Ministerstwo Sprawiedliwości zamieściło 17 lipca komunikat, w którym obwieściło odwołanie prezes i czterech wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie. O wątpliwościach wobec legalności tego działania pisaliśmy już we wcześniejszych tekstach.
Zwróciliśmy jednak uwagę na inny aspekt tej sytuacji. Zgodnie z komunikatem samego ministerstwa, kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie negatywnie zaopiniowało wniosek o odwołanie wiceprezesa Marcina Rowickiego. Skoro procedura ta została zakończona, wobec negatywnej opinii kolegium, sędzia powinien zostać przywrócony z zawieszenia na stanowisko wiceprezesa. Jednak o żadnym takim działaniu resort nie informuje.
Przepis ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych, dotyczący zawieszenia, jednoznacznie wiąże ten stan z trwającą procedurą:
Art. 27 § 3. Występując o opinię, o której mowa w § 2, Minister Sprawiedliwości może zawiesić prezesa albo wiceprezesa sądu w pełnieniu czynności.
Jest negatywna opinia – sędzia wraca na swoje kierownicze stanowisko. To logiczny wniosek z lektury art. 27.
MS nie respektuje ustawy
Przywrócenie Marcina Rowickiego oznaczałoby, że byłby sędzią najstarszym „szarżą” w całym Sądzie Okręgowym w Warszawie. I to on na podstawie ustawy powinien pełnić obowiązki prezesa tej jednostki, dopóki nie zostanie obsadzony fotel prezesa sądu. Co prawda ustawa nie wskazuje terminu na przywrócenie z odwołania, ale od czasu kolegium minęło już ponad 2 tygodnie.
Kontynuowanie zawieszenia sędziego można by tłumaczyć, gdyby minister miał zamiar ciągnąć procedurę odwoławczą przed KRS. Ale z tego, co wiadomo, kwestionuje on legalność tej instytucji.
Widać wyraźnie, że utrzymując zawieszenie wiceprezesa, minister obchodzi obowiązujące przepisy. Ale dlaczego tak robi? Dlaczego chce, by sądem do czasu wyboru nowych władz zarządzał sędzia Janusz Włodarczyk?
Obserwacja działań sędziego Janusza Włodarczyka nasuwa najbardziej oczywistą odpowiedź, że – niezależnie od jego motywacji – gwarantuje on Adamowi Bodnarowi szybkie przeprowadzenie czystki w sądzie.
Wendetta w SO w Warszawie
Okazuje się bowiem, że sędzia Janusz Włodarczyk przeniósł już do innego wydziału jednego ze swoich dotychczasowych szefów, wiceprezesa Radosława Lenarczyka. Sędzia, który poza pełnieniem funkcji zarządczej orzekał do tej pory w IX Wydziale karnym odwoławczym, został skierowany do VIII Wydziału karnego, który pełni rolę sądu I instancji. Jest to więc dla niego degradacja.
Jak ważne mogą być dla obecnej władzy wydziały odwoławcze, pokazuje sprawa Marcina Romanowskiego. Odcięcie sędziego, który się „Bodnarowi nie kłania” od możliwości kończenia wydumanych, upolitycznionych postępowań, to zagranie na rękę aktualnemu rezydentowi Alei Róż.
Sędzia leń?
W toku procedury przenoszenia sędziego Lenarczyka pojawił się groteskowy argument, zgodnie z którym sędzia rozpoznał śladową ilość spraw, więc pozbycie się go z wydziału odwoławczego nie będzie wielką stratą. Stwierdzenie takie jest prawdziwe, jeśli chodzi o statystykę, jednak nie stanowi żadnego zarzutu dla sędziego.
Radosław Lenarczyk był bowiem wyłączany ze składów orzekających w nieznanej przepisom procedurze kwestionowania jego statusu przez innego sędziego. Aktywiści w togach, którzy torpedowali orzekanie Lenarczyka, powoływali się przy tym na uchwałę Sądu Najwyższego z 2 czerwca 2023 r. Działając na tej podstawie, zarzucali, że sędzia podpisał listę poparcia w procedurze przed KRS „złemu” sędziemu. Złemu, czyli takiemu, który „obrońcom praworządności” się nie podoba. Nie akceptujemy, że w postępowaniu na podstawie obowiązującej ustawy poparł pan kandydaturę sędziego, którego nie lubimy – i co nam pan zrobi – zdają się mówić „lepsi” sędziowie, spod znaku Iustitia i okolic.
Działanie to, niezależnie od samej osoby sędziego Lenarczyka, stanowi swoiste perpetuum mobile dla „obrońców praworządności”. Najpierw konsekwentnie wyłącza się sędziego ze składów orzekających, potem opisuje się go jako orzecznika, który nie orzeka i wreszcie przesuwa się go niżej, jako element zbędny. W ten sposób można w zasadzie nie tylko pozbyć się sędziego z danej komórki, ale wręcz z zawodu. Zgodnie ze znaną marksistowską zasadą ilość może tu przejść w jakość. Jeżeli sędzia w ogóle nie orzeka, bo jego rozgrzane koleżanki i koledzy ciągle go wyłączają, to znaczy, że w ogóle nie nadaje się do orzekania.
Minister przesuwa sędziów po szachownicy. Planu gry nie widać
Jeżeli chodzi o ruchy odwetowe, ciekawy jest również przypadek sędzi Joanny Pąsik, która pełniła funkcję prezesa Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa. Odwołano ją – co zresztą można uznać za działanie symboliczne – w dniu wpłynięcia do tego sądu wniosku o wyrażenie zgody na tymczasowe aresztowanie Marcina Romanowskiego. Poza kierowaniem Sądem Rejonowym sędzia jako SSO orzekała w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Równolegle z pozbawieniem funkcji próbowano ją przesunąć do wydziału frankowego SO w Warszawie, na co jednak kolegium nie wyraziło zgody.
Ostatecznie przeniesiono ją z Wydziału I Cywilnego SO w Warszawie do Wydziału II Cywilnego. W obu tych wydziałach jest podobne obciążenie pracą i trudno dostrzec racjonalny powód takiego przetasowania, które generuje tylko chaos w jednostce.
Warto przypomnieć, że to właśnie w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Mokotowa padły ostatnio z ust jego wiceprezesa Grzegorza Krzysztofiuka oskarżenia o naciski polityczne. Sędzia ten zrezygnował z tego powodu z urzędu.
Wysłaliśmy do Ministerstwa Sprawiedliwości pytanie o powód, dla którego sędzia Marcin Rowicki nie zastąpił na stanowisku p.o. prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie sędziego Janusza Włodarczyka. Będziemy informowali o tej sprawie.
