raz czwarty”. Grupa wystawiła “Bajkę o smutnym osiołku”, zagrała też w siedzibie Zarządu Regionu “Solidarności”.

“Teatr Fantazja […] powstał w 1998 roku. Należą do niego uczniowie zarówno pochodzenia polskiego jak i ukraińskiego. […] W ubiegłym roku w Kijowie, na festiwalu mniejszości narodowych zorganizowanym przez Ministerstwo Kultury Ukrainy, w którym uczestniczyli m.in. przedstawiciele mniejszości niemieckiej, uzbeckiej, rosyjskiej, bułgarskiej i greckiej, Fantazja prezentowała program polski”. Wizyty w Kijowie Orysia Capiw wspomina bardzo dobrze. Tam jej zdaniem jest znacznie większa otwartość na mniejszości narodowe.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy w Borysławiu płonęła przedwojenna polska szkoła, siostry Capiw borykały się z kolejnymi problemami w domu. W ich kuchni pojawił się smród i wyciek z kanalizacji. Tyle tylko, że to nie ich instalacja przeciekała, a rury poprowadzone przez dzikich lokatorów.

Poddasze ich domu nie było zaplanowane jako osobne mieszkanie. Vira N. zrobiła przebudowę, która od wielu lat niszczy budynek i druzgocze komfort życia sióstr Capiw. Mając takie kłopoty na głowie, one wciąż prowadziły działalność kulturalno—oświatową. Jak zdradza Orysia Capiw, dorabiała sobie z siostrą dzięki sprzedaży rękodzieła na kiermaszach w Polsce.
Orysia Capiw przygotowywała razem z dziećmi comiesięczną audycję w lokalnym radiu. Fundacja Pomoc Polakom na wschodzie współfinansowała polsko-ukraińską inicjatywę kulturalną. Pani Orysia pisała scenariusze. Bardzo to lubi. W sprawę miała tym razem wmieszać się lokalna działaczka polonijna, która najwyraźniej miała bardziej życzliwe relacje z władzami Borysławia. Relacjonuje Orysia Capiw: „Kiedy przyszłyśmy do Radia przywitać Boże Narodzenie, Tania [szefowa radiostacji] mi mówi, że z urzędu miasta przyszedł rozkaz, żeby zabronić występów dzieci w radiu, bo musisz mieć zezwolenie” – mówi Orysia Capiw, która zapytała dziennikarki z wieloletnim doświadczeniem, czego się boi. Wtedy miała usłyszeć: „Ja chcę dopracować do emerytury”. Tak zakończyła się trzyletnia przygoda radiowa Orysi Capiw i jej podopiecznych, ale założycielki Centrum „Dorotti” mają wiele talentów.

Bezprawie z kulturą w tle
Jeden z nadesłanych dyplomów jest dla Hanny Capiw, której palma wielkanocna zdobyła II miejsce w XII Konkursie Plastycznym Wielkanocne Tradycje Pogranicza. Hafty zdolnych sióstr można wyszukać na stronie Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, które organizowało ich wystawę.
W 2015 roku Orysia Capiw otrzymała Złotą Honorową Odznakę Towarzystwa im. Marii Konopnickiej. Siostry Capiw zajmowały przygotowywały prace plastyczne inspirowane wierszami autorki „Roty”. W 2022 Pani Orysia zdobyła 1 miejsce w konkursie recytacji podczas 32. Światowego Festiwalu Poezji Marii Konopnickiej w Przedborzu. Nauczycielka z Borysławia z dumą mówi, że prawnuczki poetki traktują ją jak członka rodziny.
“Nawet młodzież w Polsce nie zna tak dobrze twórczości Marii Konopnickiej jak młodzież, którą pielęgnowała Orysia” — mówi nam Jadwiga Pik, która przez wiele lat pracowała w “Domu Polonii” w Warszawie i zna Orysię Capiw od 199 roku. Pracując w Stowarzyszeniu “Wspólnota Polska” Jadwiga Pik spotykała się z mniejszościami z różnych krajów, ale według niej problemy Polaków na Ukrainie były wyjątkowo poważne: “Ukraina była takim specyficzym miejscem, gdzie tak strasznie rozwinięte było łapówkarstwo. Nawet jak jakieś remonty się robiło w placówkach polonijnych, w świetlicach kulturalnych, to osoby, które się tym zajmowały to musiały mieć jeszcze jedną kopertę, żeby dać pod stołem, żeby cokolwiek załatwić. Tak to wyglądało. To nie było miłe, bo tego nie można było nawet rozliczyć” — wspominała na antenie Radia Wnet Pani Jadwiga Pik, która podkreśla, że problemy stwarzał także polski konsulat we Lwowie: “Z wizami też były problemy. Pod Konsulatem to się głównie ustawiali Ukraińcy, którzy mieli „wejście” tam. Organizacje polskie były na szarym końcu” — mówi Jadwiga Pik, która pamięta, że problemy z domem sióstr Capiw nasiliły się po śmierci ich ojca.

Emil Capiw zmarł w 2015 roku. W ukraińskich dokumentach widnieje jako Omelian. “Polskie imiona były zmienione, tak jak rodzony brat dziadka z Józefa stał się Josyp” — pisze Orysia Capiw. Z jej opowieści wynika, że dopiero kiedy po śmierci ojca przyjrzała się pozostawionym przez niego dokumentom, uświadomiła sobie w pełni, że lokatorzy, którzy zamieszkują poddasze, nigdy nie powinni się tam zjawić. A jednak wciąż tam są. Policja z Borysławia staje w obronie dzikich lokatorów, a nie prawowitych właścicielek.

Na jednym z nadesłanych zdjęć widać Hannę Capiw, która trzyma się za głowę i otaczających ją mundurowych. Jeden z nich trzyma w ręku karabin. “Uzbrojona policja m. Borysławia wdarła się do prywatnego domu Polaków, bo wnuczka banderowca nielegalnie jest na poddaszu i ma zamiar przebić kominy rurą wodociągową” — opisuje sytuację na zdjęciach Orysia Capiw. Ukraińcy urządzili ten kabaret 30 września 2022 roku dodaje. Wiadomość mailowa kończy się słowami: “No to kto prowadzi wojnę, komu współczucie”?

Służby wyłamują zamki
Policja odmówiła wszczęcia sprawy kryminalnej, ale sąd w Borysławiu zachował się już inaczej i skierował sprawę do policji w Drohobyczu. Pani Orysia załącza zdjęcia dokumentu datowanego na 11 października 2022 roku, w którym czytamy:
“Zwięzły opis okoliczności, które mogą wskazywać na popełnienie przestępstwa: Do Wydziału nr 1 Drohobyckiej Policji Rejonowej wpłynęło postanowienie Sądu Miejskiego w Borysławiu Obwodu Lwowskiego z dnia 05.10.2022 r. o zobowiązaniu do wprowadzenia informacji […] na wniosek Capiw O. i Capiw H. z dnia 30.09.2022 r.
[…] zastępca naczelnika borysławskiego oddziału Państwowej Służby Egzekucyjnej […] wraz z grupą osób w dniu 30.09.2022 r. wszedł na podwórko domu nr 18 przy ulicy Robotnych w Borysławiu i po wyłamaniu zamka drzwi wejściowych nielegalnie wszedł do mieszkania nr 2 w Borysławiu i prowadził prace budowlane w mieszkaniu nr 2”.
Pani Orysia tłumaczy, że w tej akcji brało udział 17 osób, policja ramię w ramię z tymi, którzy próbują przejąć nieruchomość. Poprowadzono rurę wodociągową z pierwszego bliźniaka do drugiego nie zważając na to, że nieruchomości dzieli komin. “Przebili dwa kominy, bo zamierzają nas zaczadzić, a nasz prywatny dom sprzedać i zarobić kasę” — pisze zdesperowana Orysia Capiw. Od tego czasu, kiedy siostry palą w piecu, to uchylają okno w kuchni, gdzie ulatnia się dym z dziurawego komina. Właściwie nie mogą z niej normalnie korzystać. Czy wejście służb było nielegalne? Prawdopodobnie. Czy prace budowlane odbyły się niezgodnie ze sztuką? Na pewno. Naruszenia przepisów w tym zakresie służby też nie chcą zbadać, mówi Orysia Capiw.
Kosiarką po truskawkach
Pewnego dnia Vira N. weszła na strych z grupą młodych mężczyzn. Wnosili jakieś rzeczy, meble, ubrania. „Może ukrywają się przed wojną?” – przypuszcza Pani Orysia, która jest przekonana, że Vira N. uczyniła sobie zarobek z wynajmowania cudzej własności.
Dzicy lokatorzy zniszczyli też ogród, w którym siostry uprawiają owoce i warzywa. Kosiarką wjechali w truskawki. Ogród miała celowo niszczyć Vira, jej brat, mąż i znajomi. I tym razem policja wezwana na miejsce nie zrobiła nic.

Teoretycznie bardzo łatwo można wyjaśnić, kto jest właścicielem nieruchomości. Numeracja wskazuje, że są tylko dwa numery domów przy Prospekcie Robotniczym 18. Skoro tak, to nie ma żadnego trzeciego mieszkania na poddaszu. Świadczy o tym także fakt, że nie było tam instalacji wodno-kanalizacyjnej. Jednak według Pani Orysi w grę wchodzi korupcja. Jeden z sędziów już dwukrotnie odmawiał przeprowadzenia ekspertyzy budowlanej.
Tak Orysia Capiw opisuje sądowe perypetie:
“My od razu podały skargę do policji Borysławia [po wtargnięciu z 30 września 2022 roku]. Bardzo długo nie chciały rejestrować, ale to się udało i utworzyły oni sprawę kryminalną. Ta sprawa kryminalna trafiła do śledczego do Drohobycza. Śledczy w Drohobyczu, pani Hyżniak, ona tak ciągnęła tę sprawę, żeby zamknąć, ale jej się to nie udało. Bo ona zamknęła, ale my to skasowały. W Drohobyczu w sądzie my skasowały. Potem różne skargi, prośby, to ona wszystko nam odmawiała. My prosiły śledczych Drohobycza i Borysławia, żeby one sprawdziły te dokumenty tej Viry. I my wszystkie dokumenty podały, dokumentację techniczną, że my tutaj w tym domu drugim bliźniaczym mieszkamy 50 lat. Ona [dzika lokatorka Vira N.] żadnego dokumentu nie podała. Ona korzysta z technicznego paszportu obcej osoby, fałszerstwo robi notariusz…” — opowieści można wysłuchać na zamieszczonych wyżej nagraniach.
Orysia Capiw mówi, że posiada dokumentację od czasu budowy domu, przez okres prywatyzacji, aż po czas, kiedy odziedziczyła własność po ojcu. Innej nieruchomości nie ma. I wszystko wskazuje na to, że na Ukrainie ma ich nie posiadać. „Ukraińcy chcą nas przepędzić” – mówi. Siostry Capiw mają wyjechać do Polski tak jak tysiące posiadaczy Karty Polaka. Tyle tylko, że Orysia Capiw nie chce. Jej babcia też została, chociaż na własne oczy widziała ludobójstwo.
„Chcą wyrugować Polaków”
A może to tylko spór sąsiedzki? Czy rzeczywiście wchodzi w grę konflikt o podłożu narodowościowym? Na takie pytanie Jadwiga Pik odpowiada: “Myślę, że ta druga kwestia. To tak pachnie bardzo brzydko. I Hania i jej siostra, która uczyła bardzo długo dzieci ukraińskie, potem uczyła polskiego w swoim domu, to nie wchodziła w konflikt. Ona im pomagała. Myślę, że chcą wyrugować z tamtych terenów resztę Polaków, którzy jeszcze coś znaczą, którzy podnoszą głowy” — mówi nam była pracownica Stowarzyszenia “Wspólnota Polska” Jadwiga Pik.
Orysia Capiw, chociaż żyje w bardzo skromnych warunkach nie prosi o pieniądze. Prosi, aby Polacy przyjechali na miejsce i zobaczyli zrujnowany dom rodzinny, zalany sufit i ściany uszkodzone przez nieszczelną instalację wodno—kanalizacyjną. Prosi o obecność podczas rozpraw sądowych. Prosi o pomoc polityków i prosi o wsparcie Konsulatu.
Zapytaliśmy Ministerstwo Spraw Zagranicznych:
1) Jakie możliwości interwencji posiada MSZ i podległe mu instytucje w przypadku posiadacza Karty Polaka, który mierzy się z problemami prawnymi na Ukrainie i z biernością tamtejszych służb?
2) Czy Konsulat Generalny RP we Lwowie zarejestrował prośbę o pomoc od p. Orysi Capiw z Borysławia? Jeśli tak,
3) Jakie czynności podjął Konsulat Generalny RP we Lwowie w sprawie p. Orysi Capiw?
4) Czy Pani Orysia Capiw może liczyć na wsparcie Ministerstwa Spraw Zagranicznych?
5) Czy przedstawiciel MSZ zgodzi się na spotkanie z p. Orysią Capiw?
Brak dowodów na dyskryminację
Wymijająca odpowiedź MSZ wskazuje, że instytucje państwa polskiego umywają ręcę:
“Szanowny Panie Redaktorze,
w oparciu o informacje uzyskane z Departamentu Konsularnego MSZ pragniemy na wstępie wyjaśnić, że zgodnie z prawem konsul może podejmować interwencje wobec obywateli swojego państwa. Nawet interwencja na rzecz obywatela polskiego, ale posiadającego także obywatelstwo miejscowe, może okazać się nieskuteczna (taka osoba traktowana będzie przez władze miejscowe jako ich obywatel). Oczywiście, inną kwestią byłaby dyskryminacja takiej osoby ze względu na narodowość.
Z niepełnej kwerendy (dokumentacja Konsulatu Generalnego RP we Lwowie została ewakuowana) wynika, że konsul zwracał się do burmistrza Borysławia w 2015 roku z prośbą o informację na temat sytuacji pań Capiw. O efektach tej korespondencji poinformował zainteresowane. W kolejnym roku przesłał im także przykładową listę ukraińskich organizacji pozarządowych oferujących bezpłatną pomoc prawną. Należy bowiem zaznaczyć, że sam fakt międzysąsiedzkiego sporu cywilnego prowadzonego na drodze sądowej zakończonego prawomocnym wyrokiem nie jest dowodem działań dyskryminacyjnych. Nie posiadamy bowiem dowodów, by w tym przypadku doszło do dyskryminacji ze względu na narodowość lub pochodzenie polskie.
Jednocześnie informujemy, że nie ma śladu, by od 2016 roku którakolwiek z pań Capiw próbowała kontaktować się z Konsulatem Generalnym RP we Lwowie prosząc o pomoc”.
Ostatnie zdanie korespondencji z MSZ nie pokrywa się z faktami. 16 lipca 2024 roku Justyna Laskowska z sekretariatu Departamentu Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą napisała do Orysi Capiw “Uprzejmie informuję, iż Pani korespondencja została przekazana zgodnie z kompetencją do Konsulatu Generalnego we Lwowie”. Minęły trzy miesiące, a z Konsulatu nikt do Orysi Capiw nie zadzwonił. Na nasze pytania wysłane do placówki dyplomatycznej także nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Pani Orysia twierdzi, że w konsulacie zwyczajnie nikt nie odbiera telefonu, a jeśli już dojdzie do osobistego kontaktu, to nie przynosi to żadnego efektu. “Kiedy było spotkanie w Konsulacie we Lwowie, to podeszłam do Pani Elizy Dzwonkiewicz i poprosiłam o spotkanie, o rozmowę i rozpatrzenie tego problemu. Ona powiedziała, żeby napisać maila. Napisałam. Ona już odeszła. Jej już nie ma. I nie było żadnego spotkania, żadnej rozmowy na ten temat” — mówi nam Orysia Capiw.
Wygląda na to, że po raz kolejny obywatele będą musieli zastąpić państwo polskie albo wywrzeć na instytucje odpowiedni nacisk. Prosimy o udostępnianie tego materiału. Czas zastąpić dyktę tarczą, która obroni Polaków z pochodzenia i z wyboru.
Z Orysią Capiw można się skontaktować za pośrednictwem redakcji: arkadiusz.jarzecki@wnet.fm
